Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36. something in the way you're looking through my eyes




- Okłamałeś mnie?

Ashton zacisnął palce na kierownicy. Jechali w kierunku Dzielnicy Snobów i to był pierwszy raz, kiedy się odezwała aż od opuszczenia domu Bakera. Zmarszczył brwi, a gęsia skórka pojawiła się na jego ramionach okrytych marynarką.

- To znaczy?

- Baker powiedział, że nie miałeś pistoletu tamtej nocy, Ash. Muszę wiedzieć... A więc, tak. – wyczytała to z jego twarzy.

Ukradkowe spojrzenie rzucone na Blair tylko upewniło w tym Ashtona. Znała go za dobrze, ale on też ją znał. Nienawidziła być okłamywana.

Musiał się nad tym dobrze zastanowić. Czy ją okłamał? Oczywiście! Jednak w mniemaniu Ashtona, jak najbardziej trafnym, było to białe kłamstwo, czyli nie należała mu się za nie jakakolwiek kara. Tak, skłamał o pistolecie i o tym, że to on go miał, ale powiedzenie Blair prawdy, równałoby się z jej szaleńczą misją i próbą uratowania Luke'a za wszelką cenę.

- Nie mogłem ci powiedzieć.

Blair zaśmiała się krótko na bocznym siedzeniu.

- Nie mogłeś? Nie mogłeś mi powiedzieć, że Luke mógł...

- Nie zrobił tego! – powiedział z naciskiem.

Jego słowa jakby poniosły się echem wewnątrz firebirda. Wjeżdżali już do Dzielnicy Snobów. Absurdalnie wielkie domy wyrastające po środku zadbanych trawników z każdą kolejną chwilą wydawały się większe. Napięcie panujące w samochodzie wydawało się być odczuwalne nawet na Zachodnim Wybrzeżu. Blair wbiła wzrok w drogę przed przednią szybą i nie odezwała się aż do momentu, w którym zaparkowali samochód wśród innych samochodów gości. Nie żeby po zaparkowaniu się odezwała. Wysiadła, trzasnęła drzwiami a zaraz potem w strugach deszczu pobiegła do domu.

Ashton wolał zwlekać z opuszczaniem auta. Wiedział, że w środku znajdzie się w ogniu pytań na które naprawdę nie chciał odpowiadać. Wsłuchiwał się w deszcz walący o samochód. No właśnie, przez ten deszcz też nie chciał wychodzić, ale obiecał matce, że zjawi się w środku. Wolał nie łamać tej obietnicy, wyrządził tego dnia zbyt wiele szkód.

Z ociągnięciem puścił kierownicę. Potarł twarz dużymi dłońmi, przeczesał palcami włosy. Przymknął na moment oczy, próbując znaleźć jakieś bezpieczne, szczęśliwe wspomnienie, którego miał zamiar się uczepić i trzymać aż do końca dzisiejszego dnia. Pomyślał przez moment o wyjeździe na Florydę, do domu dziadków Blair. Jednak szybko przypomniał sobie, że tam też była obecna Julia Baker, więc porzucił je szybko. Potem w jego głowie zaczął formować się obraz. Nigdzie jak okiem sięgnąć nie było Julii.

Wspomnienie sięgało zimy w pierwszej klasie liceum. Wyjątkowo mroźny grudzień nie ostudził jednak zapału Ashtona, Caluma, Michaela i Luke'a. Cała czwórka opatulona w kurtki z czapkami naciągniętymi na uszy przemierzała ulice centrum, by dostać się do przytulnej kawiarni na rogu Water i Broad. Wiatr ciskał ogromne płatki śniegu w ich twarze.

Z ulgą weszli do ciepłej kawiarni. Zapach czekolady, ciastek i cynamonu Ashton zapamiętał do końca życia. Wszyscy czterej z czerwonymi od mrozu nosami ściągali rękawiczki i rozglądali się w poszukiwaniu Tracy oraz Blair. Dziewczyny czekały na nich przy największym dostępnym w lokalu stoliku. Obie skupione na rozmowie i otoczone torbami z różnistych i absurdalnie drogich sklepów chichotały i kompletnie nie zdawały sobie sprawy z tego, że są obserwowane.

- Jest kurewsko zimno. – skomentował Calum, ciskając swoją czapkę na drewniany blat. Płatki śniegu, które do tej pory ją oblepiały zaczęły się roztapiać.

Blair i Tracy spojrzały na niego z wyrzutem, a potem panna Hudson skrzywiła się, szepnęła coś Tracy na ucho i wysunęła się ze swojego miejsca.

- Zamówię wam co tylko chcecie. – oznajmiła. W drodze do kasy pocałowała Luke'a w policzek.

Ashton usiadł obok Tracy i zarzucił jej rękę na ramiona. Ucałował ją w skroń, choć wtedy nie zwróciła na to uwagi już pochłonięta rozmową z Michaelem o jakiejś nowej grze video.

- Kupiłyście wszystko, co chciałyście? – zagadnął Ashton, kiedy Blair już wróciła.

Usiadła obok Luke'a. Chwyciła jego dłoń leżącą na blacie stołu.

- W większości. Nie znalazłam tylko tych okularów, które zażyczył sobie Erik. – prychnęła z wyrzutem. – Kto normalny na świąteczną listę prezentów dodaje okulary przeciwsłoneczne? Jest pieprzony grudzień. Mógł wpisać gogle narciarskie i byłyby użyteczniejsze.

Kelnerka przyniosła zamówione przez Blair napoje. Dla Ashtona, ciemna kawa ale z cynamonem. Nie był w końcu Grinchem. Dla Luke'a herbata imbirowa z cynamonem i gałką muszkatołową. Calum uparł się na gorącą czekoladę z bitą śmietaną, a Michael wybrał latte piernikowo-waniliowe.

- Jakim cudem udało ci się to zapamiętać? – spytał Clifford, kiedy kelnerka już odeszła od ich stolika.

- Ćwiczę pamięć. – Blair uśmiechnęła się.

Popijali gorące napoje, śmiali się z różnych rzeczy. Opuścili kawiarnię dopiero wieczorem, i choć śnieg na dworze nie przestał padać, postanowili, że przejdą się do parku Krzysztofa Columba. Blair uczepiła się ramienia Luke'a, podobnie jak Tracy chwyciła pod ramię Ashtona i balansując na swoich wysokich butach próbowała się nie wywalić.

Chciałby wiedzieć, dlaczego w tej chwili wrócił akurat do tego śnieżnego wspomnienia, i może by wiedział, gdyby ktoś nie zapukał w boczną szybę jego samochodu. Otworzył oczy nerwowo i spojrzał na Luke'a, trzymającego nad głową ogromny parasol. Opuścił szybę.

- Nie wchodzisz?

- Myślałem.

- I nie dałeś popatrzeć? – zakpił Luke. – Chodź. Gdzie Blair?

- Wchodziła do środka.

Luke odsunął się od drzwi i Ashton wysiadł. Miał nadzieję, że uda mu się uniknąć pytań. Obaj ściśnięci pod parasolem weszli do foyer w tej samej chwili, w której Blair pojawiła się na szczycie schodów w czarnym kombinezonie z długimi nogawkami i krótką pelerynką. Włosy najwidoczniej wysuszyła a makijaż poprawiła. Choć nawet makijaż nie mógł ukryć zmieszania na jej twarzy. Ashton wiedział, że nie chodziło o niego.

Blair zrobiła kilka kroków po schodach chociaż nie była pewna, czy chce pojawiać się na stypie. Patrzenie na Luke'a wywołało lawinę nowych emocji, przyniesionych z ogromną falą gorąca. Kolejne kroki przybliżające ją do Luke'a i Ashtona były coraz mniej pewne, pozbawione jej naturalnego wigoru. Dała tylko znać Ashtonowi, że ma się nie wygadać przed Lukiem. Cudownie! Niczym rasowa hipokrytka tworzyła sekrety i zapewne będzie musiała go okłamywać. Sama prosiła, by więcej tego nie robili.

- Gdzie byliście?

- Nic ważnego. Musieliśmy wpaść po coś, czego zapomnieli ludzie od cateringu. – odparła gładko Blair. Nienawidziła siebie właśnie za kłamstwa.

Weszli do salonu wypełnionego smutnymi rozmowami. Jej matka niczym posąg stała pod ścianą w towarzystwie Billy'ego. Co chwilę popijała z kryształowej szklanki coś, co wyglądało jak wódka z wodą gazowaną i lodem. Ojca nie mogła wypatrzyć, ale spodziewała się, że będzie niedaleko. Luke nie zadawał pytań. Albo był na tyle głupi by uwierzyć, albo nie chciał drążyć tematu.

- Blair. – głos babci Devlyn wywołał ciarki wzdłuż jej pleców.

Blair odwróciła się, a za nią nie było już Ashtona czy Luke'a, za to babcia Devlyn chwyciła ją w swoje objęcia i przytuliła mocno.

- Kochanie, tak bardzo mi przykro. Tak okropnie... Nawet nie wypowiem się na temat twojej mowy, ale Irma...

- Irma, też woli odpuścić. – druga babcia pojawiła się z kieliszkiem czerwonego wina w zasuszonej dłoni.

Blair rozejrzała się błagalnie w poszukiwaniu ratunku. Była skazana na obie babcie w żałobie.

Zadziwiające, jak wiele może zdarzyć się w jednym domu jednego dnia. Luke Hemmings wspierał się o kolumnę i obserwował gości państwa Hudson, z każdą minutą dochodząc do wniosku, że większość z nich nie przybyła ze względu na pamięć o Shanie, ale po to, by skrytykować zasłony czy wybór win. Popijał whisky z lodem, obserwował nabzdyczonych bogaczy i cierpliwie czekał, choć sam nie do końca wiedział na co.

- Dziwaczna impreza, co?

Skrzypnięcie wózka oznajmiło przybycie Billy'ego. Podjechał do niego z lekkim uśmiechem. Albo Luke'owi się zdawało, albo włosy brata Blair były jeszcze bardziej kręcone, niż kiedy go ostatnio widział.

- Impreza? – Luke zmarszczył brwi.

Jeśli było coś, co łączyło wszystkich Hudsonów, jakaś cecha nieodzowna, płynąca w ich krwi i nigdy nie przegrywająca z żadną cechą, był to stoicki spokój i niepokazywanie emocji. Luke popatrzył na Billy'ego, spokojnie wpatrującego się w gości. Czy cierpiał? Tego Luke nie mógł być pewny.

- Jak mam to nazwać? Nie lubie słowa „stypa", a to... Cóż, potrafi być całkiem zabawne. Na przykład, popatrz tam. – wskazał szczupłym palcem na dwie młode kobiety o posągowym wyglądzie. – To moje kuzynki, bliźniaczki. Słowo daję, że ostatni raz widziałem je na pogrzebie dziadka Terry'ego. Zrywają kontakty z rodziną i nie pojawiają się, o ile na przyjęciu nie ma białego wina. A ten tam, to kuzyn Rick.

Rick był rosłym mężczyzną o wąskich ustach i jasnych oczach Hudsonów. Spoglądał nieufnie na wszystkich dookoła i z nikim nie rozmawiał.

- Podobno jest hackerem, ale myślę, że Shane był lepszy od niego. – Billy wzruszył ramionami. – Ta rodzina ma więcej trupów w szafie niż leży na całym cmentarzu... Za wcześnie? – pytanie rzucił widząc skonsternowaną minę Luke'a.

- Trochę.

- O a tam. – Billy uśmiechnął się szeroko. – Babcia Irma i babcia Devlyn właśnie maglują Blair. To musi być zabawne.

Luke dokończył whisky jednym haustem i usiadł na schodku, by choć trochę zbliżyć się do Billy'ego. Wsparł łokcie na kolanach, bawił się ostatnimi dwiema kostkami lodu w szklance. I tak już topniały. Czuł, że powinien coś powiedzieć. Czuł już od dawna, że to była jego wina. Nie było w tym nic specjalnie odkrywczego. To była jego wina. Jego, Ashtona, Caluma i Michaela. Calum powiedziałby, że były to kręgi na wodzie.

Luke chciał przeprosić, ale jak właściwie przeprosić za zniszczenie kolesiowi reszty życia? Zwykłe „przepraszam" tu nie wystarczyło, a „przepraszam" wyśpiewane przez chór z wielkim banerem zdawało się być za bardzo groteskowe i przesadzone. Dlatego też nie powiedział „przepraszam", ani tego dnia, ani wiele lat później. Luke nigdy nie przeprosił.

- Chcesz się napić? – padło z jego ust, choć w ogóle o tym nie pomyślał.

- Czekałem, aż zaproponujesz. – przyznał Billy, odwróciwszy wózek ruszył w kierunku barku.

Kiedy Luke chciał mu pomóc, zaprotestował stanowczo.

- Nie, stary. Tak już będzie wyglądała reszta mojego życia. – powiedział okropnie poważnie, zaciągając się blantem, kiedy po zmierzchu wyszli we dwóch do tylnego ogrodu.

Nie padało, ale ziemia śmierdziała wilgocią. Nawet jeśli pogoda się poprawiła, byli na zewnątrz sami. Niebo ciemniało nad ich głowami z każdą chwilą, mogli jednak liczyć na pełną prywatność, choć nawet zbrojone drzwi i okna nie były w stanie wygłuszyć wydarzeń mających miejsce wewnątrz domu.

- Wyglądasz na pogodzonego z tym faktem. – stwierdził Luke, nieco podpity i trochę upalony. Tym razem miał naprawdę dobry towar od kolegi Jacka.

Billy skwitował jego słowa pomrukiem aprobaty.

- Co innego mam zrobić? Zapierać się, że wcale nie jestem niepełnosprawny? Mam targnąć się na własne życie? To nie dla mnie, Luke. Nigdy nie byłem strażakiem, i tak pracuję za biurkiem. – westchnął przeciągle Billy oddając mu blanta. – Stało się. Niewiele z tego rozumiem. Wiesz, pamiętam wszystko.

Luke zaciągnął się, ale go słuchał. Na moment jednak uciekł myślami do wielkich budynków Nowego Jorku i nie wiedział dlaczego akurat do nich, ale przez ten ułamek sekundy stał na szczycie Empire State Building, wdychając zapach Miasta, Które Nigdy Nie Śpi.

- Ten samochód... To był uślizg. To nie ja skręciłem wtedy tymi kołami, Luke. – uznał cicho, pochylając głowę konspiracyjnie, jakby ktokolwiek miał sposobność go usłyszeć.

Luke to wiedział. To wiedział i tego był pewny, jednak Billy patrzył na niego, jakby oczekiwał reakcji zaskoczenia. Luke już miał otworzyć szeroko usta w wyrazie zdziwienia, jednak drzwi francuskie na taras otworzyły się wypuszczając w spokojną wilgotną noc nieco zgiełku z wewnątrz.

- Co tu robicie? – rozpoznał głos Blair, nieco zmęczony i zatroskany. Zamknęła za sobą drzwi i stanęła koło brata. – Jesteście przewidywalni. – powiedziała cicho.

- Już Devlyn przekazała ci wszystkie mądrości a Irma dała wykład o prowadzeniu firmy, rodzinie i innych wartościach? – zakpił Billy, szczerząc zęby do siostry.

- Jakbyś tam był. – przyznała Blair kucając obok wózka inwalidzkiego.

Luke obserwował, jak jej oczy błysnęły w świetle gwiazd. Pochwycił jej uważne, zmęczone spojrzenie, takie samo, jakim raczyła go w liceum, zbyt umęczona przez egzaminy by w ogóle móc rozmawiać.

- Na szczęście, uratował mnie Mike. Pilnowali z Ashem Caluma, żeby nie świrował.

- Misja udana? – zapytał Luke i wstał. Kręciło mu się w głowie. Zatoczył się lekko do tyłu, czując tequilę pomieszaną z whisky i ginem. – Kurwa.

- Nie wyglądasz za dobrze. Widzisz, to są kolejne plusy wózka. Nie kręci mi się w głowie przy zbyt szybkim wstawaniu.

Blair również się podniosła i z troską dotknęła ramienia Luke'a. Wyjęła blanta spomiędzy palców chłopaka, oddała go bratu i pochyliła się do Billy'ego. Szeptała mu coś na ucho, ale Luke już nie mógł wychwycić jej słów. Zaraz potem wyprostowała się i pociągnęła Luke'a w kierunku wejścia. Dał się poprowadzić jak dziecko. Blair przeprowadziła go przez przerzedzony nieco tłumek. Ostali się jedynie ostatni maruderzy. Potem poprowadziła go do schodów i na piętrze do jej sypialni.

- Ukryjemy cię tu przed Liz. Obawiam się, że wszystkie sypialnie są zajęte przez dziadków i kuzynów ale...

- W porządku, Blair. – wypalił Luke opadając ciężko na łóżko okryte śliczną, jasnoróżową kapą. – To nie tak, że się całowaliśmy jakiś czas temu i...

Po wyrazie jej twarzy wywnioskował, nawet całkiem szybko jak na kogoś, kto był pijany, że nie powinien tego mówić. Blair zacisnęła usta w wąską kreskę i zdjęła swoje kolczyki. Odłożyła je na toaletce. Potem zsunęła niewygodne szpilki i bez słowa weszła do łazienki, z której po odgłosach rozpoznał, że zmywa makijaż i myje zęby.

- Zbudujemy fort z poduszek. Rozepniesz? – odwróciła się do niego tyłem. Luke rozpiął zamek jej kombinezonu.

Blair Hudson jednak bez słowa znów zniknęła w łazience. Wysunąwszy się z niej miała na sobie już piżamę składającą się z krótkich, bawełnianych spodenek i koszulki. Zamiast ściągnąć poduszki z łóżka zabrała się do układania muru, mającego oddzielić ją od Luke'a. Była tym tak pochłonięta, że nie zauważyła, iż sam Luke się jej przyglądał.

- Możesz na chwilę przestać? – zapytał. Nie odpowiedziała. – Blair. Blair...

- Jestem zmęczona, Luke. – oświadczyła, rzucając puchatą poduszkę na stos. – Chciałabym już iść spać.

Był pijany. Powinien powiedzieć, żeby poszli spać, zdjąć koszulę i spodnie, poprosić ją o jakieś ciuchy, które kiedyś tu zostawił. Powinien mieć nadzieję, że się ich nie pozbyła. Potem powinien się grzecznie położyć i nie kombinować. Jednak, to był Luke Hemmings. Chwycił delikatnie nadgarstek Blair, kiedy sięgała po poduszkę. Ofuknęła go z wyrzutem.

- Spać, Luke. Jesteś pijany... Czekaj tutaj, przyniosę wodę i coś na rano. Aspiryna?

Znał ten ton, ten ruch, to zachowanie. Blair wyswobodziła się z jego uścisku i mechanicznie ruszyła do drzwi swojego pokoju. Słowa wylatywały z ust Blair jak pociski z karabinu maszynowego. Chciała zachować spokój, jednak coś ją wyraźnie męczyło. Unikała jego spojrzenia nim wyszła z pokoju.

Przez moment był tam sam i tym razem, jak nigdy wcześniej, wydawało mu się być to nie na miejscu. Na toaletce stały jej perfumy, niewielka baletnica nadal zajmowała swoje stałe miejsce. Straceńcy, w tym jego młodsza wersja, uśmiechali się do niego ze zdjęcia zrobionego na Florydzie w domu dziadków Blair.

Blair kręciła się po swojej stronie fortu z poduszek i nie mogła spać. Luke oddychał ciężko, ale miarowo. Spał. Luke Hemmings spał na wyciągnięcie ręki w tym samym łóżku, ale Blair wiedziała, że to absolutnie nic nie znaczy. Nie mogło. Nie mogło mieć to absolutnie żadnego znaczenia. Bo go okłamała.

Wyślizgnęła się z pościeli. Zerkając przez ramię, czy go nie obudziła, wysunęła się z pokoju na słabo oświetlony i cichy korytarz. Przyjęcie pożegnalne Shane'a skończyło się dawno temu, a ona spisała się wyśmienicie. Nie płakała, nie okazała słabości. Słabość, Blair, to twój największy wróg. Nigdy o tym nie zapominaj.

Weszła do ciemnej biblioteki domowej na parterze i wymacała ręką włącznik światła. Wypełniony wysokimi regałami pokój oblał jasny blask z kinkietów i ogromnego żyrandola podwieszonego pod wyłożonym ciemnym drewnem sufitem. Blair kiedyś kochała to miejsce. Oprócz bajek dla dzieci, zawsze w najładniejszych wydaniach, znajdowała się tu masa książek, które kochała. Pamiętała czasy, kiedy z Ashtonem przesiadywali tu godzinami, za każdym razem próbując uszczknąć jeszcze fragment historii.

Tym razem jednak nie chodziło o bajki czy klasykę literatury francuskiej. Blair wiedziała, dokąd zmierza. Znała to miejsce jak własną kieszeń, dlatego lawirując między regałami, szybko znalazła dział z literaturą prawną.

- Każdy szanujący się prawnik lub prokurator musi mieć to w domu. – powiedziała jej któregoś dnia Margaret, z dumą prezentując nawet najstarsze wydania.

Blair wodząc opuszką palca po grzbietach książek wyciągnęła kilka tomów i rozłożyła je na dużym, mahoniowym stole, przy którym jej rodzice zwykli omawiać bardziej zawiłe sprawy. Chciała tylko dostać odpowiedzi na poszczególne pytania.

Musiała wiedzieć, czy zdoła ochronić Luke'a i Michaela.


okay, więc jest i trzydziestka szóstka. świat zmienia się nie do poznania, ale przecież to dopiero pierwsza część trylogii. w dodatku, ta część jeszcze się nie kończy. jakie do tej pory są wasze ulubione postacie? dawajcie znać! 

dzięki, że jesteście i do następnego! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro