2. young love, close the chapter, there's no ever after
notka pod rozdziałem
Piątkowe poranki naznaczało lenistwo i zapach kawy niosący się po ciasnym mieszkaniu z dwiema sypialniami, raczej małym salonem połączonym z kuchnią i niewielką, niestety jedną łazienką, na co narzekały mieszkanki.
Naprawdę, stosunek łazienek do liczby mieszkańców był zdecydowanie za mały. Blair i Tracy nauczyły się jednak z tym żyć. Obie były wyzwolonymi kobietami, więc nic je nie przerażało i często zdarzało się tak, że kiedy Blair myła już zęby z włosami owiązanymi ręcznikiem, w lustrze za jej plecami odbijała się jasnobrązowa skóra Tracy pod prysznicem. Nagość ich nie peszyła, bo przecież już pływały nago razem w basenie, co z tego, że kompletnie pijane i podczas wakacji w liceum, a w salonie rodziców Blair, Luke i jego kumple pili alkohol, przyrzekając, że nie podglądali?
Właśnie tak wyglądał ten piątek. Blair szorowała zęby różową szczotką elektryczną, a Tracy nuciła pod prysznicem piosenkę z tego filmu Disney Channel „Randka z Gwiazdą", czy jakkolwiek to się nazywało.
- Podasz mi ręcznik? – Tracy zakręciła wodę w prysznicu i wysunęła smukłą dłoń z kabiny.
- Ale tły łobisz kafę. – odparła Blair walcząc z białą pianą z pasty, próbującą opuścić jej usta. Podała Tracy ręcznik i zaraz obie stały przed dużym, łazienkowym lustrem.
Blair rozczesała włosy i zdjęła ze szczotki te, które wypadły. Ostatnimi czasy było ich coraz więcej, co zrzucała na stres i okropną dietę. Ale co mogła zrobić? Harowała na uczelni i jej dieta od jakiegoś czasu opierała się na zjedzonych pospiesznie kanapkach na ciepło, które kupowała między zajęciami a kolejną sesją naukową w bibliotece. Zastanawiała się jakim cudem włosy Tracy nadal są takie ładne, jedwabiste i absolutnie cudowne.
- Nie chciałabyś się wybrać na weekend do Bostonu? – spytała Tracy, przyglądając się odbiciu Blair w lustrzanej tafli. – No wiesz, chciałam wpaść do rodziców...
Blair przytaknęła ochoczo kiwając głową. Naprawdę, jeśli pomyślała sobie, że zaraz Anthony mógłby wpaść pogadać, albo co najgorsze, pouczyć się z nią do kolejnego testu i pieprzyć o wioślarstwie lub innych, kompletnie nie interesujących ją duperelach, zalewała ją krew.
- Ale najpierw kawa.
- Wypijemy po drodze. – odparła Tracy.
Pół godziny później, dwie poważne studentki Harvardu włączyły w białym SUV'ie należącym do Tracy play listę hitów z Camp Rock i ruszyły w podróż do domu. Blair nie miała tak naprawdę nic do załatwienia w mieście, ale aż ją paliło, żeby ruszyć się z kampusu. Ile można było patrzeć ciągle na te same naburmuszone twarze snobistycznych studenciaków? No jasne, lepiej popatrzeć na naburmuszone twarze swojej snobistycznej rodziny. Może zadzwoni do Ashtona i umówi się z nim na kawę żeby pogadać, albo faktycznie pójdzie do domu i porozmawia z matką o planach na życie jej braci, którzy nawiasem mówiąc, byli zbyt idealni, by być prawdziwi.
Wyciągnęła telefon i wystukała na nim pospiesznie wiadomość do Ashtona, nim Tracy zdążyła podejrzeć na jej ekranie odbiorcę. Tracy była ciekawska aż za bardzo. Schowała komórkę do kieszeni torebki i uśmiechnąwszy się do przyjaciółki, włączyła następną piosenkę.
- O tak! Kocham tan kawałek!
Którego kawałka Tracy nie kochała? Otóż, ona kochała je wszystkie! Disney Channel i jego gwiazdy stanowiły jasną kropkę w życiu Tracy Turner. Blair napisała też do matki, że zjawi się w domu na weekend, ale ta wiadomość była krótka i zwięzła.
Ashton: Corrin's za godzinę?
Blair: Pasuje!
Pochodzili ze snobistycznej dzielnicy Bostonu, ale śmiało mógł powiedzieć, że sami nie byli snobami. No i nie wszyscy ich rodzice nimi byli. Na przykład rodzice Blair Hudson przechodzili wszelkie granice snobizmu zadzierając nosy tak wysoko, jak tylko mogli, a rodzice Luke'a byli wyjątkowo mili. Ojciec Tracy był spoko, kiedy go poznawali, ale potem okazał się być strasznym gburem podobnie jak jego żona, Pam. Rodzice Caluma zbytnio nie różnili się od tych, którzy podrzucali swoje dzieci na mecze piłki nożnej co sobotę, a rodzice Michaela obracali się w kręgach znanych bogatych chirurgów plastycznych. Mama Asha też była wkurzająca jeśli chodziło o prestiż, ale była ciepła i kochana, chyba dlatego, że do wszystkiego doszła sama w stosunkowo późnym wieku. Otóż on nie urodził się jak pozostali w opływającym złocie domu z francuskimi drzwiami i nie biegał od małego w bermudach od Ralpha Laurena. Dopiero kiedy szedł do szkoły podstawowej jego matce udało się założyć sieć salonów kosmetycznych, które z czasem naprawdę niesamowicie się rozrosły i zalały całe Wschodnie Wybrzeże od Florydy aż po Maine. Ashton ją szanował, ale szanował też rodziców tych, którzy urodzili się wśród snobów.
Na całe szczęście nie zostali w tej hermetycznej klice. Kiedy skończyło się liceum i przyszedł czas na college, Ashton i Mike wyprowadzili się do niewielkiego mieszkania w ceglanym bloku bliżej centrum i budynku uczelni. Mieli tam ciasno, ale ile miejsca potrzebowało dwóch młodych, wtedy osiemnastoletnich kolesi? Wtedy nie zaprzątali sobie nawet głowy porządnymi meblami. Pamiętał jak z Lukiem i Calumem wnosili niewielką wersalkę służącą potem jako jego łóżko. Ustawili ją w salonie naprzeciwko płaskiego telewizora i Ashton ją lubił, chociaż potwornie skrzypiała. Michael sypiał na materacu ciśniętym na drewnianą podłogę w mikroskopijnej sypialni, mieszczącej nie więcej niż owy materac i wysoką do samego sufitu szafę. W kuchni mieścili się jako tako we dwóch, ale prysznic był katorgą, bo kabina była mała, a Ashton miał dość szerokie barki, przez co każda jego kąpiel opatrzona była łomotem przypominającym katastrofę lotniczą. Przez pierwsze kilka miesięcy, jeśli Michael był w domu, po takim huku walił w drzwi pytając, czy Ashtonowi nic się nie stało.
Luke natomiast, wiecznie niedościgniony Luke, zamieszkał ze swoim starszym bratem w jego mieszkaniu w centrum. Jack był spoko i lubili go wszyscy, więc przyjął młodszego braciszka z otwartymi ramionami nawet nie pisnąwszy słowem. Ashton podejrzewał, że Liz wolałaby by Luke mieszkał z Jackiem niż gdyby miał mieszkać z obcym gościem, albo Calumem, bo ci dwaj byli mieszanką wybuchową.
Calum został w domu rodziców, ale temu akurat nikt się nie dziwił. Rodzice Cala naprawdę byli świetnymi ludźmi, co tylko potwierdzili adaptując domek dla gości w ogrodzie na samodzielny dom mieszkalny z jedną sypialnią, w którym urzędował Calum, albo i Calum z całą trójką swoich przyjaciół, kiedy byli zbyt pijani by chociaż zamówić taksówkę.
Ashton Irwin, teraz już dwudziestoletni ze znacznie dłuższymi włosami i zarostem na twarzy siedział w Corrin's, kawiarni niedaleko jego mieszkania, i bawiąc się torebką cukru czekał na Blair Hudson. Nie widział jej jakiś czas, co przypisywał okropnemu zapieprzowi na Harvardzie. Zastanawiał się, co ona mu powie. Wiedział o tym wioślarzu, Anthonym, o czym nie pisnął Luke'owi nawet słóweczka, i był z tego powodu bardzo dumny. Pewnie pozaliczała wszystkie egzaminy na piątki i czekała już z utęsknieniem na letnie wakacje na Florydzie w domu jej dziadków. Pojechali tam kiedyś całą paczką i była ekstra.
- Ash!
Wyglądała dokładnie tak samo, jak ją zapamiętał. Włosy z różowym poblaskiem, jasna skóra pozbawiona w tamtej chwili makijażu, niemalże błagająca o chociaż odrobinę słońca, szczupłe nogi, szczupłe ramiona i szeroka baseballowa koszulka z rękawami do łokci oraz jeansy i conversy. Blair zmierzała ku niemu między stolikami machając ręką.
- Nie widziałem cię całe sto lat! – Ashton uścisnął ją na powitanie, nim usiadła. – Co tam? Co robisz w mieście?
- Tracy chciała przyjechać do rodziców, więc się z nią zabrałam. – rzekła konspiracyjnie pochylając głowę, jakby zdradzała mu największą, rządową tajemnicę. – No, i już znudziło mi się siedzenie na Harvardzie. Nos mnie boli od zadzierania.
Ashton skwitował jej słowa perlistym śmiechem, a potem kelnerka przyszła zebrać od nich zamówienie. Oddaliła się pospiesznie, jakby za wszelką cenę nie chciała usłyszeć chociażby jednego słowa z ich rozmowy.
Ash lubił Blair bo nawet jeśli jej rodzice byli jacy byli, ona kompletnie się z tego wyłamywała. Poszła na najbardziej snobistyczną uczelnię w kraju, ale nie zadzierała nosa. Nie została też głupią panną w Harvardu w blezerze i nie mówiła, że coś jest „niesamowicie zabawne", albo nie była „kontenta" z jakiegoś powodu. Ona pozostawała sobą. I Bóg Ashtonowi świadkiem, nie była taka, jaką widzieli ją jej rodzice.
- Widziałeś ostatni odcinek Family Guy? – zagadnęła Blair, grzebiąc w spienionym mleku migdałowym na swoim latte.
To był serial, który oglądali namiętnie od kiedy pamiętali i musieli zawsze omówić dokładnie wszystkie odcinki. Reszta oglądała Bo Jacka, dlatego Ash i Blair często siadali obok siebie, żeby przetrwać wśród tych amatorów i móc pogadać o Stewiem Griffinie.
I kolejne pół godziny spędzili na omawianiu odcinka, śmiejąc się głośno i pijąc kawę i kompletnie ignorując krytyczne spojrzenia chcących się w spokoju poczuć studentów z uniwerku Bostońskiego.
- To, co mnie ominęło? – spytała w końcu Blair.
- Hm. Mike ma teraz różowe włosy, wygląda spoko. – Ashton zastanowił się, co mógł jej opowiedzieć, nie wymieniając przy tym imienia Luke'a. – A Calum kupił motocykl.
- Calum i motocykl? – Blair zmarszczyła brwi. – To jeszcze gorsze połączenie niż Luke i motocykl, a pamiętasz jak tego się baliśmy?
Ashton przyjrzał jej się jeszcze raz, dość badawczo co nie umknęło uwadze Blair. Uśmiechnęła się promiennie.
- Wiem, że obchodzicie się ze mną jak z jajkiem, ale naprawdę, już o przepracowałam. Mam świetnego chłopaka, wszystko jest okej. – zapewniła chyba bardziej siebie niż jego. – Minęło kilka dobrych lat, Ash. Pamiętasz, jak Luke wpadł w żywopłot starego Morrisa?
- Nie wiedziałem kto umrze szybciej, stary Morris na zawał serca czy Luke, jak stary Morris go dopadnie.
- Obstawiałam Luke'a. – zachichotała Blair zasłoniwszy usta dłonią, co robiła machinalnie.
Robiła tak od kiedy Ashton pamiętał, potem Luke skutecznie ją tego oduczał zapewniając, że wygląda ślicznie śmiejąc się, a teraz znów zaczęła tak robić, kompletnie bez powodu.
- Ale jednak się o niego martwiłaś.
- Chyba jak my wszyscy.
Nie dało się ukryć, że wtedy im wszystkim serca na moment stanęły, kiedy obserwowali jak Luke wygrzebuje się z żywopłotu starego pana Morrisa. Stali po drugiej stronie ulicy, i żadne nie było w stanie się ruszyć i pomóc mu w jego rozpaczliwej walce z cienkimi gałęziami i motocyklem. Sama Blair nie widziała momentu uderzenia, bo chwilę wcześniej zacisnęła powieki i złapała rękaw kurtki Ashtona, jakby przewidywała co stanie się za moment.
- Jadę do mamy, więc podrzucę cię do domu, dobra? – zaproponował Ashton. – Mój samochód stoi pod kamienicą.
Blair była pod tą kamienicą ledwie kilka razy od kiedy Ashton i Mike się wprowadzili. Samochód Ashtona, stare camaro, stał zaparkowany niemalże przed samymi drzwiami. Wsiedli i włączywszy radio ruszyli do ośrodka snobizmu całego Bostonu.
W drodze darli się do różnych piosenek, aż dźwięk telefonu Ashtona nie przedarł się przez wokal Adama Lamberta. Ashton wyciągnął telefon, jedną ręką podtrzymując kierownicę, spojrzawszy na ekran uniósł wysoko brwi.
- No co tam?... Aha... Tak. – spojrzał na marszczącą brwi Blair. – Jak? W sensie, gdzie?... Nie wiem jak... Znaczy... Dobra... Dobra... Wiem, że nie może... Dobra! Daj mi piętnaście minut... TAK. Będę!
Rozłączył się i schowawszy telefon do kieszeni przyjrzał się Blair uważnie.
- Zanim odwiozę cię do domu, musimy wpaść jeszcze w jedno miejsce, dobra? Tylko mnie nie zabij. – poprosił, a potem dodał pod nosem. – I niech ten kretyn też mnie nie zabije.
hejka! mam nadzieję, że wam się podoba, bo ja jestem mega podjarana tym opkiem :) dawajcie znać w komentarzach co myślicie, jak wam się podoba! wiem, że pierwsze kilka rozdziałów będzie bardziej zapoznawcze, dlatego żeby przyspieszyc ten proces, jeszcze dzisiaj na pewno wleci trójeczka :)
od razu mówię, że kwestie wyglądu bohaterów nie są zgodne z linią czasową w normalnym życiu, mam nadzieję, że nadążycie!
enjoy, love y'all <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro