Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. out of your life


- Blair, wszystko okej?

Tydzień później w poniedziałek Blair siedziała naprzeciwko Anthony'ego, który skupiał na niej uważne spojrzenie ciemnych oczu. Jedli w Little Donkey swoją rocznicową kolację. Właściwie, ciężko to było nazwać jedzeniem.

Blair była z każdym kolejnym dniem coraz bardziej nerwowa, co nie umykało uwadze Anthony'ego, choć wydawał się być zapatrzonym w siebie dupkiem. Poza tym, nie mogła wyrzucić z głowy kilku faktów ostatnich dni. Anthony był w porządku, ale on nie rozumiał i pewnie nigdy by nie zrozumiał tego, co właśnie działo się w życiu Blair i całej paczki Straceńców z Dzielnicy Snobów. Rozgrzebywała swoją porcję kaczki w winie i próbowała wyglądać absolutnie normalnie. Ubrała nawet ładną, plisowaną sukienkę wiązaną na szyi. Była w głębokim odcieniu czerni, jak nocne niebo. Włożyła też bransoletkę, którą dostała od Anthony'ego i wąski pierścionek po babci Ethel.

- Tak, okej. – opiła łyk wina i znów zabrała się do rozgrzebywania drobiu. – To, mówiłeś o prawie karnym, tak?

- Nie jesteś ze mną szczera. – mruknął Anthony. – Chciałbym wiedzieć, co się dzieje, Blair. Jesteś naprawdę nieswoja, kochanie. Cały poprzedni tydzień nie dało się do ciebie dobić, odpowiadałaś na wiadomości od niechcenia. Nie jestem twoim wrogiem.

Oczywiście, że nie był jej wrogiem, ale on naprawdę by tego nie zrozumiał. Anthony Brendt nie widział tego, co widziała ona. Anthony Brendt nawet nie znał sytuacji. Nawet nie było go po tej stronie kraju, kiedy to wszystko działo się tuż obok niej, mniej lub bardziej świadomie. Był wtedy w Seattle, kończył swoją świetną szkołę pewien, że dostał się już na Harvard. To go naprawdę nie dotyczyło. To nie była jego sprawa. Z drugiej strony, był przecież jej chłopakiem i chyba powinna być z nim szczera. Z Lukiem by była, ale Luke rozumiał jak nikt inny, a Anthony miał skłonność do zbytniego oceniania wszystkiego i wszystkich. Był wysublimowany i skomplikowany i w irytujący sposób przypominał jednego z jej braci, Shane'a.

- Zachowujesz się dziwnie, od kiedy pojechałaś wtedy z Tracy do Bostonu. – rzekł w końcu trochę za bardzo agresywnym tonem, a Blair dostrzegła jak mięśnie napinają się pod jego koszulą. – Czy wydarzyło się coś, o czym powinienem wiedzieć? Jestem prawie pewien, że chodzi o tych chłopaków, których poznałem razem z tą kiczowatą Francuzką.

- Kiczowatą Francuzką? Nie uważasz, że przesadzasz, Anthony?

- Może, ale mam ku temu dobre powody, skarbie. – mruknął chłopak, przeczesując ciemne włosy palcami. Odchylił się na oparcie krzesła. – Rozumiem, że to twoi przyjaciele z liceum, ale nie czas z nich trochę, no wiesz, wyrosnąć?

Blair zamrugała szybko, jakby to miało jej jakkolwiek pomóc zrozumieć sens jego słów. Czy on miał czelność proponować jej wyrośnięcie z dawnych przyjaciół?

- Mógłbyś rozwinąć tę myśl?

- Ależ oczywiście. – Anthony uśmiechnął się cynicznie. – Masz przed sobą niesamowitą przyszłość, Blair. Studiujesz na Harvardzie, przejmiesz po matce kancelarię, albo ojciec zaklepie ci miejsce prokuratora. Możesz osiągnąć świat, moja droga, i nie potrzebujesz tej bandy nieogolonych wycierusów...

Blair zacisnęła wargi w wąską kreskę w taki sam sposób, w jaki robiła to jej matka i wbiła wściekłe spojrzenie w swojego chłopaka. Jeśli naprawdę nazywał jej przyjaciół „bandą wycierusów" to powinien się zastanowić o kim w ogóle mówi. Był snobem i zadzierał nosa. Pluł na ludzi, którym nie udało się od tak dostać na Harvard, albo którzy widzieli jakiekolwiek życie pozą tą popapraną uczelnią.

- No i uważam, że oni ci naprawdę zaszkodzili. Póki się z nimi nie widywałaś, nie było żadnego problemu, kochanie. Byłaś szczęśliwa i zadowolona, a teraz jesteś przygaszona. Nie będę ci prawić kazań...

Jakbyś już tego nie robił, pomyślała Blair. Zaciskała palce na swoim krześle próbując zatrzymać chęć zamordowania Anthony'ego w tamtej krótkiej chwili.

- Uważam jednak, że to nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie. To moja obserwacja, którą przedyskutowałem z Jamesem.

- Ah...

Blair nie dokończyła. W jej torebce odezwał się telefon. Nie zwracając uwagi na Anthony'ego wyciągnęła komórkę i odebrała połączenie od nieznanego numeru.

- Halo? Panna Hudson? Tu profesor McNaan.

Blair zmarszczyła brwi. Profesor Hannah McNaan od prawa karnego była jedną z ikon uniwersytetu i czynnie pracującym prawnikiem. Blair zdziwiła pora telefonu.

- Przy telefonie. – zignorowała spojrzenie Anthony'ego. – W czym mogę pomóc, pani profesor?

- Przepraszam za tak późną porę, ale sprawa jest pilna, i obawiam się, że nie na telefon. Mogłybyśmy spotkać się jutro o jedenastej w moim gabinecie?

- Tak. – odparła Blair bez zastanowienia. – Jutro o jedenastej. Będę.

- Dziękuję. To życzę miłej nocy.

Blair schowała telefon do torebki, i upiła łyk wina, nim w ogóle zdecydowała się powiedzieć Anthony'emu, a on wydawał się być bardzo zainteresowany tym, jaki profesor dzwonił do jego dziewczyny trakcie rocznicowej kolacji i dlaczego ktokolwiek dzwonił o tej porze.

Następnego dnia o godzinie dziesiątej czterdzieści Blair wkroczyła do budynku wydziału prawa i schodami udała się na trzecie piętro. Korytarz wyłożony boazerią śmierdział starością, a ona jakimś cudem pomyślała o Legalnej blondynce i Elle Woods w różowym kostiumie w stylu Jackie Kennedy.

Gabinet profesor McNaan mieścił się za dużymi drzwiami z ciemnobrązowego drewna przy których ustawiono rzędy krzesełek. Blair usiadła na jednym z tych niewygodnych siedzisk i próbowała uspokoić myśli. Przecież miała dobre oceny a sama profesor McNaan nie mogła chcieć od niej niczego więcej. Oddała ostatni referat nawet tydzień przed ostatecznym terminem.

Drzwi do gabinetu otworzyły się i stanęła w nich szczupła, wysoka kobieta w bordowym spodnium. Blond włosy miała związane w kucyk, usta pociągnięte drogą szminką, ale uśmiechnęła się prawie dobrotliwie do przyglądającej się jej Blair.

- Zapraszam. – powiedziała szybko, wpuściwszy Blair do gabinetu.

Wewnątrz Blair była zbyt zdenerwowana, żeby zarejestrować jakiekolwiek szczegóły. Wiedziała tylko, że meble były ciężkie i mahoniowe, a ona sama siedziała na ciemnozielonym, perkalowym fotelu z wysokim oparciem.

- Naprawdę, przepraszam za porę wczorajszego telefonu. – mruknęła jeszcze raz profesor McNaan. – Uznałam, że im szybciej tym lepiej. Mogę ci mówić Blair?

- Oczywiście, pani profesor. – Blair kiwnęła głową, zakładając nogę na nogę i wbiłą wyczekujące spojrzenie w profesor prawa karnego.

- No dobrze. Rozmawiałam z twoimi rodzicami wielokrotnie, głównie w country clubie o tobie. To naprawdę wielka strata, że żaden z twoich braci nie poszedł w prawo, ale na całe szczęście ty trzymasz tradycję, prawda?... Nie powinnam chyba przeciągać. Blair, jesteś jedną z najzdolniejszych studentek w swoim roczniku. Nie będę udawać, że twoi rodzice nie szepnęli mi o tobie słówka i nie prosili o wciągnięcie cie w jakąś sprawę, żebyś się sprawdziła. – profesor McNaan obserwowała reakcje Blair na jej słowa, a przynajmniej tak samej Blair się wydawało. – Zbieram małe grono młodych studentów do mojej nowej sprawy. Dostałam ją „w spadku" i dotyczy młodych ludzi, dlatego pomyślałam, że chętnie byś się tym zajęła.

Blair uśmiechnęła się. Niewielu osobom na jej roku trafiają się sprawy i to jeszcze karne! Powstrzymywała uśmiech walczący, by pojawić się na jej ślicznej twarzy i kwinęła głową, próbując wyglądać profesjonalnie.

- Tak. Znaczy, bardzo chętnie.

- No dobrze. – McNaan uśmiechnęła się. – Tylko muszę cię ostrzec, moja droga. Tu chodzi o morderstwo.

- Morderstwo? – Blair zmarszczyła po dziecięcemu nos.

- Na pewno słyszałaś o sprawie Bakera i morderstwie w Oak Hill. Właściwie, to Robert Baker jest moim... naszym klientem.

Blair chyba nigdy tak bardzo nie chciała rzucićstudiów jak w tamtej chwili. 



po tym rozdziale chyba już oficjalnie znielubimy Anthony'ego. no, chyba, że sie z nim zgadzamy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro