Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42. lie to me


Blair kartkowała nerwowo tomik Boskiej Komedii Dantego. Stała przy oknie w pokoju Michaela, oparta ramieniem o ścianę, i usilnie próbowała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Ashton rozmawiał po cichu w kuchni przez telefon, a Calum brał prysznic.

- Muszę się rozluźnić. – powiedział, nim zniknął w łazience dobre pół godziny temu.

Zbliżają się sztandary króla piekieł, przeczytał cichy głosik w jej głowie. Tak było. Baker powoli pełzł w jej stronę. Wyciągał piekielne łapy by ją złapać i już nigdy nie wypuścić. Ile by dała, by móc uciec i nigdy nie wrócić. Ile by dała za lampę Dżina. Ile by dała za chociażby jedno życzenie od złotej rybki. Powiedziałaby, że nie chce Bakera w ich życiu. I zniknąłby w pufku pary, stałby się tylko niemiłym wspomnieniem za mgłą. Obcym, którego z czasem imię zatarłoby się w pamięci.

Kiedy zamknęła książkę, zapadał zmrok. Nie wiedziała ile czasu minęło, ale Calum już dawno opuścił prysznic i Ashton dawno skończył rozmawiać. Teraz prawdopodobnie obaj siedzieli w salonie, tak samo spięci jak ona, tak samo przerażeni i patrzący w nieznane. Przez moment wydawało jej się, że widzi sylwetkę Bakera po drugiej stronie ulicy, lustrującego ją czujnym spojrzeniem. Ale zaraz okazał się być tylko dwoma ustawionymi na sobie kubłami na śmieci.

Wyszła z pokoju do cichego salonu. Ashton siedział na skraju sofy z telefonem w dłoni, Calum krążył od kuchni do okna i z powrotem, lekko potrząsając włosami. Otwarcie się drzwi wejściowych nagle zabrzmiało jak dźwięk bębna i mieszkaniu zjawił się Michael.

- Nie ma jej. Nigdzie.

- Czyli ją ma.

Blair zmarszczyła brwi przysłuchując się wymianie zdań. Pytanie „kogo?" cisnęło jej się na usta ale nie zadała go, bo myśl pojawiła się w jej głowie szybciej. Tracy. Dokładnie tak jak w nocy w kościele, Luke i Tracy. Stłumiła jęk, lecz nie na tyle, by nie zwracać na siebie uwagi.

- Blair...

- Okay. Wszystko okay. – potrząsnęła głową. – Nic mi nie jest. Czytałam Dantego.

Zrobiła pare kroków i podeszła do sofy. Przysiadła na oparciu, po drugiej stronie od Ashtona. Przycisnąwszy książkę do piersi, skuliła się.

Zegar z każdym tyknięciem odmierzał czas do nieznanego. Nie wiedziała, kiedy to nastąpi. Niebo zaczęło pokrywać się szkarłatem i różem. Słońce nad Bostonem zachodziło powoli, niespiesznie spełzało ze sceny by zrobić miejsce księżycowi.

Wtedy rozdzwonił się telefon. Blair sięgnęła po niego sztywno, odebrała połączenie.

- Wszystko czego potrzebujesz, jest w twoim samochodzie. – powiedział chłodno i znów rozłączył się bez pożegnania.

- Musimy iść.

Ponurym humorom nie sprzyjał wesoły kolor nieba, choć z każdą chwilą kolorem coraz bardziej przypominał krew. Blair znów wsiadła do samochodu Luke'a ale już go tam nie czuła. Przekręciłą kluczyk, a na ekranie w desce rozdzielczej pojawił się adres wprowadzony już w nawigacji. Ich celem była stara arena w Portland w stanie Maine.

Michael pojawił się bezgłośnie przy samochodzie. Pochylił się, oparł łokieć o dach.

- Jedziemy do Portland. – powiedziała mu Blair. – W Maine.

- Jechać z tobą?

Potrząsnęła głową.

- Jedź z chłopakami. Spotkamy się na miejscu.

Odpaliła silnik i ruszyła przed siebie w stronę Portland. Wiedziała, że uda jej się niemalże dwie godziny drogi obciąć do godziny piętnaście bez pasażerów w samochodzie narzekających na prędkość. Liczył się czas, a tego nie miała zbyt wiele. Wiedziała co się wydarzy. Wszystko musiało rozwiązać się dziś. Tego dnia, na który wystawiono akty zgonów.

Droga była prosta i długa. Wymijała kolejne samochody, w radiu leciały jakieś piosenki, ale nie wiedziała jakie. We wstecznym lusterku widziała cały czas bmw Caluma, pędzące za nią, przyklejone do niej na stałe. W okolicy Biddefort zaczęła czuć niepewność. Co zastanie na miejscu? Czy z Lukiem i Tracy wszystko w porządku? Kto będzie tam na nią czekał w imieniu Bakera?

Ludzie trąbili kiedy wcinała się pomiędzy nich dziecięcą łatwością. Adrenalina buzowała w żyłach Blair Hudson wzmacniając zmysły. Uchyliła okno a ciepłe powietrze owiało jej twarz. Nie odważyła się otworzyć dachu. Jechała zbyt szybko.

Światła Portland majaczyły w oddali, kiedy jej telefon znów się odezwał. Tym razem z ulgą stwierdziła, że to Calum.

- Zwolnij trochę, bo wszystkich nas zabijesz. – poprosił.

- Nie każę wam jechać tak szybko. To Ash się do mnie przykleił.

Nagle samochód zniknął z jej tylnego lusterka, pojawił się z boku a potem Ash wciął się przed nią i zwolnił.

- Wolniej, Blair!

- Nie mamy czasu na zwalnianie! – tym razem to ona wyjechała po lewej stronie i przyspieszyła jeszcze bardziej, tym razem nie dając im szans. Rozłączyła się, nim zdążyli zaoponować.

Portland już był kształtne i ostre przed przednią szybą. Zjechała tak, jak kazała jej nawigacja i skręciła w ciemną drogę o starym asfalcie. Arena, której adres wprowadzono do systemu pogrążona była w mroku. Kolejna, stara, rozpadająca się budowla, zapomniana przez ludzi. Ale nie przez Bakera.

Blair była ledwie pięćdziesiąt metrów od wielkiej bramy wjazdowej, gdy wszystkie reflektory błysnęły i zalały arenę jak i teren dookoła niej białym blaskiem. Kawałek za nią pojawiły się światła bmw. Blair podjechała wolno do ogromnej, metalowej bramy i skupiła się na człowieku stojącym na samym jej środku. To był Arlo. Wszędzie poznałaby tą wychudłą posturę. Zbliżył się do niej w tej samej chwili, w której jakiś samochód zatarasował wyjazd od tyłu.

- Wysiadał. – polecił beznamiętnie.

Blask oblewał środek areny, przyległe do niej trybuny i samochody stojące na samym środku. Zaraz potem pojawiły się dwie postacie, choć nie mogła rozpoznać ich twarzy, coś podpowiadało jej, że to Luke i Tracy.

- Panna Hudson. – głos Bakera, lodowaty i nieprzyjemny rozszedł się po kościach. – Królowa Balu... Chyba zrobiłaś rekord tej trasy. Gratuluję.

Wyłonił się z ocienionego wejścia po lewej stronie. Był wolny. Cholera, Baker był wolny. Teraz mogło wydarzyć się wszystko. Blair obserwowała jego ruchy, trochę niezgrabne. Podszedł do postaci na środku.

- Podejdź, Blair.

Blair rzuciła się biegiem w ich stronę. Usłyszała za sobą gardłowy śmiech Arlo i prześmiewcze parsknięcie kogoś jeszcze. Luke i Tracy stali na środku. Luke trzymał rękę trzęsącej się przyjaciółki.

- Blair! – pisnęła Tracy.

- Spokojnie. – Blair zatrzymała się nagle jak rażona piorunem i spojrzała na Bakera. – Wypuść ich. Przyszłam. To miało rozegrać się między tobą a mną. Baker, wypuść ich.

Baker tylko zaśmiał się bez cienia wesołości, jak szaleniec, któremu już na niczym nie zależało. Dla niego wszystko było obojętne, bezsensowne. Widział tylko to, co chciał.

- Ja straciłem najważniejszą dla mnie osobę. Ciebie też to czeka. – zrobił kilka brzydkich kroków w kierunku Blair. W jego oczach dostrzegła błysk szaleństwa. Tak jak się spodziewała. – Poza tym, przyjaciele nie kłamią.

- W takim razie, dobrze, że się nie przyjaźnimy, bo jeszcze miałabym wyrzuty sumienia.

Zrobiła coś, co przeczyło dobremu wychowaniu. Splunęła mu w twarz niczym brytyjski gangster z lat dwudziestych. Wytarł ślinę powolnie a potem zamachnął się. Siła uderzenia zbiła Blair z nóg. Upadła na piach i kurz czując gorąco biegnące po jej policzku. Krzyki Luke'a, Tracy, Ashtona, Michaela i Caluma zbiegły się w jeden wielki wrzask. Łzy napłynęły do oczu Blair ale zwalczyła je. Nie chciała mu dawać satysfakcji.

Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na niego buntowniczo.

- Ile razy Julia tak dostała? – wypaliła. – Ile razy ją uderzyłeś? Ile razy miała przez ciebie siniaki, Baker?

Echo dodawało słowom powagi. Baker był biały z wściekłości. Odsunął się i u jego boku pojawił się nieznany Blair chłopak.

- Kyle. – zwrócił się do niego Robert. – Pokaż małej suce, jak obchodzimy się z szmatami takimi jak ona.

Kyle, jeśli wierzyć Bakerowi, zbliżył się do Blait. Widziała w jego twarzy, że nie chce tego robić. On nie jest taki, pomyślała. Nie robi tego z własnej wolni, nie sprawi mu to przyjemności. Przysięgła sobie, że cokolwiek się stanie, ona to wytrzyma. Czegokolwiek Kyle by jej nie zrobił, ona wytrzyma. Powtarzała to sobie kiedy pociągnął ją za ramię, kiedy zamachnął się po raz kolejny. Zawisła kilka cali nad ziemią, wpatrzona w Luke'a.

Moment trwał wieczność. Oczy Blair błyszczały w blasku reflektorów. Luke poruszał się jak na zwolniony filmie. Rzucił się na Kyle'a, szarpnął go do tyłu. Mężczyzna puścił Blair, upadła na ziemię czując mrowienie w głowie i ciepłą krew spływającą po karku i z przegryzionej wargi. Michael ruszył w kierunku Kyle'a i Luke'a pewny jak nigdy. Kątem oka dostrzegł jak Calum chwyta Arlo.

Film był zwolniony. Kłęby kurzu unosiły się nad nieruchomą Blair. Ashton skoczył do Bakera nim ten zdążył się odwrócić i okładał go wściekle, jakby przygotowywał się do tego całe swoje życie. Michael chwycił Kyle'a za włosy i walnął jego głową w maskę pobliskiego grata. Luke gramolił się na proste nogi obok.

Raz. Drugi. Trzeci, aż na karoserii nie pojawiła się plama krwi. Kopnął go, i poczuł jak Kyle wiotczeje i upada na ziemię. Żył, ale nie zagrażał im.

Zmysły Michaela, wyostrzone od adrenaliny, pochwyciły Blair dźwigającą się już na nogi. Zatoczyła się, splunęła krwią i odszukała wzrokiem Tracy. Chwiejnym krokiem ruszyła w jej stronę. Skądś buchnął ogień. Żar na skórze poprzedził przybycie chłopaka, którego dobrze znali.

Jake, asystent pani Hudson, pojawił się nagle i ruszył w kierunku Michaela ze zbutwiałą deską w rękach. Michael uchylił się raz, drugi i trzeci, aż w końcu udało mu się kopnąć Jake'a w brzuch a ten zatoczył sie do tyłu, ale po sekundzie znów zaatakował.

Blair chwyciła ręce Tracy.

- Idziemy. – jęknęła. – Wsadzię cię do samochodu. Rusz się.

Ale Tracy stała sztywno wpatrzona w bliżej nieokreślony punkt. Blair powiodła za jej wzrokiem i zobaczyła jak Ashton próbuje podźwignąć się z ziemi, a Baker mierzy do nich z pistoletu. Krew ściekała po jego twarzy i rękach, blizny na pewno zostaną mu na zawsze.

To trwało ledwie parę uderzeń serca. Jedno, drugie, trzecie... Blair przestała liczyć. Krew szumiała w jej głowie, czuła jak krzepnie na karku i jak pieką ją usta.

- To dla ciebie, Hemmings. – krzyknął Baker.

Tracy przepchnęła Blair na bok. Strzał przeszył powietrze niczym grzmot. Echo przetoczyło się po trybunach, obiło o ściany i deski. Milion lat minęło, a Blair nadal tam była. Wyciągnęła ręce, złapała Tracy pod ramiona, i ucisnęła broczącą krwią ranę na szyi. Łzy nie pozwoliły się opanować. Krzyk wydarł się z piersi Blair tak bolesny i rozdzierający ciszę, że gdyby ktoś zapytał ją wcześniej lub później, nigdy czegoś takiego nie słyszała. Mieszanina żalu i bólu, znak żałoby.

Tracy wypluła z ust krew. Czerwona posoka popłynęła jej po brodzie i szyi aż w końcu zaczęła wsiąkać w piach i kurz. Świat się zatrzymał. Luke puścił się pędem w kierunku Tracy i Blair. Michael wyrwał Jake'owi deskę i złamał mu ją na głowie.

Kolejny wrzask przeszył powietrze. Ich oczy na moment skupiły się na Calumie. Dyszał z wściekłości, a ręce miał umazane krwią. U jego stóp Arlo leżał nieruchomo, wiotki i bezzębny, a jego puste usta rozdziawione w wyrazie zdziwienia nie miały już wypowiedzieć ani jednego słowa.

- Zabierz je. – krzyknął w końcu Luke do Michaela. – Zabierz je.

Blair pokręciła głową i chwyciła jego przedramię. Nie chciała by szedł. Chciała by został, cokolwiek na nich nie czekało. Czegokolwiek Baker nie zaplanował. Parę metrów dalej Kyle zaczął się poruszać, a raczej drżeć.

- Blair, proszę. Proszę. – w oczach chłopaka zalśniła silna emocja.

- To koniec. – rzekł Baker. – To wszystko. Koniec opowieści. Luke, wstań.

- Zabierz je. – Luke zdążył wypowiedzieć te słowa nim odsunął się od nich.

Ciepłe ramiona Michaela podciągnęły Blair do góry. Nie zabrał ich, dopóki nie upewnił się, że Blair może sama stać. Ashton podniósł Tracy i zabrali obie dziewczyny. Blair nie puściła dłoni przyjaciółki.

- Wsiądź do samochodu. – polecił mu Baker.

Pulsowanie krwi w głowie i echo najczarniejszych myśli wypełniało powietrze.

Luke wspiął się na dach. Karoseria polana benzyną była śliska pod jego butami. Widział przerażoną twarz Blair i Caluma ubabranego krwią Arlo. Czy go zabił? Nie wiedział. Czy kiedyś się dowie? Może. Może, o ile los jeszcze na to pozwoli.

Blair będzie płakać. Ale to dobrze, niech płacze. W końcu to minie. Baker był szalony a z szaleńcami nie da się wygrać. Nie dziś. Nie jutro. Nie nigdy.

Panna Hudson stała o własnych siłach, trzymając rękę Tracy i czując na ramionach silne dłonie Michaela.

- Chyba sobie, kurwa, żartujecie! – krzyk Caluma przeciął powietrze.

- Cal, nie! – krzyknął Luke, choć jego głos był słabszy, niż kiedykolwiek.

- Chcesz się poświęcić?

Luke pokręcił głową.

- Blair. Pamiętasz o co cię prosiłem? Teraz. Teraz to jest chwila, kiedy możesz... Kochasz mnie?

- Nie kocham cię, Luke. Nie kocham cię, nigdy cię nie kochałam i nigdy nie będę. Nigdy w swoim życiu... Nigdy.

Luke uśmiechnął się, i wsunął przez dach do środka cierpliwie czekając. Znów trwało to wieczność, aż z dwóch bram nie wyjechały dwa rozpędzone samochody. Zamknął oczy. Trzask miażdżonego metalu wypełnił ciszę.

Blair rzuciła się do przodu czując żar na skórze. Jej śliska od krwi ręka wysunęła się z dłoni Tracy i wyrwała się Michaelowi. Głośny krzyk przeszył powietrze po raz trzeci tego dnia. I ostatni.

To było najdziwniejsze wyznanie, jakie Ashton kiedykolwiek słyszał.

To był koniec.

Widzieli, jak umiera Luke Hemmings.

Ale nigdy nie widzieli jak umarł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro