Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

W ogóle ktoś kojarzy tę piosenkę? Ja sobie ostatnio o niej przypomniałam i teraz słucham jej na okrągło <3

Pov. Kimiko Long
- Dodaj jeszcze trochę brokatu - doradziła Felicja, niespokojnie zerkając na biurko nauczycielki.
Spojrzałam w tę samą stronę, a upewniwszy się, że Pani Draw jest zajęta przęglądaniem gazetki z kosmetykami, strzepałam z łusek nieco błyszczącego pyłu.
- Żadnych produktów własnych - usłyszałyśmy za sobą rozbawiomy głos młodej kobiety.
Odwróciłyśmy się w jej stronę, ukazując zęby w sztucznych uśmiechach.
- Ciekawe jak radzi sobie Sisi? - zagadnęłam do wróżki.
- Trochę mi głupio, że to przez nas ma karę...
- Znając ją, to zapewne sobie poradziła, ale i tak wypadałoby przeprosić...
- No dobrze, kochani - naszą rozmowę przerwał głos nauczycielki. - To będzie już koniec na dziś. Swoje prace dokończycie w piątek.
Wszyscy wraz ze mną gwałtownie podnieśli się z krzeseł. Spojrzałam ostatni raz na mój obrazek. Potężny czerwony smok, kroczący przy jeziorze, wyglądał znośnie. Tylko kto by pomyślał, że brokat doda mu tyle uroku?
Razem ze współlokatorką wyszłyszmy z sali, po czym skierowałyśmy się do wyjścia z pracowni plastycznej. Słońce właśnie zachodziło za linię widnokręgu, uszczęśliwiając swoim pięknem przechadzających się po ogrodzie uczniów. Właśnie skończyły mi się ostatnie zajęcia w tym dniu. Czytanie z gwiazd miałam mieć dopiero jutro, więc spokojnie mogłam wracać do pokoju. Nie mogłam się już doczekać, aby rzucić się na łóżko, po czym zasnąć, opatulona po samą szyję kołdrą. Ten dzień był naprawdę męczący, ale za to świetnie się bawiłam wraz z przyjaciółkami.
- Słyszysz to co ja? - wyrwał mnie z zamyśleń głos Felicji.
- Nie... Trochę się zamyśliłam... - przyznałam, drapiąc się po karku.
- Uwaga! - usłyszałam... z góry?
Nie zdążyłam nawet podnieść wzroku, a coś ostro zakończonego uderzyło we mnie, popychając w stronę przyjaciółki. Felicja zachwiała się po czym upadła na ziemię, ja na nią, a na mnie... Sisi wraz z miotłą.
- O kurde, moja kość ogonowa - jęknęła lawendowowłosa, wygrzebując się z pod mojego ciała. W tym samym czasie gepardzica zerwała się na równe nogi, po czym złapała miotłę w dwie dłonie.
- Wy... - warknęła, dotykając dołem miotły mojej głowy.
Chwilę potem zaczęła okładać nas podłużnym przedmiotem, który aktualnie miała w posiadaniu.
- To za to, że namówiłyście mnie na ten głupi zakład! - oznajmiła.
Kątem ona widziałam, że kilkoro uczniów również wracających z zajęć, miało z nas niezły ubaw. W tym turkusowowłosy chłopak i szatynka, których kojarzyłam z widzenia.
- Sisi, odpuść - poprosiłam, zasłaniając się rękami. - Zrobiłyśmy źle, ale wtedy nie myślałyśmy o konsekwencjach...
- Wybaczysz nam? - spytała wróżka.
Zdenerwowana współlokatorka przerwała destrukcyjną czynność, po czym złożyła ręce na klatce piersiowej.
- Wybaczę... - mruknęła. - ... Pod warunkiem, że któregoś dnia wykonacie wyzwania wymyślone przeze mnie.
- Niech ci będzie - zgodziłam się, wygrzebując z plecaka pojemnik pełen bitej śmietany.
Rzuciłam przedmiot w stronę gepardzicy, którą zwinnie złapała go w obie ręce, wypuszczając tym samym z dłoni miotłę.
- Odebrałyście ją... - bardziej stwierdziła niż zapytała dziewczyna.
- Tak, po zabraniu jej tobie, woźna postawiła ją centralnie przed nami na koszu na śmieci - oznajmiła Felicja, podnosząc się z ziemi.
Prędko wzięłam z niej przykład. Kilka minut później wszystkie trzy ruszyłyśmy w stronę akademii, mijając grupkę zmierzającą na zajęcia z czytania z gwiazd.
- W ogóle, dziewczyny... Odkryłam coś interesującego - przerwała krępującą ciszę Sisi.
- I... - próbowałam coś powiedzieć, ale wspołlokatorka mi przerwała.
- Ale nie powiem wam co! To trzeba samemu zobaczyć. Chciałabym się tam z wami wybrać...
- Kiedy dokładnie? - zadała pytanie wróżka.
- Którejś nocy... Kiedy wszyscy będą już spali, a sprzątaczki nie będą szwendać się po korytarzach...

Pov. Viviana Tiger
Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi od pokoju, starając się nie zbudzić moich śpiących wspołlokatorek. Następnie przebiegłam po czerwonym dywanie, po czym zbiegłam schodami na parter. Obojętnie przeszłam obok sprzątaczki, myjącej marmurową posadzkę. Widziałam jak kobieta kręci głową niezadowolona z powodu mojego lekko przybrudzonego obuwia, z którego obsypywała się resztka ziemi. W sumie mogłabym przeprosić za robienie syfu, ale moja demoniczna dusza mi na to nie pozwalała. Do tej pory żałowałam paktu, który zawarłam z tymi potworami. Najchęniej cofnęłabym się w czasie, ale nie jest to możliwe. Brzydzę się sobą i całym moim gatunkiem. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że w każdej chwili, pod wpływem silnych emocji, mogę kogoś nieświadomie skrzywdzić!
Wbiegłam na dziedziniec, rozglądając się dookoła. W końcu niezauważalnie zbliżyłam się do boiska koszykówki, po czym zajęłam wygodne miejsce na ławce tuż przed nim. Prędko sięgnęłam do torby, wygrzebując z niej jedną z moich ulubionych książek o tamatyce fantasy. Zanim jednak ją otworzyłam, przyjżałam się małym złotym literkom w tytule. Czytałam ją już tak wiele razy... Nie sądziłam, że jeszcze mi się przyda. Ale jednak! Może niekoniecznie do czytania. Otworzyłam książkę na pierwszej stronie i zaczęłam bezsensownie odczytywać w myśli w ogóle niepowiązane ze sobą słowa. W końcu odważyłam się podnieść wzrok. Był tam... Z resztą jak co dzień. Kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej znowu ćwiczył. I tak codziennie, zawsze rano, czasami jeszcze pod wieczór. A skąd to wiem? Trochę głupio się przyznać, ale potajemnie obserwowałam go przez te kilka dni. Właściwie to sama nie wiem dlaczego. To tak jakby jakaś niewidzialna siła przyciągała mnie na tę ławkę każdego poranka. Po prostu miło jest nacieszyć oczy jego postacią. To, jak po prawie każdym strzelonym koszu cieszy się jak małe dziecko, klaszcząc w dłonie lub wolając ciche: "Excellent", jest po prostu urocze. To, co łączyło mnie z tym blondynem nie było niczym innym jak szczerą sympatią. Przeżyłam już kiedyś trudny związek... Nie mogę pozwolić, aby kiedykolwiek się to powtórzyło, bo chyba nie przeżyję kolejnego zranienia. Może i jestem demonem, ale pod tą oschłą powłoką kryje się bardzo wrażliwa dziewczyna, tylko czasami trochę trudno mi ją ukazać.
Prześledziłam wzrokiem piłkę lądującą w koszu. Chłopak podskoczył z radości, po czym obkręcił się wokół własnej osi. Uśmiechnęłam się lekko na widok jego radości. Zatrzymałem chwilę wzrok na jego umięśnionych ramionach, po czym zaczęłam sunać spojrzeniem wyżej. Prześledziłam jego szyję, usta, prosty nos, aż w końcu doszłam do niebieskich oczu, które... wpatrywały się we mnie z zaintrygowaniem. Prędko spuściłam głowę, a następnie zaczęłam śledzić wzrokiem zdania w mojej książce. Usłyszałam kroki, które z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze. W końcu ucichły, a na kostce chodnikowej, tuż przede mną, pojawił się duży cień. Powoli podniosłam wzrok, napotykając pytające spojrzenie blondyna. Uśmiechnęłam się zawstydzona, marszczac mój lekko zadarty nos.
- Dlaczego mnie obserwujesz? - spytał niesmowicie ciepłym głosem.
- Ja? Nie... - tylko tyle udało mi się z siebie wydusić. - ... Tylko czytam.
- No błagam Cię - zaśmiał się nastolatek. - Kto normalny każdego dnia czyta tę samą stronę książki?
- Ja po prostu wolno czytam...
Boże, to było takie żałosne, Viv!
- Kłamiesz - nie dawał za wygraną.
- Nie, ja nigdy...
- Kłamiesz... I to w żywe oczy.
Spojrzałam na niego zdezorientowana, a kiedy na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech, mimowolnie się zaczerwieniłam.
- Chodź - rozkazał, łapiąc mnie za rękę.
Uczeń jednym szarpnięciem, podniósł mnie z ławki, po czym zaczął prowadzić w stronę boiska.
- Co ty robisz?! - zapytałam lekko przestraszona, próbując wyrwać dłoń z jego uścisku.
- Zobaczymy czy w grze jesteś tak samo dobra, jak w podglądaniu - oznajmił, podając mi piłkę.
Blondyn ustawił mnie na wprost kosza. Spojrzałam na niego pytająco, ten zaś kiwnął głową na zachętę. Na początku nie za bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić. Stałam na boisku mocno przestraszona, próbując przypomnieć sobie zasady gry w kosza z podstawówki. Rzucało się jedną ręką czy dwoma? A zresztą... Co to za różnica. Niepewnie rzuciłam przedmiot w stronę kosza. Piłka odbiła się od obręczy, po czym poleciała prosto w moją stronę, uderzając mnie w brzuch.
- Cholera - jęknęłam, zwijając się z bólu - Durna piłka...
- Dobrze ci poszło - zażartował sportowiec, kucając tuż przede mną.
Odgarnął opadające kosmyki włosów z mojej buzi i założył je za moje ucho, aby lepiej widzieć moją skrzywioną twarz.
- Nie żartuj sobie ze mnie - rozkazałam, posyłając mu niedowierzajace spojrzenie.
- Przepraszam - oznajmił, przewiercając mnie troskliwym spojrzeniem. - Bardzo cię boli?
Nie mogłam uwierzyć w to, że ten chłopak tak bardzo przejmował się losem ledwo znanej mu dziewczyny. Słowo przepraszam również nie było moją codziennością. Zastanawiałam się, jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji. Zapewne postawiłabym na swoim, ale jeszcze chociaż trochę się wykłócała... Trzeba być naprawdę odważną istotą, aby od tak po prostu przeprosić!
Nie wiedząc co mu odpowiedzieć, prędko się wyprostowałam, po czym wybiegłam z boiska, zostawiając nastolatka zapewne z mnóstwem nurtujących go w tej chwili pytań.
Gdyby tylko życie było takie proste, a każde słowo bez problemu przechodziło człowiekowi przez gardło, nie raniąc, nie niszcząc od środka...

Pov. Catherine Fantastic
Została mi już tylko ostatnia prosta do przebiegnięcia trzeciego kółka. Szczęśliwa dobiegłam do linii mety.
- Dalej, Catherine! - zawołał Pan Downing. - Zostało ci jeszcze tylko ostatnie okrążenie!
- Pocieszające - mruknęłam sarkastycznie, omijając dużą lipę.
Prędko wyprzedziłam wysokiego szatyna, który niechętnie usunął mi się z drogi, pod wpływem zmęczenia. Jednak bycie kotołakiem dawało mi wiele korzyści. Wrodzony koci spryt, inteligencja i zwinność były doskonałymi cechami, których większość osób mogłaby mi pozazdrościć. Jednak oni nie wiedzą o mojej okrutnej przeszłości. Rozwód rodziców, a następnie niespodziewana śmierć ojca zostawiła na mojej bladej skórze wieczne blizny, przez które cierpiałam przez kilka lat. Nareszcie udało mi się chociaż trochę o wszystkim zapomnieć. Mama zapisała mnie do tej akademii wyłącznie dla mojego dobra. Abym wreszcie zajęła myśli czymś innym, a smutne wspomnienia zostawiła daleko w tyle.
Zasapana przystanęłam na chwilę, aby trochę odpocząć. Oparłam dłonie na kolanach, pochylając się do przodu. A może... Nie, nie mogę tego zrobić. To byłoby niesprawiedliwe wobec innych uczniów i nauczyciela. Ale przecież nikt nie musi o tym wiedzieć...
Rozglądnęłam się dookoła. Wszyscy byli gdzieś daleko w tyle, a ja miałam doskonałą szansę, aby przeteleportować się do zakrętu tuż przed prostą do linii kończącej. Przymknęłam oczy, po czym maksymalnie skupiłam myśli na tym jednym celu. Kilka sekund później, po podniesieniu powiek, znalazłam się tuż przy krzakach dzikiej róży. Później wystarczyła mi już tylko niecała minuta, abym bez żadnych przeszkód dobiegła do mety. Nauczyciel klasnął w dłonie, a następnie zerkął na stoper.
- Ma pani doskonały czas, panno Fantastic - oznajmił, posyłając w moją stronę zadowolony uśmiech.
Tak... doskonały czas, zdobyty tylko i wyłącznie dzięki mojej teleportacji.
Wyłożyłam się na trawie, po czym dotknęłam dłońmi rozgrzanych policzków. Odszukałam wśród plecaków mój bagaż. Kiedy wyjęłam z niego niegazowaną wodę prędko odkręciłam korek, przystawiłam butelkę do ust i nabrałam do buzi jeden duży łyk. Po przełknięciu doznałam przyjemnego uczucia zimnej cieszy rozlewającej się w moim rozgrzanym organiźmie.
Kilka sekund później na trawie, tuż obok mnie wyłożyła się Gabrielle, moja współlokatorka. Brunetka oparła twarz na dłoni, przyglądając się z zainteresowaniem mojej twarzy.
- Fajnie jest cię widzieć w postaci człowieka - odezwała się, po czym uśmiechnęła lekko.
- Yhym... - burknęłam, kładąc się na ziemi i zakrywając oczy dłonią, z powodu rażącego słońca.
Był wczesny wrzesień i to zrozumiałe, że słońce jeszcze przygrzewa... Ale dwadzieścia siedem stopni na termometrach to już lekko przesada!
Nie usłyszałam żadnego komentarza ze strony fiołkowookiej. Uśmiechnęłam się pod nosem, z powodu wyczekiwanego spokoju. Z ciekawości odsłoniłam twarz i spojrzałam kątem oka na nastolatkę. Westchnęłam, widząc, że znów zapisuje coś swoim dzienniku. Cholera, kiedy ona zdążyła wyjąć ten swój pieprzony zeszyt?! Przewrociłam oczami na znak irytacji. Już wyobrażałam sobie jakie w tej chwili zapisywała o mnie informacje.
Catherine Fantastic
Bardzo niesympatyczna osóbka, która kocha się irytować i przebywać w samotności.
Tak, zapewne tak to właśnie wygląda. No ale co ja na to poradzę? Taka już jestem.
- Za chwilę będzie dzwonek - wyrwał mnie z rozmyślań głos nauczyciela. - A więc teraz się z wami żegnam, a wy zmiatajce do pokoi się przebrać. Widzimy się jutro o tej samej porze...
Mozolnie podniosłam się z trawy i zaczęłam kierować w stronę akademika. Gabrielle zwinnie mnie dogoniła. Zostawiłam to bez kometrza i cała drogę przemilczałyśmy. W końcu znalazłyśmy się pod naszym pokojem. I jako że to mi powierzyli klucz, to ja miałam ten zaszczyt otworzenia drzwi.
Szczęśliwa weszłam do środka, po czym od razu rzuciłam się na łóżko.
- Jaką masz następną lekcję? - zapytała cicho Gabrielle.
A już myślałam, że będzie spokój.
- Nie wiem... Nie pamiętam - skłamałam.
Prędko przewróciłam się na drugi bok, twarzą do ściany.
- Dlaczego mnie olewasz? - usłyszałam.
- Nie bierz tego do siebie, Gabrielle... Po prostu taka już jestem - oznajmiłam.

Pov. Drake Smith
- Przepraszam, czy jest jeszcze może sól? - zapytał rudzielec, stojący przede mną w kolejce.
Soli... Soli mu się zachciało?! Boże, chłopie tu jest kolejka! Czy mógłbyś się pospieszyć?!
- Nie - burknęła beznamiętnie kucharka, niecierpliwie stukając palcami o blat.
- Ale czy jest pani pewna? - nie dawał za wygraną uczeń.
- Tak, jest pewna...
Zawiedziony chłopak zabrał ze stołu swój talerz, po czym odwrócił się na pięcie. I chyba nie był bym sobą, gdybym specjalnie nie podstawił mu nogi. Nastolatek stracił równowagę i runął na ziemię, wypuszczając wszystko z dłoni. Pierogi rozsypały się po podłodze, a sam talerz rozbił się na kilka kawałków. Kilkoro uczniów podbiegło, aby mu pomóc, jeszcze inni patrzyli na niego ze współczuciem... A ja? Ja uśmiechałem się złośliwie. Odebrałem od kucharki swoją porcję pierogów, po czym pomaszerowałem w stronę wolnego stolika. No błagam, czy tylko mnie rozwala widok rudzielca leżącego na kafelkach w towarzystwie pierogów? Zaśmiałem się pod nosem, poprawiając rozwichrzone włosy. Niestety nie zauważyłem idącej z naprzeciwka dziewczyny. A może to ona nie zauważyła mnie? Sam nie wiem, ale to nie jest ważne. Zanim się obejrzałem wpadliśmy na siebie. Z kubka nastolatki wprost na moje krocze wylała się świeżo zagotowana woda. Jęknąłem, wypuszczając z dłoni talerz, który chwilę potem roztrzaskał się na ziemi.
- Cholera - jęknąłem, próbując wytrzeć parzącą ciecz rękawem bluzy.
- Boże, przepraszam! - usłyszałam obok siebie. - Bardzo przepraszam! To było niechcący!
Prędko podniosłem rozgniewany wzrok. Po chwili napotkałem duże, bystre, ciemnobrązowe oczy, które przyglądały mi się ze współczuciem. Nie wiadomo dlaczego, ale w jednej sekundzie ogarnęła mnie chęć zemsty, nienawiść, pogarda... A równocześnie ledwo przebijające strach i zakłopotanie.
- Może ja pomogę... - zaproponowała nieznajoma.
Prędko odtrąciłem jej małą dłoń, próbującą podać mi serwetkę.
- Dzięki, ale możesz mi jedynie zaszkodzić - warknąłem, posyłając jej nienawistne spojrzenie.
- Ta-tak mi przykro... - oznajmiła. W jej głosie łatwo dosłyszałem nutkę strachu.
- Następnym razem lepiej patrz jak leziesz - powiedziałem oschle, po czym zacisnąłem zęby pod wpływem przeszywającego bólu.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że na stołówce zapanowała cisza. Wszyscy z zainteresowaniem przysłuchiwali się naszej rozmowie.
- Boli cię... - bardziej stwierdziła niż zapytała dziewczyna.
Nic nie powiedziałem. Miałem o wiele ciekawsze zajęcie. Mimowolnie zawiesiłem wzrok na jej odkrytej szyji i dekolcie. Prędko skarciłem się w myśli.
- A wy co się tak gapicie?! - warknąłem na obserwatorów, którzy od razu odwrócili głowy, wracając do wcześniejszych czynności.
Bali się mnie. Naprawdę wiele osób w tej szkole się mnie bało. Zapewne odstraszał je mój charakter, ale ja miałam to w głębokim poważaniu.
- Czy mogę coś jeszcze dla Ciebie zrobić? - spytała brunetka.
- Na twoim miejcu, trzymałbym się ode mnie z daleka - oznajmiłem wściekły.
- Jasne, ja...
- Ann! - usłyszeliśmy czyjś głos z prawej strony.
Wysoka brunetka właśnie biegła w naszą stronę.
- Nie drażnij kolegi - poprosiła niebieskooka, kładąc dłonie na ramionach mojej potrącicielki.
- Ja tylko...
- Bardzo przepraszam za koleżankę. Ona... Zapewne zrobiła to nieumyślnie.
Znajoma brązowookiej odciągnęła ją ode mnie na bezpieczną odległość, po czym zaczęły kierować się w stronę lady.
- Chodź, zrobimy sobie nową herbatę - usłyszałam jeszcze słowa wysokiej brunetki.
Ann, bo tak najwyraźniej miała na imię moją potrącicielka, odwróciła jeszcze głowę w moją stronę. Udałem, że tego nie zauważyłem, spuszczając wzrok i kolejny raz przecierając spodnie. W końcu podniosłem spojrzenie, przyglądając się jej dużym skrzydłom, wystającym z pleców.
Cholerne poparzenie. Muszę się przebrać... I przydałoby się to jakoś schłodzić...

Pov. Colin Smithson
Usiadłem przy wolnym stoliku, rozglądając się po stołówce. Wszyscy uczniowie było tacy weseli. Może to z powodu przerwy obiadowej?
Nie poznałem jeszcze moich współlokatorów, bo zakwaterowałem się w akademii dosłownie kilka minut temu. Nie znałem tu jeszcze nikogo. No... oprócz Lily.
- I jak ci się podoba? - zapytała z podekscytowaniem rudowłosa, przysiadając się do mnie.
- Coś ty taka podniecona, siostrzyczko? - zapytałem rozbawiony.
Co prawda nie byliśmy rodzeństwem, ale spokojnie można było nas tak nazwać. Spędziliśmy ze sobą już tyle lat... Znamy się jak nikt inny oraz ufamy sobie bezgranicznie...
- Po prostu bardzo się cieszę, że zapisaliśmy się do tej akademii! Nie dość, że mają tu basen, stołówkę i mnóstwo superaśnych zajęć pozalekcyjnych, to jeszcze prawie na każdym kroku przed nosem przechodzi ci jakieś ciacho! Collie, ty chyba wiesz coś na ten temat? - uśmiechnęła się figlarnie, na co dźgnąłem ją łokciem w bok.
- Nie musisz mi przypominać - mruknąłem.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Lily zdążyła już wyjąć z walizki komórkę i zaczęła potajemnie cykać mi zdjęcia... właściwie to tylko jej się wydawało, że robi to potajemnie.
- Ale pięknie wyszedłeś - stwierdziła, uśmiechając się do ekranu telefonu. - Przystojny Colin Smithson poszukuje męża... Chętnych prosimy zgłaszać się do Lily Varnquim, aby mogła umówić was na spotkanie.
Przewróciłem oczami na znak irytacji, śmiejąc się pod nosem. Duże poczucie humoru było jedną z wielu cech, za które kochałem moją siostrę.
- Odpuść sobie - poprosiłem.
- Przecież tylko żartuję... Boże, Collie, jak ja bym strasznie chciała być z tobą w pokoju!
- Tylko że ja jestem chłopakiem, a dyrekcji raczej nie widzi się, aby wsadzać osoby przeciwnych płci do jednego pokoju.
- Przecież ty jesteś gejem - argumentowała niebieskooka.
- Ale nikt nie może się o tym dowiedzieć - warknąłem, rozglądając się niespokojnie.
- Jak chcesz - prychnęła dziewczyna. - Niestety jeśli nikt się o tym nie dowie, to nigdy nie znajdziesz sobie chłopaka.
- Wcale nie potrzebuję chłopaka - chyba sam nie wiedziałem co mówię, bo zupełnie nie zgadzało się to z moimi pragnieniami. - Sam potrafię o siebie zadbać...
- Dlaczego okłamujesz samego siebie? Każdy potrzebuje bliskości...
Zostawiłem to bez komentarza. Kątem oka widziałem, jak Lily zakłada słuchawki i włącza pierwszy utwór na swojej liście ulubionych piosenek. Westchnąłem przeciagle. Najgorsze było to, że moja przyjaciółka miała rację. Potrzebuję kogoś. Ale nie widzi mi się ogłaszać wszystkim uczniom, że jestem homoseksualistą. Z resztą... Nawet nie wiadomo czy jest w tej szkole taki ktoś jak ja. Tylko się ośmieszę, a każdy chłopak będzie bał się ze mną zaprzyjaźnić.
Oparłem głowę na jednej dłoni, po czym zacząłem bawić się widelcem. Nie byłem głodny. Babcia Xann zdążyła nam już napakować do plecaków mnóstwo zapasów na drogę.
Po krótkim zastanowieniu wstałem od stołu.
- Gdzie idziesz? - zapytała Lily, wyjmując z uszu jedną słuchawkę.
- Muszę się przejść - oznajmiłem, po czym opuściłem zdezorientowaną dziewczynę. Przeszedłem szybkim krokiem całą stołówkę, kierując się w stronę drzwi wyjściowych.
- Karl - usłyszałem po prawej, głos dorosłej kobiety. - Może chciałbyś zaliczyć ten projekt?
Wysoki czarnowłosy chłopak przystanął tuż przy drzwiach, czekając na biegnącą za nim nauczyciekę. Wtedy to pech sprawił, że nie zauważyłem wystającego progu i potknąłem się. Staraciłem równowagę i zacząłem lecieć w stronę ziemi. Już myślałem, że będę miał bliskie spotkanie z tutejszym kamiennym chodnikiem, ale tak się nie stało. Wylądowałem albowiem w czyichś miękkich ramionach. Podniosłem głowę zdezorientowany, a kiedy napotkałem jasnoniebieskie tęczówki z ciemnymi obwódkami, mimowolnie się zaczerwieniłem. Brunet posłał mi figlarny uśmiech, na co spaliłem jeszcze większego buraka.
- Ej, uważaj na siebie następnym razem... - mruknął. Jego głos przyprawił mnie o dreszcze.
Spiąłem maksymalnie wszystkie mięśnie.
Czarnowłosy chłopak już dawno gdzieś zniknął.
- Frank, widziałeś Karl'a? - zapytała zdezorientowana nauczycielka, rozglądając się dookoła. - Jeszcze przed chwilą tu był...
Czyli mój wybawca nazywa się Frank? Pasuje do niego.
Wysoki brunet z przylizanymi do tyłu kosmykami, nie wypuścił mnie z objęć nawet w obecności nieznajomej mi kobiety.
- Nie, proszę pani... Ale zapewne poszedł na obiad.
- Dobrze, chłopcy, i tak dziękuję wam za chwilkę uwagi. Już zostawiam was samych...
Poczułem, jak na mojej twarzy znów zakwita soczysty rumieniec. Frank musiał mieć ze mnie w tej chwili całkiem niezły ubaw. I taka była prawda. Na twarzy nastolatka widniał usatysfakcjonowany uśmiech. Kiedy nauczycielka odeszła jeszcze chwilę staliśmy w bezruchu na środku chodnika. W końcu uczeń mnie puścił. Odetchnąłem cicho z ulgą, rozluźniając mięśnie.
- To ja... pójdę na stołówkę - odezwał się niebieskooki.
Podniosłem na niego swój wzrok. Frank mógł mieć nawet powyżej stu osiemdziesięciu centymetrów, a ja? Był ode mnie wyższy o co najmniej półtora głowy!
- To... Mam nadzieję, że do zobaczenia - mruknął brunet, wkładając dłonie do kieszeni spodni.
Uśmiechnął się ostatni raz, po czym ominął mnie, ocierając się lekko o moje ramię. Mógłbym przysiąc, że zrobił to celowo! Ale znając życie, tylko mi się wydawało.
- Ktoś tu się zakochał - usłyszałem za sobą znajomy głos.
Lily poczochrała mnie po moich blond włosach, po czym stanęła przede mną, uśmiechając się zwycięsko.
- Nieprawda... - zaprzeczyłem niepewnie.
- Nie wydaje mi się - zaświergotała, klaszcząc raz w dłonie.
- I czemu się tak szczerzysz? - warknąłem, poprawiając rozczochrane kosmyki.
- Po prostu cieszę się z twojego szczęścia.
- Szczęście? Chyba raczej kłopoty...

Pov. Carolyn Moore
Wjechałam do sali na wózku inwalidzkim, po czym ulokowałam się przy wolnym stoliku. Kiedy do klasy wkroczył nauczyciel, wszyscy ucichli.
- Dzisiaj chciałbym, abyście...
- Przepraszam za spoźnienie! - usłyszałam po swojej lewej.
Do sali wbiegła szarooka uczennica. Jej długie, kręcone, rude włosy związane były w dwa wysokie kitki.
- Panienko Aurore - starszy mężczyzna zgromił dziewczynę wzrokiem. - To już drugi raz w tym tygodniu...
- Tak, wiem... Byłam u pani dyrektor... Ona może mnie usprawiedliwić.
- Tym razem ci się upiekło...
Rudowłosa prędko podeszła do mojego stolika i przysiadła na wolnym krześle. Na stole położyła pluszowego misia, który swoją drogą wyglądał dość przerażająco.
- Wracając do tematu... - ciągnął pan Faningan, poprawiając okulary. - ... Chciałbym, abyście wraz z partnerami z ławek napisali sztukę.
Po klasie zaczęły rozchodzić się szepty.
- Tak, sztukę... Jako że na wiosnę odbędzie się festyn z okazji trzeciej rocznicy założenia Abnormal Academy, pani dyrektor prosiła, aby wszystkie kółka kształcące młodzież artystycznie przygotowały występ. Postanowiłem, że tę sztukę, która będzie najlepiej napisana, wystawimy na scenie w auli. Wiem, mamy jeszcze sporo czasu, ale lepiej być przygotowanym kilka miesięcy przed niż uczyć się tekstu na ostatnią chwilę. Teraz wymijcie zeszyty i zabierzcie się za pisanie. Oczywiście będziecie mieli na to kilka lekcji...
Spojrzałam niepewnie na moją współlokatorkę z ławki. Dziewczyna wydawała się trochę nieogarnięta. Co chwila szeptała coś na ucho swojej pluszowej zabawce. No cóż... Będzie ciężko, ale jakoś damy radę.
- Hej... - zagadnęłam. - Jestem Carolyn.
Nastolatka przerwała konwersację ze swoim pluszakiem, po czym gwałtownie podniosła na mnie wzrok.
- Aurore Charlotte Lee Lucyfer - Wiliams - przywitała się radośnie, ściskając trochę za mocno moją dłoń. - Miło mi.
- Masz jakiś pomysł na sztukę? - zapytałam.
- Jeszcze nie, ale często mam dużo świetnych pomysłów. Może za chwilę na jakiś wpadnę.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, pod czym oparłam ją o ławkę, zwracając wzrok w stronę okna. To były już moje ostatnie zajęcia na dzisiaj i w duszy tylko czekałam aż się skończą. Byłam już wymęczona tym całym dniem. Zaczęło się od porannej pobudki skoro świt, przez kolejny koszmar Gabrieli, potem te cholerne biegi na
WF- ie! Zostałam zdyskwalifikowana bo pan Downing stwierdził, że na wózku nie będę jechać, a biegnięcie jako centaur będzie niesprawiedliwe w stosunku do innych. Tak więc całą lekcję przebimbałam na czytaniu kolejnej książki. O
Historii magii to już nawet nie ma co wspominać. Historyczka tak nudno opowiada, że można tylko pójść i się zabić. Minęło jeszcze kilka innych lekcji i zajęć, aż w końcu przyszedł czas na kółko pisarskie. W sumie jest to zdecydowanie ciekawsze. Nie mam co w tej chwili narzekać.
- A co powiesz na męską wersję "Kopciuszka"? - wyrwał mnie z rozmyślań głos rudowłosej.
Prędko podniosłam głowę ze stolika.
- Aurore, jesteś genialna! - oznajmiłam, po czym wygrzebałam z plecaka swój zeszyt.
- No przecież wiem - zaśmiała się dziewczyna.
- Jak zatytułujemy sztukę?
- Może... "Cinderella - History of a small trapper"! - usłyszałam z boku bardzo niski głos.
- Akuma, jesteś geniuszem! - zaświergotała szarooka.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że wcześniejszy głos należał do pluszowego misia. Odjechałam od stołu, jak oparzona.
- To on żyje?! - zapytałam wstrząśnięta.
- Bystra jesteś, skarbie - znów odezwał się pluszak.
- Spokojnie, to tylko gadający demon - zaśmiała się Aurore. - Nie bój się, nie zrobi ci krzywdy... A przynajmniej nie w ciele pluszowego misia. No spójrz na te jego małe łapki...
- Ja ci dam małe łapki! - zdenerwował się misiek. - Zobaczysz, kiedyś przybiorę prawdziwą postać demona i...
- Tak, tak, kochanie... Stała gadka o końcu świata.
Akuma prychnął pod nosem, składając łapki na klatce piersiowej.
Powoli, ale to bardzo powoli podjechałam do stolika. W sumie można było się tego spodziewać po akademii dla stworzeń nadnaturalnych...
- Ten pomysł z tytułem... - zaczęłam niepewnie. - ... Był bardzo fajny...
- Możecie go wykorzystać... Pod warunkiem, że dacie mi zagrać główną rolę.
- Ty, w roli Kopciuszka?! - zapytała niedowierzająco Aurore. - Przecież ty sam jesteś prawie wielkości trapera!
- Ale za to jestem doskonałym aktorem.
- W to nie wątpię...
Przez chwilę przestałam słuchać kłótni tej dwójki i zabrałam się za robienie notatek w zeszycie.
- Historia będzie opowiadać o młodym chłopaku, którego po śmierci jego rodziców zaadoptował ojczym. W dzieciństwie i dorosłym życiu był dręczony przez dwójkę przyrodnich braci oraz przezywany "Kopciuszkiem". Kiedy pewnego razu dostał szansę, aby wziąć udział w balu coś poszło nie po jego myśli. Dopiero dobry wróż pomógł głównemu bohaterowi dotrzeć do zamku gdzie zatańczył z córką króla. Kiedy wybiła północ uciekł, gubiąc brązowego trapera. Królewna szukała właściciela małego buta przez kilka dni, aż w końcu dotarła do jego domu. Przyrodni bracia próbowali wcisnąć obuwie na stopy, ale były one zdecydowanie za duże w porównaniu z tymi Kopciuszka. W końcu główny bohater przymierzył traper po czym wszystko skończyło się szczęśliwie, koniec - zakończyłam czytanie notatek.
- Coś czuję, że macie szansę to wygrać... - stwierdził Akuma.
- Dzięki, jesteś koch... - chciała dokończyć szarooka, ale demon jej przerwał.
- Ale tylko obsadzając mnie w roli głównej!

Pov. Maïa Deserty
Na dworze było już zupełnie ciemno. Bezchmurne niebo przystrajały milony gwiazd.
Powoli dreptałam wraz z grupką osób za nauczycielem.
- Jako że mamy ciepłą noc... - zaczął mężczyzna w średnim wieku. - ... dzisiaj zrobimy sobie zajęcia na dworze. Późną jesienią i zimą będziemy chodzić do obserwatorium, ale chyba nie ma lepszego sposobu niż nauka pod gołym niebem, nieprawdaż?
Pokiwaliśmy głową twierdząco. W środku aż tryskałam radością z podekscytowania. Zapisując się do akademii, właśnie tak wyobrażałam sobie moje pierwsze zajęcia z czytania z gwiazd.
Za prośbą nauczyciela, przysiedliśmy w trawie na niewielkim wzgórku przy boisku do siatkówki.
- Jak widzicie, na niebie jest mnóstwo gwiazd. Każda z nich może wydawać wam się taka sama, ale tak naprawdę różnią się od siebie wieloma rzeczami. Na zajęciach postaram się nauczyć was rozpoznawać poszczególne konstelacje, zimą planuję przerobić temat o horoskopach, a pod koniec roku szkolnego być może tym najbardziej pilnym uczniom uda się opanować sztukę czytania z gwiazd.
Zawsze byłam pilną uczennicą i raczej do tej pory się to nie zmieniło...
- Dzisiaj porozmawiamy sobie o jednej z naturalnych ziemskich satelit, mianowicie o księżycu - ciągnął dalej blondyn.
Próbowałam słuchać mężczyzny, ale cały czas rozpraszały mnie głosy po mojej lewej.
- No podejdź do niej... - ponaglał niski szatyn.
- To nie jest dobry pomysł... - szepnęła blondwłosa wróżka. - ...
Ona jest nowa, nie widomo jak zareaguje...
- Hannah ma rację - odezwał się wysoki chłopak z granatowymi włosami, siedzący do tej pory w ciszy.
- Stchórzyłeś, Benett? - zapytał ten pierwszy.
- Nie, po prostu nie chcę, aby się przestraszyła...
- Czyli stchórzyłeś...
- A weź się wal! - warknął niebieskowłosy.
Chłopak gwałtownie wstał i zaczął kierować się w moją stronę. Prędko odwróciłam wzrok. Po chwili poczułam jak nastolatek siada tuż koło mnie na ziemi. Przez chwilę udawałam, że go nie zauważyłam, ale w końcu się nie powstrzymałam i spojrzałam w jego stronę. Żółte oczy ucznia lekko lśniły, kontrastując z ciemnością.
- Hej - szepnął zmysłowo. - Jesteś nowa, prawda?
- Ehem... - tylko tyle udało mi się z siebie wykrztusić.
Nie bałam się go... wcale. Po prostu nie wiedziałam co zamierzał zrobić. Z ich wcześniejszego dialogu mogło wynikać, że na coś go namawiali. I było to coś związanego ze mną.
- Jestem Carlos - przedstawił się, zawijając jeden z moich brązowych kosmyków na swój palec. - A ty?
- Maïa...
Nieświadomie przełknęłam głośno ślinę.
- Ej, nie bój się mnie... - poprosił lekko zachrypniętym głosem.
- Ja wcale...
- Ciiiii...
Niebieskowłosy strzepnął z moich byczych rogów nieco skoszonej trawy. Dopiero po chwili zauważyłam, że na jego głowie znajdowała się mała, plastikowa korona.
- Po co ci to? - zapytałam rozbawiona, ściągając z jego włosów zabawkę dla małych dziewczynek.
Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Zaczęłam przyglądać się przedmiotowi, udekorowanemu małymi, kolorowymi cekinkami, po czym ostrożnie założyłam go na głowę.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że mój tymczasowy towarzysz znalazł się niebezpiecznie blisko mnie.
- W tej szkole jestem znany z jednego, bardzo ważnego faktu - wymruczał prosto do mojego ucha, po czym chuchnął na moją szyję.
Po całym moim ciele mimowolnie przeszły przyjemne dreszcze. Rozsądek mówił mi, abym uciekała, niestety kiedy właśnie miałam go posłuchać, Carlos przyciągnął mnie do siebie.
- Przepraszam... - szepnął.
Spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem, a widząc dwa kły wystające z jego buzi, otworzyłam szerzej oczy. Chłopak zbliżył swoją twarz do mojej skóry. Po chwili poczułam niesamowicie przeszywający ból w szyji. A potem jeszcze to dziwne uczucie, jakby ktoś wysysał z ciebie resztki nadziei.
- Maïa! Nie odpływaj! Spójrz na mnie! - to było ostatnim co usłyszałam, przed zapadnięciem całkowitej, nieprzeniknionej ciemności.

Poznajcie nowego bohatera wymyślonego przeze mnie na potrzebę opowiadania:
1. Carlos Bennett
2. 16 lat
3. Półwampir, półczarodziej
4. Zdolność unoszsnia się nad ziemią, przemieniania w nietoperza oraz czarowania.
5. Ma lekko kręcone, granatowe włosy postawione na żel, żółte oczy, blady, czarne usta, wysoki, wysportowany. Zazwyczaj ubiera się w czarną koszulkę z nadrukiem czaszki, czarne jeansy oraz brązowe trapery.
6. Jest towarzyski, odważny, trochę nachalny, lubi ryzykować, dobry z niego kumpel, trochę zwariowany, zabawny, popularny, nieusłuchany, uparty.
7. Kocha jeździć na deskorolce oraz lubi grać w Football.
8. Do szkoły trafił w wieku trzynastu lat, zdążył już znaleźć sobie mnóstwo znajomych i podwładnych. W sekrecie przed wszystkimi ukrywa, że jest nieplanowanym owocem związku dyrektorki z samym wampirem. Przyjął nazwisko po ojcu, który zostawił ich tuż po jego narodzinach, w strachu przed rodzicielstwem. Od tamtej pory Pani Violet wychowują go zupełnie sama. Abnormal Academy stworzyła z myślą o potomku, po czym zapisała go do niej, aby mieć oko na jego wybryki. Oprócz nauczycieli i innych pracowników szkoły nikt nie wie o jego sekrecie.
9. Boi się czosnku i tego, że ktoś kiedyś odkryje jego sekret.
10. Nie może zbyt długo przebywać na słońcu, a mimo tego kocha spędzać czas na dworze. Matka upomina go, aby używał parasolki, ale on ma to w głębokim poważaniu, dlatego często chodzi z małymi poparzeniami na skórze.
Zawsze nosi na głowie małą, plastikową, srebrną koronę dla dzieci. Jest to wynikiem zakładu ze znajomymi.
Jest uzależniony od krwi, codziennie wyznacza sobie jednego ucznia, którego krew posłuży mu za posiłek.
12. WF, matematyka, geografia, plastyka, elektronika.
13. Kółko plastyczne, Football, czytanie z gwiazd.

Część i czołem, nadnaturalni ^^ Przepraszam za tak długą nieobecność, ale te kilka tygodni miałam zawalone sprawdzianami, kartkówkami oraz wycieczkami :/ Ale rozdział już jest ^^ Kto się cieszy? Tym razem uwzględniłam już wszystkie postacie :D Tak jak wam obiecałam. Zauważyłam niestety także, że moje opowiadanie ma coraz mniej obserwujących, ale nie dziwię się ^^ Ja na waszym miejscu już dawno też bym stwierdziła cierpliwość XD Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy to czytają <3 Piszcie co sadzicie o tym rozdziale ;) I nie bójcie się dawać gwaizdek ^^ Ja nie gryzę (Chyba XD). Zostawcie też po sobie znak w postaci komentarza ;D Każda gwiazdka i komentarz wywołuje na mojej twarzy szeroki uśmiech ^^ W ogóle w to nie wierzę, ale spójrzcie:


Patrzcie ile gwiazdeczek i wyświetleń ^^
Kocham was <3
Nie uwierzycie, ale ten rozdział liczy ponad 5000 słów!

Do usłyszenia ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro