5. and forget about the stupid little things
Związek Luke'a i Blair był najbardziej nieoczekiwanym zwrotem akcji w liceum prywatnym St. Claire. Byli do siebie fantastycznie dopasowani, chociaż tak bardzo się różnili. Nikt, ale to nikt nie znał Blair tak dobrze jak Luke. Nawet Tracy nie wiedziała wszystkich okropnych rzeczy, małych grzeszków i dużych przewinień. Nawet rodzice czy bracia Blair nie wiedzieli o niej wszystkiego i istniała tylko jedna osoba, która posiadała tajemną wiedzę odnośnie życia Blair Hudson.
Rodzice Blair Hudson w ogóle byli inną historią. W ich świecie, Blair była perfekcyjna, nieskazitelna, nie miała najmniejszej drobnej rysy, najmniejszej blizny, którą należałoby ukryć. Blair lśniła.
Otóż, Margaret i Steven Hudsonowie byli przekonani o tym, że ich córka tylko je, śpi, uczy się i gra w golfa. Prawda była taka, że Blair bardzo chciała, żeby tylko to widzieli. Oczywiście, tą samą wersję widziało już wiele innych osób, jak uczniowie ze szkoły, bracia Blair, wszyscy dookoła, tylko nie niewielka paczka przyjaciół, w której oboje, Blair i Luke, się obracali.
'Ona mieszka w tej bibliotece' usłyszał kiedyś Luke, idąc korytarzem. Jak zawsze miał rozluźniony krawat mundurka i koszulę wyciągniętą ze spodni. Uśmiechnął się wtedy pod nosem bo wiedział że Blair tak naprawdę siedziała w tej bibliotece tylko trochę, a potem wychodziła ukradkiem i wsiadała z nim na motocykl. 'Blair całymi dniami i wieczorami się uczy', kolejna gówno warta informacja przekazana przez panią Hudson jego matce. Blair otwierała okno swojej sypialni i albo Luke wspinał się po kratownicy, albo ona zeskakiwała i szli gdzieś sami albo całą paczką. 'Blair nie ma żadnych problemów', a Blair w tym czasie płakała mu w ramię, bo bała się, że nie podoła kolejnemu testowi. Oni nie znali Blair, on tak.
Dlaczego właśnie o tym myślał od razu po przebudzeniu następnego dnia? Nie wiedział. Może mu się śniła. Z drugiej strony nie pamiętał nawet, jak wrócił do domu, ale obudził się w swojej sypialni w mieszkaniu Jacka, z bolącą ręką i szumem w głowie. Spojrzał na telefon, było po dwunastej, a Jack zdążył go już zarzucić wiadomościami w tylu 'włącz pralkę' 'śniadanie masz w lodówce' 'zrobię zakupy w drodze powrotnej' 'mama pyta czy będziesz jutro na kolacji'. Jack zawsze wiedział, co należy a co nie, a Luke? Luke po prostu wiedział różne rzeczy.
Po zwleczeniu się z łóżka zadzwonił do Ashtona i Michaela. Zastał ich jeszcze zaspanych, ale ostatecznie umówili się na kawę w Bee Deen za godzinę. Po szybkim prysznicu i przebraniu się zostało mu pół godziny, które wykorzystał na beznamiętne przerzucanie kanałów, nim wyszedł dając sobie dosłownie pięć minut na dotarcie do Bee Deen.
- Dzwoniliśmy do Caluma. – powiadomił go Michael. – Ale on pewnie śniadanie zje dopiero o szóstej wieczorem. Zerowanie tych piw to nie był taki dobry pomysł.
- Zerowanie czegokolwiek to nigdy nie jest dobry pomysł. – Ashton zmarszczył brwi.
Zamówili śniadanie do kawy i teraz we trzech kontemplowali o życiu, każdy nad swoją owsianką, przekonani o świetności wczorajszego wieczoru. Luke musiał im powiedzieć, o rozmowie z Blair nad basenem. W końcu to była ich pierwsza rozmowa sam na sam od zerwania... Albo może nie chciał im mówić. Chyba wolał uniknąć tych głupich uśmieszków i ciekawskich spojrzeń. No i pytań. Pytań bał się najbardziej.
- Tracy pytała, czy idziemy dzisiaj do baru. Bilard te sprawy. – zagadnął Mike.
Luke zastanowił się. Na pewno miał coś dzisiaj w planach... LEIGH! Imię pojawiło się w jego głowie nabazgrane wielkimi, czerwonymi literami. Leigh Wallis była dziewczyną, z którą spotykał się od jakiegoś miesiąca, może miesiąca i pół. Była ładna, całkiem zgrabna i pracowała w GAP'ie w centrum handlowym, gdzie ją poznał. Leigh miała oliwkową skórę, zawsze bardzo gładką, bo używała dość dużo balsamu. Ciemne włosy obcięła kilka tygodni temu na pazia, i chociaż w tej fryzurze nikt nie mógł wyglądać dobrze, ona jakimś cudem wyglądała świetnie. Luke lubił, kiedy Leigh patrzyła na niego tymi swoimi piwnymi oczami i zagryzała jasnobrązowe wargi, zawsze pociągnięte brokatowym błyszczykiem. Miała trochę za duży nos, ale komu to przeszkadzało?
- Cholera, umówiłem się z Leigh.
- No to? – Ashton włożył swoją łyżkę do w połowie opróżnionej z owsianki miski. – Możesz ją przecież zabrać.
- A Blair? – Luke uniósł wysoko brwi. – Nie pomyślałeś o niej, kretynie?
- Blair, jak widziałeś wczoraj, ma to gdzieś. Po prosu przyprowadź Leigh. – wtrącił Mike. – Nie chcę ci mówić jak masz żyć, ale mam wrażenie, że nikt inny tego nie zrobi. Blair zdaje sobie raczej sprawę, że życie rusza do przodu. To duża dziewczynka.
Luke Hemmings uwierzył Michaelowi Cliffordowi. Po śniadaniu wsiadł w samochód i pojechał do centrum handlowego odebrać Leigh. Wskoczyła na siedzenie pasażera ubrana w szorty, kabaretki i jego sprany T-shirt ze Scoobym Doo i Kudłatym. Zarzuciła szczupłe ramiona na szyję Luke'a i uśmiechnęła się, a potem pojechali coś zjeść.
Przecież nie musiał jej mówić, że po jedzeniu spotkają się nie tylko z Ashtonem i resztą, ale też z Blair i Tracy, no nie? I nie powiedział. Potem, rozpamiętując to w swoim życiu wziął to za głupotę, bo może powinien jej powiedzieć, ale w tamtej chwili, mając dwadzieścia lat nie myślał o tym.
Zostawili samochód pod kamienicą Ashtona i przeszli się spacerem bo baru, w którym kiedyś całą paczką grywali w bilard. Nie był to lokal z okładki magazynu dla restauratorów, a raczej ciemny bar w podziemiach starego budynku mieszkalnego przerobionego na studia artystyczne dla początkujących malarzy, rzeźbiarzy i muzyków. Zawsze pachniało tam farbami, albo rozpuszczalnikami do farb, a kiedy zeszło się schodkami na dół, do nozdrzy dostawał się mocny zapach piwa i tłustych przekąsek. W mętnym świetle Luke dostrzegł twarze swoich kumpli, siedzących przy długim, drewnianym stole. Obok Michaela siedziała Blair i nawet w tym świetle błyszczała. Tracy wisiała na ramieniu Caluma, pstrykając zapalniczką.
- Luke, tutaj! – krzyknął Ashton. No dobra frajerze, już cię przecież widzę!
Luke pociągnął Leigh za sobą, a ona uczepiła się jego ręki patrząc na niego pytająco. Wiedział, że będzie jej się musiał z tego wszystkiego wytłumaczyć. No i trudno, jakoś się wytłumaczy.
- Hej. – rzekł Luke. Spróbował się uśmiechnąć. – To jest Leigh. Leigh to jest Blair i Tracy. Ich nie miałaś szansy jeszcze poznać, bo są z Harvardu.
- Uhuh... Harvard, co? To ta szkoła w której uczą was zadzierać nos tak wysoko jak tylko się da i pluć na zwykłych ludzi?
Luke miał ochotę zapaść się pod ziemię. Leigh czasem paplała głupoty z myślą, że jest absolutnie zabawna. Rzucił jedno spojrzenie na Blair, która udawała, że wszystko jest normalnie. Luke Hemmings jednak znał Blair Hudson na tyle, by wiedzieć, że od tego momentu będzie traktowała Leigh jak powietrze. A chociaż miał nadzieję, że postanowi potraktować Leigh jak powietrze.
- Ta. – mruknęła Tracy. – Na ostatnim roku mamy zaliczenie z plucia na zwykłych ludzi.
Reszta skwitowała jej słowa śmiechem, ale Luke wiedział, że właśnie w tej chwili i Tracy i Blair są raczej zdegustowane.
- Zamówię ci piwo. – mruknął do Leigh, a potem spojrzał błagalnie na Ashtona.
Blair uśmiechnęła się do Michaela. I dobrze, że Luke ruszył dalej. Szkoda tylko, że z tą pindą, ale przecież na to nie mogła nic poradzić. Dziewczyna sprawiała wrażenie bardzo prostej i najwidoczniej uważała się za wybitnie zabawną. To nie tak, że Blair była sztywna, bo ona sama śmiała się z Harvardu, ale nie robiła tego tak otwarcie. Jej żarty z Harvardu były gustowne i dopracowane.
- Też chcę kolejne. – rzuciła Blair bardziej w powietrze, niż do kogoś konkretnego i podniosła się odprowadzona spojrzeniami.
Luke stał już przy barze i czekał. Musiała przyznać, ze trochę się wyrobił. Chodził na siłownię, i inaczej układał włosy, chociaż nadal zostało mu trochę chłopięcego uroku, ale gubił już powoli swój babyface.
Blair oparła się o bar obiema rękami i uśmiechnęła do przystojnego barmana.
- Jedno piwo poproszę.
Luke spojrzał na nią z góry. Z drugiej strony, jak miał na nią kurwa spojrzeć z dołu, skoro był o wiele wyższy?
- Wszystko okej? – usłyszała jego melodyjny głos nad swoim uchem i dopiero teraz postanowiła unieść spojrzenie niebieskich oczu. A raczej przenieść je z barmana na Luke'a.
- Hm?
- Pytam, czy wszystko okej.
- A. Tak, jasne. Przyprowadziłeś owieczkę na rzeź, czy liczysz na moją opinię i aprobatę, że jest dla ciebie odpowiednia? – Blair zmarszczyła brwi. Barman przesunął w jej kierunku szklankę z zimnym piwem.
- Po prostu ją przyprowadziłem. – stwierdził Luke. Co innego miał powiedzieć, żeby nie wyjść na palanta?
- Spoko. – Blair zwinęła swoją szklankę. – Zapłacisz? Stawiam następne. – i poszła do stolika. – Gram w ekipie z Ashtonem!
Blair i Ashton faktycznie grali w jednej ekipie i wygrali, bo Ashton był absolutnym mistrzem wszelkich gier barowych, od bilardu po rzutki. Blair pod koniec rzuciła się na szyję przyjaciela.
Tracy spoglądała na przyjaciółkę z ukosa. Rozmawiała z Calumem i próbowała jakoś wciągnąć do rozmowy tą pindę, Leigh ale laska raczej ich nie łapała. Nie łapała ich humoru i poziomu rozbawienia, z jakim opowiadali o Simpsonach czy Bo Jack'u. Ashton, Blair, Michael i Luke okrążali stół bilardowy, kiedy Leigh pochyliła się do przodu, jakby konspiracyjnie chciała o coś zapytać.
- Hej, ta laska, co z nią jest?
Calum zmarszczył brwi, wspinając się chyba na wyżyny swoich aktorskich możliwości. Zrobił minę myśliciela, i wymieniwszy skonsternowane spojrzenia z Tracy, przeniósł wzrok na Leigh.
- Ale o co pytasz?
- No o tą Blair. – Leigh pociągnęła łyk piwa przez słomkę. – Ona jest jakaś... No wiecie... Chyba jesteście paczką od dawna, nie?
Tracy wyczuła moment, a Cal nie zdążył kopnąć jej pod stołem, żeby się zamknęła.
- Blair jest absolutną ikoną. – skłamała, uśmiechając się szeroko. – I jest świetną laską. Na Harvardzie goście się do niej ślinią, ale ona ma Anthony'ego. Wioślarz, i totalne ciacho.
- Hej! – Blair pojawiła się przy stoliku i sięgnęła po swoją szklankę. – Wygraliśmy znowu. Naprawdę, Luke nadal jest w to beznadziejny.
Reszta pojawiła się za jej plecami. Tracy obserwowała, jak Blair uśmiecha się swoim najlepszym uśmiechem. Zaraz potem Luke usiadł obok Leigh i sięgnął do miski z zamówionymi przez nich przekąskami. Wziął kilka orzeszków i już miał pakować je do ust, kiedy głos Blair przeciął powietrze jak strzała, a może raczej jak gwóźdź do trumny.
- Luke, masz uczulenie na fistaszki. – jej ton był lekko zatroskany, jedwabisty, i taki jakiego sam Luke dawno nie słyszał. – Odłóż to.
Próbował zignorować palące spojrzenie Leigh. No cholera, Blair!
jak się lubimy z tą historią? mam nadzieje, że bardzo!! jakieś pierwsze shipy zaczynają się pojawiać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro