26. just be good 'til I get back
Tracy Turner nie pamiętała, by kiedykolwiek, wcześniej czy też później, tak szybko wybiegła w połowie zdania profesora Holdersona. Nie wiedziała, co musiałoby się stać, by tak szybka mobilizacja z jej strony nastąpiła, i chyba nie chciała się dowiedzieć. Otóż, Blair była jej absolutnie najlepszą przyjaciółką a o wypadku dowiedziała się z laptopa siedzącej przed nią na wykładzie Ivy Flores, która zamiast słuchać o prawie dziedziczenia, przeglądała wiadomości. Tracy wszędzie poznałaby ten samochód, nawet jeśli większości samochodu brakowało, a to co zostało, było spalone.
Biegła do swojego auta i tylko na moment zastanowiła się, czy powinna powiedzieć Anthony'emu. Zadzwoniła do niego, ale w odpowiedzi usłyszała tylko, że Brendt ma właśnie trening a potem musi uczyć się do prawa karnego i żeby nie zawracała mu tyłka. A powiedziała, że chodzi o Blair, która miała wypadek. To ostatecznie skreśliło Anthony'ego Brednta, chociaż kiedyś Tracy go lubiła.
Już w drodze do Bostonu zadzwoniła do Erika, brata Blair. Wolała nie dzwonić do Margaret Hudson, bo ta na głowie miała już chyba wystarczająco dużo problemów, a Erik zawsze służył pomocą. Szybko dowiedziała się, że Blair przywieźli do Massachusetts General, i zadzwoniła do Michaela. I tak na pewno już wiedzieli. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić co musiał czuć Luke. Nie, chwila. Luke był tutaj najmniej ważny. Nie wyobrażała sobie, co musiała czuć Margaret Hudson.
Tracy wiedziała, że Blair pojechała odebrać Billy'ego z lotniska, czyli musieli być w tym aucie we dwoje. Tracy naprawdę współczuła pani Hudson. Mąż w szpitalu po zawale, dwójka dzieci w poważnym wypadku samochodowym. Powinna ją bardziej doceniać.
- Blair Hudson. – rzuciła do pielęgniarki. Tej znudzonej, która z łaską udzielała wszystkich informacji, jakby była niewiadomo jakim chirurgiem i siedziała w recepcji za karę.
- Z rodziny?
Tracy fuknęła.
- Kobieto, albo mi powiesz, gdzie jest Blair Hudson albo przetrząsnę ten szpital wszerz i wzdłuż żeby ją znaleźć.
- Tracy!
Erik, najstarszy brat Blair pojawił się w recepcji. To był chyba ten najprzystojniejszy ze wszystkich z ciemnymi włosami ułożonymi w elegancką fryzurę, z niebieskimi oczami. Czasem przywodził jej na myśl Dereka Shepherda z Grey's Anatomy.
- To na serio ona? – spytała Tracy, ignorując urażone spojrzenie babsztyla z recepcji. Ruszyła za Erikiem pełna przejęcia. – Jesteś pewien?
- Wiem, jak wygląda moja młodsza siostra i brat. – zapewnił Erik. Szedł szybko a i tak miał dość długie nogi. Wyglądał na bardzo poruszonego, a jeśli nawet stoicko spokojny Erik był poruszony, to coś było na rzeczy.
- Ale oni... No wiesz...
- Przeżyją? O to pytasz? – rzucił chłodno, skręcając do korytarza.
Wszędzie pachniało detergentami, ale tutaj to było jeszcze bardziej odczuwalne. Mało pacjentów się tutaj kręciło, raczej bardzo mało. Tracy nie zauważyła żywej duszy. Cichy korytarz ją przerażał. Czyżby już nie żyli, i Erik właśnie prowadził ją do kostnicy? Nagle z przeszklonych drzwi na samym końcu wybiegła młoda pielęgniarka o blond włosach związanych w wysokiego kucyka. Cały jasnoróżowy strój uwalany miała krwią.
- Oboje na chirurgię. – mruknęła, wręczając Erikowi podkładkę z papierami. – Popękane kości, urazy wewnętrzne, dziewczyna krwawi. Właściwie, rozległe urazy wewnętrzne, ale była prawie przytomna. Coś mówiła... - dopiero teraz jej spojrzenie padło na Tracy, która z każdym jej słowem robiła się coraz bledsza. – Oh.
- Brawo, Monico. Właśnie powiedziałaś odwiedzającej co tam mamy. – Erik pokręcił głową i złapał rękę Tracy, jakby chciał jej dodać otuchy. – Już trudno.
- Gdzie wasza matka?
- Na rozprawie.
- Ale wie?
- Nie. Jeszcze nie. Dzwoniłem do Jake'a.
Tracy kiwnęła krótko głową. Utkwiła spojrzenie w czubkach swoich butów. Brudnych, ale to nie było teraz najistotniejsze.
- Mężczyzna z urazem kręgosłupa...
- Na miłość boską, Monica. – prychnął Erik. – Zaraz tam przyjdę, ale już się zamknij.
Dziewczyna odeszła trochę urażona. Erik złapał Tracy za ramiona i zmusił ją, by na niego spojrzała. Było w tym geście coś braterskiego i ciepłego. Coś, czego w życiu nie czuła, bo była jedynaczką. Przez moment wydawało jej się, że w oczach brata Blair widzi strach, a on nigdy się nie bał. Pamiętała, jak z Blair chodziły na jego mecze piłki nożnej. NIGDY SIĘ NIE BAŁ.
- Ona wie, że to twoje rodzeństwo?
- Jeszcze nie.
- Może powinna?
- Mogę cie tu zostawić? Lepiej żebym był na górze... Możesz wjechać na piętro chirurgii.
- Idź. Zaraz pewnie i tak wpadnie tu cała czwórka klaunów. – Tracy pokręciła głową i spróbowała się roześmiać, ale bez cienia wesołości.
Erik pobiegł za tamtą pielęgniarką i zniknął za drzwiami z mlecznego szkła. Tracy w drodze do głównego foyer szpitala jeszcze raz odtwarzała w głowie listę urazów, które wymieniła pielęgniarka. Słabo robiło jej się po każdym kolejnym. Wyszła do zatłoczonego holu i usiadła na tych niewygodnych krzesełkach dla oczekujących. Pielęgniarki biegały w swoich skrzypiących crocsach. Doprowadzało ją to do szału.
Tracy Turner powoli próbowała sobie to wszystko poukładać. Nie znała się na medycynie, i nawet nie miała zamiaru googlować tego, co usłyszała od mało kompetentnej pielęgniarki. To, co znalazłaby w Internecie pewnie wystraszyłoby ją tylko bardziej. Patrzyła więc na swoje dłonie, lekko opalone o smukłych palcach ozdobionych cienkimi, złotymi pierścionkami. Ten, który nosiła na środkowym palcu lewej dłoni dostała od babci May, a ten, który zdobił serdeczny prawej, kupiła sobie sama na pocieszenie. Ten na wskazującym prawej dłoni dostałą od Blair. Były wtedy w siódmej klasie, i strasznie im się to podobało. Z czasem uznały jednogłośnie, że takie pierścionki przyjaźni są kiczowate, ale w tamtym czasie były najlepszym, co miały. No, i Tracy nigdy swojego nie zdjęła.
- Blair Hudson. – zdenerwowany głos Caluma wyłowiłaby z każdego tłumu.
Wstała i nim kobieta z recepcji zdążyłaby zniechęcić go swoim monotonnym głosem, pociągnęła przyjaciela za ramię a potem gwałtownie się w niego wtuliła. Tego potrzebowała. Mocnego uścisku, ramion przyjaciela w tej chwili...
- Jechała z Billym. Zabierała go z lotniska. Gdzie Luke? – wydyszała w T-shirt Caluma.
- Wypala fajkę za fajką. – mruknął Calum, gładząc ciemne włosy Tracy. – To był Baker.
- To był wypadek.
- To był Baker. – zapewnił stanowczo Calum i odsunąwszy się od Tracy kontynuował. – My... Jestem pewien. Wpadliśmy ostatnio na kogoś od niego i...
Nie skończył. Przez rozsuwane drzwi wszedł Ashton trzymając rękę na ramieniu Luke'a. Jeśli Tracy kiedyś powiedziała, że Luke wygląda okropnie, to musiała to cofnąć. Teraz był raczej wrakiem człowieka. Blady z trzęsącymi się rękami. Michael powoli wlókł się za nimi i to jego przytuliła Tracy. Mocno zacisnęła ramiona na jego czyi, czując przyjemne, znajome ciepło.
Cichy, mechaniczny głos obwieścił im, że znajdują się na piętrze chirurgii. Tracy trzymała kurczowo rękę Michaela opuszczając windę, zaraz po rozsunięciu się drzwi. Jej dotyk przywodził na myśl spokój, choć cała piątką trzęsła się jakby spędzili noc na Grenlandii.
- Przepraszam. Szukamy Blair Hudson. – mruknęła do młodziutkiej pielęgniarki.
- Panna... Panna Hudson jest właśnie operowana. Mogę w czymś pomóc? Może chcą państwo poczekać.
- Tak. – Luke potrząsnął głową. Odezwał się po raz pierwszy od kiedy Tracy go dziś zobaczyła. – Poczekamy.
Znaleźli drogę do drzwi przed blokiem operacyjnym Rząd takich samych, niebieskich krzesełek nie był specjalnie zachęcający, ale nie mieli innego wyboru. Myśli Tracy uciekły do Margaret. Wyobrażała sobie, jak matka Blair wyjdzie po wygranej rozprawie, i usłyszy o wypadku córki. Potem przerazi się, ale nie da tego po sobie poznać i szybko wyjdzie z sądu do swojego samochodu. Na pewno każe Jake'owi odwołać wszystkie spotkania. Potem przyjedzie, postoi trochę w korku, ale zjawi się, spóźniona i absolutnie profesjonalna. Ta wredna pielęgniarka wskaże jej drogę bo jest matką, a ta miła na piętrze chirurgii zapyta, czy może w czymś pomóc, i wyśle ją w kierunku bloku operacyjnego, gdzie matka Blair usiądzie razem z nimi na krzesełkach, z zewnątrz opanowana ale w środku będzie wyła i płakała.
- Idę po kawę.
Minęła może godzina od kiedy tu siedzieli. Możliwe, żeby Tracy tak długo buszowała w swoich myślach? Spojrzała nieprzytomnie na Ashtona. Kości jej trochę zdrętwiały a palce bolały od zaciskania. Podniosła się sztywno dając mu do zrozumienia, że idzie z nim.
Wcisnęła ręce w kieszenie spodni.
- Gdzie Anthony?
- Nie powiem ci, bo z Calumem pójdziecie go zabić. – zauważyła Tracy.
- Ale wie?
- Wie. – kiwnęła głową a potem odwróciła się do Ashtona i dostrzegła jego zaciśnięte szczęki. – No właśnie. Jak się obudzi to jej powiem.
Zatrzymali się obok automatu z kawą, obserwując swoich przyjaciół siedzących na niewygodnych niebieskich krzesełkach. Ashton czuł narastający niepokój, nie tylko ze względu na to, co działo się z Blair. Calum zdążył mu cokolwiek powiedzieć i wiedział, że to robota Bakera. Musiał hamować swoją złość na wszystkie znane sposoby. Nienawidził tego. Nienawidził tego człowieka, nienawidził wszystkiego, co zrobili. To nie było warte tego, czym płacili teraz. A płacili najwyższą stawkę.
- To nim wstrząsnęło. – zauważyła Tracy, a Ashton spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami wyciągając papierowy kubek z czarną kawą z automatu. – Lukiem.
- Tak.
- Leigh nie ma do niego pretensji?
- Leigh może mieć do niego sporo pretensji i to o wiele rzeczy. Na przykład o zerwanie. – Ashton wzruszył ramionami. – Ale w tej sprawie nie ma nic do gadania.
- Co? Luke? Zerwał z Leigh? – Tracy uniosła jedną brew pociągając łyk swojej kawy, a potem nagle wypaliła. – On ją kocha. Luke kocha Blair.
Ashton nie mógł się z tym nie zgodzić. Bowiem była to rzecz tak pewna, jak to, że słońce jutro wstanie, albo, że dzień nastanie po nocy. Wiedział o tym. Wiedział o tym on, wiedział o tym Calum i Michael i chyba tylko Luke z całej ich czwórki nie dawał sobie z tego sprawy aż do teraz. Patrzenie na Luke'a sprawiało Ashtonowi ból. To był ten moment, kiedy nie mógł przyjąć za niego ciosu, nie mógł być jego tarczą. Mógł tylko stać z boku i obserwować i czekać, aż Luke sam sobie poradzi z czymkolwiek się mierzył.
Irwin oblizał spierzchnięte wargi i przeczesał palcami swoje przydługie już ciemno blond włosy. No tak. Życie toczyło się dalej ale ta chemia między Lukiem i Blair nie wyparowała. Czy Blair kochała Luke'a? Tego nie mógł stwierdzić. Nie mógł też stwierdzić co aktualnie dzieje się z Blair, ale tego mogli dowiedzieć się dopiero kiedy ktoś opuści salę operacyjną.
Nim to się jednak wydarzyło, przybyła Margaret Hudson.
Nie wiedział ile czasu minęło, nim szerokie drzwi rozsunęły się i stanęła w nich lekarka. Ubranie szpitalne miała pobrudzone krwią, twarz szarą i zmęczoną, usta zaciśnięte w wąską kreskę. Rozejrzała się w poszukiwaniu matki Blair i kiedy napotkała jej zmęczone spojrzenie męczennicy, ruszyła ku niej i grupce dwudziestolatków. Luke Hemmings tylko powiódł spojrzeniem za młodą kobietą, ale nie miał już siły się podnieść, co Ash rozumiał. Poklepał go po ramieniu i sam ruszył w ślad za kobietą.
- Pani to Margaret Hudson? Erik zaraz przyjdzie. – powiedziała krótko. – A państwo to...?
- Przyjaciele Blair.
Pani Hudson już najwyraźniej nie miała siły się kłócić. Odpuściła. Może to i dobrze, że odpuściła. Wyglądała naprawdę na wymęczoną. Kiedy drzwi otworzyły się ponownie i Erik stanął na korytarzu niemalże natychmiast rzuciła się w objęcia syna.
„Żyje" wyłapał Ashton, a kamień spadł mu z serca. Pani Hudson chwyciła twarz Erika w dłonie. Przez moment nie była zajadłą, plującą jadem prawniczką, tylko matką, taką samą jak matka Ashtona czy kogokolwiek innego. Matką, która kochała i w obecnej chwili cierpiała.
- Nie było łatwo, ale to wszystko co musisz wiedzieć. Absolutne podstawy. Doktor Yalee zrobiła co mogła. Dokonała cudu...
- To nie cud, Erik. – mruknęła zapewne doktor Yalee. – Pan Hudson miał rozległe obrażenia i chirurg ortopeda właśnie wchodzi na salę...
Pan Hudson?
- Wszystko okaże się za parę dni. Na razie będziemy utrzymywać go w śpiączce farmakologicznej, no i obserwować. Pierwsza doba będzie dla Billy'ego kluczowa.
- A co z Blair? – wypalił Calum, może znów trochę zbyt agresywnie. – Co z nią?
- Była na drugiej sali. Jeszcze ją operują. – odrzekł Erik. – Nie pozwolili mi tam wejść.
- Do żadnej nie pozwoliliśmy ci wejść. – dodała doktor Yalee. – Siedziałeś na galerii.
- Możemy tam wejść? Na galerię? – nadzieja w głosie Tracy była aż dziecinna. Ashton chciał ją zbesztać.
- Obawiam się, że to wykluczone. Część z was może wrócić do domów. Prześpijcie się. Kiedy rano przyjedziecie na pewno będzie już po wszystkim. – doktor Yalee mówiła spokojnie, ale coś w jej postawie zdenerwowało wszystkich.
Matka Blair najpierw upewniła się, że Blair nie zostanie tu sama, a potem zgodziła się pójść na chwilę do pana Hudsona. Oczywiście, nie miała zamiaru mu mówić. Jeszcze nie. Ashtonowi udało się namówić Caluma, żeby zabrał resztę do domu. Luke powinien się przespać, może napić czegoś mocniejszego. Michael próbował być silny, ale Ashton już wiedział, że nie ma leków. Nie chciał męczyć też Tracy. Wolał zostać sam. Samemu najłatwiej było mu się skupić.
- Zostanę. – zapewnił. – Nie będzie tu sama.
- Ja też zostanę. – Luke upierał się jeszcze chwilę, nim udało się go absolutnie spacyfikować.
- Stary, półżywy jej nie pomożesz, dobra? Zrobimy zmiany. Przyjedziesz tu jutro.
W końcu się zgodził i posłusznie wyszedł razem z całą resztą. Calum jeszcze kilka razy upewniał się, że Ashton nie będzie chciał odpocząć, ale zaprzeczył stanowczo.
Ashton już skądś to znał, to czekanie. On był cierpliwy. Usiadł na jednym z krzesełek i próbował nasłuchiwać ale na próżno. Dochodziło tu tylko słabe pikanie niektórych urządzeń z odległych sal pacjentów. W telefonie miał kilka nieodebranych wiadomości od Cory. Może powinien jej odpisać? Albo tak to zostawić? W końcu to miała być jednorazowa akcja. I tak trochę się przeciągnęło. Ostatecznie zrezygnował. Żałował, że nie wziął ze sobą jakiejś książki, choć szybko zastanowił się, i uznał, że i tak by się nie skupił. Wypił kolejną kawę i potem jeszcze jedną wgapiając się w drzwi bloku operacyjnego. Kilka razy złapał się na tym, że chciał je otworzyć i tam wejść. Może jakoś udałoby mu się prześlizgnąć na galerię? Może zerknąłby, tylko na chwilę, i nikt by go nie zauważył? Erik w życiu by się nie dowiedział. Ale Erik pewnie tam był i obserwował każdy najmniejszy ruch chirurga.
Ashton wplótł palce w swoje loki, a potem potarł twarz, chcąc się jeszcze trochę rozbudzić. Kawa była gówniana, krzesełka niewygodne i z jakiegoś niewyjaśnionego powodu przywiodło mu to na myśl liceum. Druga klasa w St. Claire znów należała do nich. Ashton Irwin, Calum Hood, Michael Clifford i Luke Hemmings z Blair Hudson i Tracy Turner u boku. Wtedy świat był ich. No, przynajmniej szkoła była ich. Każdy chciał być taki jak oni. I faktycznie, kawa ze szkolnego automatu była paskudna i za często odgniatał sobie tyłek na siedziskach przed gabinetem dyrektorki, albo na ławkach obok boiska, gdzie rozgrywał się mecz Caluma. Często też tyłek odgniatał sobie na trybunach w sali gimnastycznej i podczas zajęć szkolnych. Niby liceum prywatne, za które rodzice płacili horrendalne sumy, a nie zainwestowali w wygodne meble dla uczniów.
- Calum! Calum, oddaj mi mój jogurt! – piszczała Tracy, wyciągając nad stołem ręce. – Pierdoli mnie to, że musisz jeść proteiny. Oddaj mój jogurt!
- Zjedz brzoskwinię. – Calum pokręcił głową i pomachał do kogoś za plecami Ashtona.
Ash nie musiał nawet się odwracać by wiedzieć, kto ku nim zmierza. Zaraz taca z lunchem Michaela wylądowała niemalże na jego tacy, a potem usłyszał melodyjny śmiech Blair i ciche prychniecie Luke'a kiedy usiedli obok siebie i spojrzeli po towarzystwie.
- Zabrał mi jogurt! – poskarżyła się Tracy.
- Bo potrzebuję protein.
Blair tylko westchnęła i podała jej swój słoiczek z jogurtem malinowym.
- Weź mój. I tak nie miałam zamiaru go jeść. – uśmiechnęła się dobrotliwie, a potem spojrzała na książki Ashtona z których próbował wyłapać ostatnie kawałki materiału do testu z ekonomii. – Czy ty się kiedyś nie uczysz?
- I ty to mówisz? – Ashton zmarszczył brwi, spoglądając na tacę Blair. Miała na niej tylko butelkę wody i miskę owoców tropikalnych. I już wiedział, co właściwie było nie tak.
Luke zarzucił rękę na ramiona Blair i pocałował ją w skroń, a ona roześmiała się perliście i wsadziła sobie do ust równiutką kosteczkę ananasa.
- Michael, gramy wieczorem? – zagadnął Calum, opróżniając słoiczek z jogurtem Tracy. – Jak wrócę z treningu, dobra?
- W porządku. – Michael kiwnął głową. – Ale jeśli znowu puścisz w tle gównianą muzykę, to radź sobie sam.
- Przepraszam, że moja playlista na naładowanie się przed meczem ci przeszkadza.
Byli paczką przyjaciół wręcz nierozerwalną. No, nierozerwalną do czasu. Mieli swoje sekrety, te brudne, jak i te mniej interesujące. Mieli tajemnice, którymi dzielili się tylko z wybranymi. Blair czasem uśmiechała się enigmatycznie, kiedy zdradzała Ashtonowi sekret a potem cytowała piosenkę z tego znanego serialu „Ale pamiętaj, Ashton, dwóch może utrzymać sekret, jeśli jedno z nich jest martwe." A potem zanosiła się słodkim śmiechem i kompletnie rozproszona wracała już do swojego poprzedniego zajęcia. Była wtedy przekonana, że jej sekret jest z nim bezpieczny. I był. Każdy sekret Blair Hudson, czy kogokolwiek ze Straceńców, był z Ashtonem bezpieczny.
„Blair, bądź milsza." powiedział jej na jednej imprezie.
Chyba urządzała ją Kitty O'Conner. Ashton wtedy przyprowadził Fallon Jones, absolutnie piękną dziewczynę o karmelowych włosach i ciemnobrązowych oczach. Pamiętał pełne usta Fallon i jak uśmiechała się, kiedy mówił do niej „Fall". No, ale Blair była klasyczną Blair. Stały z Tracy w kuchni, rozmawiając o czymś cicho. Blair trzymała rękę Luke'a, pogrążonego w rozmowie z jakimś kolesiem, Ashton już nie pamiętał, kto to był, ale na pewno nie Calum ani Michael, bo ich wtedy minął w salonie, bajerujących jakieś dwie dziewczyny z młodszej klasy.
- Hej! – rzucił do znajomych, a Blair i Tracy się obejrzały.
Mógł wtedy przysiąc, że ich mózgi w jakiś niewyjaśniony sposób były połączone. Obie miały taką samą minę, dość oceniającą, jakby Fallon nie była dla niego dostatecznie dobra. Blair zacisnęła usta w wąską kreskę, a Tracy zmarszczyła nos i spróbowała się uśmiechnąć.
- To jest Fallon. Chodzi z nami na angielski...
- I ze mną na francuski. – dodała pospiesznie Blair. – Luke, znasz Fallon?
- Co? – Luke niemalże oczami przepraszał Ashtona za Blair i Tracy. On już to znał. I nie mógł za wiele na to poradzić. – Tak. Mamy razem biologię?
- Tak. – Fallon uśmiechnęła się do nich serdecznie.
Nie minęło kilka godin imprezy, a Ashton obserwował Fallon tańczącą przy basenie ze swoimi koleżankami. Siedział przy brzegu ze stopami zanurzonymi w wodzie a obok niego na leżaku wyciągnęła się Blair. Luke gdzieś zniknął z Calumem, jak się potem okazało, szybko się znalazł (ale to w odpowiednim momencie).
- No nie wiem, Ash. – mruknęła Blair, trochę już pijana. – Oczekuję od ciebie trochę więcej. Facet jak ty zasługuje na więcej.
- To moja dziewczyna Blair. Więc oczekuję, że będziesz dla niej miła. – zauważył Ashton. – Mówię poważnie.
- No dobra. – uniosła ręce w geście kapitulacji. – Jak sobie chcesz. Ja tylko mówię, że możesz mierzyć wyżej. I dlaczego nie jesteś z Tracy? Tracy jest super.
- To nie klika. Wiesz, że próbowaliśmy raz czy dwa.
- Pierdolenie. Wiesz, że cię kocham, Ash. Nawet bardzo, ale wybierasz nie te laski. Jesteś dla nich za mądry i za dobry. Tyłek Fallon widziała już połowa drużyny pływackiej, ale nic nie mówię.
- Właśnie powiedziałaś. – Ashton prysnął w jej kierunku wodą z basenu i w tej samej chwili na górze usłyszeli krzyk i śmiech.
Wszyscy którzy stali w ogrodzie spojrzeli w górę, a pływający do tej pory w basenie imprezowicze pierzchali na wszystkie strony. Za chwilę przez barierkę balkonu przeskoczył Calum, za nim Michael a na końcu Luke. Cała trójka, jeden po drugim wpadła do basenu z dzikim pluskiem, rozchlapując dookoła wodę.
- Dzieciaki. – mruknęła Blair, wytarłszy z nagiej łyski kropelki wody. – Uważam, że potrzebujesz kogoś, kto będzie z tobą cytował klasyki literatury amerykańskiej i brytyjskiej i kto będzie cie rozumiał. Znalezienie sobie kogoś to nie problem, ale znalezienie tego kogoś, to sztuka.
- I Luke jest tym kimś? – zagadnął Ashton tamtej nocy, próbując zgadnąć, co myśli Blair, kiedy ona sama wydęła usta.
- A czy to ważne?
- Mówisz o rzeczach wielkich, Blair.
- Wspięła się na takie wyżyny zwodniczości, że teraz mógł się dopatrywać ukrytego znaczenia w najmniej znaczących słowach. – zacytowała, uśmiechając się enigmatycznie.
- Wilde?
- Fitzgerald. Czuła jest noc.
- Jak mogłem od razu nie zgadnąć? – wstał i rozejrzał się w poszukiwaniu Fallon. – Mogę cie tu zostawić? Dasz sobie radę?
- Jestem dużą dziewczynką, Ash. Oczywiście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro