Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2-Lesley-Gadający Pies

Pobiegłam szybko na lekcję matematyki, na którą prawie zawsze byłam spóźniona (przez Samanthę) i jak zwykle dostałam minusa!

Na przerwie opowiedziałam Anne (czyt.: An) wszystko co zdarzyło się rano. Ona też (jak te chamy rano) była zaskoczona, chociaż zawsze miałam żółtawo złoto niebieskie oczy. Jednak zawsze oczy miałam ludzkie, a te rano, kiedy się złościłam były wilcze, dzikie... Przez cały dzień zastanawiałyśmy się nad tym zdarzeniem.

Drrrrrrryyyyynnnnn!!! Wreszcie! Dzwonek! Koniec tej nudy! Dzisiaj mało zadane, więc będę mogła poczytać!

Wyszłam przed budynek i zauważyłam Samanthę Livię i Oxanę za drzewem. Kiedy mnie zauważyły pobiegły szybciutko na tyły szkoły. Pożegnałam się z Anne i poszłyśmy w swoje strony.

Po kilku minutach drogi zauważyłam rannego psa na ulicy. Podbiegłam szybko do niego, by przenieść go na trawę. Kocham zwierzęta, nie mogłam go zostawić! Mama nie pozwalała mi mieć zwierzątka domowego i mówiła (mniej więcej jak każda mama), że nie jestem jeszcze zbyt odpowiedzialna, a kiedy dorosłam twierdziła, że ona i tata mają uczulenie na sierść i miałam zakaz zbliżania się do zwierząt. Pragnęłam mu jakoś pomóc! Nagle się zawahałam, przypomniało mi się przestrogi mamy (zdanie w cudzysłowiu) "Przecież to bezpański pies, może mieć wściekliznę!" ... Ale to że może mnie ugryźć, nie znaczy, że mam mu nie pomóc, i że ma umrzeć! Gdy przykucnęłam obok niego, zapiszczał, ale nie warczał, ani mnie nie ugryzł. Powolutku wyciągnęłam rękę, a on zachęcająco trącił ją łbem. Tuż za nami był las więc pomyślałam, że mu pomogę do niego przejść. Podniosłam go lekko. -Jak na psa był duży i ciężki. Wyglądem bardziej przypominał wilka niż psa, ale zachowaniem odwrotnie. -On też dużo się wysilił, szczególnie, że miał głęboką ranę na boku i wyglądał na starszego. W końcu, po dużych wysiłkach dotarliśmy na skraj lasu. Nagle usłyszałam głos dochodzący znikąd...

-Dziękuję, że mnie uratowałaś...

-K...kim jesteś!?-Przeraziłam się...

-Naprawdę nie masz się czego bać!- ten ktoś powiedział żebym się nie bała, no dobrze, nie boję się, ja jestem przerażona!

-Powiesz mi wreszcie kim jesteś!?

-Tak, tak, jestem tym psem, którego uratowałaś...- Chyba jestem pijana po weekendzie! (chociaż nie piłam) -Wiedziałem, że tak będzie...-Powiedział głos do siebie -Yyyyymmmmm... wiesz nie musisz do mnie mówić normalnie...

-A, to można, tak...NIE NORMALNIE?!- Przerwałam mu żartobliwie

-Tak, można... Ja na przykład, tak samo jak smoki i większość zwierząt, które potrafią mówić, porozumiewam się z tobą przez umysł (myśli)...

-Yyyyyy...-Zerknęłam na niego- Twoja rana! Z...zniknęła!- Teraz już nic nie rozumiałam...

-Wiem że to dla ciebie trudne do zrozumienia...- Zawahał się- Otworzyłaś mi umysł więc to co myślisz ja odbieram jako rozmowę... ale ty jeszcze musisz się wiele nauczyć...

-Ale co z twoją raną?! 

-Aaaaaa... Z moją raną... Ona była tak dla przykrywki, żebym mógł z tobą pogadać, ale...

-Ale co?!

-Nie wyszło tak jak miało wyjść...-pies wydawał się być zmieszany -Za bardzo się zagadałem... Chciałem cię ostrzec...- Zmienił ton na całkiem poważny-Przed niebezpieczeństwem! Uważaj na ludzi z ciemnymi lub czerwonymi oczami!

-Yyyyyy... Wiesz mam taką dziewczynę w klasie... Z takimi właśnie oczami...- W tym momencie przypomniała mi się Samantha.- Nazywa się Samantha.

-O, nie, znaleźli cię!- Wykrzyknął trochę przestraszony...-Muszę już iść... Lecz pamiętaj, że po drodze czeka cię dużo szczęścia, ale i też dowiesz się dużo rzeczy których nie chciałabyś nigdy usłyszeć...

-Czekaj! Ale jaka droga!?- Wykrzyczałam za nim. Za późno... Pies zniknął już za drzewami...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro