12. see a war, i wanna fight it
- Blair, jesteś nieswoja.
Wyciągnięta z głębi własnych myśli Blair nagle znów była w bibliotece wydziału prawa na Harvardzie przy stoliku kompletnie zawalonym książkami. Jej nowy dokument tekstowy wyświetlony na ekranie laptopa zdawał się być przez moment kompletną mieszaniną losowych zdań, zawierających mądre, i długie słowa.
Naprzeciwko niej siedziała Vee Adler, koleżanka z roku, z którą umówiła się na sesję naukową po wykładzie. Tego dnia jednak nauka w ogóle nie chciała wchodzić do głowy Blair. Niby dostała późnym wieczorem wiadomość, że znaleźli Mike'a, ale nadal ogarniał ją jakiś dziwny strach, który paraliżował zmysły. Wiadomość wysłał Luke, zapewniając, żeby się nie martwiła, i że wszystko mają pod kontrolą. Tylko oni nigdy nie mieli niczego pod kontrolą, bo zawsze musieli coś spieprzyć.
- Dobrze się czujesz? – Vee wbijała w nią wyczekujące spojrzenie.
Blair tylko potrząsnęła głową i przerzuciła strony kolejnej, starej książki. Litery zlewały się w jedną czarną plamę przed jej oczami, dlatego już po piętnastu minutach zamknęła laptopa i wrzuciła go do torby.
- Muszę znaleźć Tracy. – rzuciła na odchodne i wyszła z biblioteki.
Wprawdzie nie musiała jej specjalnie daleko szukać. Tracy zapowiedziała, że nie rusza się z domu i Blair spodziewała się ją zastać rozwaloną na kanapie z miską chipsów ułożoną na brzuchu.
Przekręciwszy klucz w zamku weszła do rozświetlonego salonu, wypełnionego głośnym, melodyjnym kobiecym śmiechem. Zamknęła po cichu drzwi, i wkroczyła do kuchni. Tracy stała na środku z łyżką pobrudzoną sosem pomidorowym i jej nie zauważyła. Przy ich małym kuchennym stole siedziała dziewczyna przypominająca Mulan. Była śliczna z jej egzotycznymi rysami twarzy. W pewnym momencie Tracy pochyliła się i pocałowała Mulan.
Blair poczuła się jak intruz. Odwróciła się i zamierzała wyjść z domu nie chcąc im przeszkadzać. Cicho próbowała dotrzeć do drzwi i już miała chwytać za klamkę, kiedy usłyszała za sobą zdziwiony głos.
- Blair? Miałaś być w bibliotece.
Blair dostrzegła zakłopotanie na twarzy Tracy. Przygryzła wargę, tak jak robił to Luke, i przestąpiła nerwowo z nogi na nogę.
- Um... No tak... Nie chcę wam przeszkadzać. – mruknęła Blair, unikając spojrzenia Mulan. – Ja zaraz stąd zniknę, bawcie się dobrze.
- Uh, czekaj. – Tracy rzuciła łyżkę do garnka z sosem stojącego na kuchence. – Mleko chyba się wylało, nie? Tak byś to powiedziała. Blair, to jest Bobby... Bobby to moja najlepsza na świecie przyjaciółka, Blair.
Bobby, bo tak naprawdę miała na imię Mulan, wstała z krzesła i podeszła do Blair z lekkim, niepewnym uśmiechem majaczącym na ustach. Uścisnęły sobie dłonie, choć Blair miała ochotę zadać bardzo wiele pytań. Na przykład, dlaczego Tracy jej nie powiedziała, że woli dziewczyny?
- Zostań, Blair. Ugotowałyśmy za dużo makaronu. – zaproponowała Bobby.
Blair spojrzała na Tracy, która tylko kiwała ochoczo głową. Szczerze mówiąc, Blair dawno nie spędziła tak miłego wieczoru, jak z Tracy i Bobby. Bobby studiowała jak się okazało historię sztuki na Harvardzie i w połowie była Japonką. Jadły spaghetti wegetariańskie, bo Bobby była wegetarianką i gadały do późna, aż Bobby nie oznajmiła, że musi iść. Blair zebrała ze stołu brudne naczynia nie chcąc się gapić, jak Tracy żegna się z Bobby. Mogłyby to uznać za niegrzeczne.
- Ty i Bobby? – nie wytrzymała i zadała to pytanie, kiedy tylko drzwi za Bobby się zamknęły. – Myślałam, że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.
- Nie byłam gotowa powiedzieć ci, że wolę dziewczyny, dobra? Zwłaszcza, że ze sobą mieszkamy i...
Blair nie dała jej dokończyć. Rzuciła się na szyję przyjaciółki z rękami całymi w pianie z płynu do mycia naczyń. Po prostu chciała ją uściskać.
- Strasznie się cieszę. Jestem pierwszą, która wie?
Tracy odsunęła się i zmrużyła oczy z głupim uśmiechem zakłopotania na twarzy. Blair znała ją na wylot. Wsparła dłonie na biodrach i czekała.
- Kto wie?
- Calum. – rzekła ze skruchą Tracy, a potem uniosła ręce w geście obronnym. – Znaczy, no wiesz... Powiedziałam mu po pijaku w te wakacje na Florydzie.
- Calum Thomas Hood wie od kilku lat, a twoja najlepsza przyjaciółka, absolutna najważniejsza i największa część twojego życia wie od kilku godzin? – prychnęła Blair. – Jestem personalnie urażona, Tracy Hailey Turner.
- Nie było okazji!
- Ja ci zrobię okazję! – Blair cisnęła w nią ścierką, w którą wytarła przed chwilą dłonie. – Tak, czy inaczej aprobuję Bobby w naszym życiu.
Blair cieszyła się, że Tracy kogoś ma, że ma Bobby, ale wyrzucała sobie, że niczego wcześniej nie widziała. Była najbardziej spostrzegawcza z nich wszystkich, a nie zwróciła uwagi, że jej przyjaciółka raczej nie oglądała się za kolesiami i nawet rzadko o jakichś gadały. No oczywiście wyłączając Ashtona, Luke'a, Michaela i Caluma, bo o nich nawijały często.
W środowe popołudnie, Blair wracając spacerem z zajęć dostrzegła czarny samochód swojego ojca zaparkowany przy ulicy przed jej kamienicą, ale nikogo nie było w środku. Blair wiedziała z autopsji, że jeśli jej ojciec fatyguje się gdzieś, albo staje w progu jej pokoju może to oznaczać jakąś kompletną katastrofę, śmierć kogoś z rodziny albo to, że karta jej ocen właśnie przyszła pocztą i zamiast samych 'A' od góry do dołu, z trygonometrii dostała 'B+'.
Blair jednak wiedziała, że nie mogło chodzić o oceny, dlatego z duszą na ramieniu wspięła się po schodach na trzecie piętro i otworzywszy kluczem drzwi weszła do mieszkania. Steven Hudson w swoim idealnie skrojonym garniturze nie pasował do ciasnego, studenckiego saloniku. Siedział na dużym fotelu z kubkiem herbaty i pochylał się w kierunku siedzącej na sofie Tracy.
- Cześć tato. – Blair odłożyła torbę na mały stolik pod oknem i spróbowała się uśmiechnąć. Wolała nie usłyszeć, że jej dziadek nie żyje.
- Blair. – kiwnął głową, ale nawet nie próbował się uśmiechnąć.
Blair widziała, że właśnie nie był jej ojcem tylko prokuratorem. Miał swoją dyplomatyczną minę, zaciśnięte w wąską kreskę usta i pusty, beznamiętny wzrok jakim obdarzał ludzi w pracy.
- Uznaliśmy ze wszystkimi rodzicami, że lepiej będzie, jeśli powiem wam o tym osobiście. – wstał i podszedł do Blair. Zatrzymał się w odległości metra, obrzuciwszy ją i Tracy spojrzeniem. – Może usiądziesz?
Blair usiadła, czując jak jej żołądek wykonuje akrobacje.
- W związku z wnioskiem adwokata i ponownym rozpatrywaniem sprawy, Robert Baker opuści więzienie za dwa tygodnie od jutra.
Blair poczuła żywy ogień od samych koniuszków palców u stóp aż po cebulki włosów. Roberta Bakera widziała trzy razy w życiu, jak już zostało powiedziane. Raz, kiedy odbierał Julię z jakiejś imprezy, zbyt nawaloną, by stać samodzielnie. Drugi raz, tamtej nocy w Oak Hill i ostatni, kiedy prokurator Hudson wsadzał go do więzienia za zamordowanie własnej siostry i zmuszenie grupy nastolatków do podlegania mu w jego krzywym biznesie.
Blair zadławiła się, a potem pieczenie w gardle poderwało ją i popędziła do łazienki przytrzymując dłoń przy ustach. Zwymiotowała do toalety nawet nie zamknąwszy drzwi. Torsje nachodziły falami. Tracy zjawiła się przy niej, złapała włosy Blair na karku i pogładziła ją po plecach.
Steven Hudson czekał w salonie, aż jego córka i jej najlepsza przyjaciółka wrócą. Blair wyglądała słabo, opuściwszy łazienkę i usiadła, a Tracy poszła przygotować jej herbatę.
- Jak mogą go wypuścić? Zabił Julię i kilka innych osób! Jest na to paragraf. – prychnęła Blair, wycierając usta wilgotnym ręcznikiem. – Tato, oni nie mogą...
- Pojawiły się nowe okoliczności, Blair. – mruknął Steven. – Możesz mi wierzyć, że gdyby to zależało ode mnie, zgniłby tam. Oczywiście, już rozmawiałem z twoją matką i rodzicami twoich... przyjaciół... i będę robił wszystko, żeby Baker wrócił za kratki tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Jakie nowe okoliczności? – Tracy podała kubek Blair i zmarszczywszy brwi przyglądała się uważnie ojcu przyjaciółki. – No chyba może nam pan powiedzieć, nie?
- Istnieje prawdopodobieństwo, że pistolet Roberta Bakera w tamtej chwili nie wypalił.
Prze oczami Blair znowu pojawiła się Julia padająca w kałuży własnej krwi. Jej szeroko otwarte oczy, które patrzyły niewidząco właśnie na Blair. A przynajmniej tak jej się wydawało. W tamtej chwili myślała, że Julia ją osądza, za to, jakim człowiekiem Blair jest. Wtedy Julia osądzała ją i całą Dzielnicę Snobów.
- Jak to? Dobra... Nawet jeśli w tamtej chwili nie wypalił, to i tak zabił kilka innych osób, no nie? Robert był świrem, i nie musiałam go znać, żeby o tym wiedzieć. Luke opowiadał mi...
- Udało mi się odciąć chłopców od tej sprawy, ale nie wiem, czy znowu będę w stanie to zrobić. Baker miał swoich kumpli i oni poszli siedzieć, i na razie zostaną za kratkami. – zapewnił prokurator Hudson. – Irwin, Hemmings, Hood i Clifford też tam byli, ale uznano ich za nieletnich i ofiary tamtej sytuacji, tylko teraz w świetle nowych wydarzeń...
- Rozmawiałeś z nimi? – Blair wpatrywała się w ciemną, gorzką herbatę a potem zacisnąwszy szczupłe palce na kubku uniosła wzrok na ojca. – Oni wiedzą?
Pomyślała o Michaelu. Nie chciała, żeby znów przez to przechodził. Nie teraz, kiedy jego życie i tak powoli się rozpadało. Nie chciała też znowu patrzeć jak Luke, wyżęty z całej energii życiowej snuje się niczym duch i nie chciała patrzeć jak Ashton przemywa swoje szwy czy jak Calum... Tego było za wiele.
- Jutro umówiłem ranne spotkanie z nimi i ich rodzicami w moim gabinecie. – Steven wyprostował się i wygładził i tak idealnie wyprasowaną marynarkę. – Wolałbym, żebyś się na nim nie pokazywała, Blair. I to tyczy się też ciebie Tracy.
- Mamy szlaban na spotkanie dotyczące niejako nas? – Tracy niemalże krzyknęła. – To niesprawiedliwe!
- Tracy, tu niechodzi o sprawiedliwość. Po prostu macie się tam nie pojawiać. I tak, macie szlaban. – Steven spojrzał na drogi zegarek na swoim nadgarstku. – Muszę lecieć. Powiedziałem Anthony'emu, żeby jutro nie spuszczał was z oka. I nie kombinujcie o ile w waszym przypadku to w ogóle możliwe.
historia się napędza, powiem wam, że z każdym kolejnym rozdziałem widząc więcej, będziecie wiedzieć jeszcze mniej! ale chyba taki już mój urok, lubię namieszać!
dawajcie znać! komentarze, gwiazdki, twitter! wszystko jak najbardziej mile widziane!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro