I. Aku no Kami
Pogoda tego dnia, była wyjątkowo upalna i nic nie wskazywało na to, aby miało to ulec zmianie. Przed ostrym słońcem, schronienia szukali nie tylko ludzie, ale również zwierzęta, którym skwar odbierał jakiekolwiek chęci do życia. Głęboko w lasach, gdzie korony drzew chroniły przed promieniami słońca można było natknąć się na wiele oddziałów ninja, którzy wykończeni wysoką temperaturą, zbierali siły do dalszych podróży. Ptak, który jako jedyny w gęstwinie liści radośnie ćwierkał niezrażony pogodą, zerwał się do lotu i pozostawił w ciszy odpoczywających ninja. Niesiony przez lekki ciepły wiatr, doleciał do wielkiego dębu i przysiadł na jednej z jego gałęzi, rozpoczynając od nowa radosne ćwierkanie.
Leżąca w cieniu drzewa, naga kobieta poruszyła delikatnie ręką. Jej twarz posiadała delikatne rysy, a białe długie włosy okalały jej ciało niczym szata i niemal zlewały się z jasną cerą. Cienkie brwi, w odcieniu nieco ciemniejszym niż włosy, miała ściągnięte, co prawdopodobnie mogło symbolizować jakoby ich właścicielka nie miała przyjemnego snu. Kobieta poruszyła się niespokojnie i jęknęła cicho, co oznaczało że budziła się ze swojego snu.
Pierwszym co ujrzała po otworzeniu oczu, były zielone liście i skrawek błękitnego nieba. Leżała w bezruchu jeszcze parę chwil, nim jej umysł zarejestrował co się wydarzyło, a kiedy to się stało, gwałtownie poderwała się do góry.
- Co jest do cholery... - mruknęła, lustrując wzrokiem nagie nogi. Wyciągnęła przed sobą ręce, a jej twarz wykrzywiła się w geście irytacji. – Co to za witki? Jaja sobie ze mnie robicie? I czemu mam taki piskliwy głos?
Wiele pytań cisnęło jej się na usta, a jeszcze więcej przekleństw pod adresem sprawców tego incydentu. Kiedy złość już trochę opadła, rozejrzała się wkoło, ale prócz drzew i krzewów nie było nic wartego uwagi.
- No dobra, wy stare ramole – wycedziła, kiedy z trudem podniosła się z ziemi i stanęła na nogach. – Daremny wasz trud, bo spełniam wszystkie kryteria. Cierpię z powodu tego, że zamknęliście mnie w tak kruchym i słabym ciele, aż ociekam miłością do samej siebie i czuję niepohamowaną radość, na myśl że jak tylko was dorwę to.. To... To sami się przekonacie!
Ale odpowiedziała jej cisza. Bóstwa nie miały zamiaru niczego wyjaśniać, a nieświadoma planów, jakie mają wobecniej, pozwoliła by ogarnęła ją bezradność. Zacisnęła drobne dłonie w pięści i spuściła wzrok na bose stopy. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale teraz kiedy bardziej skupiła się na tym co ją otacza, poczuła jak trawa przyjemnie łaskocze jej stopy. Westchnęła głośno, nie kryjąc swojej obecności, bo jak zdążyła już zauważyć, w zasięgu jej wzroku nie było żywej duszy. Po chwili jednak wzbierające w niej emocje zaczęły się kumulować i z całej siły kopnęła w ziemie, na skutek czego do góry poderwało się kilka źdźbeł trawy, a po jej stopie rozeszło się delikatne szczypanie. Zignorowała jednak to, jak przystało na dumne Bóstwo i hardym krokiem ruszyła prosto przed siebie. Nie wiedziała w jakim kierunku zmierza, ale zdecydowanie wolała być w ruchu niż siedzieć bezczynnie pod drzewem. Jej wędrówka nie była długa, zdążyła przebyć może z dwadzieścia metrów, ale to wystarczyło by odczuła skutki chodzenia na boso. Drobne kamyczki wbijały się w jej skórę, a porozrzucane gałęzie zostawiały po sobie delikatne zadrapania. Nim zdążyła siarczyście zakląć, usłyszała w oddali głos, który bez wątpienia należał do mężczyzny. Nie zastanawiając się długo, zignorowała drobne rany na stopach i zerwała się w tamtą stronę. Głos był coraz wyraźniejszy, co sprawiło że kobieta przyspieszyła i teraz już biegła. Przed sobą ujrzała skarpę usypaną z ziemi, która oddzielała ją od ścieżki. Sprawnie wdrapała się pod górę, chwytając się po drodze wystających korzeni i kiedy stała już na szczycie, na lewo dojrzała mężczyznę przyodzianego w czarny płaszcz.
- Co za dziad, z tego Kakuzu – rzekł pretensjonalnie. - Znowu zostawił mnie samego.
Kobieta zmarszczyła brwi. Mimo że szedł sam, mówił do siebie i do tego nie wydawał się w najlepszym humorze. Zauważyła na jego plecach przewieszoną czerwoną kosę z trzema ostrzami, lecz nawet to nie powstrzymało jej przed zbiegnięciem ze skarpy wprost na drogę, którą szedł ten człowiek. Stanęła przed nim w odległości kilku metrów, w lekkim rozkroku. Poczuła na swoim ciele delikatny podmuch wiatru, na skutek którego jej proste włosy, sięgające kolan znajdowały się teraz rozrzucone po plecach, całkowicie odsłaniając jej nagie ciało. Jednak Bóstwo, wydało się tym wcale nie przejmować i przybierając hardy wyraz twarzy, wycelowało wskazujący palec w stronę mężczyzny.
- Zaprzestań swej wędrówki człowieku i natychmiast zdradź mi, gdzie obecnie się znajdujemy! – wykrzyknęła, dumnie prostując pierś.
Mężczyzna nie ukrywał swojego zdziwienia i tego że w jakimś stopniu spodobał mu się widok który właśnie miał przed sobą. Nie codziennie zdarzało mu się, że kompletnie naga kobieta wybiegała mu na środku drogi i jeszcze sama prosiła się o uwagę. W zasadzie nigdy mu się to nie zdarzyło. Lecz nie dał się zwieść jej kobiecym kształtom i sięgnął ręką do przewieszonej na plecach kosy. Kiedy trzymał ją już pewnie w dłoni, drugą powędrował do medalionu zawieszonego na szyi. Kobiecie nie umknął ten gest, a kiedy jej wzrok wychwycił charakterystyczny symbol, oczy Bóstwa, w kolorze magenty aż zabłysnęły.
- Nie wiem coś za jedna paniusiu, ale Jashin-sama będzie zadowolony z takiej sztuki – Mówiąc to, wyciągnął przed siebie kosę, celując jej czubkiem w kobietę.
- Oh, a ja myślę, że jednak się dogadamy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro