Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32. a love lost and buried here, it comes to life


trochę namieszam, ale enjoy!!!

Siedemnastoletnia Blair Hudson stała na szczycie schodów, oparta o barierkę i patrzyła na kręcących się po domu ludzi. Wchodzili, wychodzili, mijali się w drzwiach albo zatrzymywali w westybulu by chwilę porozmawiać, a zaraz pobiec znów do gabinetów jej ojca i matki. Byli to prawnicy, studenci prawa, prokuratorzy, biznesmeni, szoferzy i biegli, a także kilku lekarzy sądowych. Złote zegarki błyszczały na ich przegubach kiedy podnosili telefony odbierając kolejną, niecierpiącą zwłoki rozmowę. Blair ich obserwowała wystarczająco długo, by zapamiętać jak wyglądają, jak nazywają się ich asystenci, których tak namiętnie opieprzają przy każdej możliwej okazji, a nawet kto wydaje ile na garnitury.

Dom państwa Hudson stał się na moment centrum dowodzenia. Każdy, kto tu przebywał wiedział, co wydarzyło się w Oak Hill. Nie wiedzieli tylko, że jeden z naocznych świadków przygląda im się z góry, całkowicie niezauważony.

Blair objęła się ramionami dociskając do ciała kaszmirowy kardigan i przestąpiwszy z nogi na nogę obserwowała jak wysoki czarnoskóry mężczyzna w drogim garniturze wchodzi do jej domu i zaraz znika za drzwiami salonu. To było nie do pomyślenia, niemalże kuriozalne. Cała pompa z jaką sprawa została potraktowana.

Wszyscy adwokaci jej matki, znajomi, pracownicy ojca, każdy nagle pojawił się na jedno wezwanie, zaalarmowany wydarzeniami z Oak Hill. Trwało to już dokładnie tydzień, a sama Blair Hudson nie potrafiła do końca wytłumaczyć, co działo się w jej głowie. Przez ten tydzień nie spała, albo spała po kilka godzin, i budziła się z krzykiem i blaknącym obrazem Julii Baker pod powiekami. Kałuża krwi znów znalazła się przed jej oczami, i szybo zniknęła, zastąpiona obrazem jasnego westybulu przesadnie eleganckiego domu Hudsonów.

- Blair?

Margaret Hudson stała u stóp schodów, w białej bluzce bez rękawów i ołówkowej czarnej spódnicy od Celine. Jej włosy były trochę dłuższe, ciemnobrązowe a w uszach błyszczały zdecydowanie zbyt drogie perłowe kolczyki.

Blair spojrzała na nią półprzytomnie, wyciągnięta z letargu i spróbowała choć przez moment pozostać na jawie i nie dać Julii owładnąć znów jej umysłem. Margaret w tym czasie przywołała ją na dół, i Blair poczłapała po schodach w kierunku matki.

- Chodź. – Margaret objęła ją sztywno ramieniem, nieprzyzwyczajona do takich gestów i poprowadziła ku domowemu gabinetowi prokuratora Hudsona.

Blair zwykle nie zaglądała tutaj, bo nie miewała takiej potrzeby. Na ciemnych, drewnianych ścianach powieszono dyplomy ojca z golfa i jego zdjęcia z ważnymi ludźmi, na przykład z Obamą czy Madonną. Obok nich zawieszono dyplomy z uczelni i czapki absolwentów. Duże drewniane biurko stało na środku, na miękkim, perskim dywanie. Naprzeciwko biurka ustawiono dwa fotele obite kremową skórą. Pasowały do sofy podsuniętej pod ścianę.

W gabinecie Steven Hudson jednak nie był sam. Na sofie siedziała Mae Vector, długonoga kobieta o platynowych malowanych włosach i niebieskich oczach, takich samych jak oczy Blair i jej ojca. Ciotka Mae przyjechała aż z Chicago poprzedniego dnia, ale Blair nie miała nawet chwili by zamienić z nią słowo, więc teraz przyglądała jej się nieufnie, prowadzona przez matkę do jednego z foteli naprzeciwko biurka.

Drugi fotel zajmował asystent Stevena, Cole Kathner, którego ojciec pozbył się zaraz po tej sprawie. Uśmiechnął się do Blair, ukazując równiutkie, białe zęby i przeczesał palcami kasztanowe włosy.

- Blair, usiądź. – poprosił Steven, kiedy Margaret stawała już za jego fotelem i ułożyła dłoń na jego ramieniu.

Blair usiadła sztywno. Przełknąwszy ślinę próbowała jeszcze raz pomyśleć o Straceńcach z Dzielnicy Snobów i ostatnich wydarzeniach, ale nie mogła. Jakaś dziwna wściekłość i uczucie niepohamowanego niczym zawodu walczyły w niej jak dwa lwy, a ona bardzo nie chciała im się poddawać.

Zawiedli ją. Luke ją zawiódł, i to chyba było najcięższe do przełknięcia. Luke, któremu ufała. Luke, którego kochała. Luke, który miał być z nią zawsze szczery. Nienawidziła tej bezsenności, bo jej myśli wtedy biegły do Luke'a, którego tamtej nocy i każdej kolejnej w minionym tygodniu, nienawidziła. Nienawidziła też siebie. Analizowała każdą rozmowę, każdą wiadomość znała już na pamięć. Całymi nocami zaciskała usta i błagała o to, by był to zwykły sen, może i najgorszy koszmar, ale chciała mieć możliwość obudzenia się. Całe ręce pod swetrem pokryte miała uszczypnięciami.

- Blair, musimy porozmawiać.

Już zapomniała, jak chłodna potrafi być ciotka. Mae Vector wstała ze swojego miejsca i podeszła do fotela Blair, a Blair poczuła się przy niej absurdalnie mała.

- Wiedziałaś o tym? – spytała neutralnym, może trochę obojętnym tonem.

Blair w odpowiedzi pokręciła głową.

- To jak się tam znalazłaś?

Znów miała w głowie telefon, głos Luke'a, huk i krzyki, smród taboru w Oak Hill, krew, Julię i jej oczy i to oceniające spojrzenie. Gabinet zniknął i widziała ciało przyjaciółki, jej rude włosy wymazane w krwi, swój własny, zduszony okrzyk zadźwięczał jej w uszach.

- To był przypadek. – wydukała tylko znów wpadając do gabinetu, wyciągnięta z Oak Hill. – Ja... Próbowałam dodzwonić się do...

- No dalej. – zachęcił ją Steven. Na moment był jej ojcem, może nawet ciepłym i nie tak absurdalnie profesjonalnym. – Blair, musisz nam powiedzieć, jeśli mamy pomóc, dobrze? Boisz się czegoś?

Pokręciła głową i zacisnęła ręce, by powstrzymać ich drżenie.

- Cole. Mógłbyś na moment wyjść? To sprawa rodzinna.

Cole nie odezwał się, ale wstał i zaraz zamknęły się za nim drzwi. Blair poczuła ulgę, choć obecność matki i ciotki i tak krępowały ją wystarczająco. Wiedziała jednak, że nie może poprosić ich o wyjście, więc w końcu uniosła spojrzenie na ojca i była gotowa kontynuować.

- Próbowałam dodzwonić się do Luke'a. Odebrał za którymś razem i powiedział gdzie jest tylko jeśli obiecam... Jeśli obiecam, że tam nie pojadę. – Blair wytarła rękawem nos. – I...

- I oczywiście, że tam pojechałaś. – warknęła Mae zakładając kosmyk włosów za ucho. – No pewnie. Klasyczna Hudson.

- Daj jej skończyć. – powiedziała z naciskiem Margaret nie odstępując męża. – Mów, Blair.

Maski na moment opadły. Wtedy, właśnie w tamtej chwili Blair odkryła, że nie dostanie taryfy ulgowej. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że taryfa ulgowa dla niej byłaby jakimś uszczerbkiem na honorze jej rodziców. Oni nie potrafili być rodzicami. Margaret nie potrafiła jej przytulić, powiedzieć, żeby była spokojna, pocieszyć. Steven próbował ale był w tym wyjątkowo kiepski. Mae nawet nie próbowała. Ona nie była człowiekiem a robotem i Blair czuła się nieswojo.

- Tak, pojechałam. – Blair była zdziwiona odwagą w swoim głosie. – Wciągnięto mnie do wagonu. To był Calum. Potem był strzał i gdzieś poszedł a potem... – zawiesiła na moment głos wpatrując się w wielkie zdjęcie jej ojca z jakimś ważnym sędzią, który na pewno bywał kiedyś u nich na obiadach. – A potem zobaczyłam jak Julia pada w kałuży własnej krwi.

- No dobrze. – Mae odsunęła się i wróciła na sofę, by zanotować coś na kartce papieru.

- Blair. Jakim cudem byłaś cała umazana krwią?

Tego nie pamiętała. Nigdy sobie tego później nie przypomniała. Po prostu w pewnym momencie zorientowała się, że ręce ma całe we krwi Julii. Czerwona substancja była także na jej ubraniach i włosach, ale nie wiedziała jak się to stało.

- Nie wiem. Nie pamiętam.

Dwudziestoletnia Blair Hudson drgnęła na to wspomnienie i wróciła gwałtownie do swojej sypialni. W rękach trzymała niewielki stosik zdjęć z aparatu analogowego. Niektóre przedstawiały ją i Luke'a, inne ją i Ashtona, uśmiechniętych i szczęśliwych. Na innych Tracy próbowała wysmarować jej twarz lodem kokosowym. Jeszcze dalej Ashton i Michael trzymali na ramionach roześmianego Caluma. Na niewielu przewijała się Julia, ale na niektórych była. Te zrobiono przed Florydą. Cała trójka, Tracy, Blair i Julia stały przed starym kinem w Bostonie i obejmowały się ramionami. Blair śmiała się z czegoś z głową pochyloną ku Tracy, a Julia była nieco odłączona od nich. Ona tam nie pasowała.

- Nie pasowałaś tu. – rzekła Blair odkładając fotografię do niewielkiego pudełka.

Siedziała na podłodze oparta o łóżko a w słuchawkach leciała Lady Gaga. Nie miała sposobności słyszeć pukania, albo chociaż głosu Ashtona. Potrząsnął delikatnie jej ramieniem i wyciągnęła jedną słuchawkę.

- Twoja mama mnie wpuściła. – rzekł nieco zmieszany i przyjrzał się fotografiom. – Segregujesz kłamstwa?

- Śmieci. – mruknęła Blair i wyłączyła muzykę. – Niektórych trzeba się pozbyć. Jak na przykład tego. – uniosła do góry zdjęcie na którym oboje wysmarowani byli pizzą pepperonii.

- To jest niezłe. – zauważył Ashton zsuwając się na podłogę obok niej. – Świetnie wyszedłem.

- Żartujesz? Masz salami we włosach! – pisnęła Blair kręcąc głową.

- No i? Można wyglądać świetnie nawet z salami we włosach. – Ash wzruszył ramionami i wyciągnął z jej rąk zdjęcie, by zaraz odłożyć je obok siebie. – Próbowałem dostać się do Caluma.

- Nadal nic? – Blair przekładała teraz niewielkie polaroidy z jakiejś imprezy. Na niektórych przewijała się Fallon. – Hej, patrz!

- Nadal nic. Faktycznie... To chyba... Fallon, nie? – Ash zmarszczył brwi i wzruszył ramionami. – Cóż, nie była brzydka.

- Teraz chyba jest kostiumolożką na Broadwayu. – Blair uśmiechnęła się pod nosem, a potem zmarszczyła brwi natrafiając na kolejne zdjęcie Julii Baker, z pierzastym boa owiniętym wokoło piersi zamiast topu.

Zawsze taka była, absolutnie niekonwencjonalna. Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać, by coś zrobiła. Czasem zamiast normalnych koszulek nosiła koronkowe staniki i absolutnie jej to nie przeszkadzało. Blair w tamtym czasie patrzyła na nią i trochę jej zazdrościła. Oczywiście nie tego, że była z Jones Hill. Nie miała też pojęcia co stało się z rodzicami Julii, ale sama panna Baker nigdy o nich nie mówiła.

- Pamiętam to. – Ashton porwał polaroid z rąk Blair. – Święto dziękczynienia. Wszyscy byliśmy za bardzo przejedzeni ciastem dyniowym i Michael był pokłócony z Lukiem! O co im poszło?

- Chyba o... Chyba o jakąś grę albo serial. W każdym razie o jakąś pierdołę.

Ashton wyciągnął przed siebie długie nogi i odrzucił głowę do tyłu, jakby na chwilę zatonął w swoich marzeniach lub wspomnieniach. Blair patrzyła na niego kątem oka, a potem rzuciła okiem na kolenje zdjęcie.

- Jakim cudem tyle twoich dziewczyn przewinęło się przez nasze zdjęcia? – spytała z wyrzutem, a potem przygryzła policzek żeby się nie roześmiać. – Jenna Groves, Lily Gardner... O a tu jest Mia Maxon. Strasznie dużo ich było. – wydęła wargi.

Ashton westchnął z ociągnięciem. Co mógł powiedzieć? Była ich cała masa, chyba cały alfabet z wyjątkiem dziewczyny o imieniu zaczynającym się na X. Chociaż, jakby głębiej się nad tym zastanowił... On wiedział, dlaczego tak było, ale Blair nie musiała. Naprawdę, nie musiała.

- Skoro za punkt honoru przyjęłyście z Tracy odstraszenie każdej dziewczyny, którą przedstawiałem...

- Po prostu je selekcjonowałyśmy... A poza tym, nie zwalaj swoich gównianych związków na mnie i Tracy. – Blair odłożyła zdjęcia i odwróciłą się tak, by być z nim twarzą w twarz. Chwyciła brodę przyjaciela, zmuszając go, by na nią spojrzał. – Gdybyś chciał, to nie pozwoliłbyś nam na to, i dobrze o tym wiemy. To było coś innego, Irwin.

- Może to po prostu nie miało się utrzymać. – Ashton wzruszył bezceremonialnie ramionami i wstał. Przeszedł przez pokój do komody, na której stały flakoniki z perfumami Blair Hudson.

Stały tam istotnie najlepsze i najdroższe zapachy, od Toma Forda przez Paco Rabanne aż do samego Yves Saint Laurent. Jednak te flakony zostawały ledwie napoczęte. Nieopatrzony żadnym ornamentem prostokątny flakonik z różową zatyczką był niemalże pusty. To były te słodkie, ale nie kiczowate perfumy, sygnatura Blair Hudson.

- Dlaczego mam wrażenie, że pieprzysz głupoty? – spytała Blair wpatrując się w jego plecy, kiedy Ashton wąchał zatyczkę flakonu. – Ach, bo pieprzysz głupoty. Co to w ogóle za stwierdzenie, że to nie miało się utrzymać?

- Po prostu nie miało się udać, Blair. – odwrócił się, by na nią spojrzeć, a potem go wzrok padł na małej figurce baleriny stojącej na parapecie. – Nadal ją masz. – wskazał palcem. – Prezent ode mnie.

- Walentynki w siódmej klasie, o ile dobrze pamiętam. – Blair uśmiechnęła się do swoich wspomnień. – To ładna figurka. Żadne z nas wtedy nie przypuszczało...

- Że tak się to wszystko popierdoli? – Ashton podwinął rękawy do łokci i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.

- No tak. Że będziemy mieć tyle sekretów... Tyle kłamstw i tyle brudów.

- Nie mamy ich tak dużo, widziałaś Z kamerą u Kardashianów?

Blair roześmiała się, choć wydawało się to być wyjątkowo nie na miejscu. Pokręciła głową i dźwignąwszy się na równe nogi podeszła do Ashtona. Dotyk jej delikatnych palców na jego ciepłej skórze niemalże wywołał przyjemne drgania, jakby z palców Blair popłynął prąd, i teraz krążył w jego ciele bardzo powoli, ale o bardzo dużym nasileniu.

Ashton miał swoje tatuaże. Jeden na nadgarstku, czerwone serduszko przypominające mu o istotnych sprawach, o zachowaniu delikatności i o tym, by nie twardnieć w życiu. Miał gwiazdę po wewnętrznej stronie ramienia i miał cztery kreski przekreślone piątą na drugim nadgarstku.

Blair jakby wyczuła o czym myślał. Delikatnie dotknęła ręką tatuażu serduszka i uśmiechnęła się delikatnie, jakby patrzyła na najcudowniejsze dzieło sztuki w Luwrze a nie na tani, trochę tandetny zdaniem niektórych, tatuaż.

- Lubię je. – powiedziała w końcu po chwili długiej ciszy. – Wygląda jak znamię.

- Taki był zamysł. – przyznał Ashton, ale nie przyglądał się tatuażowi, tylko Blair. Jej delikatnemu profilowi i lekko zadartemu nosowi. – Jakby był tu od zawsze.

Blair uniosła wzrok i uśmiechnęła się. Lubiła w Ashtonie to, że nie udawał. Bo prawda była taka, że nie udawał nigdy. Zawsze był po prostu Ashtonem, czy się to komuś podobało czy nie. Nie udawał, że urodził się tutaj, w ociekającym złotem domu. Nie udawał, że jego rodzina jest szczęśliwa i pełna. Nie udawał kogoś, kim nie był. Blair to ceniła, bo istotnie było to ważne, dla niej Ashton był swego rodzaju konturem człowieka, który wypełniał się sam. Panna Hudson bowiem wierzyła, że cokolwiek dzieje się w ludzkim życiu, wypełnia do w jakiś sposób. Ludzie przypinają innym etykietki, tworzą wybujałe historie... Ashton sam tworzył swoje historie. On nie był przezroczysty, ale nie był też tak bardzo skonstruowany jak oni wszyscy. W liceum nikt nie plotkował na jego temat, bo nie pozostawiał do tego pola. Blair trochę mu zazdrościła.

Przyłapała go na gapieniu się, zmarszczyła nos a potem zaśmiała się odrzucając głowę do tyłu. Jej jedna ręka machinalnie oderwała się od skóry Ashtona i powędrowała do ust, by je zakryć, ale on był szybszy. Ash chwycił delikatnie jej nadgarstek i zatrzymał dłoń.

- Nie. Znowu zaczęłaś to robić. – wypalił w końcu, ale nie speszyło go jej zdziwione spojrzenie. – Mam pomysł.

- Ash...

- Cicho. – powiedział szybko i pociągnął ja do drzwi. – Chodź. Wychodzimy. Ten pomysł na pewno ci się nie spodoba, ale...

- Ale? – Blair przerwała mu w pół zdania z ociągnięciem dając się wyprowadzić z pokoju. – Ashton ja nie wiem czy...

Z dołu dochodziły znajome dźwięki przynoszące na myśl centrum dowodzenia, jakie Margaret i Steven Hudsonowie urządzili kilka lat temu w tym samym miejscu. Telefony niemalże się urywały, ludzie się kręcili, rozmawiali ze sobą, biegali, wchodzili i wychodzili. Blair znów przez moment miała siedemnaście lat, i w rzeczywistości trzymała ją tylko ciepła dłoń Asha.

- Wszystko okej? – zatrzymali się w połowie schodów. – Hej, Blair. Źle się czujesz?

- Co? – zamrugała kilka razy patrząc na niego nieprzytomnie. Chwilę zajęło jej przetworzenie tego pytania. – Nie. Nie, ja po prostu...

- Gdzie się wybieracie? – Shane pojawił się u stóp schodów, jak zwykle z laptopem w jednej dłoni i kubkiem kawy w drugiej.

Jego nadmierne picie kawy było niezdrowe, i o ile Blair się nie myliła, nie było jeszcze dwunastej a on już miał za sobą trzy espresso i jedno americano. Zwykle by mu to wypomniała, ale w tej chwili myślała o innych rzeczach.

- Przywieźć ci coś z Taco Bell? – rzucił przez ramię Ashton, ciągnąc Blair po schodach do drzwi.

- Wyślę ci iMessage. – odparł Shane. – Za ile wrócicie? Nie wiem, czy jeść lunch.

- Trochę się zejdzie...

Blair słuchała pobieżnie ich rozmowy, zdecydowanie bardziej zajeta wyłapywaniem strzępek rozmów toczących się w salonie i gabinetach rodziców. Nie było tylko ciotki Mae, i może to dobrze. Blair nie przepadała za nią, a teraz jeszcze przypominała jej profesor McNaan.

Wsiadła do nowego samochodu Ashtona. Pontiac firebird z 1980 roku w kolorze głębokiej czerni zdecydowanie nie pasował do podjazdu domu Hudsonów, wypełnionego teraz przeróżnymi bardziej i mniej luksusowymi modelami mercedesów, bmw, chevroletów i buicków. Jednak to nie na tym Blair się skupiła. Poczuła mrowienie w karku, kiedy tylko dotknęła palcami czarnej skóry pontiaca. Złapała się na tym, że próbowała wychwycić sylwetkę Ashtona obchodzącego samochód od tyłu, by zaraz wsiąść na fotel kierowcy. Ulga, choć nie taka, jakiej by chciała, nadeszła nagle, lekko rozluźniając jej zaciśnięte w wąską kreskę usta.

- Wszystko dobrze? – Ashton przypatrywał się jej twarzy badawczo.

Nie, nie było. Czuła się co najmniej źle i to nie było niczyją winą. Odczuwała niepokój siedząc na bocznym fotelu. Miała wrażenie, ale tylko przez moment, że znów była w swoim mini Cooperze prowadzonym przez Billy'ego i że znów miała zaraz wjechać do tunelu.

Oczywiście, że Blair Hudson była silna. Była najsilniejszą kobietą, jaką znała. Chyba też najbardziej upartą, dlatego wstyd jaki towarzyszył tej chwili stał się nie do zniesienia. Nie wiedziała, czy bardziej się bała, czy też bardziej się wstydziła tego, ze się bała. Otóż, każde wydarzenie wywiera na człowieka jakiś wpływ, a ona bała się przeżyc to jeszcze raz. To kołowanie, ten dźwięk miażdżonego metalu.

- Po prostu jedź.

Ashton spełnił jej prośbę, choć nie umknęło jego uwadze, że Blair była spięta. Kilka razy zwalczał w sobie chęć wzięcia jej ręki, ale to nie należało do jego obowiązków, więc po prostu wsłuchiwał się w piosenkę Deep Purple Smoke on the water.

Wysiedli z samochodu w najwyższym punkcie widokowym, w tym samym miejscu, w którym poznali Julię. Blair zamknęła drzwi, już kompletnie rozluźniona i zadowolona z tego, że wysiadła. Ashton obserwował ją chwilę nim sam wysiadł i podszedł bliżej.

- Możesz wsiąść na maskę. – powiedział, obserwując jak panna Hudson z roztargnieniem szuka miejsca do siedzenia.

Sam oparł się o samochód. Boston pod nimi żył. Ludzie wiecznie gdzieś pędzili i nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że są obserwowani przez dwójkę dwudziestolatków z Dzielnicy Snobów. Ashton wyciągnął sobie papierosa i umieścił go między lekko spierzchniętymi wargami a potem podpalił swoją zippo i uśmiechnął się wypuszczając dym.

- Chcesz usłyszeć coś zabawnego? – zapytał.

- Wal. Tylko nie dmuchaj dymem w moją stronę.

Ashton zaśmiał się i pokręcił głową odgarniając włosy z twarzy.

- Wiesz, że kiedy absolutnie nawalone przyjechałyście z Lukiem z Harvardu, powiedziałaś, że pocałowałabyś mnie, ale twój chłopak patrzy? – naprawdę walczył ze sobą, by się nie roześmiać. – Dosłownie. Więc zapytałem Luke'a, czy Anthony...

- Nie kończ. – Blair rzuciła się w jego stronę, by zatkać mu usta swoimi rękami. – Nie kończ, Ashton. Byłam pijana i zdruzgotana i...

- Nie oceniam cię. – Ashton jedną dłonią chwycił objął jej nadgarstki i odsunął od swoich ust. – I nie potępiam. Po prostu uznałem, że dobrze, żebyś wiedziała. I odpowiedziała sobie na kilka pytań.

Blair zmarszczyła brwi.

- Chyba wiem, o co ci chodzi. – poprawiła się na masce pontiaca i wpatrzona w rozciągające się w dole miasto otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak Ashton ją uprzedził.

- Kochasz go.

- W jakiś sposób. – wzruszyła ramionami. – W pewien sposób, na pewno. Długo walczyłam z tym, pojawił się Anthony ale... Nadal to...

- Żyje? – zaśmiał się Ash, ale bez cienia wesołości. Minę miał, jakby coś go bolało. – Męczycie się. I ty i Luke. – wypuścił dym.

- To nie jest nic dobrego, Ash. To skomplikowane i nie wiem, czy... Po prostu wydarzyło się za dużo i nadal nie mam do niego takiego zaufania jak... - Blair wsparła łokcie na kolanach i oparła brodę na dłoniach. – Jak właściwie, do ciebie.

- Do mnie? – Ashton uniósł brwi, a Blair pokiwała głową.

- Pamiętasz, wtedy w Oak Hill, kiedy was zobaczyłam? Przysięgam, że nienawidziłam każdego z was, ale miałam to dziwne wrażenie... Nie ufałam im. Michaelowi, Calumowi, o Luke'u nie wspomnę ale ty... Z tobą było coś cholernie dziwnego, Ash. Nienawidziłam cię...

- Miło, że mi o tym mówisz...

- Nie przerywaj. Nienawidziłam cię, ale ty... Ty nigdy nie straciłeś mojego zaufania. Nigdy.

Blair sięgnęła pamięcią do tych dni, kiedy patrzyła na Ashtona i uśmiechała się. Kiedy wymieniali inteligentne uwagi i kiedy cytowali książki, porozumiewając się w ten sposób. Wróciła do momentów kiedy na imprezach, Luke i reszta pijani w sztok gdzieś znikali, a ona siadała z Ashtonem i porównywała autorów różnych epok.

Nie wiedziała, czemu akurat jemu nigdy nie przestała ufać. Zdradził ją tak samo jak każdy z nich. Nic nie powiedział, nie wyjawił sekretu i nie pozwolił jej sobie pomóc, ale nie przybierał też maski. Nigdy, przenigdy Ashton Irwin nie przybrał maski. I miała wrażenie, że kto jak  kto, ale on jej nie okłamał.

- Pamiętam, kiedy wymazana krwią patrzyłaś na nas... Ten tabor okropnie śmierdział i Luke się wydzierał i w oddali już słychać było policję... Wtedy spierdoliliśmy i to do mnie dotarło. To miał być koniec gry, w której nikt oprócz nas miał nie ucierpieć. Leżałem przy tym wagonie, bo słowo daję, że byłem w stanie się ruszyć. – papieros powoli się żarzył, niemalże zbliżając się do poparzenia jego palców, ale Ash nie zwracał na to uwagi. – Jak nigdy błagałem o śmierć. Chciałem umrzeć, to fakt. I nie patrz tak na mnie. W takich chwilach, kiedy nie możesz wziąć oddechu, kiedy niemalże toniesz, sama błagałbyś o śmierć. To naturalne... Ale wtedy, jak resztkami świadomości obserwowałem jak Luke dostaje szału pomyślałem sobie, że dobrze, że nie mogę się ruszyć. Nawet nie wiesz ile miałaś szczęścia, że byłem wtedy w stanie agonalnym... Kurwa, Blair...

- Tak? A to dlaczego? – zmarszczyła brwi, wspominając tamten obraz. Wszystko nagle wydawało sie takie żywe, takie ostre i takie prawdziwe.

- Opierdoliłbym cię od góry do dołu. Tak, jak Luke tego nie zrobił... Całe szczęście, że nie mogłem.

- Ale właściwie, dlaczego?

- Ty wiesz dlaczego, Blair. – Ashton nagle wydawał się być bardzo poważny. – Bardzo dobrze wiesz.

okay, a my wiemy dlaczego?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro