Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25. i wasted so much time on people that reminded me of you

ważna notka na dole!
Tydzień później, Blair Hudson była nadal tak samo zdeterminowana i nieugięta. Jej telefon cięższy stał się o ponad sto nieodebranych połączeń i jeszcze więcej wiadomości od Luke'a. Wyraziła się chyba wystarczająco jasno, czyż nie? No właśnie.

W głębi duszy miała nadzieję, że Luke podejmie inną decyzję. Miała nawet nadzieję, że zaraz po opuszczeniu sali konferencyjnej po prostu zawróci, ale tego nie zrobił. Właśnie w tamtej chwili Blair stanęła oko w oko ze swoimi uczuciami, chociaż nigdy w życiu by mu się do tego nie przyznała. Nigdy w życiu i na pewno nie teraz.

Przez cały ten tydzień spotykała się z Anthonym i unikała rozmów z Tracy na temat Luke'a. Robiła to tak ujmująco dobrze, że w końcu nawet Tracy przestała pytać. Albo przestała pytać bo odpowiedzi Blair ani trochę jej nie zadowalały. Jedna odpowiedź z powyższych na pewno była właściwa.

Tak jak obiecała matce podczas rozmowy telefonicznej odbytej dwa dni temu, Blair, stawiła się na lotnisku Boston Logan by odebrać swojego starszego brata. No, jednego z trzech. Billy uparł się, że ze względu na ojca przyjedzie z Londynu i po kilku dniach już miał bilet na samolot w jedną stronę, a teraz zapewne czekał na swój bagaż.

Blair wspięła się na palce wyszukując wzrokiem wysokiego, bladego chłopaka o burzy ciemnych loków i niebieskich oczach, takich samych jak jej własne. Boston Logan było wielkim, międzynarodowym lotniskiem, dlatego naprawdę niewielka istotka w tłumie szoferów, łowców głów, biznesmenów i innych ważniaków była niemalże nie do zauważenia.

W końcu dostrzegła Billy'ego. Był chyba jeszcze wyższy niż zapamiętała o przyjaznej twarzy o ostrych, pewnych rysach. Uśmiechnął się szeroko na widok młodszej siostry i pokonawszy odległość między nimi uścisnął ją, chyba po raz pierwszy w życiu, jak prawdziwy starszy brat. Pachniał perfumami i kawą, podobnie jak Steven Hudson.

- Stęskniłem się za tobą, młoda. – rzekł w końcu, nie wypuszczając Blair z silnych objęć.

- Chciałabym powiedzieć to samo, ale mama gada o tobie przy każdej możliwej okazji. – Blair wywróciła oczami, czego nie miał sposobności zobaczyć i odsunęła się od Billy'ego, by jeszcze raz mu się przyjrzeć. – Wreszcie jesteś facetem, Billy. Idziemy, nie mam zamiaru przepłacać za ten parking.

Szybko wpakowali walizkę Billy'ego do bagażnika i po krótkiej sprzeczce, Blair usiadła na fotelu pasażera w swoim własnym samochodzie, a Billy wskoczył za kierownicę, odsunąwszy najpierw siedzenie do tyłu. Mamrotał pod nosem coś o skrzatach i gremlinach, jednak Blair puściła to mimo uszu.

Byli w połowie tunelu Sumner, kiedy telefon Blair ponownie się odezwał. Wyciągnęła go z torebki a nazwisko a kontakt Luke'a błysnął na wyświetlaczu. Bez zastanowienia dwa razy kliknęła przycisk blokady odrzucając tym samym połączenie.

- Miliony adoratorów z Harvardu? – zagadnął wesoło Billy.

Blair właśnie uświadomiła sobie, dlaczego to właśnie do niego napisała tamtej nocy w drodze do Oak Hill. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu to on był najmniejszym wrzodem na tyłku, i właściwie, to nawet go lubiła. Erik był za bardzo Erikiem, stanowczym i bezsensownie upartym, zawsze patrzącym na wszystko dwuwymiarowo. Dla niego rzeczy były albo czarne albo białe. A jeśli chodzi o Shane'a, najmłodszego ze starszych braci, on myślał liczbami i do Blair to w ogóle nie trafiało. Billy nie był świetny, ale był wystarczający.

- Luke.

- Hemmings? Brat Bena? – Billy uniósł brwi cały czas obserwując drogę. Zbliżali się do wyjazdu z tunelu. – Myślałem, że od trzeciej liceum nie masz...

- No wiesz jak to jest. – mruknęła Blair bez cienia wesołości, choć nawet spróbowała się beztrosko uśmiechnąć. Spojrzała na ekran telefonu na którym teraz eksplodowały wiadomości o podobnej do siebie treści.

LUKE: Blair! Blair odbierz.

LUKE: Blair, muszę z tobą pogadać.

LUKE: Blair do kurwy nędzy muszę z tobą porozmawiać to pilne!

LUKE: Cholera jasna, Blair! Możesz nie być taka uparta?

- KURWA!

Krzyk Billy'ego zlał się z  szarpnięciem samochodu i Blair poczuła tylko jak koła uślizgują się nagle. Przed oczami świat jej zawirował.  Uniosła głowę a tunel okazał się być jedynie rozmazaną plamą szarości, świateł innych samochodów i dźwięku miażdżonego auta. Z jej ust uleciał cichy pisk, kiedy odbili się od betonowej ściany. Przez moment znajdowali się z Billym poza grawitacją. Mini Cooper wzbił się na moment w powietrze i obracając się o dziewięćdziesiąt stopni przeleciał do przodu niemożliwą do określenia ilość metrów. Odłamki szkła wirowały przed twarzą Blair jak na zwolnionym tempie. Wrzask Billy'ego współgrał z ciężkimi, metalicznymi szczęknięciami karoserii. Mocne uderzenie w głowę potem kolejne i kolejne przypieczętowane zostało ostatnim, zdecydowanie najmocniejszym.

Blair zaciskała powieki, kiedy samochód sunął na prawym boku a z dołu sypały się iskry. Jej bezwładne z bólu i strachu ciało wisiało na pasie bezpieczeństwa. Słyszała jak przez mgłę słabnący głos Billy'ego. Chyba ją wołał. Tego nie była w stanie już stwierdzić. Widziała ciemność, a jej ciało składało się z zaciśniętych płuc i  bólu, od którego chyba tylko śmierć byłaby wybawieniem. Błagała by to się skończyło. Ale się nie skończyło. Zapach benzyny i żar pochłonęły rodzeństwo Hudson.

Niczego nieświadomy Luke Hemmings podczas rzeczonego tygodnia zdał sobie sprawę z kilku istotnych faktów.

Po pierwsze, nadal kochał Blair Hudson, ale to chyba nie było specjalnie odkrywcze. Od rozmowy z Kylem nie opuszczał go strach potęgowany tylko upartością Blair i brakiem informacji od niej. Nie chciała z nim gadać. Powiedziała, że może już nie wracać, ale do kurwy, to była Blair, a nie byle jaka laska. Dlatego w akompaniamencie krzyków i wrzasków, oraz rzucanych przedmiotów (absolutnie wszystkiego co było pod ręką), rozstał się z Leigh. Przypłacił to sporym guzem i kilkoma zadrapaniami, ale wyszedł z jej mieszkania o wiele lżejszy. Lżejszy o Leigh Wallis.

Miało to miejsce kilka dni wcześniej, i teraz siedział w swoim mieszkaniu, właściwie swoim i Jacka, obracając pierścionek na palcu z telefonem spoczywającym na jego kolanie. Wysłał kolejne kilkanaście wiadomości do Blair, których już chyba nie miała zamiaru odczytać. Oczywiście, że miała go dość i miała do tego pełne prawo, ale ona nie wiedziała, że Baker zdaje sobie sprawę z jej istnienia.

Znaczy, to była tylko jego głupota. Właściwie, cały wic polegał na tym, że on sam kiedyś powiedział o niej Bakerowi. Nie zdradzał jednak szczegółów, ale nie trudno było wydedukować, że Rober z pomocą Arlo i Milesa mógł dowiedzieć się wszystkiego. Zwłaszcza, że Kyle żył i był na wolności. Pluł sobie w brodę, że był tak nieostrożny. Miał wtedy tylko kilkanaście lat i zaślepiała go niesamowita wizja bycia jak jego ulubiony bohater. Wtedy ciężko było odróżnić film od życia, fikcję od rzeczywistości.

Blair była jak najbardziej rzeczywista. Chyba w tamtym okresie była jedyną rzeczywistą częścią jego życia. Jedyną, która miała znaczenie. Jedyną, która się liczyła. I to też spieprzył i ostatnimi czasy spieprzył to jeszcze bardziej, ale nie byłby sobą, nie byłby Lukiem Hemmingsem, gdyby koncertowo nie spierdolił tej sprawy. Nie byłby sobą, gdyby nie stracił dziewczyny, którą kochał.

- No dobra, Luke. – powiedział mu Robert Baker którejś słonecznej soboty.

Robert Baker był średniego wzrostu, wtedy dwudziestosiedmiolatkiem o bladej, piegowatej twarzy i gęstej, rudej brodzie. Haczykowaty nos wisiał nad wąskimi ustami, a jego piwne oczy lustrowały Luke'a uważnie, jakby mogły przewidywać wszystko, każdy jego najmniejszy ruch. Włosy Baker miał zwykle długie, związane w koczka na czubku głowy z którego kilka, zwykle brudnych, pasm, wydostawało się i okalało pociągłą twarz.

Luke pochylał się nad maską samochodu, ale na dźwięk głosu Roberta uniósł głowę i sięgnął po szmatkę leżącą obok by wytrzeć ręce. Bardziej kiczowatej sceny nie mógł sobie wyobrazić. Jego uwalane kurzem i smarem ręce, otwarta maska samochodu. Wtedy go to jarało. Mało tego, nie tylko go jarało, ale w głowie wybrzmiewała mu piosenka Six Days. Widział siebie w garażu, niebezpiecznego i gotowego do kolejnego wyścigu, choć faktycznie nigdy w żadnym nie wystartował, ani nigdy nie miał wystartować. To nie był jego świat i powinien załapać to już na początku, kiedy w ogóle podjechał pod ten zakichany garaż swoim nowym lexusem lc, którego dostał od rodziców.

- Skończyłeś tu? – spytał Baker, zakładając rude pasmo za ucho i klepnął w otwartą maskę własnego pontiaca gto.

- Prawie. – mruknął Luke, zagryzając wargę z małym, czarnym kolczykiem. – Jeszcze tylko jedna sprawa.

- Lepiej się pospiesz. Nie mam dzisiaj czasu na twoje bujanie w obłokach, młody. – Baker oparł się o wóz i krzyżował przed sobą nogi, a potem uśmiechnął się cynicznie. – Jak ma na imię?

- Blair. – odrzekł bez namysłu.

- Blair. Ładne imię. – pokręcił głową. – Brzmi bogato. Bogacze chyba mają coś do takich imion. Niektóre zarezerwowane są tylko dla nich, jak Blair czy Michelle.

- Wkurza się, bo znikam, i nic jej nie mówię. – zauważył Luke, może trochę z wyrzutem. Przypominał w tej chwili naburmuszonego dzieciaka, którym właściwie był, ale wtedy sam przed sobą by się do tego nie przyznał.

- Ach. Lepiej trzymają ja od tego z daleka. – stwierdził Baker.

Luke ponownie pochylił się nad otwartą maską. Wszystko wyglądało na zapięte. Jeszcze kilka razy sprawdził mocowanie silnika.

- Kiedy mi dasz poprowadzić jedno ze swoich dzieci? – spytał, próbując jakkolwiek odciągnąć swoje myśli od poczucia winy.

- Jak sam nie będziesz dzieckiem. – odparł Baker z nutą cynizmu w głosie.

- Ashtonowi dajesz. Jest starszy tylko o kilka dni.

- Dzieciak wie co robi.

Dzieciak wie co robi, brzmiało w głowie dwudziestoletniego Luke'a, kiedy po raz kolejny wykręcał numer Blair. Jego próba znów spełzła na niczym. Po pięciu sygnałach odłożył komórkę i wstał. Zrobił sobie herbatę, lekko rozmasowywał kark kiedy woda w czajniku się gotowała.

Znów był sam, był wolnym strzelcem, beznadziejnie zakochanym w dziewczynie, która go olewała.

Ach, czyli to tak czują się frajerzy w liceum, uśmiechnął się sam do swoich myśli. Sam nigdy tego nie odczuł. Zawsze był Lukiem Hemmingsem, dzieckiem lepszego boga, jak zwykł jego i wszystkich z Dzielnicy Snobów, nazywać Robert Baker. Był kapitanem szkolnej drużyny koszykówki, miał swoich kumpli no i miał Blair. A to było wszystko, na czym licealistom zależało.

Luke nie pamiętał, kiedy po raz ostatni z taką prędkością biegł odebrać telefon. W jego głowie brzmiało tylko 'BLAIR! BLAIR!'. Rzucił się na łóżko, chwycił komórkę ale na ekranie zamiast zdjęcia Blair pojawiło się jedno z najgłupszych zdjęć Michaela, jakie kiedykolwiek zrobił.

- Włącz kanał piąty.

Szybko wrócił do salonu i włączył telewizor. Kanał piąty. Wściekłość mieszała się w nim ze strachem, bólem, żalem, chyba wszystkimi emocjami, nawet tymi, których nie umiał nazwać. Na ekranie błyskały zdjęcia z tunelu Sumner. Scenerię rozświetlał blask policyjnych syren. Karetki i straż pożarna zamknęły ruch. Zaraz potem na ekranie pokazano wrak czerwonego Mini Coopera. Wiele było takich aut w samym Bostonie, ale coś podpowiadało mu, że to ten mini. Ten, należący do Blair.

- Luke?

Nie wiedział, ile czasu tkwił bez słowa i prawdopodobnie bez oddechu. Wyglądało to koszmarnie. Zbite szyby, rozwalony wóz, resztki piany gaśniczej osadzające się na podwoziu. Krew zastygła mu w żyłach, a w gardle pojawiła się gula nie do przełknięcia.

- Do wypadku doszło dziś w godzinach popołudniowych. Według świadków samochód nagle skręcił prosto na ścianę zupełnie bez żadnej przyczyny. W samochodzie znajdowały się dwie osoby, które w stanie ciężkim zostały już odtransportowane do szpitala. Sprawą zajmie się policja. Ruch w rejonach tunelu Sumner będzie utrudniony. – głos spikerki pojawił się i ucichł.

Co Blair robiłaby w tunelu Sumner? I z kim była? Z Ashtonem? Calumem? Tracy? Tym ciołkiem Anthonym? Luke zacisnął palce na swojej komórce i spróbował wziąć jeden głęboki wdech. Potem drugi, trzeci.

- Luke? – Michael znów przyciągnął go na ziemię. – Myślisz...

Reszta zdania zawisła między nimi niewypowiedziana. Naprawdę, Michael nie musiał kończyć, by Luke wiedział, co ma na myśli. Potrząsnął głową i spróbował jeszcze raz ogarnąć umysłem to, co właśnie zobaczył. Obrazy z tunelu Sumner migały przed jego oczami jak najgorszy na świecie tragiczny film.

- Gdzie Ashton i Cal? – spytał szybko, może trochę nader agresywnie.

- Na zajęciach. Ash jest na zajęciach. Calum dzwonił przed chwilą. Jedzie do ciebie. – oznajmił Michael. – Ja też jadę.

- Nie. Spotkamy się w szpitalu. – stwierdził Luke.

- Nie wiesz nawet w którym, Luke. – Michael przyjął dziwny, niespotykany do tej pory ton. – Nie wiesz nawet, czy to ona...

- Nie będę czekał, aż jej matka zadzwoni do mnie, czy pomógłbym nieść trumnę. – warknął Luke.

Te słowa zdecydowanie były na wyrost i nie powinien ich wypowiadać. Nie teraz, nie w kierunku Michaela. Clifford miał sporo racji, ale Luke, w tamtej chwili zbyt zaślepiony, nie potrafił mu tego przyznać. Intuicja podpowiadała mu, że to Blair. Był przekonany, że to Blair. Nie chciał, żeby to była Blair, ale ostatnie spotkanie z Kylem tylko utwierdziło go w przekonaniu, że na dziewięćdziesiąt pięć procent była to Blair Hudson.

Nim Michael i Calum zjawili się w jego mieszkaniu wypalił już pięć papierosów i obdzwonił szpitale, ale w żadnym nie chcieli podać mu żadnej informacji.

- Pierdoleni frajerzy. – cisnął telefon na sofę. – Nagle nigdzie nie przywieziono dwóch osób z wypadku.

- Może to nie ona. – zaproponował jeszcze raz tego dnia Michael, a Luke zwalczył w sobie chęć wyrwania mu krtani.

Palił już szóstego papierosa pod czujnym okiem Caluma. Ręka drżała mu, kiedy unosił marlboro do ust, jakby to była ostatni rzecz, którą zrobi przed śmiercią. Z nabożnym uwielbieniem zaciągał się dymem, przetrzymywał go w płucach tak długo ja mógł, tylko po to, żeby zaraz dać upust i liczyć, że złość przejdzie razem z dymem.

Jednak teraz, to już nie była złość. Teraz wściekłość i bezsilność walczyły w nim jak wściekłe psy. Chciał je uciszyć. Chciał przestać cokolwiek czuć.

- Dlaczego tak czepiasz się tej tezy, że to nie ona?! – wściekłość w końcu się z niego wylała.

Luke miał już gdzieś wszystko co działo się dookoła. Wyrzucił papierosa przez otwarte okno i odwrócił się na pięcie, spoglądając na Michaela jadowitym wzrokiem.

- Dlaczego tak bardzo czepiasz się, tego, że to nie może być ona, Michael? Ciebie tam nie było! To coś kompletnie innego! To jest Robert Baker! Powiedz mu, Calum! Powiedz kto przyjechał się z nami spotkać. – rzucił krótkie spojrzenie Calumowi. – No, powiedz. Nie? To ja powiem.

- Luke! Przestań! – Calum chwycił go za koszulkę i przycisnął do ściany.

Krew szumiała w głowie Hemmingsa jak wzburzone morze. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego wzrok może być w tej chwili dziki, pełen nienawiści i skupiony na Michaelu. Zaraz jednak twarz Michaela przysłoniła twarz Caluma.

- Uspokój się. – powiedział cicho Calum. – Nie pomagasz.

Kiedy wreszcie go puścił, Luke z głupią nadzieją tlącą się gdzieś w środku sięgnął po telefon i jeszcze raz wybrał numer Blair.

Sygnał.

Sygnał.

Sygnał.

Sygnał...

Z każdym kolejnym jego mięśnie napinały się coraz bardziej, aż nie zaczął drżeć. Nie dochodziły do niego żadne dźwięki z zewnątrz.

- Jest w Massachusetts General. – głos Michaela przebił się przez myśli. – Znaczy, to tam odwieźli rannych z wypadku.

- Skąd wiesz?

- Tracy. Zadzwoniła do Erika Hudsona.

Gorące łzy napłynęły do oczu Luke'a. Michael nie musiał mówić więcej, Luke już wiedział, że chodziło o Blair. Kurwa, chodziło o Blair!





tak jak mówiłam, to jest trudny rozdział, chociaż trochę typowy, w każdej historii musi się wydarzyć jakaś tragedia. to ludzka rzecz. zastanawiałam się nad wyrzuceniem go, zmianie całej historii, obrocie sprawy. nie wiedziałam, czy może nie jest za bardzo emocjonalny, ale nie. został. został, bo coś pokazuje.

wiem, że dla was to tylko ff , opowiadanie, kolejna historia. dla mnie to jednak swoiste oczyszczenie, bardzo wiele sytuacji zawartych w All Over Again symbolicznie odnosi się do mojego życia. wy czytacie i idziecie dalej, ale ja kiedy piszę, zostawiam jakąś cząstkę siebie. nie jest to łatwe, ale nie traktuję tego jak ff, a bardziej jak książkę kompletnie niepodległą niczemu. jasne, że "użyłam" chłopaków z 5SOS jako głównych bohaterów, ale tylko jako swoistego płótna do opowiedzenia historii całkowicie autonomicznej.

PAMIĘTAJ, ROZGLĄDAJ SIĘ DOOKOŁA. CZASEM, KIEDY SOBIE COŚ UŚWIADOMISZ, MOŻE BYĆ ZA PÓŹNO.

w moim opisie pojawił się link do strony, na której znajdziecie informacje dotyczące tego, jak możecie pomóc protestującym w ameryce. podpisywanie petycji jest całkowicie darmowe! zajrzyjcie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro