Accio#26
Gdy schodziłaś ze schodów zobaczyłaś swojego ojca.
- Witaj. - przywitałaś się.
- Witaj.
- Mam pytanie.
- Słucham.
Wzięłaś głeboki oddech.
- Dlaczego w Departamencie Tajemnic kazałeś mnie zabić, a w lesie nawet nie kiwnąłeś palcem, żeby pomóc Draco. I jeszcze jedno...dlaczego groziłeś mu!? Nie wiem czym, ale się dowiem! Omal przez ciebie nie zginęłam!
Czułaś, że emocje wzieły nad tobą górę.
- Życie nie jest proste...
- Ale ja mogłam go już nie mieć!
On nic nie odpowiedział tylko wyszedł.
- Tak się nie zachowuje ojcec!! - krzyknęłaś ostatni raz.
Po kilku dobrych godzinach usłyszałaś dzwonek do drzwi. Otwarzyłaś. Stał tam Ron razem.z Hermioną i Ginny. Ty w jednej chwili rzuciłaś mu się na szyję.
- Cześć Wikuś. - przywitał się.
- Cześć Ron. - odpowiedziałaś puszczając go.
- Miona! - zauważyłaś dziewczyne i zaraz stałyście juz w ucisku.
- Hej Wiki. - przywitała się teraz Ginny.
- Hej Ginny. - odpowiedziałaś i lekko ją przytuliłaś.
Po pewnym czasie dotarliście do Nory. Nic się nie zmieniło. Dom nadal stoi (co w przypadku bliźnaków to nie lada wyczyn). A o wilku mowa. Zaraz zostałaś oderwana od ziemi i posadzona na czyiś ramionach.
- Hej chłopaki!
- Siemka Wik!! - krzyknęli oby dwaj.
- Jak tam zdrówko?
- Jakoś leci?
Pytali po kolei.
- Tak...jakoś... - odpowiedziałaś niepewnie. Bałaś się gdzie jest Harry. Może w domu? Dlaczego pi ciebie nie przyjechał. Może juz wie!? A może...o nie...może już nie żyje?...Wiktoria! Ogarnij się! Weszłaś do środka.
- Wiktoria!
Pani Weasley do ciebie podeszła i cię przytuliła.
- Pani Weasley!
- Jak miło cię widzieć.
- Panią też. - odpowiedziałaś z uśmiechem.
Zobaczyłaś Pana Weasleya.
- Witaj Wiktorio.
- Dzień dobry, Panie Weasley.
- Gdzie Harry? - spytała Hermiona.
- Nie ma go. Spotkamy się dopiero na dworcu.
Chciało ci się płakać na samą myśl o tym, że przez ten czas może mu się coś stać.
- Oh jaka szkoda. - powiedział Fred z Georgem.
- Co jest Wiki? - spytał Ron widząc, że jesteś jakaś nieobecna. Ty tylko na niego spojrzałaś i wyszłaś na dwór. Księżyc świecił prosto na ciebie, a gwiazdy wesoło błyskały na niebie. Było już po 23:00. Usiadłaś na jednym z kamieni i wpatrywałaś się w niebo. Miałaś dosyć. Miałaś dosyć tego wszystkiego. Dosyć życia. Chciałaś po prostu sobie strzelić Avadą. Byłby spokój. Dlaczego to ci się przypomina, a potem tego w ogóle nie pamiętasz? Dlaczego żyłaś 14 lat w kłamstwie? Dlaczego twoi dawni rodzice nie żyją? Chciałaś teraz jechać do Londynu na cmentarz. Może tam leżą? A może ich zwłoki po prostu gdzieś wywalono. Dawno nie byłaś też na grobie swojego dziadka. To on dał ci te książki. Po co? Przez to masz same kłopoty! Wydałaś Harrego. Nie mogłaś tego znieść. Nagle ktoś położył rękę na twoim ramieniu. Odwróciłaś głowę. Był to Ronald. Widział, że płaczesz.
- Hej.
- Hej. - odpowiedziałaś cicho
- Co robisz? - spytał delikatnie.
- Siedzę i patrze w gwiazdy.
Teraz Ron usiadł obok Ciebie i również popatrzył w gwiazdy.
- Piękne prawda? - powiedział. - Zawsze lubiłem patrzeć w nocne niebo jak byłem mały. Czasem nawet zdarzyło mi się wymknąć z domu żeby chociaż przez chwilę na nie spojrzeć. To pozwala zapomnieć na chwilę o problemach lub odwrotnie. Pozwala nad wszystkim pomyśleć.
Byłaś w szoku. Nie znałaś Rona od tej strony. Był twoim najlepszym przyjacielem.
- No ja mam teraz tą drugą opcję, chodź wolałabym pierwszą. - powiedziałaś i łza poleciała ci po policzku.
- Powiesz co cie gryzie? - spytał Ron.
- Nie mogę...chociaż mogę...ale nie...
- No dobrze. Nie będę naciskał. Jak by coś to jestem u mnie w pokoju. - powiedział i zaczął iść w stronę domu.
- A! Dam Ci małą radę. - wrócił się. - Jak nie chcesz nikomu powiedzieć, to krzyknij. Najlepiej w lesie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro