Roz. 22
Przez całą drogę do hotelu byłam mega cicha i spokojna. Nic nie odpowiadałam na zaczepki mojego braciszka, ani nie komentował. Po prostu słuchałam i byłam cicho. Taki mój foch. Nie raz go miałam, ale głównie na mojego brata, ale na Gingkę. Okey chciał dla mnie dobrze, ale ja na serio chcę walczyć. Nie trzeba się o mnie martwić. Jednak powiem jedno. Nawet jeśli to był mój foch, to na Gingkę nie byłam w stanie długo się tak fochać. Nie potrafiłam. Jednak i tak pozostawałam cicho i nie zwracałam uwagi na to, że wcześniej przerzucił mnie przez ramię i nie chciał postawić. Jakbym była małą dziewczynką. Rozumiem, że jest ode mnie wyższy itp, ale nie jestem już małą dziewczynką. Dam sobie radę. Jedno co mnie jakoś motywowało to to, że walkę z Scorpionem miałam dla siebie. Oczywiście jeśli nie zmienił zdania. A miałam taką cichą nadzieję, że nie zmienił. Nawet jak się o mnie martwi. Przymknęłam oczy, ale nie zasypiałam, tylko spokojnie wdychałam powietrze, w którym również było czuć jego zapach. Nie przyznam się do tego, ale brakowało mi tego przez te siedem lat, jak się wyprowadziłam. Kiedy doszliśmy do hotelu pierwsze co to oczywiście pokoje. Chyba dopiero tam mnie postawił. No może nie do końca. Po zamiast na podłodze to na łóżku, jakbym miała odpoczywać. Jeszcze czego. Jestem w pełni sił. Od razu odwróciłam się szybko na drugi bok. Usłyszałam tylko jego ciche westchnięcie, a potem jak ktoś wychodził z pokoju. Jednak to nie był on. Skąd wiem? Bo prawie zaraz po tym ktoś nade mną zawisł. Odwróciłam się przodem do niego nie zwracając uwagi na pieczenie, jakie było, tylko na to, że byłam lekko fochnięta
G-Nadal się na mnie fochasz?
W-Możeeee. Ja jestem w pełni sił do walki i nie tylko.
Założyłam ramiona na piersi i odwróciłam głowę w inną stronę. Znowu cicho westchnął i nieco bardziej się zbliżył
G-Przepraszam. Jednak i tak nie dam ci walczyć w tej rundzie. Nawet jak jesteś podstawową.
W-A to niby czemu?
G-I tak już zgodziłem się abyś walczyła z tym Musuru czy jak mu tam, więc nie prowokuj, bo nie będziesz walczyć w ogóle
Prychnęłam cicho i tylko na niego zerknęłam. Potem sama cicho westchnęłam. Na razie nie chciałam mu mówić, że chcę stać się Alphą i muszę ćwiczyć i walczyć ile mogę. Z tego powodu postanowiłam tą jedną rundę odpuścić, ale to nie oznacza, że nie będę chciała walczyć. Mój wyraz nieco złagodniał i odwróciłam się z powrotem do nie
W-Dobra. Zgadzam się.
G-No. Wygrałem
W-Tym razem
G-Ale wygrałem
Tak tak tak. Wygrał. Ale następnym razem to ja wygram
Po tym jak niby nieco odpoczęłam, od razu wstałam i wszystkich wyciągnęłam z tego hotelu. Bo po pierwsze. Może znajdziemy reprezentację. Po drugie nico pozwiedzamy i po trzecie może będzie super zabawa. No i mogłam się nieco rozruszać. Wiecie jak to ciężko jest usiedzieć na jednym miejscu, jak ma się nadmiar energii? Bardzo ciężko. Jesteś jak tykająca bomba, która nie wiadomo kiedy wybuchnie od swojej energii. U mnie wybuch nastąpił zaraz po wyjściu z budynku hotelu. Wtedy specjalnie łaziłam po krawędziach czy niestandardowymi ścieżkami. Co się dziwić. Nie mogłam wytrzymać i musiałam się jakoś zmęczyć. Nie moja wina, że tak to wyglądało
G-Złaź
W-Nope
Wtedy akurat szłam nieco wyżej od nich. Oczywiście po krawędzi z rękoma po bokach. Łatwo mi było utrzymać równowagę
G-Powiedziałem złaź
W-A ja powiedziałam nie
G-Bo cię zaraz siłą zdejmę!
I tak nie reagowałam. Chciałam sobie po prostu po chodzić. Kiedy kończyła się moja ścieżka, zeskoczyłam na dół i nieco otrzepałam. Byłam gotowa wysłuchać co tym razem chciał powiedzieć mi chłopak, ale zamiast niego usłyszałam Karolin
K-Możemy pogadać?
Odwróciłam się i lekko kiwnęłam głową na tak. Odeszłyśmy parę metrów od reszty. Widać było, że coś ją gryzie. Ciekawiło mnie co. W końcu chciałam jej jakoś pomóc, dlatego musiałam wiedzieć o co chodzi.
W-Co się stało?
K-Po widzisz...Patrząc na waszą dwójkę przypomniałam sobie o moim chłopaku. Długo się nie widzieliśmy
W-Martwisz się o niego?
Ta tylko lekko skinęła głową na tak i nieco posmutniała. Od razu ją przytuliłam.
W-Na pewno wszystko jest z nim okey i na pewno niedługo z tobą się skontaktuje.
K-Jesteś tego pewna?
W-No a jak. I założę się, że on również się o ciebie martwi, jak twój brat o mnie. Tylko moim zdaniem czasami przesadza.
Opuściłam ramiona wzdłuż swojego tułowia i nieco spuściłam głowę w dół. Po czym usłyszałam cichy śmiech dziewczyny. Wyprostowałam się i spojrzałam na nią.
K-Martwi się przez tą agresję co jest w tobie. Ty nie wiesz jak zareagował jak zobaczył cię podczas walki z Natalią
Przekrzywiłam głowę w bok i podniosłam jedną brew do góry
K-Zmartwił się i to nie na żarty. A w środku jakby się gotował. Był gotów zrobić coś tej osobie co tobie to zrobiła
Cicho westchnęłam. Teoretycznie ta agresja to nie przez kogoś, tylko przez te treningi. Po części mój wybór, jednak....Może jakby ten turniej nie został zorganizowany to może by tak nie było. Jednak rozumiałam teraz zachowanie chłopaka byłam zła na siebie, że tego nie zauważyłam do końca. Jednak tej agresji nie da się pozbyć. Raczej. Nie próbowałam do końca. Jednak jak agresja jest u każdego, to raczej się nie da.
K-Chodźmy już tam do nich. Bo chyba zaraz się pozabijają
Od razu wybuchłam śmiechem i otarłam łezkę spod oka. Z tym musiałam się zgodzić. W końcu Gingka nie za bardzo lubi się z Kaito. Po chwili do nich dołączyłyśmy.
Można powiedzieć, że byliśmy po dość długim zwiedzaniu i dopiero teraz zrobiliśmy sobie postój. Taki Lunch break. Mój braciszek oczywiście co wziął? Burito. Ja tylko małą tortillę i jakiś sok. Oczywiście wcześniej miałam kłótnię, że mało jem i tak dalej, ale mi na serio tyle wystarcza. Czasami nawet mam tak, że zjem jedno jabłko i dalej do końca dnia nie chcę. Gdy Kaito odszedł na chwilę, to wpadłam na pewien szatański pomysł. Podałam Gingkce buteleczkę z mega ostrym sosem, a sama poszłam pilnować, czy Kaito nie wraca. Kiedy go zauważyłam, pokazałam kciuk do góry i szybko wróciliśmy na swoje miejsca, cicho się śmiejąc.
G-Będzie miał piekło w ustach
W-A my nie bierzemy udział w "Piekle"
G-No niby tak, ale w ustach piekła nie mamy
Oboje się śmialiśmy, potem udawaliśmy niewinnych, aż Kaito nie zaczął krzyczeć na całe gardło. Wtedy oboje nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu. I chyba tym samym się wydaliśmy
Kai-To waszaw wjinea!!!
Jeszcze to jak gadał. Po prostu łzy same leciały do oczu. To był najbardziej komiczny widok w moim życiu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro