Rozdział 8
W końcu mogłam się wyspać. Wczoraj zebrałam kukurydzę na dzisiejszy dzień, więc pozwoliłam sobie na spanie aż do 9.00 rano. Chciałam dłużej, jednak Kealia bezczelnie obudziła mnie, szarpiąc moje ramię.
- Wstawaj, bo nie zdążysz do kościoła. A pewnie potrzebujesz tak z godzinki, by się umalować – powiedziała wrednym tonem.
- Nie idę do żadnego kościoła – mruknęłam w poduszkę.
- Jest niedziela. My chodzimy do kościoła w każdą niedzielę, więc teraz ty też musisz – odparła.
- Nie idę do kościoła, jestem ateistką – oznajmiłam.
- Co?! Wow! – krzyknęła z niedowierzaniem.
Zrobiłam zdziwioną minę i podniosłam jedną brew. Co w tym było takiego nadzwyczajnego? Ci ludzie, ta miejscowość... Brak cywilizacji po prostu.
- Ciekawe jak zareaguje twoja ciocia na taką wiadomość. No nieźle, powiem ci. U nas ateistka to prawie jak wróżka – zachichotała – Co na to twoi rodzice?
- A co ich to obchodzi? Moje życie, moje decyzje – odparłam, po czym wstałam z łóżka.
Korzystając z wyjścia kuzynki, szybko założyłam krótką do ud plisowaną spódniczkę oraz crop top, który odsłaniał mój blady brzuch oraz kolczyk w pępku. Długie włosy związałam w dwa długie dobierane warkocze. Zaczęłam robić makijaż, gdy usłyszałam wołanie cioci. Szybko skończyłam nakładać podkład i wyszłam z pokoju.
- Dziecko! Jak ty wyglądasz?! Chcesz iść tak do kościoła?! – krzyknęła przerażona ciocia.
- Nie idę do kościoła – odparłam, wzruszając ramionami.
- Oczywiście, że idziesz. Tak przystało na katoliczkę!
- Jestem ateistką, ciociu. Nie wierzę w Boga! – warknęłam zirytowana i skrzyżowałam ręce pod biustem.
- O Boże! Trzymajcie mnie! Jak to?! – Kobieta przytrzymała się regału, by nie upaść.
- Normalnie. Nie wierzę w kościół, w Boga, w Jezusa i te inne pierdoły. Idę się umalować.
Zostawiłam roztrzęsioną ciocię na korytarzu i sama wróciłam do pokoju, by dokończyć mocny makijaż. Przez drzwi słyszałam krzyki wujka, śmiech Kealii, lament ciotki, jednak ignorowałam to. Popadali w paranoję. Moja wiara była moją sprawą, a na tym świecie było dużo ateistów. Nigdy nie spotkałam się z taką rekację na moją wiarę, a raczej jej brak. To był dla mnie szok. W SF to było normalne, nikt się nie interesował cudzą wiarę, traktowano to jako sprawę prywatną. A tutaj? Jeszcze brakowało tego, by mieszkańcy tej wsi wybiegli na ulice z pochodniami i widłami, by mnie przepędzić, jak w starych, amerykańskich filmach.
Po kilku minutach usłyszałam głośne trzaskanie drzwiami, więc odetchnęłam z ulgą. Szybko wyszłam na dwór i nakarmiłam śmierdzące krowy. Bardzo głośno ryczały, co mnie irytowało, chociaż starałam się to ignorować. Każdego dnia szło mi to wszystko coraz lepiej, z czego byłam zadowolona.
Kiedy skończyłam, biegiem popędziłam do domu, by nie spóźnić się na mój ulubiony program o modzie. Wyjęłam z zamrażalnika miętowe lody z kawałkami czekolady i zaczęłam oglądać.
Po kilkunastu minutach usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Nienawidziłam, gdy ktoś przeszkadzał mi oglądać serial, ale zirytowana poszłam otworzyć drzwi. Na mojej twarzy pojawił się szeroki, seksowny uśmiech, a irytacja szybko zniknęła.
- Cameron, hej. Co ty tu robisz?
Chłopak wyglądał idealnie, jak zawsze. Włosy ułożył na żelu. Ubrany był w białą bokserkę oraz sportowe spodenki w czarnej barwie.
- Wpadłem do Cartera, ale chyba go nie ma – stwierdził, a ja zachichotałam.
- Trafiłeś w złą porę. Carter pojechał do kościoła, czemu ciebie tam nie ma? – zapytałam, otwierając szerzej drzwi, by wpuścić przystojniaka do środka.
Przyjął moje zaproszenie, a ja przybiłam sobie mentalną piątkę. Szło idealnie.
- Eh, kościół jest nudny. Nie czuję potrzeby modlenia się w każdą niedzielę. Ale ty... Dziwne, że nie jesteś w kościele razem ze swoją katolicką ciocią – powiedział.
Usiadłam na kanapie i przesunęłam się, by zrobić trochę miejsca Dallasowi.
- Jestem ateistką – oznajmiłam kolejny raz tego dnia.
- To musiał być niezly szok dla cioci – powiedział Cam z lekkim rozbawieniem, a ja pokiwałam twierdząco głową.
- To cud, że nie dostała zawału – parsknęłam śmiechem – A tak zmieniając temat... Co cię sprowadza do Cartera?
Byłam prawie pewna, że Cameron kłamał. Z naszej rozmowy wynikło, że dobrze wiedział, iż ciocia była bardzo wierząca, więc pojechała z całą rodziną do kościoła, jak w każdą niedzielę. W takim razie dlaczego tu przyjechał? Na pewno nie do mojego kuzyna, to był tylko pretekst, by się ze mną spotkać, co bardzo mnie cieszyło.
- Pokłóciłem się z rodzicami i nie miałem do kogo przyjechać – westchnął, przeczesując dłonią włosy, co było bardzo seksowne.
- Och, o co poszło? – zapytałam zatroskanym głosem. Przybliżyłam się do chłopaka.
Miał takie idealne usta. Cudownie czerwone, a zarazem jędrne. Aż chciało się je całować. I to ciało...
- Oni po prostu nie rozumieją mojej kariery – powiedział – Uważają, że jest niestabilna, jednego dnia mogę dostawać miliony, a kolejnego jestem bankrutem.
- Ciebie przynajmniej rodzice nie wysłali na wieś na całe wakacje, gdzie musisz zbierać kukurydzę i karmić krowy – mruknęłam, przewracając oczami.
- Zbierasz kukurydzę? Przecież to jeszcze nie jest sezon na kukurydzę – odparł zdziwiony.
- Kukurydzę, taką żółtą. Co masz na myśli, mówiąc, że to nie jest sezon? Przecież sobie tego nie wymyśliłam! Wujek każe mi to codziennie zbierać! – podniosłam głos lekko zdenerwowana.
Cameron zarzucał mi kłamstwo?!
- Spokojnie, nie denerwuj się. Pewnie twój wujek kupił specjalną kukurydzę dla krów, by miały odpowiednią dietę.
- Zaczynam już wariować od tych wszystkich informacji – jęknęłam, chowając głowę w nagłówku kanapy.
- To wszystko jest takie nowe, prawda?
Czy on mnie rozumiał? Naprawdę? Chociaż jedna osoba...
- Dokładnie tak! – zaczęłam – Muszę wstawać o 6.00 rano, zbierać kukurydzę, potem robić paszę dla krów. Jadę kilka kilometrów rowerem do pracy, siedzę w burgerowni sześć godzin, gdzie jest gorąco, śmierdzi tym jedzeniem i nie potrafię zapamiętać składników tych wszystkich burgerów! A kiedy wrócę, muszę sprzątać w domu, pomagać na polu! Nie ma żadnych imprez, alkoholu, zabawy! Jak idę po mieście, ludzie patrzą na mnie jak na jakąś dziwkę! Wszyscy ciągle plotkują i oceniają innych! To jest jakieś... - Brakowało mi słów, by to opisać.
- Uroki mieszkania na wsi, Van – uśmiechnął się pocieszająco Cameron i zaczął głaskać moje włosy dłonią. To było takie przyjemne. – Musisz się przyzwyczaić. Po jakimś czasie przestanie ci to przeszkadzać, pogodzisz ze sobą wszystko po kolei. A innymi ludźmi się nie przejmuj. Te stare mohery po prostu muszą się nagadać, wszystkich obgadać. Dopiero wtedy są w pełni szczęśliwe.
- Minął raptem tydzień, a ja już nie mam siły. Nie dam tak rady! – pisnęłam zrozpaczona.
Chłopak przytulił mnie mocno, starając się uspokoić. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Wszystko szło zgodnie z moim planem. Potrzebowałam jeszcze kilku spotkań, by pokazać Dallasowi, że to właśnie mnie pragnie. W mojej głowie już zaczął powstawać długi i skomplikowany plan, jak go zdobyć.
- Van, na pewno dasz radę. A jak będziesz czuła, że już tak nie możesz, to zadzwoń do mnie. Zawsze jestem do twojej dyspozycji.
- Dziękuję – szepnęłam.
- A jeśli chodzi o imprezy, to... Jadę dzisiaj na jedną z najbardziej hucznych imprez w Omaha, będzie mnóstwo sławnych ludzi, alkohol będzie lał się litrami. Może wybierzesz się ze mną? – zaproponował, a ja otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia.
- Impreza w niedzielę? Cameronie, to takie niekatolickie! – Zakryłam usta dłonią, udając zdegustowaną i zszokowaną.
- Co mogę powiedzieć na swoje uspawiedliwienie? – spytał – Mam nadzieję, że twoja katolicka ciotka mi wybaczy.
- Moja katolicka ciotka nawet się nie dowie. O której po mnie przyjedziesz? – zapytałam, a brunet zaśmiał się.
- Bądź gotowa o 6.00 wieczorem – oznajmił.
- Co? Przecież ja nie zdążę się ogarnąć! – pisnęłam.
Cameron wybuchnął śmiechem, myśląc, że żartuję, ja jednak mówiłam całkiem serio.
Ogarnęło mnie stare uczucie, które czułam zawsze, gdy szykowałam się na jakąś imprezę. Mieszanka szczęścia z ekscytacją. Nareszcie poczułam się tak, jak czułam się kiedyś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro