18. so close but so far away
Luke Hemmings siedząc za kierownicą swojego auta odtwarzał w głowie słowa Leigh.
- Oczywiście, kurwa, że pojedziesz na Harvard! – cisnęła w niego swoim bordowym stanikiem. – Oczywiście, bo cokolwiek dotyczy tej małej suki ze snobistycznego uniwerku to lecisz, aż język ci wypada na brodę!
Oczywiście, nie miała racji, ale wolał ją zignorować i wyjść. Ona nie rozumiała, o co toczyła się gra. O co w ogóle chodziło. Z oddali widział słup dymu unoszący się przed kamienicą, w której mieszkały Blair i Tracy. Zatrzymał auto przecznicę dalej, jak się okazało obok samochodu Michaela. Przyjaciel stał oparty o maskę i palił swojego papierosa.
- Zeszło ci się. – mruknął Clifford wywracając oczami, ale nie poczekał na odpowiedź. – Chodź.
Ruszyli razem w kierunku kamienicy. Luke od razu dostrzegł Ashtona, tłumaczącego coś jakiemuś funkcjonariuszowi. Blair stała u jego boku obejmowana przez tego dupka, Anthony'ego i ubrana jedynie w piżamę. Tracy kawałek dalej rozmawiała z jakąś dziewczyną, do złudzenia przypominającą Mulan. Nikt nie zauważył gościa z różowymi włosami i blond dryblasa zmierzających w stronę zbiorowiska, chociaż oni najmniej pasowali do całego tego obrazu.
Po chwili Anthony, ten laluś, uniósł głowę i zmarszczył brwi. Szepnął coś do Blair, a ona tylko kiwnęła głową. Anthony ruszył w stronę Luke'a i Michaela sprężystym jak na takiego mięśniaka krokiem.
- Co wy tu robicie? – warknął Anthony.
- Serio nosisz bluzę z Harvardu na Harvardzie? To porąbane, koleś. – Michael wydął wargi.
- Nasz kumpel po nas zadzwonił, więc daj nam przejść. – Luke zrobił krok do przodu i poczuł opór w postaci dużej dłoni Anthony'ego na swojej klatce piersiowej. – Mógłbyś?
- Nie.
- Koleś, wiosłem mi jebniesz, czy co ty chcesz właściwie zrobić? Idziemy do naszego kumpla, bo to jego fura wybuchła przed domem Blair. – Luke szarpnął rękę i rzucił Anthony'emu jedno, jadowite spojrzenie.
- A jeśli chodzi o Blair...
Luke odwrócił się, zaciskając szczęki. Jeśli chodzi o Blair, to spadaj, pomyślał. Rzucił jedno spojrzenie pannie Hudson, która przy Ashtonie drżała, jakby stała na samym środku lodowej kry na Grenlandii. No obejmij ją, przeleciało mu przez głowę.
- Stary, nie teraz. Dobra? – Michael odpowiedział za Luke'a i pociągnął go w stronę wraku samochodu.
Przedarli się do stojącej obok Tracy. Dziewczyna niemal natychmiast rzuciła się na szyję Michaela, a potem uściskała Luke'a. Ich widok musiał przynieść jej ulgę.
- Co się stało? – spytał Luke.
- Usłyszałam wybuch. Blair i Ashton byli w salonie a potem... No sam widzisz. – wskazała ręką na szczątki camaro. – Ash się nie pozbiera.
- My wszyscy się nie pozbieramy. – stwierdził Michael, przeczesując palcami różowe włosy. – Mike. – przedstawił się dziewczynie obok Tracy.
- Bobby. – odparła Mulan i wyciągnęła rękę.
- Luke.
- Były chłopak Blair? – zagadnęła Bobby uśmiechając się.
Luke spojrzał znów na Blair Hudson. Chyba go do tej pory nie widziała, ale w tym momencie jakby wyczuła na sobie jego spojrzenie. Odwróciła się i założywszy kosmyk włosów za ucho, szepnęła coś do Ashtona i podeszła do nich.
- Ja...
Blair nie wiedziała co ma właściwie powiedzieć. Co należało powiedzieć? Po prostu stała tam i patrzyła na Luke'a i Michaela trochę oniemiała i nieprzytomna, zupełnie nie pojmując jak coś takiego mogło się wydarzyć tuż pod jej nosem.
Największym zdziwieniem jednak okazał się być Luke. Zrobił krok w przód i zamknął Blair w szczelnym uścisku silnych ramion, jakby chciał ją osłonić przed calutkim światem. Była przy nim malutka, nie mniejsza niż przy tym byku Anthonym, ale była malutka.
- Nic ci nie jest. – wydyszał Luke, i zwalczył w sobie chęć ucałowania czubka jej głowy. Wystarczyło się jedynie troszkę pochylić.
- Panno Hudson, możemy z panią porozmawiać?
Blair odsunęła się i spojrzała na ciemnoskórego funkcjonariusza. Nie uśmiechał się.
- Iść z tobą? – Anthony pojawił się obok. Luke był pewien, że ich obserwował.
Blair pokręciła stanowczo głową. Rzuciła Luke'owi ostatnie spojrzenie i poszła za funkcjonariuszem. Usadził ją na stopniu karetki gdzie dwóch ratowników zaczęło mierzyć jej ciśnienie. Blair nie chciała tam siedzieć, ale wiedziała, że będzie musiała pogadać z funkcjonariuszem, o ile wierzyć jego tabliczce na klapie munduru, Fergusonem.
- Więc, widziałaś jak samochód wybuchał?
- Usłyszałam wybuch, ale kiedy podeszłam do okna, on już stał w płomieniach. – odparła beznamiętnie Blair. Ratownik odczytywał właśnie zapis z ciśnieniomierza. – Powiedziałam już wszystko tamtemu funkcjonariuszowi.
- Tak, tak. Jednak te kilka pytań jest absolutną koniecznością. – zapewnił gorliwie Ferguson. – Posłuchaj, Blair, masz jakieś podejrzenia? No wiesz, czy ktoś mógłby chcieć zranić twojego przyjaciela? Albo ciebie? Samochód wybuchł akurat pod kamienicą w której mieszkasz z koleżanką...
Blair zastanowiła się chwilę. No i tu leżał pies pogrzebany. Nie mogła po prostu powiedzieć, że podejrzewa Roberta Bakera, bo oficjalnie ona była tylko córką prokuratora, który wsadził Bakera do paki. Nie było jej oficjalnie w Oak Hill, ani nigdzie indziej i sami funkcjonariusze nie spodziewali się, że trzy ofiary tamtej nocy stoją właśnie kilka metrów od nich.
Blair pokręciła głową.
- Nie. Nie mam pojęcia. Chyba nikomu nie podpadłam.
- I nie widziałaś, by ktoś się tu kręcił...
- Nie.
- No dobrze. To możesz już iść, Blair. Tak, panowie? – zwrócił się do ratowników. – Może iść?
Jeden z ratowników machnął ręką i Blair odeszła do przyjaciół stłoczonych w ciasnej grupce.
- To Robert na sto procent.
- Jeszcze nawet nie wyszedł, Ash. – mruknęła Tracy, i zwróciła się do Blair. – Okej? Coś ciekawego ci powiedział?
- Pytał, czy wiem kto mógł to zrobić, ale przecież nie powiem mu że Robert. Uważam, że nie powinniśmy wymawiać jego imienia, o ile to nie będzie absolutnie konieczne. Przynajmniej przy ludziach.
- Robert to nie Voldemort. – prychnął Michael, na co Blair zmroziła go zmęczonym wzrokiem. – Powinnaś się przespać.
- Nic mi nie jest. – Blair spojrzała na zegarek na nadgarstku. – Cholera! Powinnam być u McNaan.
- Powinnaś iść spać. – rzekł twardo Luke, wywołując tym samym zdziwienie wszystkich zgromadzonych. – Nie patrz na mnie jak obrażony dzieciak, Blair. Chodź. – złapał ją za ramię, a Blair nie zaprotestowała.
Była zbyt zmęczona. Właściwie, to chciała się położyć i zasnąć i najlepiej nie wstawać aż do momentu zakończenia sprawy Bakera. Luke zaprowadził Blair do jej sypialni. W głowie mu się nie mieściło, jak mogli dac jej sterczeć tam tyle czasu w samej piżamie.
- Zawołać Anthony'ego? – spytał z czystej kurtuazji. Wolał go już nigdy w życiu nie oglądać.
Blair usiała na łóżku i zdjęła trampki założone wcześniej na bose stopy. Potarła zmęczoną twarz i spojrzała na Luke'a kompletnie przytomnie. Na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech, jakby chciała uśmiechnąć się szeroko, ale nie miała wystarczająco dużo siły.
- Nie. – pokręciła głową i przechyliła się na bok by opaść na poduszki. – On nie łapie o co tu chodzi.
Blair leżała przed nim, a Luke opierał się o ścianę tuż przy drzwiach. Lekko uśmiechnął się pod nosem. Było w tym widoku coś znajomego, coś starego i coś, co dobrze znał.
- Luke. – powiedziała sennie. – Możesz zostać?
- Hm? – Luke zmarszczył brwi, ale Blair już mu nie odpowiedziała.
Jej pierś unosiła się i opadała miarowo. Zasnęła.
- Mogę.
Luke przykrył ją jasnoróżowym kocem i wyszedł z pokoju wprost do salonu w którym czekała reszta. Tracy i Bobby przygotowywały herbatę, a Ashton rozmawiał przez telefon podniesionym głosem. Michael gapił się na Luke'a wyczekująco, jakby liczył, że Luke powie zaraz coś ekstremalnie inteligentnego, ale Luke nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Śpi.
- Tak myślałem. – stwierdził Michael, obserwując jak Luke siada obok niego na sofie. Wydawał się być znowu trochę starszy i trochę bardziej zmęczony, ale w tym zmęczeniu błyszczał.
- Kurwa, w ubezpieczalni jeszcze nie wiedzą co z tym zrobić, bo zwykle samochody im od tak nie wybuchają. – Ashton wciskał swój telefon do kieszeni. – Luke, podrzucisz mnie do miasta?
- Ja cię podrzucę. – Michael jakby wiedział o obietnicy złożonej Blair. – I tak muszę zdążyć na zajęcia z systemów operacyjnych.
Luke był mu wdzięczny. Odrzucił głowę na oparcie sofy i przymknął powieki. Tracy i Bobby wróciły do salonu z kubkami z herbatą, Luke wziął jeden i upił trochę gorzkiej english breakfast.
- Gdzie Anthony? – spytał nagle, sam zaskoczony tembrem swojego głosu.
- Chyba pobiegł na zajęcia. – Tracy wzruszyła ramionami.
Co za kretyn, pomyślał Luke, wręczając sobie w głowie odznakę 'fantastycznego byłego'.
Hej! No dobra, wytrzymaliśmy do czwartku i oto jest, równo o północy, w czwartek! Nowy rozdział! Mam nadzieję, że wam się podoba!
Myślę nad zrobieniem sobotniego maratonu, ale będę o tym informować na moim profilu, więc jeśli mnie nie obserwujecie to wiecie gdzie jest przycisk, żeby być na bieżąco! No to pozostaje mi chyba tylko powiedzieć, do zobaczenia! Kolejny rozdział (jeśli sobotni maratonik nie wypali) w niedzielę! No i najważniejsze, jak wam się podoba?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro