Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Biegniemy przez las już od dobrych kilku godzin. Nie wiem dokąd się teraz wybierzemy, pewne jest tylko jedno. Musimy jak na razie oddalić się jak najdalej od akademii. Nie możemy czekać, aż nas zabiją. Dlatego właśnie w tym momencie biegniemy przed siebie, pomijając rząd niekończących się drzew i krzewów. Przeskakujemy pnie i kamienie, żeby nie zwolnić tępa. Kiedy mamy się już zatrzymać, żeby odpocząć chwilę, w oddali zauważamy świecący się punkt. Spowalniamy kroki i już po chwili leżymy w rowie chowając się przed ludźmi. Nie mam zamiaru zostać teraz złapana. Co to to nie. Przyglądamy się patrolą otaczających peron. Patrzę na blok, który do niedawna rozdzielał peron od miasta, a teraz jest jedną wielką ruiną.

- Musimy się dostać do miasta. Tam jest moje rodzeństwo- mówi Vivan, a ja sztywnieje.

- Ty masz rodzeństwo?- pytamy szeptem w tym samym czasie z Ashtonem.

- Tak mają na imię..- uciesza go Peter szeptem.

- Cholera, idą tu- mówi zerkając zza kryjówki Ashton.

- Brawo- patrzę na nich jak na idiotów i klaszcze w dłonie po cichu.

Podnoszę głowę wyżej ponad dziurę w rowie i zauważam, że dwójka zamaskowanych ludzi kieruje się w naszą stronę. Chowam twarz z powrotem w dół. Po chwili słyszę brzdęk metalu i widzę, że Peter kieruje już bronią w jednego mężczyznę.

- Powaliło cię?- pytam rozpraszając go od wydania strzału.

- A według ciebie co mamy zrobić?- patrzy prowokująco.

- Masz sztylet?- pokażę mu jak się powinno załatwiać takie sprawy. Będę robić co prawda to po raz pierwszy. Po raz pierwszy zabiję człowieka, ale raczej nie mam innego wyjścia.

- Tylko nóż kuchenny- wyciąga zza paska i podaje mi go.

- A czemu nie użyjemy mocy?- pyta poirytowany czerwonowłosy.

- Blask ognia zobaczą od razu, tak samo jak poczują powiem powietrza czy szum wody, a z ziemią nie ma co ryzykować. Trzeba to załatwić szybko i dyskretnie.

- Jesteś jakimś łowcą głów?- uśmiecha się- Są dwa razy więksi od ciebie, nie dasz rady- twierdzi. Ja zaraz pokażę tej kupie czerwonych loków, kto nie da rady.

Wstaje po cichu i wycofuje się po woli za drzewo, uważając na każdy najmniejszy krok. Nie mogę sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, bo będzie on mnie kosztować za wiele. Chowam się za najbliższym drzewem, aby mieć jak najlepszy dostęp do ciała zamaskowanego. Chwytam pewnie w rękę nóż i zaciskam na nim mocniej palce. Kiedy mężczyzna staje obok drzewa nabieram wątpliwości. Jest ode mnie o jakieś trzy głowy wyższy i o wiele silniejszy. Zaglądam za jego ramię i widzę, że drugi zamaskowany jest kilka metrów dalej. Muszę się ogarnąć, jeżeli nie zrobię tego teraz zginę, a razem ze mną przyjaciele. Zaciskam palce jeszcze mocniej na nożu i wyskakuje zza drzewa. Zanim jednak facet ogarnia co się dzieje nóż ląduje już na jego szyi i przecina ją, a on sam pada na ziemię martwy. Kątem oka zauważam, że drugi mężczyzna już kieruje się w moją stronę z wymierzoną strzelbą. Kucam kiedy rozlega się strzał, jednak nic nie czuję. Kula musiała chybić. Bez dłuższego zastanowienia wyciągam kaliber z paska zabitego mężczyzny i strzelam do jego kolegi. W porównaniu do jego strzału mój był celny i po chwili jego ciało również pada martwe na zakrytą liściami ziemię. Odchodzę, żeby sprawdzić czy, aby na pewno facet nie żyje. Przyglądam się jego ciału i zauważam, że ma dziurę na klatce piersiowej. Jednak miałam rację. Mój strzał był celny. Wyciągam z ręki mężczyźnie większy pistolet i przeszukuje jego kieszenie w których po chwili znajduje potrzebną mi amunicję. Zerkam za siebie, bo słyszę nadchodzące kroki, które po odwróceniu okazują się być krokami przyjaciół.

- Dyskretne?- pyta z drwiną Peter.

- Tak na początku miało być- uśmiecham się do niego i rzucam mu strzelbę.

- Ale muszę przyznać, że nieźle sobie poradziłaś- stwierdza.

- Oni są dwa razy więksi od ciebie, nie dasz rady- powtarzam słowa czerwonowłosego i zerkam na niego.

- Oh, dobra miałaś tym razem szczęście- uśmiecha się szczerze.

- Zobaczymy- twierdzę i wyciągam z martwego ciała napastnika mały kaliber, który rzucam Ashton'owi.

- A ja?- pyta poszkodowany Vivan.

- Masz- podaje mu swój kaliber.

- Dzięki Lynn- kiwa głową.

- Nie możesz być bezbronna- twierdzi Peter i oddaje mi swoją broń, zatrzymując przy tym strzelbę. Uśmiecham się do niego w podziękowaniu i zabezpieczam broń, po czym chowam ją za pasek spodni.

W oddali słychać już biegnących następnych ludzi. Pewnie to pobliski patrol, który usłyszał strzelaninę. Patrzę przerażona na chłopaków i biegnę w stronę przejścia, gdzie pewnie czeka jeszcze większe zło.

**

Na szczęście udaje nam się przebiec ostrożnie na drugą stronę muru, do miasta, jednak powoli zaczyna się rozjaśniać i wypadałoby schować się, i odpocząć. Jestem pewna, że ludzie, których od teraz będę nazywać zamaskowanymi, nie będą wchodzić do tych opuszczonych ruder. Kieruję się powoli w stronę drzwi jednego z domów, które okazują się być zamknięte. Jeżeli zaraz nie wejdziemy do jakiegoś budynku, jeden z patroli nas znajdzie i nie będzie już tak ciekawie. Biegnę szybko do domu naprzeciwko, który okazuje się otwarty. Daję znać chłopakom, że możemy wchodzić i już po chwili całą czwórką siedzimy na podłodze w salonie. Z pozostałych mebli znajdujących się w pomieszczeniu Ashton z Peterem zablokowali drzwi. W ten sposób powinniśmy bezpiecznie przespać kilka godzin. Kiedy mam zamiar się odezwać, wyprzedza mnie brunet.

- Lynn jesteś ranna- mówi w szoku i od razu kuca obok mnie. Czyżby adrenalina spowodowana napaścią na patrol podziałała na mnie tak mocno, że nie poczułam strzału? Obok mnie zebrała się cała trójca, ściągnęli ze mnie kurtkę i zaczeli przyglądać się ranie.

- To tylko draśnięcie- stwierdza w końcu Peter- ale i tak trzeba to opatrzyć- przytakuję i już po chwili moje przedramię owinięte jest bandażem, który Peter znalazł w szufladzie jednej z komód.

- Musimy wyruszyć pod wieczór, muszę znaleźć Marca i Jayden- mówi Vivan.

- Ile mają lat?- pytam.

- Marco niedługo skończy jedenaście, a Jayden piętnaście- mówi szeptem.

- Wy pójdziecie po rodzeństwo Vivana, a ja muszę podskoczyć do swojego domu, jest kilka ulic stąd- mówię.

- Nie ma mowy, nie pójdziesz sama- zaprzecza Ashton.

- Nie pójdziesz ze mną- również zaprzeczam.

- W takim razie ja pójdę- wtrąca się Peter, a oczy Asha próbują go zabić. Mi również nie pasuje ta sytuacja, ale Vivan bardziej potrzebuje bruneta w tej chwili niż ja. Znają się już bardzo długo i na pewno są do siebie przywiązani, a teraz po stracie Tris, czuje się zapewne jeszcze gorzej.

- Vivan bardziej cię potrzebuje- mówię próbując go przekonać, a on po dłuższym namyśle przytakuje.

- Spotkamy się o trzeciej w nocy na skraju lasu, od północy- ciągnie Vivan.

- W porządku- zakańczam dyskusje i kładę się na nogach bruneta. Naciągam na siebie kurtkę i wyciągam z jej kieszeni fiolkę, którą dała mi Tris. Ściskam ją mocno w dłoni i obiecuję sobie, że osoba odpowiedzialna za jej śmierć zginie.

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Postaram się poprawić błędy jutro ❤

~🦄

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro