Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34. like screams that are fire, rising up high


Blair Hudson lubiła się ładnie ubierać. Lubiła wyglądać zjawiskowo i wzbudzać zachwyty. Lubiła dostawać komplementy i niczym celebrytka opowiadać o kreacjach i butach, które miała na sobie, jednak ten wieczór absolutnie jej nie cieszył. Wpatrywała się w swoje odbicie z pewną niechęcią. Cieniutka, srebrzysta sukienka zasłaniał blizny i spływała gładko do ziemi, zakrywając wysokie buty z cieniutkimi paseczkami. W uszach ciążyły jej drogie kolczyki od Cartiera, a w dłoni dzierżyła małą kopertówkę w wiśniowym kolorze, współgrającą z kamieniami w kolczykach. Margaret uparła się, by włosy Blair były związane w eleganckiego koka, choć Blair wolała by spływały falami po plecach i zasłaniały te kilka małych, niewygojonych jeszcze ranek.

Pukanie do drzwi odpędziło ją od lustra. Krzyknęła „wejść" i usiadła przy toaletce, żeby nałożyć jeszcze odrobinę różu na policzki. Shane, jej brat, ubrany w smoking poprawiał właśnie spinki w mankietach. Spojrzała na niego w odbiciu lustra toaletki i uśmiechnęła się.

- Dobrze wyglądasz. – powiedziała, i natychmiast podniosła się, by poprawić jego przekrzywioną muchę. – Nie jak nerd.

- Dziękuję ci bardzo, Blair. Jak zawsze kochana i mało uszczypliwa. – fuknął Shane. – Masz nieciekawą minę. Co jest?

- Nie uważasz, że to nie jest na miejscu? Billy jest w szpitalu, przygotowujemy się do procesu Bakera, a matka Tracy urządza zbiórkę pieniędzy na walkę z rakiem. Nie żebym negowała zbieranie pieniędzy na walkę z rakiem ale...

- Przyda nam się chwila oddechu, tak? Erik powiedział, że przyjdzie. Billy ma w szpitalu opiekę, a rodzice uważają, że to pomoże nam zachować pozory normalności. Wyobrażasz sobie  co by było, gdybyśmy się tam nie pojawili? – Shane roześmiał się. – Ludzie zaczęliby gadać o rozpadzie rodziny.

- Przez to przeszliśmy już lata temu. – zauważyła Blair, przyklepując poły marynarki brata. – No, już. Przylizać ci włosy na ślinę? – zapytała przywołując na twarz uśmiech, za który ludzie daliby się pokroić.

- Użyłem żelu, ale dzięki. Mama mówiła, że pani Hood potwierdziła obecność Caluma.

Blair zesztywniała. Wiedziała, że Michaelowi udało się dotrzeć do Caluma, ale nie wiedziała, że Hood postanowił jednak zjawić się na tej maskaradzie. Blair z jednej strony się cieszyła, z drugiej potwornie bała. Właściwie, nie wiedziała czego się bała, ale miała potworne uczucie, że wszyscy Straceńcy w jednym miejscu nie mogą być dobrym rozwiązaniem.

- Samochód będzie za dwadzieścia minut. Ślicznie wyglądasz. – Shane ścisnął delikatnie dłoń siostry i opuścił jej pokój.

Blair rzuciła sobie jeszcze jedno spojrzenie w lustrze i zacisnąwszy palce na swojej kopertówce, stwierdziła, że jest gotowa. Na tyle na ile gotowa mogła być na imprezę, kiedy życie jej i jej przyjaciół przechodziło przez drastyczną fazę. Przez całą drogę do hotelu, gdzie zorganizowano bankiet, jej żołądek był ściśnięty, a widok palących przed wejściem chłopaków, w ogóle jej nie pomógł.

Wysiadła jak zwykle z gracją i podeszła do nich, czując na sobie palące spojrzenie Luke'a. Przez ostatnie dni myślała o jego prośbie i obietnicy. I myślała o rozmowie z Ashtonem, który uśmiechnął się na jej widok, aż oczy mu pojaśniały.

- Gdzie Calum?

Widok chłopaków w smokingach (przynajmniej Ashton i Luke mieli smokingi, bo Michael postawił na bardziej elegancką wersję swojego stylu) niemalże czuła się jak na balu maturalnym, tylko wtedy nie rozmawiali. Przyszła z Lancem Hartwigiem, i teraz sobie przypomniała, że od tamtej nocy nie rozmawiali.

- Będzie za pół godziny. – odrzekł Mike. – Wyglądasz... WOAH!

- Dzięki. – Blair zadrżała, czując delikatny wietrzyk smagający ją po ramionach. – Wszystko w porządku?

- Mam dziwne przeczucia. – stwierdził Luke, a Ashton mu zawtórował.

- Ja też. – przyznała Blair przez zęby wyszczerzone w uśmiechu do jednego z partnerów kancelarii jej matki, Dominica Quigley'a.

Samochody podjeżdżały, wysiadali z nich elegancko ubrani ludzie, a potem odjeżdżały na podziemny parking, gdzie kierowcy zwykli omawiać swoich pracodawców i ich kaprysy. Blair kiedyś, zupełnie przypadkiem, zapuściła się na taki parking i podsłuchała jak czyjś kierowca opowiada swoim kolegom o kaprysach jakiejś bogatej kobiety z Somerville. Musiała mieć szampana w odpowiednich kieliszkach i hiszpańskie truskawki w limuzynie. Blair chciała się zaśmiać na wspomnienie tego wieczoru.

- Wchodzimy? – spytał w końcu Michael, wyrzuciwszy niedopałek do śmietnika.

- A Cal?

- Przyjdzie z Mali.

Nie czekając już dłużej, cała czwórka wspięła się po schodach do kryształowych drzwi głównych, które otworzyło przed nimi dwóch pracowników hotelu w ciemnych strojach. Foyer wypełniał gwar i elegancko ubrani ludzie, między którymi krążyli kelnerzy z tacami wypełnionymi alkoholami. Blair porwała wąski kieliszek z szampanem i ruszyła przez tłum w poszukiwaniu Tracy.

- Luke! – głos Liz przedarł się przez gwar, i odwróciwszy się, Blair dostrzegła jej uniesioną rękę.

Mama Luke'a, Liz Hemmings, ubrana była w śliczną szmaragdową sukienkę a jej związane wysoko włosy wyglądały nieziemsko, jednak kompletnie niewymuszenie. Przecisnęła się do grupki Straceńców przez tłum, wymieniając po drodze uprzejmości z przeróżnymi osobami. Niektórych Blair nawet nie kojarzyła.

- Chodź, Luke. Muszę cię komuś przedstawić. – chwyciła syna za rękę i porwała za sobą.

Blair wzruszyła ramionami i złapawszy pozostałych dwóch chłopaków, pociągnęła ich przez tłum w kierunku drzwi na taras hotelowy. W drodze wymieniali uwagi, albo ktoś zatrzymywał ich, by się przywitać. Gdzieś w oddali, Lydia Cornwell z St. Claire machała do nich, uwieszona na ramieniu kolesia, który chyba grał w Boston Celtics.

Na tarasie powietrze nie było tak duszne. Blair oparła się o barierkę i popijała szampana, Ashton co jakiś czas upijał łyk whisky z kryształowej szklanki a Michael właśnie skończył pierwszą tego wieczoru wódkę z wodą gazowaną.

- Kiedy będzie Calum? – zapytał Ashton, a ciarki przebiegły po jego plecach.

Nie to, żeby go tu nie chciał. Po prostu trochę obawiał się spotkania z Calumem Hoodem i tego, że po kilku szklankach whisky, mógłby go wyzywać od chujów. Jednakże, tęsknił za Calumem bardziej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, bo brakowało mu tego sarkastycznego i narwanego kolesia z niewyparzonym językiem. No i czekał też na Meg.

Zaprosił ją jako swoją osobę towarzyszącą właściwie w ostatniej chwili, ale się zgodziła, jednak powiedziała, że tego dnia ma dyżur i się spóźni. Po raz pierwszy nie bał się przedstawić jakiejś dziewczyny towarzystwu. Po prostu uznał, że jest już na to za stary.

- Tu jesteście! – krzyknęła Tracy Turner, pojawiając się na balkonie obleczona w jasnoniebieską sukienkę na jedno ramię. Potknęła się o zbyt wysokie obcasy i gdyby nie Mike, wszyscy zobaczyliby jak jej makijaż odciska się na podłodze. – Dzięki, Mike. Matko, co za dramat. – prychnęła, wyciągając z dłoni Ashtona szklankę. Wlała w siebie całą jej zawartość i oddała mu pusty kryształ, jakby nie było w tym nic niesamowitego.

Blair zaśmiała się i rozejrzała w poszukiwaniu Erika. Miał już tu być, ale nigdzie nie mignęła jej znajoma twarz brata. Jednakże zaraz jej uwagę przykuła postać Bobby w czerwonej sukience z głębokim dekoltem odsłaniającym idealnie gładką skórę. Posłała Tracy pytające spojrzenie, ale ta tylko wzięła kolejny kieliszek z tacy kelnera i opuściła wzrok na czubki swoich bardzo drogich i bardzo wysokich szpilek.

- Cześć, Bobby. – rzuciła z konsternacją Blair, a potem ucałowała ją w oba policzki. – Dobrze cię widzieć.

Bobby rozpromieniła się, jakby to była najmilsza rzecz jaką kiedykolwiek usłyszała i zaraz zajęła się rozmową z Michaelem, a Ashton, Blair i Tracy odsunęli się na bok z niepewnymi minami, jednak żadne z nich nie zaczęło tematu.

To była sytuacja patowa i Blair, słusznie lub też nie, miała wrażenie, że ta noc będzie ich gwoździem do trumny. Nie powinni się tu zjawiać! Ba, nie powinni być wszyscy w tym samym miejscu. Nie, kiedy Baker nadal pozostawał na wolności, choć jego proces zbliżał się nieubłaganie. Wielokrotnie rozmawiała z rodzicami o tym, co jeśli im się nie uda. Co jeśli nie uda im się uratować tyłka Ashtona lub też drugiego posiadającego wtedy broń Straceńca. Na samą myśl Blair zrobiło się słabo i znacznie zbladła. Wierzyła, w swojego ojca, bo kto jeśli nie Steven Hudson mógł cokolwiek zdziałać. Był królem sal sądowych, największym kozakiem, jakiego znała. I był jej ojcem. Czasem, nawet nie do końca świadomie, ufała mu jak nikomu innemu.

Pół godziny później, Ashton Irwin podszedł do drzwi wejściowych i czekał na taksówkę. Samochód podjechał gładko, a z tylnego siedzenia wyłoniła się Meg w czarnej sukience na cieniutkich ramiączkach. Trzasnęła drzwiami i uśmiechnąwszy się delikatnie, podeszła do niego a potem go przytuliła.

- Cieszę się, że dałaś radę. – powitał ją Ashton, odsuwając się nieco sztywno i obejrzał się przez ramię.

Grupka rozbiła się już na mniejsze podgrupy i teraz Tracy i Michael rozmawiali z niską, pulchną kobietą o jasnych włosach, panią Dawlish, dyrektorką St. Claire. W oddali Blair spacerowała między gośćmi w towarzystwie Shane'a. Co chwilę ktoś wciągał ich do rozmowy. Luke i Jack z minami męczenników znosili kolejnych przedstawianych im przez Liz ludzi.

Ashton zaoferował Meg ramię i weszli do środka. Wypełnione zgiełkiem foyer zdawało się nie pasować do przyzwyczajeń Meg. Już wiedział, bo chwilę się znali, że Meg pochodziła z Lewiston w Maine, niewielkiego miasteczka i raczej nie przywykła do kryształowych żyrandoli i szampana w kryształach, i właściwie, trochę go to kręciło. Myślał o niej jak o zagubionym dziecku, lekko zmieszanym nową sytuacją, kiedy rodzice zabierają je na spotkanie z dorosłymi, których w życiu nie widziało. Oczy Meg błyszczały i nerwowo masowała palcami przegub lewej ręki.

- Hej! – zawołał Ashton, a potem uśmiechnął się do niskiego, krępego mężczyzny o ogorzałej twarzy. – Mogę ją na chwilę porwać?

Mężczyzna kiwnął głową, a Blair posławszy mu przepraszające spojrzenie odsunęła się delikatnie i spojrzała na Ashtona. Teraz widział różnicę. Zdecydowaną, i bardzo dokładną. Blair czuła się jak ryba w wodzie. Chichotała i uśmiechała się, pozdrawiała mijanych ludzi i odpowiadała uprzejmie. Łokciem przytrzymywała torebkę przy żebrach, w drugiej dłoni trzymała szampana i popijała go z niewymuszoną gracją. Jednak kiedy Ashton stanął przed nią z Meg, lekko rozchyliła usta w wyrazie zdziwienia a potem przywołała na twarz jeden z tych swoich jadowitych uśmieszków.

- Blair, chciałbym, żebyś kogoś poznała. – powiedział rzeczowo Ashton, a potem delikatnie ułożył dłoń na plecach Meg. – To Meg Polver.

- Blair Hudson. – rzuciła uprzejmie Blair. Przełożyła kieliszek do drugiej ręki i uścisnęła dłoń Meg. – Miło poznać...

Nim jednak zdążyła dodać coś jeszcze, Luke zjawił się tuż obok niej, z nieciekawym wyrazem twarzy, jakby miał zaraz albo zwymiotować, albo się rozpłakać. Albo oba na raz. Potrząsnął głową a jego nieco przydługie włosy rozsypały się wokoło jego twarzy jak aureola złotych loków.

- Nie wyglądasz na zadowolonego. – zauważyła Blair zgryźliwie.

- Nawet nie pamiętam połowy tych nazwisk, a Liz nie ustępuje. Ledwo jej zwiałem. – mruknął Luke i przysunął się jeszcze bliżej Blair.

Gdyby Ashton ich nie znał (albo był głupi) nie zauważyłby jak Blair delikatnie przesuwa łokieć do tyłu, i jak Luke układa dłoń na jej nagich plecach. Ale Ashton ich znał i był inteligentny, więc to nie umknęło jego uwadze. Oczywiście, nie było w tym nic niesamowitego. Przecież się przyjaźnili. Jednak ten gest nie należał do przyjacielskich i prawdopodobnie Blair nawet nie zdaała sobie sprawy z tego, co właśnie robiła. Chemia buzowała między nimi i ludzie dookoła nie wyczuwali jej tylko przez nadmiar alkoholu.

Faktycznie, Blair nie miała do końca pewności co robi. To była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem, jednak w świetle ostatnich wydarzeń, chwyciła torebkę w dłoń i jej wzrok uciekł do drzwi w których stanął Calum z Mali.

- Jest. – szepnęła do Luke'a, a i on odwrócił się w kierunku przyjaciela.

Calum wyglądał marnie, tak jak uprzedzał ich Michael, jednak nadal był Calumem. Idealnie skrojony garnitur, uważne spojrzenie brązowych oczu. Mali położyła dłoń na jego ramieniu, a kiedy rozejrzał się i dostrzegł niewielką grupkę wbijającą w niego wyczekujące i zmartwione spojrzenia, szepnął coś do siostry i ruszył w ich stronę.

Blair rzuciła się na szyję Caluma wcisnąwszy wcześniej swój kieliszek w dłonie Ashtona. Gorące zły pojawiły się w jej oczach, jednak toczyła z nimi zaciekłą walkę. Calum objął jej drobne ciało delikatnie z uwagi na urazy po wypadku. Blair Hudson nie szlochała publicznie, dlatego dołożyła wszelkich starań by i tym razem tego nie zrobić.

- Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam... - powtarzała ja mantrę, otaczając szczupłymi ramionami silny kark Caluma. – Naprawdę. Cholernie. Przepraszam...

Calum wymienił zdziwione spojrzenia z Lukiem i Ashtonem. Pogłodział delikatnie plecy Blair swoją dużą dłoń.

- Ale za...

- Za wszystko. – odsunęła się do niego, osuszając delikatnie łzy. – Cholera, i muszę się poprawić. Po prosu... Przepraszam, Calum. Okay?

- Okay.

Blair szybko przywołała się do porządku, i rozejrzała się w poszukiwaniu Tracy. Zgarnęła ją po drodze do łazienki, cudem wysmykując się z wyciąganych ku nim rąk znajomych rodziców, równie snobistycznych jak oni sami. Posprawdzała wszystkie kabiny. Były puste. Kiedy ponownie się wyprostowała usta miała ściągnięte, a minę poważną.

Tracy przeglądała się w lustrze i poprawiała błyszczyk.

- Co Bobby tu robi...? Mniejsza. – odgarnęła kilka pasm włosów z twarzy. – Mam bardzo, ale to bardzo złe przeczucia, Tracy.

Tracy przyjrzała się pannie Hudson w lustrzanym odbiciu i niemalże mogła dostrzec jej desperację. Blair podeszła do blatu w którym osadzono umywalkę i wysypała na niego zawartość swojej kopertówki. Telefon, puderniczkę, szminkę i malutkie różowe pudełeczko z tamponami.

- Ja też. Bobby pojawiła się nagle i jest wściekła, bo powiedziałam matce, że to moja koleżanka z uczelni. – mruknęła Tracy wywróciwszy oczami. Pogrzebała w swojej kopertówce. Z lekkim wyrazem tryumfu na twarzy wyciągnęła błyszczyk. – Po prostu, nie czuję się na siłach, jeszcze im mówić. To nie jest właściwa...

- Nie mówię o Bobby. – Blair potrząsnęła głową i chwyciła puderniczkę. – Nie powinniśmy być wszyscy w tym samym miejscu. To za proste.

- Za proste?

Blair spojrzała na marszczącą brwi Tracy w odbiciu dużego lustra. Kiwnęła głową. Czy Tracy naprawdę była tak głupia i tak nieuważna, by nie czuć tego ciężkie powietrza, tych cholernych drgań. Blair stoczyła walkę z matką. Nie chciała tu przychodzić. Nie miała zamiaru się tu pojawiać, ale Margaret ją zmusiła.

- Po prostu. – Blair odwróciła się twarzą do Tracy i oparła biodrem o blat umywalki, z którego nerwowo zaczęła zgarniać swoje rzeczy do małej torebki. – Po prostu mam wrażenie, że jesteśmy zagonieni w jedno miejsce i... Ten oddech na plecach. Nie wiem jak oni mogli tak żyć. Byli nastolatkami!

Tracy zacisnęła usta w wąską kreskę i cmoknęła nimi, a potem podeszła do Blair. Chwyciła ją za ramiona chłodnymi dłońmi. Tak samo robiła przed ważnymi testami, kiedy Blair odchodziła od zmysłów i stresowała się, czy aby na pewno wszystkie odpowiedzi były poprawne. Blair spojrzała w ciemne oczy przyjaciółki. Przywodziły na myśl czekoladę. Filiżanki wypełnione gorącą czekoladą.

Ciche kliknięcie wypełniło ciszę i Blair drgnęła a potem zesztywniała.

- Słyszałaś to?

- To pewnie nic takiego. – zapewniła Tracy. – Blair, popatrz na mnie. Kurwa, no popatrz na mnie. Wszystko będzie w porządku. Baker niczego nie spróbuje. Tu jest pełno ludzi Pełno świadków i...

Blair uwolniła się z uścisku i podeszła do drzwi. Przekręciła gałkę i spróbowała ją szarpnąć, ale drzwi ani drgnęły. Odwróciła się do Tracy wpatrzonej w nią badawczo.

- Może się zatrzasnęły.

- Nie. – Blair pokręciła głową i szarpnęła jeszcze kilka razy, chwytając gałkę obiema rękami. – Ktoś je zamknął. To kliknięcie to był zamek. Ktoś nas uwięził.

Panika po raz pierwszy od dawna wkradła się w ton Blair Hudson. Szarpała drzwi jak opętana a Tracy grzebała w swojej torebce w poszukiwaniu telefonu. Kiedy w końcu go znalazła, wybrała pospiesznie numer Ashtona.

Tu Ashton. Napisz wiadomość albo się nagraj.

- Kurwa. – krzyknęła Tracy i jedna ręką spróbowała odsunąć Blair od drzwi, a drugą wybierała numer Luke'a. – Blair! Blair! Nawet jeśli tam coś się dzieje, tutaj jesteśmy bezpieczne...

- Tam jest Luke! – krzyknęła nagle Blair, zaskoczona brzmieniem swojego głosu.

Tracy złapała ją za ramiona i odwróciła w swoją stronę. Nie widziała Blair Hudson panikującej. Nigdy do tego stopnia. Zwykle Blair zachowywała chłodny, logiczny umysł, a tym razem zaciskała trzęsące się pięści a łzy ściekały jej po policzkach. W telefonie Tracy słyszała jedynie sygnał a potem dźwięk poczty głosowej. Rozłączyła się pospiesznie i odłożyła na moment telefon.

- Blair. – chwyciła brodę Blair i zmusiła ją do zatrzymania się na moment. Blair dyszała ciężko i patrzyła z trudem na przyjaciółkę. – Na pewno nic się nie dzieje, okej? Drzwi się zatrzasnęły a...

W tej samej chwili z sali dobiegły ich krzyki i piski. Blair wyrwała jej się ale nie rzuciła się w stronę drzwi, tylko wczołgała się pod umywalkę nie zwracając już uwagi na skonsternowaną minę Tracy. Na moment znów wydawała się być sobą.

- Jest! – krzyknęła Blair. Stała już prosto tuż przed Tracy a w ręce dzierżyła toporek strażacki. – Dobrze pamiętać rozporządzenia.

- Umiesz tego używać? – Tracy zmarszczyła brwi.

Tusz ściekał po policzkach Blair a ramiączko sukienki zsunęło jej się z ramienia ale nie odpowiedziała tylko zważyła w dłoniach toporek. Da radę, była o tym przekonana. Zamachnęła się dwa razy na próbę.

- Lepiej się odsuń. – poleciła, a Tracy niemalże natychmiast wsunęła się do pierwszej kabiny. – Nie wiem, czy umiem tego używać. – zamachnęła się dla wprawy jeszcze raz. – Ale powinnam... No dobra...

Gdyby ktoś, jakaś osoba trzecia, przypadkowy obserwator widział teraz skupioną twarz Blair Hudson i jej szczupłe ramiona próbujące wykrzesać jak najwięcej siły do rozwalenia tych cholernych drzwi groteskowo wielkim toporem, na pewno uznałby ją za szaloną. Pojedyncze pasemka spływały dookoła jej twarzy. Tracy wychynęła z kabiny akurat, kiedy Blair uderzyła po raz pierwszy.

Impet odbił ją i zatoczyłą się do tyłu, ale utrzymała na nogach. Zachwiała się niebezpiecznie. Tracy szybko pozbyła się swoich zdecydowanie zbyt drogich i zbyt wysokich szpilek. Nim Blair zdążyła zamachnąć się po raz drugi, chwyciła rękojeść toporka i wyciągnęła do z dłoni Blair.

- Zrobisz sobie krzywdę. – skomentowała Tracy. – I źle rozkładasz ciężar ciała.

Blair puściła kąśliwy ton Tracy mimo uszu i odsunęła się pod samą ścianę obserwując jak jej najlepsza przyjaciółka bierze zamach. Tracy wymierzyła cios idealny. Toporek przeszedł przez drzwi odsłaniając niewielką szparę przez którą widziały jedynie kawałek ściany korytarza, ale krzyki stały się głośniejsze.

- Jeszcze raz! – ponagliła ją Blair rozpinając swoje sandałki na obcasach. Rzuciła buty pod drzwi kabiny i bosymi stopami stanęła na zimnej posadzce. – Dawaj, Tracy!

Tracy wyrwała toporek z drzwi i wzięła kolejny zamach. Pisk Blair, głośny i przeraźliwy przeciął powietrze w tej samej chwili, kiedy twarz Michaela pojawiła się w niewielkiej szparze w drzwiach.

- Mike! – krzyknęła z wysiłkiem Tracy. Opuściła toporek, a ten spadł na podłogę z brzękiem. – Co tam się dzieje?

- Ktoś wpuścił jakiś gaz łzawiący. – Michael szarpnął za drzwi. Połowę jego twarzy zasłaniał materiał koszuli. – Ashton powiedział, że poszłyście do toalety więc... Kurwa... Postanowiłem... Po was przyjść i... Tracy, odsuń się od drzwi.

Tracy posłusznie spełniła jego polecenie. Michael także się odsunął a zaraz potem zobaczyły tylko jak bierze zamach i jego ciężki but uderzył w drzwi, a te z hukiem wpadły do środka odsłaniając im drogę ucieczki.

- Ktoś nas tu zamknął. – wyjaśniła Blair. Chwyciła swój telefon w jedną rękę i buty w drugą i popędziła w stronę korytarza.

Tracy i Michael szli tuż obok niej. Wszyscy czuli specyficzny zapach i napięcie narastające w całym hotelu.

- Ewakuują imprezę. Luke poszedł po Liz.

Blair poczuła jakieś ukłucie żalu, chociaż nie powinna. Liz byłą mamą Luke'a, a ona tylko jego byłą. Nie mogła być aż tak samolubna. Wrócili do sali głównej i wpadli w panujący tam chaos. Ludzie w eleganckich strojach biegli niczym kurczaki pozbawione głów. Toś krzyczał, ktoś piszczał, ktoś przeklinał i tłukł kieliszki.

Michael chwycił nadgarstek Blair i dłoń Tracy i pociągnął je do wyjścia. Tyle mógł zrobić. To była jego misja. Walczył ze łzami wywołanymi gazem, i tak dość łagodnym i niemalże po omacku dotarli do schodów a potem do drzwi. Pierwszy haust świeżego powietrza był jak zbawienie. Blair dyszała ciężko i rozglądała się w poszukiwaniu swojej rodziny. Tracy próbowała znaleźć Bobby, a Mike nadal nie puszczał ich obu przekonany, że nie powinni się rozdzielać. Jeszcze nie teraz.

- Są! – krzyknęła Blair na widok Erika i Shane'a stojących przy krawężniku w towarzystwie Ashtona i Meg, jego dziewczyny.

Blair natychmiast pociągnęła Michaela i Tracy ku nim. Erik blady na twarzy chwycił siostrzę w objęcia a potem odsunął ją od siebie i zaczął oglądać jej twarz, jakby spodziewał się zobaczyć jakiekolwiek urazy.

- Wszystko okej?

- Tak. – zapewniła gorliwie Blair zarzucając ramiona na szyję Shane'a. – Ktoś zamknął nas w toalecie ale Michael nas znalazł. – przytuliła teraz Ashtona. Objął ją ciepłymi ramionami i przyciągnął do siebie na zdecydowanie zbyt długo. – Nic wam nie jest?

- Nie. Luke i Calum są tam. – wskazał palcem grupkę stłoczoną przy donicy z kwiatami składającą się z Luke'a, jego rodziców, całej rodziny Hoodów i jej rodziców. – Chyba nikt nie został w środku... Wszyscy jesteśmy cali.

- Gdzie Bobby? – wtrąciła Tracy.

- Z twoimi rodzicami. – odparł Shane.

Blair rozglądała się jeszcze chwilę, a potem dostrzegła Luke'a przeciskającego się ku nim. Był niezdrowo biały na twarzy i zaciskał usta jakby chciał im powiedzieć coś niezwykle strasznego. Blair już miała ruszyć w jego stronę, gdy usłyszała za sobą tylko krótkie krzyknięcie i ktoś pchnął ją. Zatoczyła się do przodu. Upadła rwąc sukienkę i raniąc kolana. Moment w którym beton dotknął jej skóry zbiegł się z krótkim, pojedynczym wystrzałem i przeraźliwym krzykiem.

Luke przyspieszył kroku i chwycił Blair. Spojrzeli w to samo miejsce. Kilka cali od niej, umazany w krwi Erik próbował niezgrabnie złapać Shane'a. Jego koszula przesiąkała krwią, usta przybierały biały kolor.

- Nie! – krzyknęła Blair i rzuciłaby się do przodu, gdyby Luke nie złapał jej w pół i nie zatrzymał. – Shane!

- Trzymaj się. – głos Erika był słaby i przerażony. – Niech ktoś zadzwoni po karetkę! Dajcie tu pierdoloną karetkę.

- Shane! – krzyki państwa Hudson zlały się w jeden. Przeciskali się w kierunku Straceńców.

Ktoś dzwonił po karetkę. Blair zawisła na ramionach Luke'a. Tracy zalała się łzami, Ashton próbował pomóc Erikowi podstrzymać Shane'a. Scena obserwowana przez kogoś z zewnątrz była dziwaczną krzątaniną i plątaniną kończyn, choć właśnie w tej chwili, życie rodziny Hudsonów z Dzielnicy Snobów kompletnie się rozpadało.

Luke obrócił Blair w swoich ramionach i przycisnął jej głowę do swojej  klatki piersiowej, by uniemożliwić jej patrzenie. Gdzieś w oddali rozległy się syreny karetki. Blair mogła sobie wizualizować, jak karetka mknie przez noc, rzucając na budynki niebieskie światła, jak jej  syrena odbija się od ścian. Coś podpowiadało jej, że ta karetka nie zdąży dojechać. Upewnił ją w tym tylko krzyk Margaret Hudson, wydzierający się nagle z jej piersi, rozdzierający serce i nocne niebo nad Bostonem w którym znów ktoś zginął.

Mokra plama na koszuli Luke'a była ostatnim, co Blair pamiętała a potem zapadła się w ciemność.

Kiedy ponownie otworzyła oczy, znajdowała się we własnej sypialni, ubrana w piżamę. Przez moment to wszystko było snem. To tylko mi się przyśniło, przekonywała się w myślach, aż nie usiadła, dostrzegłszy całą scenę. Na krześle wisiała jej srebra sukienka, zniszczona do granic możliwości, przykryta częściowo brudnym garniturem należącym do niewiadomo kogo. Łóżko pozostawało puste, podobnie jak sama Blair. Miała wrażenie pustki, ziejącej gdzieś wewnątrz niej, przerażającej i lodowatej pustki i znów usłyszała krzyk, znó1) poczuła ból kolan i dotarła do niej myśl.

Shane chronił ją. Żołądek Blair uległ nagłemu ściskowi. Zawiązał się w bolesny supeł, a sama panna Hudson wyskoczyła z łóżka i rzuciła się w stronę łazienki. Zawisła głową w dół nad sedesem opróżniając zawartość swojego żołądka. W duchu dziękowała temu, kto ją przebrał, że związał jej włosy.

- Blair? – Luke wszedł do jej łazienki ubrany w bawełniane dresy i sprany T-shirt z logo jakiegoś zespołu.

- Nie wchodź tu. – wydusiła między torsjami, ale jej nie posłuchał.

Pogładził jej plecy. Jakby to miało jakoś pomóc, myśl przemknęła przez jej głowę. Chwilę później Blair myła już zęby wpatrując się w swoje odbicie w dużym lustrze. Najprawdopodobniej Tracy bardzo dokładnie oczyściła jej twarz z makijażu. Blair była jej wdzięczna. Miała za to głębokie cienie podbijające kolor jej oczu i szarawą skórę.

Rzuciła krótkie, umęczone spojrzenie Luke'owi opierającemu się o framugę.

- Jestem tu. Jak tylko będziesz chciała ja...

- Jasne. – Blair wyminęła go w drzwiach i usiadła na łóżku. Sukienka z poprzedniego wieczoru niczym mroczny znak wisiała na oparciu krzesła. – Czemu nikt tego nie zabrał? Ktoś musi to zabrać ja...

- Blair. – Luke usiadł obok niej. – Zaraz każę to komuś wynieść, dobra? – sięgnął po dłoń dziewczyny, ale zabrała ją i zaczęła bezmyślnie bawić się swoimi palcami.

Nie wyobrażał sobie, co teraz czuła. On sam nie wiedział, co czuł. To był Baker. To musiał być Baker. Uparł się, że zostanie u Hudsonów. Było im wystarczająco ciężko, a on mógł pomóc, chociaż nie do końca wiedział, na czym jego pomoc miałaby polegać.

To nie było jak zawalenie testu z matematyki. Shane nie żył i to stało się faktem.



a więc, tak. teraz już nic nie będzie takie samo, gwarantuję. do następnego! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro