Africa
[wszystkie powtórzenia są celowe]
╰☆╮
– Upadłeś na głowę, synu. – Jungkook zaprzestał na moment pakowania do walizki kolejnej pary bawełnianych spodni. Przeniósł wzrok na swoją nadopiekuńczą matkę i głośno westchnął, widząc jak ta stoi w progu jego pokoju ze skrzyżowanymi ramionami i zmartwioną miną. Jak zawsze, to samo.
– To nie pierwszy raz, kiedy lecę w świat. Wyluzuj trochę – powiedział zmęczonym głosem, prędko powracając do pakowania. Kobiety te słowa wcale nie uspokoiły, ale przecież nie można jej winić za to, że najzwyczajniej w świecie bała się o swoje dziecko. Bo nawet jeśli Jungkook miał dwadzieścia jeden lat i co kilka miesięcy znikał, to dla Nayun wciąż był tylko małym chłopcem z króliczymi zębami i uroczym śmiechem. To nie tak, że Nayun mu nie ufała. Wręcz przeciwnie, ufała mu bezgranicznie i właśnie dlatego się bała.
– Ale Tanzania... – Kobieta wzięła głęboki oddech, w myślach już widząc te splamione krwią pyski lwów, jadowite węże, ludzi umierających na malarię, ebolę czy zwyczajne odwodnienie... Stop.
Nayun po prostu naoglądała się w życiu za dużo pierdół, co Jungkooka wcale nie dziwiło. Od zawsze w ich małym telewizorze leciały same programy informacyjne, w których nie mówi się o niczym więcej, jak o wypadkach, terrorystach, gwałcicielach i kataklizmach. A biedna kobieta niestety chłonęła to jak gąbka.
– Mamo, naprawdę. Nie masz się o co martwić. Nie będę mieszkał w lepiance, ani polował z dzidą na antylopy. Jadę do normalnego hotelu, byłem szczepiony na błonicę, dur brzuszny, polio, żółtaczkę... – wymieniał chłopak, patrząc jak zmarszczki na czole matki powoli znikają. To dobry znak, chyba trochę ją uspokoił.
– A tężec? Szczepiłeś się na tężec? – Jungkook skinął głową. – To dobrze, to bardzo dobrze... Och, a kupiłeś sobie moskitiery? Jezu, pamiętaj, żeby zamykać na noc okna i nie spać nago, bo byłbyś wtedy wielkim, zachęcającym kotletem, na którym będą ucztować te wszystkie moskity, pluskwiaki i tak dalej. – Nayun opadła na krzesło przy zagraconym biurku młodego mężczyzny i złapała się za głowę.
– Widzę, że obeznana jesteś – zaśmiał się czarnowłosy, kręcąc głową z widocznym rozbawieniem. Jungkook, choć znał Nayun całe życie, nie mógł wyjść z podziwu, jak ta drobna kobiecina o płowych włosach, upiętych zawsze w luźnego koka, bez przerwy go zaskakuje.
Nayun uśmiechnęła się na te słowa blado i wymamrotała coś pod nosem, czego on nie usłyszał.
– W każdym razie, jadę tylko robić ładne zdjęcia. Poza nimi nie przywiozę stamtąd nic więcej, ani eboli, ani słonia, ani zaciążonej murzynki – prychnął, na co kobieta przewróciła oczami i uderzyła się w czoło leżącą na biurku książką o safari.
– Jak mi obiecasz, że będziesz uważać i wrócisz do mnie cały i zdrowy, to przeżyję nawet tę zaciążoną murzynkę – westchnęła Nayun, a Jungkook przyłożył do piersi dłoń, wyprostował się jak żołnierz i pewnym głosem odpowiedział: "Obiecuję". – Ale masz do mnie dzwonić, jasne? Nawet jeśli za połączenia zapłacimy fortunę.
– Poza robieniem zdjęć i wygrzewaniem się na słońcu, nie planuję robić niczego innego.
Wtedy jeszcze nie wiedział, przecież nie mógł wiedzieć.
– Właśnie! – Nayun podskoczyła z krzesła i popędziła w kierunku łazienki. – Kremy z filtrem! Kupiłam ostatnio sześćdziesiątkę!
No i znów to samo...
╰☆╮
Jungkook szczerze uwielbiał ten moment, kiedy po kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu godzinach dłużących się w nieskończoność lotów i przesiadek, mógł wreszcie postawić stopy na obcej ziemi. Nawet jeśli lotniska wszędzie wyglądały podobnie i raczej nie były one głównymi atrakcjami jego podróży, to samo to uczucie, ten pierwszy wdech innego powietrza sprawiał, iż ciało chłopaka pokrywało się gęsią skórką. Taki dreszcz emocji, kiedy stawał twarzą w twarz z nieznanym. Nie, Jungkook w życiu nie zamieniłby takich chwil na nic innego.
Nayun często nalegała, zwłaszcza kiedy kilka lat temu planował swoją pierwszą wycieczkę, żeby dał sobie z tym spokój, a ona w zamian weźmie kredyt i kupi mu najlepszy samochód albo opłaci mu najlepszy uniwersytet. Ale on nie chciał. On nigdy nie chciał tak przyziemnego życia, tak przyziemnych przyjemności. Od małego fascynował go świat, te wszystkie piękne miejsca, które tak cholernie pragnął ujrzeć na własne oczy i ocenić, czy wyglądają równie malowniczo jak w telewizji. Lecz wystarczyła pierwsza wycieczka, by zrozumiał, że nie ma słów na opisanie piękna, jakim jest podziwianie dzikiej przyrody w całej jej okazałości. Nawet zdjęcia, które robił i z których był wielce dumny, umywały się do możliwości prawdziwego spotkania z tymi cudami.
Nayun tego nie rozumiała, nie rozumiała tej fascynacji, ale Jungkook i za to nie mógł jej winić. Takie coś zrozumieć jest w stanie tylko ta osoba, która sama zobaczy, poczuje na własnej skórze ten tropikalny deszcz, to afrykańskie słońce, ten arktyczny śnieg, ten pustynny piasek... Och, Jungkook tak bardzo chciał poczuć to wszystko przed śmiercią, a Nayun...
Nayun po prostu sobie żyła w tym Busan od urodzenia i pewnie nigdy nie wyjedzie poza jego granice choćby na kilka godzin. Takie właśnie było jej życie, a choć Jungkook gardził takim szarym, jak unoszący się nad rodzinnym miastem smog, życiem, to nie winił matki. Ona najzwyczajniej w świecie taka była. To ona podjęła decyzję, że będzie kurą domową i wszystko podporządkuje pod swojego syna, którego chciała jak najlepiej wychować. Dlatego Jungkook nie mógł jej winić, ani nią gardzić.
Choć gardził życiem, jakim żyła.
Bo gdyby podjęła inną decyzję, to być może nie istniałby ktoś taki jak Jeon Jungkook, kochający podróże, swoje istnienie i Nayun, bo wszystko miał właśnie dzięki tej kruchej kobiecie w płowym koku na głowie.
╰☆╮
Hotel, w którym zatrzymał się chłopak, może i nie przypominał pałacu czy pięciogwiazdkowego Hiltona, ale nie był też jakimś szałasem albo lepianką, jak wyobrażała to sobie Nayun. Zresztą Jungkook nie miał zbyt dużych wymagań, nie po to przecież tam pojechał, by siedzieć w hotelu, obżerać się deserami i całym dniami wylegiwać w basenie. Podobał mu się skromny wystrój pokoiku i widok za oknem na bezkres lazurowej wody. Na pewno zakocha się jeszcze tego wieczora, obserwując z tej perspektywy zachód słońca.
Wtedy jeszcze nie wiedział, skąd mógł wiedzieć?
Do szczęścia potrzebne było mu tylko miejsce, gdzie będzie mógł ułożyć swoje aparaty i laptopa, działająca klima i czysta pościel.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że za jakiś czas ta pościel wcale nie będzie czysta, a jemu nie będzie to przeszkadzać.
Jungkook odłożył torby, odpisał zasypującej go wiadomościami Nayun, że dotarł bezpiecznie do hotelu, by następnie rzucić się plackiem na łóżko, z chęcią odespania lotu. Pewnie za kilka godzin poczuje, że jet lag go zabija, ale teraz nie zakrzątał sobie tym głowy. Był zmęczony, ale przede wszystkim był też szczęśliwy. Naprawdę nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie poczuje smak prawdziwej Afryki.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że najlepszym, co posmakuje w Afryce, będą usta Taehyunga.
╰☆╮
Siedzący przy stoliku, czarnoskóry mężczyzna, ze skupieniem przeglądał dzisiejszą gazetę, co kilka sekund robiąc małe łyczki gorącej kawy. Jungkook przypatrywał się mu od jakichś dwudziestu minut z drugiego końca hotelowej kawiarni, nie będąc pewnym, czy rzeczywiście ten oto jest jego przewodnikiem. To nie tak, że bał się podejść, po prostu Lekoli miał być czarnoskórym mężczyzną około trzydziestki, ubranym w kapelusz z rondem i miał czekać na niego w kawiarni. A w kawiarni wszyscy byli czarnoskórymi mężczyznami w kapeluszach z rondem.
– Jungkook! – Chłopak obrócił się momentalnie, patrząc jak na salę wbiega kolejny czarnoskóry mężczyzna w kapeluszu z rondem. Ten jednak znał jego imię i uśmiechał się promiennie, podchodząc do Koreańczyka. – To ja, Lekoli, miło mi cię poznać – przedstawił się, wystawiając rękę.
Jungkook uścisnął mu dłoń i odwzajemnił uśmiech.
– Wzajemnie.
– Przepraszam za spóźnienie, tak w ogóle. Mieliśmy mały incydent na safari, jakaś antylopa wbiegła w samochód i musieliśmy zrobić przerwę. Nic nadzwyczajnego. – Lekoli machnął ręką i zajął wolne krzesło obok Jungkooka. – Tak więc, jestem wolny. Byłeś już kiedyś w Afryce?
– Nie, to mój pierwszy raz. Ale dużo czytałem, naprawdę. Wiem, jak należy się zachowywać, co można, a czego nie można, i tak dalej.
– Wiesz, Jungkook, wszyscy, co tu przyjeżdżają, tak mówią. A potem uciekają przerażeni albo po pierwszym dniu na safari już więcej nie wyłażą z hotelu. Wiedza teoretyczna na nic się tu nie zdaje. To są takie podstawy podstaw, rozumiesz mnie, Jungkook? Możesz przeczytać milion książek i obejrzeć milion filmów, ale kiedy staniesz twarzą w twarz z lwem albo nadepniesz przez przypadek na węża, zesrasz się w gacie i tyle. Pracuję jako przewodnik dwanaście lat i widziałem już naprawdę dużo. Ludzie zawsze reagują tak samo. Bo ludzie to po prostu ludzie, a przyroda nie jest "po prostu" przyrodą.
Jungkook nieco zaniepokoił się tymi słowami, może nawet odrobinę się wystraszył. Doceniał brutalną szczerość Lekoliego, nawet jeśli poczuł się lekko urażony.
– Chcesz kawy?
– Nie, dziękuję – odpowiedział Koreańczyk.
– Chcesz, chcesz. Musimy jeszcze dużo obgadać, przecież miałeś mi powiedzieć, co najbardziej chciałbyś zobaczyć. Poza tym, uwierz mi, Jungkook, to będzie najlepsza kawa w twoim życiu – rzucił Lekoli, by następnie zwrócić się do kolegi za ladą. – Mbili kahawa tafadhali*.
I faktycznie była to najlepsza kawa w życiu Jungkooka. Wtedy zrozumiał, dlaczego wszyscy czarnoskórzy mężczyźni w kapeluszach z rondem piją litrami kawę w tej hotelowej kawiarence. Jungkook właśnie poczuł pierwszy smak Afryki.
Ale jeszcze nie wiedział, że afrykańska kawa będzie niczym, w porównaniu do słodkich ust Taehyunga.
╰☆╮
Rozmowa z przewodnikiem przeciągnęła się do późnego wieczora. Może i zaczęła się niezbyt wesoło, jednak z każdą kolejną filiżanką kawy Jungkook czuł, że zaczyna łapać z Lekolim wspólny język. Mężczyzna opowiadał mu o najbardziej komicznych zachowaniach turystów, których głupota go przerażała, ale też o tragicznych wypadkach. Pokazał mu nawet wielkie szramy na klatce piersiowej i udo, pozbawione kawałka mięśnia, kiedy wiele lat temu otarł się o śmierć w starciu z broniącą młodych lwicą. Umówili się także na kolejny dzień i kolejną kawę.
Mimo że opowieści przewodnika ciekawiły Jungkooka, to jednak znacznie bardziej wolał w końcu wyjść z budynku na świeże powietrze, by móc obserwować zachód słońca chociażby z tarasu. Wziął więc aparat i opuścił hotel, mając wrażenie, że nogi same decydowały, gdzie chłopak ma powędrować.
Plaża znajdowała się od budynku zaledwie trzysta metrów dalej i po kilku minutach stał już twarzą w twarz z tym pięknem.
Wtedy jeszcze nie wiedział...
Przed nim roztaczał się widok na spokojnie szumiące fale, raz na jakiś czas dosięgające jego bosych stóp. Słońce ślamazarnie znikało za horyzontem, zupełnie tak, jakby nie chciało opuszczać tego raju, jakby nie chciało pozwolić mieszkańcom na sen czy cieszenie się chłodem afrykańskich nocy. Słońce ginęło pod wodą, topiło się, a Jungkook miał ochotę wystawić rękę, by mu na to nie pozwolić, by je uratować. Ale jedyne, co mógł uczynić, to uwiecznić na zdjęciu to tonące Słońce w ostatnich chwilach jego blasku. Na fotografii przecież będzie żyć wiecznie i wcale nie utonie.
Chłopak robił zdjęcie za zdjęciem, onieśmielony tym pięknem. Dopiero po chwili odstawił aparat i wypuścił z płuc długo wstrzymywane powietrze. Oderwał wzrok od Słońca, nie mogąc patrzeć na jego definitywną klęskę.
I wtedy zobaczył jego.
Jungkook naprawdę chciałby powiedzieć, że w tamtej chwili zobaczył siedzącego na kocu chłopca, obserwującego z zafascynowaniem śmierć tego pięknego, błagającego o litość Słońca.
Jungkook naprawdę chciałby powiedzieć, że w tamtej chwili zobaczył tylko rozwiane, miodowe włosy.
Jungkook naprawdę chciałby powiedzieć, że w tamtej chwili zobaczył jedynie lekko rozchylone usta i przymrużone oczy na twarzy jakiegoś chłopca w miodowych włosach, który rozkoszował się każdym smakiem Afryki, gdy wiatr delikatnie muskał jego opaloną skórę.
Ale Jungkook nie mógłby tak okropnie skłamać.
Bo kiedy spoglądał na tego siedzącego na kocu, miodowowłosego chłopca z rozchylonymi wargami i przymrużonymi powiekami, Jungkook zobaczył prawdziwe piękno.
Piękno zawsze powalało Jungkooka, ale tylko metaforycznie. Teraz jednak powaliło go naprawdę, bo nawet nie zarejestrował momentu, w którym osunął się na kolana. Bo to nie było "po prostu" piękno, to było prawdziwe piękno.
I Jungkook (gdyby mógł w tej chwili trzeźwo myśleć, rzecz jasna) najpewniej wyśmiałby właśnie słowa Lekoliego, że ludzie są "po prostu" ludźmi, a przyroda nie jest "po prostu" przyrodą.
Bo wtedy, w oczach Jungkooka, ten człowiek nie był "po prostu" człowiekiem, natomiast przyroda już na zawsze stała się "po prostu" przyrodą.
I kiedy skierował obiektyw lustrzanki w stronę prawdziwego piękna, Jungkook już wiedział.
╰☆╮
W Tanzanii dochodziła już godzina czwarta nad ranem, kiedy do Jungkooka w końcu dotarło, że rzeczywiście zrobił więcej zdjęć temu chłopcu w miodowych włosach, niż zachodowi słońca. Przeglądał uważnie każdą fotografię raz po raz, badając każdy fragment sylwetki nieznajomego. Nawet jeśli uwielbiał chwalić się swoimi zdjęciami Nayun, tych nie mógł jej pokazać. To piękno było zarezerwowane wyłącznie dla Jungkooka.
Chłopak tej nocy nie potrafił zasnąć, jakby obawiając się tego, że kiedy otworzy oczy, to wszystko okaże się jedynie snem. Nie zdziwiłby się, tak na dobrą sprawę, w końcu ktoś tak piękny nie może być prawdziwy, myślał.
Tamtej nocy Jungkook marzył jedynie o tym, by poznać tego chłopca z rozchylonymi ustami i przymkniętymi powiekami. Tamtej nocy Jungkook chciał tylko móc fotografować to piękno w całej okazałości.
– Chyba dostałem udaru – westchnął pod nosem, coraz bardziej zaniepokojony swoim stanem. Ten chłopiec doprawdy uszkodził jego mózg.
Koreańczyk niechętnie odstawił aparat na szafkę nocną i nastawił budzik na szóstą. Dwie godziny snu wydawały się mu w tamtym momencie żałosne, ale chciał zdążyć na wschód słońca o szóstej trzydzieści, by uchwycić na zdjęciu budzącą się do życia Afrykę, by spotkać się ze Słońcem, które miało wynurzyć się z otchłani i zmartwychwstać.
Jungkook tak naprawdę liczył na to, że znów spotka na plaży tego chłopca siedzącego na pomarańczowym kocu.
╰☆╮
Szybki prysznic pod strumieniem lodowatej wody (Jungkook przeklinał w myślach panele słoneczne), szybka kawa w pustej z rana kawiarence i chłopak zanim się obejrzał, stał znów w tym samym miejscu, co zeszłego wieczora. Z tą różnicą, że teraz piasek był chłodny, a po małej miejscowości kręciło się niewiele osób. Turyści zapewne jeszcze spali, odsypiając zakrapiane noce i męczące safari, a mieszkańcy, dla których takie malownicze wschody słońca nie były niczym niezwykłym, niespiesznie przygotowywali skromne śniadania w swoich małych domkach. Życie w Afryce miało swój własny, niepowtarzalny rytm, kompletnie różny od tego w zabieganym Busan.
Jungkook rozłożył koc (tak, tym razem wziął ze sobą koc), położył się na plecach i czekał. Próbował się odprężyć, ale jedyne, o czym myślał, był tajemniczy nieznajomy, którego teraz tutaj nie było. Chłopak bał się, że już więcej go nie zobaczy. Bał się tego bardziej, niż ukąszenia węża, przed którymi ostrzegał go Lekoli.
Podniósł się do siadu, kiedy pierwsze promienie zawitały w Tanzanii. Naprawdę chciał je uwiecznić, ale nic nie mógł poradzić na to, że jedynie kręcił się niespokojnie i rozglądał. Przecież skoro tamten chłopiec tak podziwiał wczorajszy zachód, to musiał chcieć także podziwiać wschód, myślał Jungkook, nie przyjmując innego scenariusza.
Zobaczył w oddali kilka zbliżających się sylwetek, jego serce uderzało o żebra z taką siłą, jakby miało je zaraz połamać i wyskoczyć do wody. Grupki turystów schodziły się na plażę, a Jungkook coraz głośniej dyszał, wypatrując tylko tej jednej twarzy, tego jednego człowieka, który nie był "po prostu" człowiekiem. Nie rozumiał swojego zachowania, nie rozumiał, dlaczego jego ciało reaguje w ten sposób. Nayun na pewno by go wyśmiała, gdyby jej o tym powiedział.
Ale Nayun, tak samo jak reszta kotłujących się myśli w głowie Jungkooka, zniknęła jak za machnięciem magiczną różdżką, kiedy pojawił się on.
Bo kiedy na plaży pojawił się ten chłopiec z czerwoną bandanką na miodowych włosach i z pomarańczowym kocem pod pachą, Jungkook po raz drugi zobaczył prawdziwe piękno w swej najczystszej postaci. Przez chwilę nawet się zastanawiał, czy to możliwe, że teraz to prawdziwe piękno wygląda jeszcze piękniej?
Jungkook położył się na brzuchu i podparł łokciami, znów kierując obiektyw lustrzanki w stronę miodowowłosego chłopca. Dzisiaj jego usta nie były rozchylone, a powieki nie były przymrużone. Jeon przybliżył twarz chłopca, by przyjrzeć się jego delikatnie zarysowanej szczęce, tym migdałowym oczom, tym poziomkowym, połyskującym usteczkom, tym pasmom jasnych włosów, które opadały mu na czoło nawet pomimo tego, że od dołu trzymała je w ryzach bandanka. Aparat wyślizgiwał się ze spoconych dłoni Koreańczyka, a jego narządy ściskały się boleśnie. Jungkook nie zasługiwał, by podziwiać takie piękno.
Minęła godzina, a on ani na moment nie oderwał wzroku czy aparatu od chłopca w miodowych włosach. Gdyby przewinąć w szybkim tempie wszystkie zdjęcia, jakie mu zrobił, powstałaby z tego animacja, rejestrująca godzinę życia pewnego człowieka na pomarańczowym kocu. Uwiecznił bowiem wszystko: jak chłopak przeczesuje grzywkę, jak melancholijnie grzebie dłońmi w chłodnym piasku, jak wyciąga z papieru podawane na śniadanie pączki mandazi, jak po zjedzeniu ich wyciera kciukiem usta, jak kładzie się na plecy i wypuszcza z płuc powietrze, wyglądając wtedy tak pięknie i kusząco, że Jungkook...
Jungkook po prostu zaczął się zastanawiać, jak ktoś może być tak pięknym, jak może mieć aż taki urok osobisty, jak ktoś może wywołać u niego erekcję, przejeżdżając jedynie kciukiem po dolnej wardze. Zwykłe czynności, jakie wykonywał chłopak, podniecały Jungkooka tak bardzo, że nawet nie wiedział, iż tak w ogóle można.
Dlatego nie zastanawiał się ani chwili, gdy tajemniczy nieznajomy powoli wstał z piasku, otrzepał koc ze złocistych ziarenek i narzucając go na plecy, ruszył przed siebie, tam, skąd wczesnym rankiem przyszedł.
Gdyby Jungkook nie musiał zakryć czymś krocza, z pewnością nawet nie pomyślałby o zabraniu swojego koca. Ruszył jednak w te pędy za miodowowłosym chłopcem, nie szczędząc robienia mu zdjęć od tyłu. Nieznajomy tak lekko się poruszał, zupełnie jakby w każdej chwili mógł oderwać się od piasku i zwyczajnie polecieć nad plażą. Jungkook miał wrażenie, że chłopak ma w sobie jakiś magnes, coś, co po prostu ciągnie go za nim siłą. Nawet jeśli postanowiłby się zbuntować (czego robić nie zamierzał), nie dałby rady - nogi same rwały się za prawdziwym pięknem.
Syn Nayun nie byłby w stanie stwierdzić, jak długo podążał tak ślepo za chłopakiem, ani gdzie się znajdował, kiedy miodowowłosy stanął przed bramą potężnego, ekskluzywnego kurortu. Jungkook z niedalekiej odległości obserwował, jak chłopak w bandance otrzepuje bose stopy z piasku i wsuwa na nie klapki.
Jungkook nie chciał, by ten zniknął za pilnie strzeżoną bramą, bo to oznaczałoby, że musi albo wrócić do hotelu i rozmyślać o tym chłopcu przez resztę dnia, albo zakraść się za nim do ośrodka dla obrzydliwie bogatych turystów, co mogłoby skończyć się nieciekawie. Obiecał przecież Nayun, że będzie uważać.
Chłopiec z pomarańczowym kocem na plecach podszedł do bramy i machnął ręką do strażnika, który prędko wleciał do strażnicy i otworzył gościowi wrota do raju. Jungkook, oczywiście, nie przestawał wciskać spustu swej lustrzanki, zawalając pamięć karty tysiącem podobnych zdjęć prawdziwego piękna.
Ale jego serce stanęło, a on poczuł się jak złapany na gorącym uczynku paparazzi, kiedy miodowowłosy obrócił się w jego stronę i - nie odrywając wzroku od krzywego chodnika - powiedział do Jungkooka:
– Jest tutaj tyle pięknych miejsc, a od dwóch dni celujesz tym obiektywem tylko we mnie. Nie wiem, czemu to robisz, ale nie wydajesz się być groźny i w sumie bardzo mi to schlebia. Jednak czuję się z tym niekomfortowo.
– P-przepraszam – wydukał Jungkook, czując jak ze wstydu zaczynają piec go policzki. Choć pewien był, że chłopak mógłby teraz mieszać go z błotem lub grozić pozwem, a on wciąż słuchałby tego melodyjnego głosu z takim samym oczarowaniem. – Jeśli chcesz, to usunę te zdjęcia.
– Wiem, że i tak byś tego nie zrobił – odpowiedział nieznajomy z uśmiechem, a Jungkook na te słowa się zaśmiał, bo były najprawdziwszą prawdą.
– Pewnie masz rację, są zbyt piękne, by tak po prostu je usunąć. – Jungkook momentalnie ugryzł się w język i pożałował tego, co właśnie samoistnie opuściło jego usta.
I właśnie w tym momencie tajemniczy chłopak przestał gapić się w chodnik i po raz pierwszy spojrzał Jeonowi w oczy. Jungkook nie był w stanie odczytać ich wyrazu, były tak tajemnicze, a jednocześnie tak piękne, że naprawdę w tamtej chwili miał ochotę się rozpłakać z tej niemocy. Przez tego chłopaka, którego spotkał zaledwie dzień wcześniej, a który już zdążył zrobić mu w głowie taki bałagan samym swoim byciem.
Jungkook już zawsze chciał patrzeć w te nieprzeniknione oczy o kolorze kuszących migdałów, licząc na to, że pewnego dnia będzie w stanie złamać kod dostępu do myśli chłopca, skrywających się w tych najpiękniejszych na świecie tęczówkach.
– Pójdę już. Raz jeszcze przepraszam za to, że postawiłem cię w tak niezręcznej sytuacji. Pewnie jesteś teraz równie zażenowany, co ja. – Jungkook przegryzł dolną wargę i podrapał się po karku.
– Nie jestem zażenowany, ty też nie powinieneś. Po prostu to dla mnie niezrozumiałe, dlaczego ktoś chciałby robić mi zdjęcia. Zwłaszcza, że nawet nie znam twojego imienia – mruknął chłopak, owijając się pomarańczowym kocem, mimo że na zewnątrz z każdą minutą robiło się coraz skwarniej.
– Och, wybacz. Jestem Jungkook – przedstawił się czarnowłosy, nie mogąc dłużej znieść tego spojrzenia, pod którym zwyczajnie uginały się mu kolana.
– Pierwszy raz w Afryce, co, Jungkook?
– Mhm. Twój też?
– Nie, nie. – Miodowowłosy zaśmiał się perliście zupełnie tak, jakby nowy znajomy właśnie opowiedział jakiś pierwszorzędny kawał. Ale Jungkook o tym nie myślał, zbyt pochłonięty wsłuchiwaniem się w ten cudowny dźwięk. – Przestałem liczyć po piętnastym. Widzisz, mój tato zbudował od zera ten kurort, kiedy jeszcze nie było mnie na świecie. Przyjeżdżam tutaj z mamą raz do roku, czasem nawet częściej.
– Woah, zazdroszczę ci takiej możliwości – odparł szczerze, od razu wracając myślami do Nayun, spędzającej całe życie w tym przykrym Busan.
– Jest spoko, ale to już się zrobiło nudne. Oczywiście, zawsze, jak tu jestem, odkrywam miejsca i rzeczy, których wcześniej nie widziałem, bo Afryka ma naprawdę wiele do zaoferowania i jest prawdziwą skarbnicą cudów, ale...
– Chciałbyś pokazać mi swoje ulubione cuda? – przerwał mu Jungkook, patrząc jak wyraz twarzy chłopca zmienia się, jakby dokładnie przetwarzał w myślach propozycję Jeona. – Chciałbym poczuć prawdziwy smak Afryki, pomożesz mi?
Wtedy Jungkook już zaczął się domyślać.
– Jasne. Przyjdź tu po mnie wieczorem, to zabiorę cię w fajne miejsce. – Chłopiec uśmiechnął się lekko, by następnie odwrócić się w stronę otwartej bramy.
– Wieczorem, okej. Ale o której? – krzyknął czarnowłosy, kiedy szczupła sylwetka znikała mu z oczu. – Jak masz w ogóle na imię?
– Nie licz czasu w Afryce, Jungkook! – odpowiedział, rzucając mężczyźnie przelotne spojrzenie. – I nazywam się Taehyung.
I wtedy Jungkook już wiedział wszystko.
– To będę tu czekać po zachodzie słońca, Taehyung!
– Hakuna matata! – zaśmiał się miodowowłosy, a fotograf nie mógł nic na to poradzić, że właśnie szczerzył się jak głupi. Właśnie umówił się z prawdziwym pięknem.
I wtedy Jungkook już wiedział, że prawdziwe piękno nosi imię "Taehyung".
╰☆╮
Wszystko, co tego dnia wykonywał Jungkook, robił z myślą, że za kilka godzin znów będzie mógł zobaczyć Taehyunga. Po raz pierwszy w życiu miał ochotę tak zwyczajnie przewinąć czas do przodu. Nawet spotkanie z Lekolim, którym normalnie by się ekscytował, nie wydawało się już tak ciekawe. Chwilę porozmawiali, posłuchał kolejnych historii oraz zgodził się pojechać z nim za dwa dni na safari. Nie chciał dać po sobie poznać, że się niecierpliwi, by nie wyjść na nieuprzejmego. Ale w głowie bez przerwy miał obraz Taehyunga, te jego oczy, ten zniewalający uśmiech... W uszach wciąż rozbrzmiewał ciepły i spokojny głos chłopca, jego rozkoszny i szczery śmiech... Jungkook zrozumiał, że raczej nie ma już dla niego ratunku.
– Tylko pamiętaj, żeby się odpowiednio ubrać i wyłączyć telefon, okej?
– Hakuna matati – odpowiedział z uśmiechem Jungkook, przypominając sobie słowa, jakimi pożegnał go miodowowłosy. Tylko Lekoli, zamiast się uśmiechnąć, zakrztusił się kawą. – Powiedziałem coś nie tak?
– Hakuna matata, młody, nie "matati" – wytłumaczył Lekoli, lecz widząc, jak Koreańczyk nierozumnie marszczy nos, głośno westchnął i postanowił uściślić. – "Hakuna matata" znaczy "nie martw się, nie ma problemu", ale to, co powiedziałeś, oznacza nic innego, jak "nie ma cycków". Więc lepiej uważaj, bo w Tanzanii jest jest to uznawane za bardzo nieprzyzwoite wyrażenie.
– Przepraszam, nie wiedziałem. – Jungkook przeniósł z zażenowania spojrzenie na parującą kawę i może to dziwne, ale miał wrażenie, że tego dnia nie smakowała ona już równie dobrze.
Jungkook właśnie się domyślił.
╰☆╮
Syn Nayun wcale nie wstydził się przed sobą przyznać, że jego serce podeszło mu do gardła, kiedy ujrzał siedzącego przed bramą kurortu chłopca. Opierał się on plecami o śnieżnobiały mur, oczy miał zamknięte, a nogi dość szeroko rozstawione. Prawdopodobnie zasnął, dlatego tak się rozsunęły, pomyślał Jungkook, kiedy włączył aparat i uchwycił to piękno na zdjęciu.
Im dłużej patrzył na Taehyunga, tym bardziej tracił nad sobą kontrolę. Dlatego już nawet nie zastanawiał się, dlaczego bez oporów podszedł do chłopca i złączył jego nogi w kolanach, by następnie wsunąć pod nie rękę, drugą zaś kładąc pod plecami Koreańczyka i podniósł go do góry.
Jungkook właśnie miał w ramionach prawdziwe piękno, które teraz wydawało się być takie bezbronne, takie kruche...
– Jeśli jesteś zmęczony, to równie dobrze możemy pójść kiedy indziej – szepnął drobniejszemu na ucho, kiedy ten się ocknął i pokręcił głową. Widząc twarz Jeona zaledwie kilka centymetrów od swojej, wytrzeszczył oczy i zadrżał.
Jednak nie spoliczkował tego dziwnego Jeon Jungkooka, nie kazał mu go puścić i zostawić w spokoju, choć tak zachowałaby się każda zdrowa na umyśle osoba.
Bo wtedy Taehyung też już wiedział.
– Jest... w porządku. To wzgórze jest niedaleko, chodź – odpowiedział, niechętnie stawiając stopy na ziemi. – I jestem więcej niż pewien, że zdążyłeś zrobić mi jakieś dwadzieścia zdjęć, kiedy leżałem tu jak jakiś menel.
– Nieprawda.
– Nieprawda, że wyglądałem jak menel, czy nieprawda, że zrobiłeś mi dwadzieścia zdjęć? – zapytał z uśmiechem Taehyung, patrząc jak Jungkook wpycha spocone dłonie do kieszeni.
– To i to. Bo ani nie wyglądałeś jak menel, ani nie zrobiłem aż tylu zdjęć. Tylko dziewiętnaście, a to duża różnica. – Miodowowłosy zakrył dłonią usta, wstrzymując śmiech.
– Faktycznie, co ja sobie myślałem – westchnął, przewracając oczami z udawaną skruchą. – A tak na poważnie, Jungkook, co jest we mnie takiego, że tak bardzo lubisz mnie fotografować?
– Wszystko.
Taehyung spojrzał na towarzysza, chcąc sprawdzić, czy ten przypadkiem znów nie żartuje. Ale Jungkook miał poważny wyraz twarzy i patrzył pustym wzrokiem na swoje buty, które co rusz kopały pojawiające się na drodze kamyki. Przeniósł więc spojrzenie w drugą stronę, udając, że ciąg pogrążonych w ciemności, kolorowych szeregówek, które mijał każdego dnia, jest wielce zajmujący.
– To znaczy, Jungkook, że jeszcze nie widziałeś prawdziwego piękna. Za parę dni zmienisz zdanie, może nawet jeszcze dziś. Nie ma nic piękniejszego od Afryki.
Ty jesteś, pomyślał czarnowłosy, jednak tym razem w porę zdążył ugryźć się w język.
– Zakład? – Jungkook uśmiechnął się figlarnie i wystawił dłoń, a Taehyung jedynie wydął wargi i po krótkim namyśle uścisnął tę jego.
– A o co się zakładamy?
– Jeśli faktycznie pokażesz mi takie miejsce, które będzie piękniejsze od ciebie, to już więcej nie zrobię ci zdjęcia, a wszystkie poprzednie skasuję.
– Okej – mruknął Taehyung bez zawahania, bo doprawdy wtedy wydawało mu się to dziecinnie proste. Według niego każde miejsce w tym raju na Ziemi biło jego pospolitą, chłopięcą urodę na głowę. – A jeśli żadne nie będzie?
– To wtedy zorganizuję w Busan wystawę, na której będą tylko twoje fotografie.
– Jesteś taki dziwny, Jeon Jungkook. – Tae pokręcił głową z niedowierzaniem, zapinając zamek od bluzy.
– Ja? To ty ubrałeś bluzę i długie spodnie, przecież się za chwilę zagotujesz – prychnął czarnowłosy, kątem oka dostrzegając niezbyt wysokie wzniesienie z prowadzącą na nie wydeptaną ścieżką.
– Noce w Afryce są strasznie chłodne, uwierz mi.
Taehyung wtedy jeszcze nie wiedział.
– Jasne.
– Wspomnisz moje słowa.
╰☆╮
I faktycznie wspomniał jego słowa, kiedy trząsł się jak galareta, obserwując perfidny uśmieszek na twarzy towarzysza. Miał ochotę uderzyć się w pysk za to, jak zbagatelizował sprawę, bo teraz nie było mu do śmiechu, ani nie mógł skupić się na pojawiających się na niebie gwiazdach, które Taehyung tak bardzo chciał mu pokazać.
– A nie mówiłem? – zapytał zaczepnie miodowowłosy, przysuwając się nieco bliżej bladego jak ściana Jeona. Jungkook zmierzył go sztyletującym spojrzeniem i bez słowa rzucił się na chłopaka, rozpinając mu bluzę, którą następnie prędko z niego ściągnął. To nie tak, że zaczął się do niego dobierać, on po prostu zabrał mu bluzę i choć była na niego o wiele za ciasna, nie przejmował się tym.
Natomiast sparaliżowany Taehyung dopiero po chwili się otrząsnął i zerwał z ziemi, czując jak nieprzyjemny chłód zaczyna ranić jego skórę na nagich przedramionach.
– Yah! Co ty sobie myślisz?! – krzyknął, zaczynając szarpać rękaw swojego odzienia. A Jungkook omal nie pokładał się ze śmiechu, obserwując rozwścieczonego, dygoczącego chłopca.
– Myślę sobie, że teraz masz dwie opcje. Pierwsza: siedzieć tak i marznąć, bezcelowo próbując zedrzeć ze mnie bluzę. A druga... To ten, możesz po prostu siąść mi na kolana i pozwolić się przytulić.
– Chyba cię Bóg opuścił – skwitował Taehyung, by następnie skrzyżować w akcie dezaprobaty ramiona na piersi i opaść na chłodny grunt w bezpiecznej odległości od tego dziwaka. – Jak się przeziębię, to będzie twoja wina – burknął pod nosem.
I Jungkook rzeczywiście nie miał serca go tak zostawić, więc udając litościwego, zbliżył się do tego kruchego chłopca w przepoconej bandance, którego usta powoli stawały się sine, by bez pozwolenia złapać go w talii i wciągnąć na swoje uda.
Tae nic nie mówił, a jedynie spiął się jak struna, kiedy poczuł, jak tors fotografa coraz ściślej zaczyna przylegać do jego pleców, ogrzewając je swoim ciepłem.
Chłopak dopiero po chwili pozwolił sobie na odprężenie, jak również oparcie głowy na ramieniu Jeona. Chcąc uniknąć niezręcznej ciszy, która powoli stawała się denerwująca, odchrząknął i zwrócił się do mężczyzny:
– I jak? Podoba ci się?
– Jest pięknie – odparł szczerze, choć nie do końca mówił o miejscu czy pokrytym gwiazdami niebie. Bardziej miał na myśli sytuację, w jakiej się znajdował, bo cóż, nad sobą miał piękno, za to w ramionach trzymał właśnie prawdziwe piękno.
– Czyli już wygrałem zakład? – Taehyung obruszył się i spojrzał z nadzieją w oczach na kolegę.
– Nie, tego nie powiedziałem i raczej nigdy nie powiem. Zakładając się ze mną, z góry byłeś przegranym, Tae.
Kim zamyślił się na chwilę, analizując dogłębnie słowa Jungkooka. Niby były jasne, klarowne, jednak on wolał udawać, że nie wie.
Choć wiedział.
– Wracajmy już. Naprawdę jest mi zimno i zaraz zasnę – zmienił temat chłopak, a Jungkook tylko skinął głową.
╰☆╮
Wracali w ciszy, jakby w obawie, że któreś przez przypadek powie słowo za dużo. Noc w Tanzanii faktycznie była piękniejsza, niż Jungkook mógł sobie to wyobrazić. Może to za sprawą tego chłopca o miodowych włosach i poziomkowych ustach, a może.
Nie, to na pewno dzięki temu chłopcu o miodowych włosach i poziomkowych ustach.
– Dzięki, że chciało ci się mnie odprowadzić – powiedział smętnie Taehyung, znów stojąc przed mosiężną bramą.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł, przyglądając się zagubionemu chłopcu. Wyglądał tak pięknie, kiedy nocny, afrykański wiatr mierzwił mu jasne włosy, a nikłe światło latarni padało wprost na jego wyjątkową buzię, ukazując światu tylko fragment tego prawdziwego piękna, jakby wiedząc, że całość byłaby zbyt cudowna, by ktokolwiek mógł to udźwignąć.
Gdyby wiedział, że mówił o swojej urodzie „pospolita", pewnie natychmiast wybiłby mu to głupstwo z głowy, piekielnie się burząc.
Jungkook chwycił aparat.
– Mogę?
– Taak, możesz – Taehyung uśmiechnął się lekko i spojrzał w obiektyw, a Jeon właśnie zrobił pierwsze zdjęcie, na którym wyraźnie widać było te niedostępne, migdałowe oczy. Był pewien, że będzie je podziwiać całą noc. – Nie umiem pozować, przepraszam. Chyba wychodzę lepiej, kiedy fotografujesz mnie z zaskoczenia – mruknął zawstydzony, prędko wbijając wzrok w chodnik.
– Każde zdjęcie, na którym jesteś, jest piękne.
– Przestań.
– To jak z zachodem słońca, Taehyung. Nieważne, z jakiej perspektywy je uchwycisz, ono zawsze będzie tak samo piękne. Nieważne, jakiego dnia je uchwycisz, bo ono zawsze jest piękne i tyle. Z tobą jest tak samo. – Jungkook wyłączył aparat, patrząc, jak Kim nerwowo skubie skórki przy paznokciach. Ale nie żałował, że to powiedział. Prawdziwe piękno ma przecież prawo wiedzieć, że nim jest.
– Nigdy nie wiem, co mam ci w takich chwilach odpowiedzieć.
– Nie musisz mi nic odpowiadać.
– Zobaczymy się jutro? – to pytanie zaskoczyło Jungkooka, było zbyt niespodziewane i zbyt nierealne.
– Chętnie.
– Cieszę się – wymamrotał Taehyung, by już po chwili znikać za powoli otwierającą się bramą.
– A tak w ogóle, to pojutrze jadę na safari z moim przewodnikiem i jakąś małą grupką turystów z Hiszpanii. Może chciałbyś się z nami zabrać?
– Nzuri, asante* – zaśmiał się chłopak, któremu chyba wiele frajdy sprawiało używanie języka suahili wobec kompletnie zagubionego Jeona.
– Uznam to za "tak"!– krzyknął w jego stronę, już notując w pamięci, by kolejnego dnia poprosić Lekoliego o korepetycje z suahili.
╰☆╮
Ekscytacja Jungkooka nie znała granic, kiedy w ciszy i spokoju mógł przeglądać wszystkie zdjęcia Taehyunga, jakie udało mu się zrobić tego dnia. Powinien był się martwić, że jak tak dalej pójdzie, to nie da rady zebrać wymaganego do stworzenia albumu minimum, lecz aktualnie chyba to do niego nie docierało.
Na dodatek Nayun cały czas do niego wypisywała, prosząc o sporą porcję "zapierających dech w piersiach widoków". Dla Jungkooka oczywistym było, że na takie miano zasługują wyłącznie fotografie miodowowłosego i najchętniej przesłałby Nayun je wszystkie.
Czarnowłosy miał ochotę zadzwonić do matki i paplać całą noc o tym, jak piękny jest Taehyung, ale przecież nie mógł tego uczynić. Zbyt dobrze znał Nayun, wiedział, że według niej chłopiec nie powinien podziwiać innego chłopca, ani tym bardziej nazywać go "pięknym". Tak, według kobiety, jej syn powinien w ten sposób określać wyłącznie dziewczyny.
Chłopak położył się na swojej czystej pościeli, pamiętając o słowach Nayun, by zamknąć okno i nie spać nago. Jednak kiedy próbował zasnąć, momentalnie przypomniał sobie siedzącego mu na udach chłopca w przepoconej bandance, jego głowę na swoim ramieniu i jego miękkie pośladki, zbyt blisko swojego krocza.
Tej nocy Jungkook na chwilę zapomniał o słowach swojej matki, kiedy pozbawił się ubrań i bezceremonialnie sobie zwalił, bezczeszcząc w myślach prawdziwe piękno z rozstawionymi nogami i rozchylonymi, napuchniętymi ustami w kolorze dojrzałych poziomek.
╰☆╮
Tak, jak się spodziewał, Lekoli aż opluł się kawą, słysząc propozycję Jungkooka. Widząc jednak poważną minę Koreańczyka, machnął ręką, zamówił kolejną kawę i zgodził się nauczyć go podstawowych słów oraz wyrażeń. Zapytał też, jakie ma wrażenia po tych dwóch dniach i czy zaczął się powoli pakować na safari. Przypomniał mu o najpotrzebniejszych rzeczach, bez których lepiej nie jechać, jak na przykład wilgotne chusteczki, ochraniacz na plecak, okulary przeciwsłoneczne, kaloryczne przekąski, czy kapelusz z rondem. To ostatnie Jungkooka akurat nie zdziwiło. Lekoli zgodził się także przygarnąć do grupki Taehyunga, choć ostrzegł, że nie jest gościem ich hotelu i nie może wziąć za niego pełnej odpowiedzialności. Jeon jednak był spokojny, przecież chłopak był w Tanzanii już tyle razy, że na pewno miał za sobą nie jedno safari i umiał się zachować.
Zjedli wspólnie obiad, jakim był gulasz warzywny z dodatkiem ryb, zwany tutaj "mchicha". Może i daleko było mu do kimchi Nayun, ale i tak było smaczne. W końcu poczuł kolejny smak Afryki.
I nie ostatni.
Po posiłku udali się na krótkie zwiedzanie najbliższej okolicy, Lekoli opowiadał historię miasteczka, poszczególnych budynków, wzgórz, czy znanych tutaj osób. Wbrew pozorom nie zanudziło to Jungkooka, mimo że nie pałał nigdy miłością do historii, ponieważ czarnoskóry przewodnik mówił z typowym dla siebie humorem, co sprawiało, że opowieści te stawały się żywsze. Na dodatek słychać było ekscytację w jego głosie, nie klepał wyuczonych formułek, czym bardzo sobie zaplusował.
– A ten wielki kurort należy do niejakich Kimów, są Koreańczykami, jak ty. Stoi tu już ponad dwadzieścia lat. Na początku, kiedy rozpoczęły się budowy, wszyscy mieszkańcy strasznie bojkotowali ten pomysł. Miałem wtedy niecałe dziesięć lat, ale pamiętam, że moja matka strasznie się bała.
– Czego się bała, jeśli mogę zapytać? – Jungkook przysiadł na skale, przy której Lekoli zaczął czegoś szukać.
– Nie mam pojęcia. Może tego, że to miejsce straci wtedy swoją magię? Że stanie się betonową dżunglą, odstraszając od nas zwierzęta, zamieniając trawy i plaże na szarobure chodniki? A może, że my, czarni, staniemy się takimi małpami w cyrku, takimi wybrykami natury, którym bez oporów będzie można strzelić fleszem w twarz, żeby potem pochwalić się znajomym: "Patrz, widziałem czarnucha".
Jungkook poczuł, jak coś nieprzyjemnie ściska go w sercu. Lekoli miał trochę racji, ludzie potrafią być okrutni. Sam kiedyś, będąc w Europie, stał się obiektem żartów przez swoje skośne oczy i kiepską znajomość angielskiego.
– W każdym razie – kontynuował przewodnik – władze odrzuciły protest mieszkańców i pozwoliły na wybudowanie tego pałacu. Jednak wszyscy prędko zmienili nastawienie, kiedy zaczęli zatrudniać tubylców, oferując w zamian świetne warunki pracy i wysokie wynagrodzenia. Moja mama już dwadzieścia lat pracuje tam jako kucharka, na przykład, i mówi, że za nic w świecie nie zmieniłaby pracy. Dodatkowo obiecali zainstalować panele słoneczne, nie ingerować w tutejszą florę i faunę, a i raz do roku dawać datki na pomoc najuboższym mieszkańcom – dokończył Lekoli z dumą, a Jungkook pomyślał, że rodzina Taehyunga musi być naprawdę wspaniałomyślna, dbając tak o lokalną społeczność.
╰☆╮
Tego dnia oczekiwanie na wieczór nie było aż tak tragicznie męczące, jak jeszcze wczoraj. Nadal stresował się tak samo, bo po prostu wiedział, że przy tym chłopcu o miodowych włosach traci nad sobą panowanie.
Teraz Taehyung znów czekał na niego przy śnieżnobiałej bramie, ale już nie spał. Miał na sobie zwiewną, bawełnianą koszulkę oraz luźne, beżowe spodenki do kolan. Wyglądał zniewalająco, co nie dziwiło Jungkooka ani trochę. To nie tak, że przywyknął do tego piękna (bo tak się nie da), tylko zwyczajnie spodziewał się, że znów zapomni o regularnym oddychaniu i mruganiu.
– Wyglądasz...
– Pięknie? – Mężczyzna skinął głową. – Yah, Jeon Jungkook, jesteś taki przewidywalny – zaśmiał się chłopak, obserwując malujący się na twarzy drugiego wstydliwy uśmiech.
– Więc jakie mamy plan na dzisiejszy wieczór? – zapytał prędko, by zmienić temat.
– Zabieram cię do kurortu – odparł, wołając czarnowłosego gestem dłoni. Jungkook, nieco tym zdumiony, ruszył za pięknym chłopcem, przekraczając wrota do raju. – Z dachu niebo wygląda jeszcze piękniej.
I syn Nayun uwierzył na słowo chłopcu o migdałowych oczach, by już po chwili wjeżdżać z nim windą na najwyższe piętro i samemu się przekonać.
– Można tutaj przebywać? – Jungkook rozejrzał się dookoła, nie widząc nic, poza pomarańczowym kocem, na którym leżała butelka wina i skromny lampionik.
– Nie. Ale jako iż jestem synem właściciela, mam prawo zaglądać w niedostępne miejsca – odpowiedział i nie czekając na czarnowłosego, usiadł na kocu.
Jungkook ukradkiem zrobił mu zdjęcie, przecież musiał.
– Romantycznie, postarałeś się. – Jeon zaczepnie trącił ramieniem męczącego się z korkociągiem chłopaka, na co tamten przewrócił oczami. – Pomóc ci?
–Nie. To nie pierwsze wino, które otwieram. Ale przysięgam, że gdy kiedyś będę w RPA i spotkam osobę, która to dziadostwo tak zaklajstrowała, to wepcham mu ten korkociąg do gardła – warknął, siłując się z butelką, która jakby słysząc tę groźbę, postanowiła odpuścić. – Jebaniutka.
– Wziąłeś kieliszki?
– A co, brzydzisz się mojej śliny? Czy może naczytałeś się, że nie pije się z jednej butelki, bo się kończy z głową w muszli? – zaśmiał się Kim, chcąc upić dziewiczy łyk dziesięcioprocentowego trunku. Jednak nim zdążył to zrobić, Jungkook przechwycił butelkę i wlał w siebie południowoafrykańskie wino jako pierwszy. Taehyung westchnął. – Może się powtórzę, ale dziwny jesteś, Jeon.
– Tak, zdaje mi się, że nie raz to słyszałem – odpowiedział, kiedy spróbował trzeciego smaku Afryki. – Głównie z twoich ust.
– Masz dziewczynę? – zapytał niespodziewanie, odbierając od Jeona butelkę. Jungkook naprawdę nie wiedział, czy chłopak sobie w tym momencie żartuje, bo to pytanie było tak absurdalne, że aż miał ochotę się zaśmiać.
– Jakbym miał dziewczynę, nie mówiłbym ci co pięć sekund, że jesteś piękny, ani nie siedziałbym teraz z tobą na kocu, patrząc w gwiazdy i myśląc, że jestem właśnie najszczęśliwszym człowiekiem na tej planecie – wyjaśnił. Taehyung czuł, jak zaczyna się czerwienić, choć było jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by było to wynikiem picia alkoholu.
– Nie podobają ci się dziewczyny? – dopytywał blondyn, jakby chcąc się upewnić.
Mimo że wiedział.
– Ogólnie, Taehyung, w całym moim życiu spodobały mi się tylko widoki podczas podróży. I ty. Więc nie, nie podobają mi się dziewczyny, ani nie podobają mi się chłopcy. Tylko ty mi się podobasz – mówił fotograf, zastanawiając się przez moment, czy zabrzmiał tak, jakby był jakiś aseksualny. Wczorajsze zachowanie raczej temu przeczyło, ale nie myślał już o tym, kiedy Taehyung odstawił na bok opróżnioną do połowy butelkę i wziął głęboki oddech.
– Czyli jeśli bym cię w tej chwili pocałował, to byś mnie nie odepchnął?
Pytanie Taehyunga, tak niedorzeczne w uszach Jungkooka, zawisło gdzieś w powietrzu, mieszając się z wiatrem afrykańskiej nocy, który tego dnia wyjątkowo nie był chłodny.
Jungkook spojrzał na chłopca o migdałowych oczach i ostrożnie wplątał palce w jego miodowe kosmyki, które okazały się być tak miękkie, jak to sobie wyobrażał. Drugą dłonią złapał podbródek Taehyunga, zmuszając go tym samym, by obrócił w jego stronę głowę.
Badając opuszkami palców strukturę delikatnej skóry Kima, przybliżył się nieznacznie, chcąc lepiej widzieć te błyszczące źrenice, w których właśnie postanowiły zamieszkać wszystkie gwiazdy znad Tanzanii. Niechętnie więc oderwał od nich wzrok i musnął policzek pięknego chłopca, po którym przed chwilą sunęły jego palce.
Zjechał z subtelną pieszczotą nieco niżej, okładając różanymi pocałunkami szczękę powoli odpływającego Tae, by wreszcie móc skosztować tych poziomkowych ust, kiedy niespiesznie złączył ich wargi w leniwej, ale elektryzującej przyjemności.
Z każdą sekundą pozwalali sobie na więcej, czując rozkosz i ciepło, zalewające ich spragnione siebie ciała. Delikatny pocałunek powoli zmieniał się w coś o wiele bardziej namiętnego. Języki pieściły się wzajemnie w zmysłowym, pełnym intymności tańcu.
Jungkook pragnął tego chłopca coraz bardziej, mocniej zaciskając dłoń na jego włosach, agresywniej sięgając po każdą chwilę zatracenia. Liczył się tylko pojękujący Taehyung i jego poziomkowe usta, których smak doprowadzał fotografa do szaleństwa.
I wtedy już wiedział, że był to ten rodzaj smaku, na który czeka się całe życie.
Czarnowłosy czuł, że jeszcze moment, a naprawdę nie będzie w stanie nad sobą zapanować. Nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli, nie chciał skrzywdzić Taehyunga, nie chciał go wystraszyć. Dlatego musnął ostatni raz czerwone, wilgotne wargi zamroczonego chłopca, by później niechętnie się od niego odsunąć.
Kiedy otworzył oczy, ujrzał burzę rozczochranych włosów w kolorze złocistego miodu. Ujrzał zaciśnięte kurczowo powieki i rozchylone usteczka, z których wymykały się szybkie oddechy. Jungkook nawet nie musiał robić mu zdjęcia, bo pewien był, iż zapamięta ten obraz do końca swojego życia.
Jak można zapomnieć piękno?
– Taehyung – szepnął, łapiąc twarz Kima w obie dłonie. Delikatnie gładził kciukami jego gorące i zaróżowione policzki. Zupełnie tak, jakby chciał się upewnić, że to wcale nie jest sen i to ciało, ta najcudowniejsza na świecie twarz, wcale nie są urojone, a Taehyung nie rozpłynie się w powietrzu afrykańskiej nocy pełnej gwiazd, które teraz ukryte były w dwóch lśniących migdałach.
– Zostań ze mną, Jungkook.
I Jungkook został.
╰☆╮
Jeszcze trzy dni temu, lądując na tanzańskiej ziemi, Jeon zaśmiałby się w głos, gdyby powiedziano mu, że dokładnie tego samego wieczora spotka w Afryce swoje przeznaczenie, z którym leżeć będzie w jednym łóżku praktycznie na początku znajomości.
Ale dla Jungkooka to wcale nie było straszne, bowiem patrząc w oczy tego pięknego chłopca, widział osobę, której od zawsze szukał. Nawet jeśli o tym nie wiedział.
Teraz już tak.
Po prostu czuł, że jest to właściwe, że potrzebuje zgrabnych dłoni Taehyunga, kreślących na jego torsie kółeczka, że potrzebuje tych poziomkowych ust, do których bez ustanku sięgał, by móc normalnie oddychać.
Jungkook właśnie leżał w satynowej pościeli bez koszulki, czując jak nagie nogi Kima oplatają te jego niczym bluszcz, z którego wcale nie chciał się wydostać. Cały Taehyung był jak bluszcz, owijając sobie fotografa wokół najmniejszego palca, a Jeon doskonale o tym wiedział.
Tej styczniowej gwieździstej nocy, gdzieś u wybrzeży Tanzanii, nie doszło między nimi do niczego więcej, poza masą motylich pocałunków i czułym badaniem swoich odkrytych ciał. Jungkook bez przerwy przeczesywał miodowe włosy chłopca o gwieździstych oczach, dziękując Nayun za to, że pozwoliła mu istnieć i przeżywać takie chwile z prawdziwym pięknem w ramionach.
I za każdym razem, kiedy Taehyung na niego spoglądał, serce Jeona uderzało tak boleśnie o żebra, bo uświadamiał sobie, że nawet jeśli istnieją na świecie ludzie, którym udało się ukraść z nieba gwiazdy, to właśnie on miał teraz zaszczyt przytulać do piersi kogoś, kogo te gwiazdy same wybrały na swojego właściciela.
I nie zamieniłby ani tego chłopca, ani tej chwili, na nic innego.
╰☆╮
Jungkook, mimo że oczy same się mu zamykały, wpychał w pośpiechu do torby rzeczy, o których wcześniej wspominał mu Lekoli. To nie tak, że odłożył pakowanie na ostatnią chwilę, on po prostu nie spodziewał się zostać w apartamencie Taehyunga całą noc. Może i nie spał nawet kilkunastu minut, smyrając słodko śpiącego Kima po nagich plecach i robiąc mu w tajemnicy zdjęcia do czwartej nad ranem, ale nie żałował.
Choć łeb bolał go tak, jak wtedy, gdy grupka Chińczyków w Szanghaju postanowiła przetestować jego wytrzymałość na alkohol, sumując liczbę toastów, po jakich nieprzytomna twarz Jeona znalazła się w misce ryżu z krewetkami. Wtedy też się nauczył, że z Chińczykami lepiej nie zadzierać, bo nieważne, jak mocną masz głowę - ich nie przepijesz.
Miał jakieś piętnaście minut, by się wyszykować i przyjść punktualnie na zbiórkę przed hotelem. Liczył na to, że ledwo kontaktujący Taehyung, jakiego zostawił samego w wielkim łóżku, także się przebudził i nie poszedł dalej spać.
Jungkook przejrzał się w lustrze i zaśmiał szczerze, widząc siebie w tym absurdalnym kapeluszu z rondem, którego miał nadzieję nigdy nie ubierać. Zrobił jeszcze pamiątkowe zdjęcie tego unikatowego obrazka i opuścił pokój.
Przed budynkiem czekał Lekoli wraz z trójką opalonych Hiszpanów. Obok nich stał zaparkowany samochód terenowy w ciemnozielonych barwach, do którego już załadowane były torby turystów.
– Jambo*, Jungkook! – przywitał się przewodnik, odbierając plecak od Koreańczyka i wrzucając go na pakę.
– Jambo! – zaśmiał się, akurat kojarząc to jedno słówko, z czego niezmiernie się cieszył.
– Mam nadzieję, że się wyspałeś, bo przed nami męczący dzień pełen wrażeń! – Lekoli entuzjastycznie klasnął w dłonie, a Jeon miał ochotę zwyczajnie się rozpłakać.
Pokiwał jednak głową z fałszywym uśmiechem, by następnie przywitać się z hiszpańską rodzinką. Wydawali się być całkiem w porządku i Jungkook nawet zapamiętał ich imiona.
– Twój kolega też jedzie, czy możemy już ruszać?
Fotograf już otworzył usta z zamiarem udzielenia odpowiedzi, jednak nim zdążył to zrobić, ktoś krzyknął za jego plecami:
– Jadę, jadę! Przepraszam za spóźnienie! – Zasapany Taehyung w kilka sekund znalazł się przy reszcie grupy, opierając dłonie na kolanach. Jungkook odetchnął z ulgą i prędko odebrał od Kima torbę, mając cholerną ochotę na ucałowanie tego zgrzanego czółka. Niestety nie mógł tego zrobić z dwóch względów: oczy Hiszpańskich znajomych i Lekoliego skierowane były bez przerwy w stronę dwójki Azjatów, a na dodatek Tae miał na sobie...
... kapelusz z rondem.
I nawet jeśli czarnowłosy gardził kapeluszami z rondem, uważając je za najohydniejszy twór branży modowej wszechczasów, to musiał przyznać, że Taehyungowi było w nim do twarzy. Ba! Wyglądał przepięknie i Jungkook pewien był, że gdyby zobaczył reklamę tych kapeluszy z udziałem swojego chłopca o miodowych włosach, to byłby pierwszym w kolejce, by takowy zakupić.
– Hakuna matata! – krzyknął Lekoli, ukazując w uśmiechu rząd śnieżnobiałych zębów. – A komu w drogę, temu czas – dodał, siadając za kółkiem terenówki.
– Pięknie wyglądasz – szepnął blondynowi na ucho, pomagając mu wgramolić się do niewygodnego samochodu. Taehyung się zarumienił, nawet jeśli słyszał to już milionowy raz.
╰☆╮
Lekoli miał raczej ciężką nogę, bo pędzili po wyboistych, afrykańskich drogach z dość dużą prędkością, przez co całą grupą bez ustanku podskakiwali, obijając się o siebie lub uderzając głową o dach.
Trójka Hiszpanów raczej nie wyglądała na zadowoloną, zwłaszcza najmłodszy z nich, Gomez, który po wjechaniu w każdą dziurę wyklinał pod nosem jakieś przekleństwa w ojczystym języku, za co otrzymywał od ojca z łokcia. Za to Taehyung z Jungkookiem bawili się wręcz znakomicie, bo, nie wiedząc czemu, po prostu nie potrafili przestać się śmiać.
Największą radość sprawiało im komentowanie tłustego zadka spoconej pani Rafaeli i wiecznie obrażonego Gomeza, a także mówienie sobie czułych słówek po koreańsku. W końcu poza nimi samymi nikt więcej ich nie rozumiał. A przynajmniej taką mieli nadzieję.
Jednak ich histeria osiągnęła zenit wtedy, kiedy Jungkook wyciągnął aparat i udając, że robi sobie z Taehyungiem selfie, pstrykał fotki przybliżonej twarzy Rafaeli i jej trzem podbródkom. Kim czuł, że jak za chwilę nie zatrzymają się gdzieś na siku, to po prostu popuści. Czarnowłosy natomiast powoli zaczynał się dusić.
Ich przednią zabawę przerwał na szczęście krótki postój przed wjazdem do Parku Narodowego, podczas którego dokładnie zapoznali się z zasadami, jakie panują na safari, oraz mieli czas na szybką przekąskę przed wyruszeniem.
Chyba wszystkich ucieszył fakt, iż na terenie Parku nie można było jechać więcej, niż pięćdziesiąt na godzinę. Ten drobny przepis znacznie polepszył komfort podróży.
Jungkook naprawdę nie przestawał fotografować pięknej przyrody, ekscytując się każdym, choćby najmniejszym i najbardziej pospolitym zwierzęciem. Zawsze jednak upewniał się, że siedzący tuż obok Taehyung także to widzi. I Kim faktycznie ekscytował się razem z nim, mimo że widział te zebry, hieny, żyrafy, czy nawet słonie już przeszło piętnaście razy.
Obiecał pokazać Jungookowi Afrykę od najlepszej strony i cieszył się, że właśnie mógł dzielić z nim takie piękne chwile. Bo nawet jeśli Jeonowi nie udało się zrobić zdjęcia króla sawanny i wrócił z safari styrany jak po pracy w kopalni diamentów, to uśmiech nie schodził mu z twarzy.
I wiedział, że to za sprawą tego blondyna o gwieździstych oczach, który specjalnie dla niego po raz szesnasty pojechał na safari.
╰☆╮
– Tak, mamo, piję dużo wody i nie jem brudnymi rękami – westchnął cierpiętniczo do telefonu i pomasował sobie skronie. Po nieprzespanej nocy i całodniowym safari ostatnim, na co miał ochotę, była rozmowa z przewrażliwioną Nayun. – Będę mógł zadzwonić do ciebie jutro? Naprawdę padam z nóg. – Jungkook naciągnął kołdrę na twarz i przeklął w myślach gadulstwo matki. Zwłaszcza, że połączenia do Tanzanii nie należały do najtańszych, a biedna Nayun ledwo wiązała koniec z końcem.
– A ten twój przewodnik, Lekoli, jaki on jest? – dopytywała, kompletnie ignorując słowa syna.
– Jest bardzo miły i pomocny. Dużo ze mną rozmawia, uczy mnie suahili, zabiera na kawę, takie tam. Mamo, ja na...
– Masz tam jakichś przyjaciół? Są tam inni Koreańczycy? – kontynuowała swoją litanię, składającą się z samych pytań, a fotograf pomyślał, że o ile Chińczyka nie da się przepić, tak tej drobnej kobiety w płowym koku nie da się przegadać.
– Tak, są. To znaczy... Jest taka osoba.
– Uuu, czyżby mój Jungkookie poznał miłość swojego życia na drugim końcu świata? – pisnęła Nayun do słuchawki, lecz chłopak odpowiednio wcześniej odstawił urządzenie od ucha na bezpieczną odległość. Spodziewał się takiej reakcji, matka od dawna powtarzała, że zamiast latać z aparatem po świecie, powinien znaleźć żonę i się ustatkować.
– Na to wygląda, mamo – zaryzykował ciemnowłosy. Był na tyle padnięty, że już nawet nie myślał nad tym, co mówi. Chciał po prostu się wyspać, a ciężką rozmowę przełożyć na kiedy indziej. Najlepiej na "nigdy".
– Opowiedz mi coś o niej. Jest z Busan? Ma długie włosy? Och, Jungkook, nawet nie wiesz, jaka jestem podekscytowana! Może ta podróż do Tanzanii wcale nie była tak beznadziejnym pomysłem i bezsensowną stratą pieniędzy! – krzyknęła Koreanka, a młody mężczyzna na te słowa zacisnął pięść i wziął głęboki wdech.
Kochał Nayun, ale za każdym razem, gdy nazywała podróże bzdurnymi zachciankami i wydawaniem kasy w błoto, miał ochotę spakować walizki i już więcej do niej nie wracać, byleby oszczędzić sobie słuchania tych farmazonów. Teraz jednak jego złość się spotęgowała, bo znów zaczęła niewygodny temat, jakim była wybranka jego serca.
Jungkook miał ochotę wydrzeć się, że zakochał się w miodowowłosym chłopcu o gwieździstych oczach i poziomkowych ustach, który lubi południowoafrykańskie wino i zachody słońca, ale za każdym razem, gdy otwierał usta, coś blokowało mu krtań. Przełknął ślinę, zamknął oczy i pomyślał o Taehyungu.
– Nie jest z Busan, ale to żaden problem. Ma krótkie włosy, w kolorze złocistego miodu, są takie miękkie w dotyku... Ma migdałowe oczy, ale wystarczy się przyjrzeć, by dostrzec w nich całe plejady gwiazd. Mówię ci, mamo, nocne niebo nad Tanzanią może się przy nich schować. Zawsze wygląda tak pięknie, że aż zapiera mi dech. Lubi oglądać wschody i zachody słońca, siedząc na pomarańczowym kocu i wcinając takie płaskie pączki. Nie mają lukru, ale na pewno by ci posmakowały. Co jeszcze... Ach! Ma takie delikatne dłonie, że kiedy je trzymam, to mam wrażenie, jakby otulał mnie jedwab. Lubi żartować i podróżować, pasujemy do siebie. I nawet w tym wieśniackim kapeluszu z rondem wygląda nieziemsko. Jest prawdziwym pięknem, mamo, to określenie zwyczajnie wyczerpuje temat. – Jungkook przetarł kąciki oczu białą pościelą, słysząc jak Nayun pociąga nosem.
Nie powinien czuć się źle, w końcu nie zrobił z Taehyunga kobiety, ani nie okłamał matki, ale mimo wszystko, tak właśnie się czuł.
– Musi być wspaniała, synku. Nie możesz pozwolić jej odejść. Nawet jeśli za jakiś czas pomyślisz, że być może to tylko wakacyjny romans, to wyrzuć to z głowy jak najprędzej i walcz o nią do ostatniej chwili – powiedziała pewnie Nayun, a jej syn tylko uśmiechnął się lekko.
– Nigdy tak nie pomyślę. Prawdziwe piękno spotyka się w życiu tylko raz.
Ale ona wiedziała.
╰☆╮
Jungkook nie wiedział, kiedy barwiony drink zamienił się w kolejkę mocniejszych kieliszków. Nie wiedział też, dlaczego Lekoli tańczył na barze bez koszulki, porywając do tańca nastoletnie dziewczyny w wyzywających spódniczkach.
A już na pewno nie miał pojęcia, dlaczego wylądował z Taehyungiem w męskiej toalecie, okładając się żarliwymi pocałunkami przy akompaniamencie afrykańskiej muzyki klubowej. Był pijany, to fakt, obaj byli, ale absolutnie im to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Zachowywali się w stosunku do siebie znacznie śmielej, niż normalnie, mogąc wreszcie dać upust kotłujących się w nich emocjom. To pragnienie bycia bliżej od dłuższego czasu ich wręcz pożerało, a teraz nie musieli już tego maskować, przyjemnie oddając się tej rozkoszy.
Jungkook wariował, mogąc bez zawahania wgryzać się w szyję równie odurzonego alkoholem blondyna i ugniatać jego jędrne pośladki do woli. Nieobecne spojrzenie rozmarzonego Kima, dyszącego nad uchem jego imię, sprawiało, że jego członek boleśnie pulsował, błagając o zaspokojenie. Taehyung tak szaleńczo go podniecał, gdy wyglądał tak niewinne, a on miał ochotę zrobić z nim wszystko to, co wcześniej zdążył już sobie szczegółowo wyobrazić.
Potrzebował Taehyunga, a Taehyung potrzebował jego.
Dlatego nim upłynęło dziesięć minut, stali rozebrani na środku hotelowego pokoju fotografa, błądząc dłońmi po płonących, zroszonych pierwszymi kroplami potu ciałach.
Kim nie protestował, kiedy jego plecy zetknęły z chłodną ścianą, a dłoń mężczyzny zacisnęła się na jego szyi, pokrytej niemal w każdym miejscu purpurowymi śladami. Chciał tego, chciał, żeby Jungkook zrobił z nim tej skwarnej nocy wszystko. Pragnął czuć jego usta na swoich obojczykach, jego dłonie na swojej talii, a jego penisa między pośladkami. Wżynał paznokcie w łopatki czarnowłosego, błagając o więcej i więcej. Jak Jungkook mógłby mu odmówić?
Łóżko zaskrzypiało donośnie, gdy ciało Taehyunga bezwiednie opadło na śnieżnobiałą pościel. Wyglądał tak pięknie, wijąc się na niej z przyjemności, która dopiero za chwilę miała nadejść.
– Wypełnij mnie, Guk... Z-zrób ze mną co tylko chcesz, jestem cały, ugh, cały twój – sapał mniejszy, a Jeon naprawdę nie mógł oprzeć się pokusie uwiecznienia tych rozbieganych oczu. – Widzisz, jaki jestem m-mokry? To dla ciebie, Kook, pieprz m-mnie – jęczał przeciągle, kiedy Jungkook wsuwał w niego dwa palce, całując jednocześnie szczupłe łydki chłopca o poziomkowych ustach, nabrzmiałych od pocałunków i narastającego podniecenia.
Mężczyzna miał ochotę zassać się na każdym możliwym fragmencie skóry grzesznego Taehyunga, wygiętego na białej pościeli, oblizującego lubieżnie wargi. I najpewniej właśnie by to zrobił, gdyby nie fakt, że on także potrzebował natychmiastowego zaspokojenia. Nasunął więc na stojącą męskość gumkę i złapał leżącą na szafce nocnej lustrzankę.
– Wyglądasz jeszcze piękniej, kiedy tak bardzo mnie pragniesz, Taehyung – mruknął gardłowo, palcami lewej ręki wciąż pieszcząc ciasnotę swojego chłopca, natomiast tymi prawej wciąż naciskając spust aparatu. Musiał mieć zdjęcie tej ogarniętej rozkoszą twarzy, do której przylepiały się miodowe pasma wilgotnych włosów. A fakt, że Kim w ogóle nie protestował, tylko jeszcze chętniej rozchylał spuchnięte wargi i odchylał do tyłu głowę, ukazując przed obiektywem zmasakrowaną szyję, wyjątkowo nakręcał rozpalonego już Jungkooka.
– B-błagam, G-guk, pieprz mnie do nieprzytomności – załkał, a ciemnowłosy nie miał już serca, by tak katować swojego spragnionego chłopca. Wyciągnął więc z mokrego wnętrza palce, co spotkało się z niezadowoleniem mamroczącego coś pod nosem Kima, by zdecydowanym ruchem przerzucić go na brzuch i złapać władczo w biodrach. Taehyung wygiął się zachęcająco i pisnął, czując napierającego na jego zaczerwienione wejście członka. Zacisnął dłonie na przesiąkniętej potem pościeli i wgryzł się we własny nadgarstek, kiedy jego mężczyzna z głośnym sapnięciem posunął go do samego końca.
– Kurwa, Taehyung, jesteś perfekcyjny. – Jungkook wsuwał się w niego za każdym razem mocniej, brutalniej, bezczeszcząc prawdziwe piękno jeszcze intensywniej, niż robił to w swoich myślach. Ale one nijak miały się z tym, co czuł teraz, zaciskając dłonie na talii blondyna, wsłuchując się w jego uzależniające krzyki, jęki i prośby o więcej, nawet jeśli rozkosz mieszała się z bólem, a po policzkach spływały mu łzy. Chciał czuć Jungkooka możliwie najgłębiej, chciał być jego własnością, jego najpiękniejszym trofeum. Taehyung chciał być jego wszystkim, kiedy dławił się własnym orgazmem, a Jeon nie przestawał go dziko posuwać.
Nawet jeśli Kimowi zamazał się obraz, a w uszach szumiało, nigdy nie czuł się lepiej. A Jungkook pragnął, by ta chwila trwała wiecznie, gdy spuszczał się w swoim chłopcu o gwieździstych, szklących się oczach.
I wtedy już wiedział, że nigdy nie pozwoli mu odejść.
Wycieńczony Jungkook opadł obok drżącego ciałka Tae i chyba byłby największym głupcem świata, gdyby w tamtej chwili nie scałował jego łez, ani nie przeczesał zmierzwionych włosów w kolorze złocistego miodu.
– Przepraszam, Taehyung – szepnął, muskając wargami przepięknie zaróżowione policzki Kima.
– Przestań – prychnął blondyn, pozwalając mężczyźnie na zamknięcie go w swoich ramionach. Gdyby miał siły, uderzyłby go w łeb za te niedorzeczne przeprosiny.
W pokoju panował zaduch, nawet jeśli chłodne powietrze wpadało przez uchylone okno do pomieszczenia, a klima działała na najwyższych obrotach. Jeon zapomniał o słowach matki równie szybko, jak sobie o nich przypomniał.
– Zakochałem się w tobie, Taehyung.
Mniejszy jeszcze mocniej wtulił się w spocony tors fotografa.
Wiem.
╰☆╮
Jungkooka przebudził błysk flesza. Przetarł więc niespokojnie zaspane oczy i uchylił powieki, czując ciężar na swoich udach. Całkowicie nagi Taehyung, okryty jedynie w pasie białą pościelą, siedział na nim okrakiem i trzymał w rękach jego lustrzankę. Dla mężczyzny było to raczej niecodziennie doświadczenie, ponieważ nie pamiętał, kiedy ostatnim razem to on znajdował się po drugiej stronie obiektywu.
– Dzień dobry, Tae – mruknął z wyraźną, poranną chrypką i bez zastanowienia położył dłonie na talii blondyna, sunąc palcami po całej jej długości. Kim wyglądał tak cudownie z tym aparatem w delikatnych dłoniach, w tych wpadających przez okno promykach afrykańskiego Słońca, w tym całym nieładzie, jakim były rozburzone włosy, pokryta krwistymi śladami szyja, czy posiniaczone biodra.
– Dzień dobry, Gukkie – odpowiedział z uśmiechem, robiąc obejmującemu go mężczyźnie kolejne zdjęcie.
– Dlaczego robisz mi zdjęcia? – Jeon zmarszczył czoło, w końcu rozumiejąc, dlaczego na początku dla Taehyunga było to lekko niekomfortowe.
– Bo jesteś piękny – odparł bez zastanowienia, a ciemnowłosy poczuł, że już nie potrzebuje kawy, by podnieść sobie z rana ciśnienie. Jego serce zaczęło uderzać coraz szybciej, a on nie potrafił mu odpowiedzieć. Nikt nigdy nie nazwał go "pięknym" (może tylko czasem Nayun czy jakieś stare ciotki mówiły o nim "przystojniak z Busan"). Pewien był, że nie zasługiwał na takie określenie, ale nic nie mógł poradzić na to, że po jego ciele rozeszło się przyjemne ciepło, a on miał ochotę przyciągnąć do siebie tego wyjątkowego chłopca o gwieździstych oczach i miodowych włosach, by następnie wycałować całe jego rozkoszne ciałko.
– Nie jestem.
Jungkook nie wiedział...
– Jesteś piękny, Jeon Jungkook – powtórzył Kim jeszcze pewniej i czuł, że mógłby powtarzać te słowa do znudzenia, tak długo, aż fotograf w końcu przyznałby mu rację.
... ale Taehyung tak.
╰☆╮
Każdy kolejny dzień w tym raju na Ziemi był dla dwójki zakochanych na wagę złota. Nie chcieli myśleć o powrocie, o tym, że koniec zbliża się nieubłaganie. Jungkook miał przecież zabukowane bilety lotnicze na konkretne daty, a Taehyung nawet nie wiedział, kiedy matka po prostu powie mu: "Jutro wracamy". Zawsze tak robiła, zdążył przywyknąć. Lecz wtedy było mu wszystko jedno, nic, na dobrą sprawę, nie trzymało go w tej Tanzanii, w której gościł od najmłodszych lat bez przerwy. Był pewien, że nic już go tam nie zaskoczy i po raz setny będzie jedynie pić w samotności wino, obserwować zachody słońca na pomarańczowym kocu i czytać książki przy basenie w kurorcie. Był pewien, że nie spotka nikogo ani niczego nowego.
Ale spotkał Jungkooka i jego świat zmienił się diametralnie.
Teraz nie chciał opuszczać Tanzanii, nie chciał, by matka z dnia na dzień kazała mu pakować walizki. Nie wybaczyłby sobie tego, gdyby zostawił Jeona. Jego życie tak zwyczajnie nie byłoby pełne bez tego zakochanego w podróżach, czarnowłosego fotografa, latającego za nim bez opamiętania z lustrzanką w rękach.
Taehyung wiedział, z czym wiązać się będzie powrót do Korei i coś nieprzyjemnie ściskało go w gardle, gdy myślał o rozłące. Jednak już nawet nie chodzi o odległość, a to, jak ich związek byłby w kraju postrzegany. Nie chciał stać się obiektem kpin, ani stracić rodziców, których reakcję na taką nowinę już widział oczyma wyobraźni. Mimo że matka była światowa i tolerancyjna, wątpił, by przyjęła to z uśmiechem na twarzy. Na dodatek Jungkook wiele opowiadał mu o Nayun, która w tej kwestii zdawała się być jeszcze bardziej konserwatywna.
Gdyby mógł, zostałby z Jeonem w Tanzanii już na zawsze.
╰☆╮
Jungkook obserwował zza obiektywu, jak uśmiechnięty Taehyung biega po plaży w deszczu, przesiąknięty do suchej nitki. Koszula w etniczne, afrykańskie wzory, ściśle przylegała do jego szczupłego ciała, a z miodowych kosmyków skapywała woda. Wyglądał tak pięknie, tak beztrosko, jakby Słońce, znikając za ciemnymi chmurami, oddało wszystkie swe promienie temu chłopcu o poziomkowych ustach, w którym już mieszkały przecież gwiazdy. Taehyung musiał mieć naprawdę piękną duszę, skoro cały wszechświat lgnął do niego, chcąc być częścią tego anioła.
Każdy przecież chciałby być częścią prawdziwego piękna.
– Nie wyjeżdżaj, Guk – powiedział blondyn tego deszczowego dnia gdzieś u wybrzeży Tanzanii, trzymając mokrą dłoń fotografa.
W jego głowie natychmiast pojawiła się Nayun, łkająca mu do słuchawki, że za nic w świecie nie może pozwolić odejść swojej miłości. Nawet jeśli tak blisko końca ich relacja przypominać zaczęła ulotny, wakacyjny romans, to Jungkook prędko odsuwał od siebie takie myśli.
– Co z nami będzie? – dodał po długiej chwili ciszy, kiedy czarnowłosy nie odpowiadał, spoglądając tylko w burzowe niebo i pozwalając, by rzęsisty deszcz uderzał w jego zaczerwienione policzki.
– Nie wiem, Taehyung – szepnął, dziękując deszczu za to, że po prostu sobie padał i zmywał jego łzy.
– Nie chcę się z tobą żegnać, wiesz? Nie chcę wstawać z myślą, że moje łóżko jest za duże na mnie samego, bo brakuje obok kogoś, kogo w tak krótkim czasie pokochałem. Nie chcę, by ludzie robili mi zdjęcia, bo tylko ty możesz mi je robić. Nie chcę pić więcej wina, bo nie czując smaku twoich ust na butelce, będzie tylko żałosnym wspomnieniem tych chwil. Nie chcę już więcej przyjeżdżać do Tanzanii, wiedząc, że ciebie już nigdy tutaj nie zastanę. Nie chcę, by dotykały mnie ręce kogoś innego, by całowały mnie usta kogoś innego. Ja po prostu nie chcę, rozumiesz? – zapłakał rozpaczliwie blondyn, krzycząc z bezsilności ze wzrokiem utkwionym w ocean, którego tak szczerze w tamtej chwili nienawidził.
– Wiem, Taehyung. Ja też nie chcę – odparł spokojnie Jungkook, ciągnąc Kima za nadgarstek prosto w swoje ramiona. Przeczesał palcami zmoczone włosy, czując jak ciało mniejszego drży. – Dlatego zrobię wszystko, żebyś nie musiał się ze mną żegnać, żebyś nie musiał budzić się beze mnie, ani pić wina w samotności. I nie pozwolę, by ktokolwiek, poza mną, całował twoje usta, dotykał cię, czy nawet robił ci zdjęcia – mówił, a z każdym kolejnym słowem czuł, że nie były to tylko puste obietnice.
– Co więc zrobisz, kiedy wrócisz do Busan?
– Przygotuję materiał z Tanzanii dla wydawnictwa i wystawę twoich fotografii. – Jungkook uśmiechnął się, przypominając sobie o wygranym zakładzie. – A potem zacznę planować kolejną podróż. Z tobą.
Taehyung uniósł głowę i spojrzał szczenięcymi oczami na swojego mężczyznę, jakby chcąc się upewnić, czy ten nie żartuje.
– Nikt nie musi o nas wiedzieć, przynajmniej na razie. Sprzedam wszystko, co mam, żeby móc latać z tobą dookoła świata. Tylko my i zachody słońca w tych wszystkich, pięknych miejscach. Będziemy wydawać albumy ze zdjęciami albo nawet zaczniemy pisać książki o podróżach. A każdego stycznia będziemy przylatywać do Tanzanii, by kochać się pod gwiazdami i pić wino na pomarańczowym kocu. Chciałbyś tak spędzić ze mną resztę życia, Taehyung?
– To moje marzenie, Guk – odpowiedział, niemalże wchodząc mu w słowo, kiedy zarzucił na Jeona swoje ramiona i wpił się namiętnie w usta, na które czekał od zawsze.
I wtedy Jungkook już wiedział, że każda kolejna podróż będzie tą najlepszą.
╰☆╮
I faktycznie lata mijały, a każda podróż była tą najlepszą, ponieważ mieli siebie, wspólnie przeżywając tropikalny deszcz, arktyczny śnieg i pustynny piasek. I nawet nie musieli tego mówić, bo oboje wiedzieli, że nie ma nic piękniejszego od Afryki, która ich połączyła.
Wiedzieli przecież od początku.
KONIEC
Mały słowniczek suahili:
*Mbili kahawa tafadhali. - Poproszę dwie kawy.
*Nzuri, asante. - Dobrze, dziękuję.
*Jambo! - Witaj!
(A/n bardzo dziękuję wszystkim, którzy mieli na tyle siły, by wytrwać do końca! Jest to dla mnie dość ważne opowiadanie, bo - tak jak wspominałam - charakter Jungkooka był w dużej mierze wzorowany na moim. Pisałam to zaledwie przez jeden dzień, ale miałam wrażenie, że to opowiadanie pisało się samo, a ja tylko pomagałam mu przez wciskanie odpowiednich klawiszy. Mam nadzieję, że choć trochę się spodobało i udało mi się nadać tej historii odpowiedni klimat, na czym najbardziej mi zależało. Dziękuję raz jeszcze i jeśli możecie - zostawcie coś po sobie ♥)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro