20. few drinks deep
- Calum, pozwól na moment.
Calum Hood pociągnął łyk soku pomarańczowego i zmarszczywszy brwi wyjrzał z kuchni do salonu. Jego matka, niska, ale bardzo ładna kobieta siedziała na jednej z drogich, eleganckich sof z laptopem na kolanach i okularami zsuniętymi na czubek nosa. Poczłapał w jej kierunku bez słowa.
- Jeśli twoja lodówka świeci pustkami, zrób mi listę. Będę jechała potem do sklepu.
Taka właśnie była Joy Hood, do granic możliwości kochana i ciepła. Chłopaki często mówili, że mama Caluma przypomina im ciepłą, słodką bułkę, która idealnie pasuje do mleka. Osobiście, Calum tak samo uważał o mamie Luke'a, ale Liz była bardziej mamą kaczką, która karmiła całą czwórkę pysznym lunchem, kiedy niemalże całymi dniami oddawali się zabawom na tyłach domu Hemmingsów.
- Synu?
- Tak. Okej, dzięki. – mruknął Calum, powracając do rzeczywistości, w której jego mama nie była słodką bułką z kruszonką na górze. Zamrugał kilka razy i zastanowił się nad tym, czego brakowało w jego lodówce.
Odpowiedź: Wszystkiego!
- Cal, martwisz się dzisiejszym dniem? – spytała Joy odłożywszy laptopa. Zdjęła okulary i złożyła zauszniki, a potem jeszcze raz przyjrzała się Calumowi. – Możesz mi wszystko powiedzieć, skarbie.
Calum spojrzał na zegarek. Dochodziła dziewiąta dwadzieścia. Zostało im czterdzieści minut w rzeczywistości bez Roberta Bakera. Czy się martwił? Dziwił się, jakim cudem nie rzygał jeszcze ze stresu. Poznał Bakera kilka lat temu i widział rzeczy, które ten człowiek robił, a wybuch samochodu Ashtona tylko go w tym utwierdził.
Poprzedniego dnia był z Corrine chcąc chociaż na chwilę uciec od Straceńców i Dzielnicy Snobów. Rzeczywistość nie istniała aż do momentu, w którym zadzwonił Michael i opowiedział mu o wszystkim. Calum kiedyś pomógł Robertowi zrobić coś takiego. Nikomu nic się nie stało, ale było to wystarczająco przerażające.
- On was nie skrzywdzi, Cal.
Skąd mogła to wiedzieć? Calum zwalczył w sobie chęć nakrzyczenia na matkę. Nie mogła tego wiedzieć! To on znał Roberta Bakera, nie ona. Ona nie wiedziała do czego był zdolny. Oni widzieli jakie rzeczy robił. On, Luke, Ashton i Michael patrzyli i nic nie powiedzieli, a widzieli rzeczy, o których Joy Hood nawet się nie śniło. Przez chwilę czuł się jak zagubione dziecko i gdyby nie skończył w styczniu dwudziestu jeden lat, najpewniej położyłby się na ziemi i wpadł w histerię. Jednak Calum Hood nie mógł tak zrobić, bo był wysokim, umięśnionym dorosłym, i wyglądałby bynajmniej głupio.
- Jakie masz plany na dziś, Cal? Synu? Skarbie, zawiesiłeś się.
- O co pytałaś?
- Jakie masz plany? – Joy rzuciła trochę zniecierpliwionym tonem. – Chyba powinieneś iść na uczelnię, ale...
- Ta, chyba powinienem. – odparł Calum.
Był już spóźniony, ale może to oderwałoby go na chwilę od myślenia o Bakerze. Ubrał się i był gotów w dwadzieścia minut. Wsiadł do swojego bmw, które dostał na dwudzieste pierwsze urodziny. Auto pachniało jeszcze nowością i miało naprawdę ładny granatowy lakier.
Ashton nie mógł zignorować dwóch rzeczy. Brudnych talerzy w zlewie i wślizgującego się do mieszkania Michaela. Wiedział, że przyjaciel nie spał w domu, bo nie było go, kiedy wyszedł spod prysznica, i słyszał kliknięcie zamykanych drzwi. Boże! Rozpaczliwie potrzebowali zmywarki, ale w kuchni nie mieli na nią miejsca, dlatego Ashton musiał zająć się naczyniami sam.
Traf chciał, że kiedy już wycierał talerze, Michael przekręcił klucz w drzwiach wejściowych i chyba próbował jak najciszej dostać się do mieszkania. Ash uznał, że na zawsze zapamięta zmieszaną minę przyjaciela, który widząc go w domu, i przyglądającego się mu badawczo, nagle zrobił się czerwony na twarzy a oczy rozszerzyły mu się szeroko.
- Michaelu Gordonie Cliffordzie. – zaczął Ashton, przyjmując ojcowski ton, którym zwykł wygłaszać kumplom tyrady. – Nie nocowałeś w domu.
-Uhm...?
- Michaelu, chciałbyś coś powiedzieć? Gdzie byłeś z kim?
- Poszedłem się przejść. – mruknął Michael, zdejmując bluzę. Do kieszeni wcisnął słuchawki, które uprzednio wyjął z uszu.
- Możesz mi powiedzieć, kto zapierdala spacerkiem po Bostonie przez całą noc, Mike?
Ashton przyjrzał się twarzy Michaela. Było w niej coś nowego, coś, czego od dawna u niego nie widział. Oczy Mike'a błyszczały, i bił od niego dziwny blask. Ash zmarszczył brwi i nie mógł już dłużej powstrzymać głupiego uśmiechu wpływającego na jego usta.
- Znasz chociaż jej imię, Mike? – wyszczerzył zęby.
- Oczywiście, że tak. Nie powiem ci, i wiesz o tym. – Michael przeczesał palcami różowe włosy. – Idę pod prysznic.
- Cieszę się, że nie przejmowałeś się powrotem Bakera.
Kiedy tylko drzwi od łazienki zamknęły się za Michaelem, Ashton dokończył zmywanie i spojrzawszy na zegarek zauważył, że długa wskazówka niebezpiecznie zbliżała się do dwunastki. Dziesiąta miała nadejść za zaledwie pół minuty, a Ashton patrzył na zegar, który zdawał się nagle chodzić niesamowicie wolno. Nie wiedział do końca, czy naprawdę czas zwolnił. Przełknął głośno ślinę, słysząc dźwięk wody w prysznicu. W głowie Ashtona Irwina pojawił się obraz Roberta Bakera, ciemnowłosego, wysokiego mężczyzny. Robert opuszczał w jego głowie więzienie, z torbą przerzuconą przez ramię, w której mieścił się cały jego dobytek. Pewnie nie za wiele rzeczy. Ash oczami wyobraźni zobaczył jak Baker podchodzi do zamkniętych, metalowych wrót i czeka, aż długa wskazówka wreszcie spotka się z dwunastką na tarczy zegara. Im obojgu strasznie się ten moment dłużył. Ash widział jak Baker uśmiecha się pod nosem w ten swój chory, psychodeliczny sposób, jak podnosi wysoko brodę i w końcu dźwięk otwieranej bramy poprzedza ponowne otwarcie świata.
Ashton zachłysnął się własną śliną, kiedy wskazówka minutowa dotknęła dwunastki. To już, pomyślał, znowu tam jesteśmy. Ciarki przebiegły przez jego kręgosłup i miał wrażenie, że blizna okropnie zaczyna go piec. Zacisnął lewą dłoń w pięść i nakazał sobie spokój. Bakera nawet nie było jeszcze w mieście.
Dźwięk komórki Ashtona przyciągnął jego uwagę, rozpraszając złe myśli. Na wyświetlaczu pojawiło się wielkie zdjęcie Luke'a. Ash odetchnął głęboko jeszcze raz i odebrał.
- Trzymasz się? – spytał Luke. Ash słyszał, że przyjaciel pali papierosa.
- Poproszę inne pytanie. – westchnął Ash. Jego palce mimowolnie pobiegły do blizny, która powstała tamtej nocy.
W tle usłyszał naglące 'No powiedz mu, Luke!'. To była Blair.
- Blair i Tracy wpadły na fantastyczny pomysł.
- Ale ogólnie fantastyczny pomysł czy fantastyczny w ich słowniku? – Ash zmarszczył brwi i rozluźnił pięść.
- Postanowiły nawalić się o szóstej nad ranem a teraz walczą z kolejną butelką whisky. Sam możesz się domyślić.
Ashton uśmiechnął się sam do siebie. Właśnie takie były. Tracy i Blair, zawsze we dwie wynajdowały najgłupszy możliwy pomysł i realizowały go. Chociaż właściwie, może ten pomysł nie był taki głupi? Przynajmniej nie myślały o Bakerze.
- I mają dla ciebie fantastyczną propozycję. Nim zapytasz, fantastyczną względem ich słownika... No dobra, chcą się po prostu nawalić i przyjechać do Bostonu, żeby jeszcze bardziej nawalić się z nami wszystkimi.
Ashton nie musiał się długo zastanawiać.
- U ciebie? Zgarnę Mike'a i Caluma. – rzucił szybko i nim się rozłączył dodał jeszcze. – Dlaczego jesteś tak rano u Blair i Tracy?
- Stary, co by było, gdyby mnie tu nie było?
To nie była odpowiedź na pytanie Ashtona, ale musiał się nią jako tako zadowolić. Poczekał aż Mike opuści łazienkę i w tym czasie zadzwonił do Caluma, który z błogością przystał na propozycję.
- Po drodze wpadniemy do sklepu. – powiadomił Michaela Ashton, zajmując miejsce kierowcy w czarnym, matowym lancerze należącym do Clifforda.
- One naprawdę nawaliły się o szóstej rano? I dlaczego ty prowadzisz? – Michael zapiął pas w tej samej chwili, w której głośny silnik ryknął jak wściekłe zwierze.
- Wiesz, że nienawidzę siedzieć na bocznym.
Ruszyli w kierunku pierwszego lepszego supermarketu. Według zamówienia, które Luke złożył w imieniu Tracy i Blair, kupili jeszcze kilka butelek różowego wina, whisky i tequile. Niezbyt pewni, czy to połączenie będzie jakkolwiek do przeżycia, ale i Ash i Michael cieszyli się, że umówili się u Luke'a.
Kiedy przyjechali pod kamienicę w której Luke mieszkał z Jackiem, Aston dostrzegł samochód Caluma zaparkowany przy ulicy. Cal siedział w środku. Opuścił swoje auto i podszedł do nich trochę sztywnym krokiem.
- Naprawdę postanowiły nawalić się o szóstej rano? – zmarszczył brwi w wyrazie zdziwienia, a Michael i Ashton kiwnęli głowami. – Stare dobre czasy, co?
Wszyscy się zgodzili. Było kilka epizodów podobnych temu i nie mogli nic na to zaradzić. Nie uznawali tego za oznakę słabości, ale Blair i Tracy miały kilka momentów, w których ich wewnętrzne demony budziły się do życia. Zwykle wtedy dzwoniły do chłopaków, pijane w sztok i informowały ich o miejscu swojego pobytu, czy był to środek miasta, boisko szkolne czy nawet ogród Tracy, za każdym razem przynajmniej dwóch z nich stawiało się na miejscu, by towarzyszyć dwóm pijanym nastolatkom w ich niedoli.
- Są. – Mike wskazał palcem na czarny samochód Hemmingsa zatrzymujący się przy ulicy.
Blair wyskoczyła z przedniego siedzenia z szerokim uśmiechem przyklejonym do ślicznej twarzy. Włosy w nieładzie i wyciągnięta bluza dały im tylko do zrozumienia, że Luke nie żartował, kiedy mówił o której zaczęły pić. Panna Hudson pijanym krokiem podeszła do Asha i rzuciła mu się na szyję.
- Ash! – pisnęła tuż przy jego uchu. Ashton dostał gęsiej skórki przez jej ciepły oddech na swojej szyi. – Jak się za tobą stęskniłam! – wybełkotała. – Mogłabym cie pocałować, ale mój chłopak patrzy.
Blair wskazała kciukiem za siebie. Luke wyciągnął właśnie z samochodu Tracy dzielnie dzierżącą butelkę whisky.
- Ej, jest z wami ten cały Anthony? – spytał Ashton.
- Nie, czemu miałby być?
Ashton odkleił od siebie Blair i chwyciwszy ją za łokieć ruszył do drzwi. Mieszkanie Luke'a i Jacka było urządzone w stylu rustykalnym ale to nadawało mu przyjemnego klimatu. Nie było specjalnie duże, ale na pewno większe od tego które Ash dzielił z Michaelem.
Otworzyli kolejną butelkę whisky, nalali każdemu po szklance.
- To co, za powrót Roberta Bakera? Naszej największej porażki życiowej? – spytał Calum, unosząc szklankę w geście toastu.
- Największej? Widziałeś swoje włosy w dziewiątej klasie? – wypaliła Blair szczerząc zęby.
kolejna część maratonu! raise your glasses!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro