Rozdział 7
Przyszła sobota, w której mogłam trochę odpocząć od burgerów oraz Jacka. Krowy jednak czekały na mnie jak każdego dnia. Ociągając się, wstałam. Kealia jeszcze spała, więc, nie chcąc jej obudzić, wzięłam swoją kosmetyczką oraz koszulkę z głębokim dekoltem i szorty, po czym poszłam do łazienki. Po nasmarowaniu ciała kremem, umyłam zęby specjalną pastą wybielającą. Ubrałam się i wróciłam do pokoju, gdzie zaczęłam się malować.
- Tobie to się chce tak codziennie nakładać tę tapetę na twarz? - Usłyszałam zaspany głos Kealii, który od razu mnie zirytował.
- Dla piękności trzeba wycierpieć - odpowiedziałam dumnie - ale ty nie wiesz, co to znaczy.
- Piękności? - powtórzyła z sarkazmem - Chyba sztuczności.
Wciągnęłam głośno powietrze, ale postanowiłam nie odpowiadać na wredny komentarz kuzynki. Nie mogłam zniżać się do jej poziomu. Ona po prostu pochodziła z niżów dziewczyn; tych, które się nie malowały, a wygląd nie odgrywał dla nich większej roli w życiu, czego kompletnie nie rozumiałam. Przecież taka Kealia nigdy nie znajdzie sobie chłopaka, który by ją podziwiał za wygląd! Taka Kealia nie wiedziała, co to znaczy być atrakcyjną, nikt się nigdy za nią nie oglądał, a za kilka lat mąż będzie ją zdradzał na prawo i lewo z ładniejszymi dziewczynami! Jak ona mogła na to pozwolić? Czy nie zdawała sobie z tego sprawy? To było możliwe, ja też kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki ktoś mi tego nie uświadomił.
Na śniadanie zjadłam kilka wafli ryżowych, które kupiłam za pensję poprzedniego dnia. Jak każdego dnia wyszłam na pole i zaczęłam zbierać kukurydzę. Wujek nadal nie chciał ze mną rozmawiać, za to, co się stało w czwartek. Ale to nie była moja wina, skąd miałam wiedzieć, jak się robi paszę dla krów? Na szczęście teraz wszystko sprawdziłam w Internecie i Carter dokładnie mi to wyjaśnił. Już wiedziałam, że kukurydzę muszę wymieszać z jakimiś ziarnami, które były w oborze. Dowiedziałam się również, że ten ogromny, śmierdzący dom dla krów to obora. Nazwa idealnie pasowała.
Ponieważ jutro była niedziela, chciałam się wyspać. Dlatego wpadłam na genialny plan (z małą pomocą Cartera). Już dzisiaj mogłam zebrać kukurydzę i wyłuskać ją na dzień jutrzejszy. Kuzyn wspominał mi również coś o dzisiejszych sianokosach, cokolwiek to znaczyło. Miałam nadzieję, że nie zmęczę się zbytnio. Wieczorem chciałam w końcu zrobić nową hybrydę na paznokciach, które były w opłakanym stanie. Wcześniej kompletnie nie miałam na to czasu.
Po nakarmieniu krów i ponownym wyłuskaniu kukurydzy, wróciłam do domu. Wybiło południe. Ciocia gotowała jakąś zupę w kuchni, a piękny zapach rozniósł się po całym domu. Carter oglądał telewizję w salonie, więc dosiadłam się do niego.
- Gotowa na sianokosy? - spytał, zerkając na mnie katem oka.
- Tak, jasne - mruknęłam, przeglądając Instagrama.
- Wujek mówił, że będziesz układać. To najtrudniejsze zadanie, ale dasz sobie radę - dodał.
- Co będę robić?
- Układać belki - powtórzył, a widząc moją zszokowaną minę, dodał - Nie masz pojęcia, o czym mówię, prawda?
- Nie, ale jakoś mnie to nie interesuje - odparłam, robiąc sobie selfie na Snapchata.
- Sianokosy to zbieranie siana. Belownica przyjeżdża i robi z siana belki. Potem te belki trzeba zebrać. Jedna osoba podjeżdża traktorem razem z wozem. Dwie inne wrzucają belki na wóz, a jedna je układa w odpowiedni sposób. I ty będziesz je układać.
- Eee... Odpowiedni sposób?
- Ta, Cameron będzie ci pomagał - odparł, a ja od razu się uśmiechnęłam i oderwałam wzrok od telefonu.
- Cameron też tam będzie? - zapytałam niewinnie, udając obojętną.
- Tak. Johnson z resztą też, bo Kealia musiała iść do szkoły, a mama się do tego nie nadaje. Dasz sobie radę?
- Cameron będzie mi pomagał - mruknęłam bardziej do siebie niż do Cartera.
Nagle usłyszeliśmy głośne warczenie za oknem. Pisnęłam zaskoczona, a chłopak parsknął śmiechem. Zgromiłam go spojrzeniem.
- Co to? - zapytałam zaskoczona, podchodząc do okna.
Po ubitej drodze jechał duży, czerwony traktor. W środku siedział mężczyzna. Było mu ewidentnie gorąco, jego koszulka była mokra od potu. Skrzywiłam się na ten obrzydliwy widok. Do maszyny przyczepione było zielone, dziwne coś na kółkach. Było podłużne, niższe niż traktor. Miało dziwne, długie druty, a z końca wystawała ususzona trawa.
- Belownica. Naprawdę nigdy jej nie widziałaś?
- W San Francisco nie jeżdżą takie... - Brakowało mi słów, by opisać ten pojazd.
Odsunęłam się od firanki, wróciłam na kanapę. Przejrzałam się w kamerce telefonu, makijaż nadal wyglądał perfekcyjnie.
- Chodźmy, musimy się przygotować. Masz zamiar być w tym stroju? Będzie bardzo gorąco, duszno i brudno. Jeśli jakieś robactwo na ciebie wejdzie, nie przejmuj się - oznajmił i poszedł do pokoju.
Zmarszczyłam brwi.
- Co? Robactwo?! - krzyknęłam za nim przerażona, lecz chłopak mnie nie usłyszał.
Pobiegłam do siebie. Zdjęłam koszulkę i założyłam czarny stanik sportowy push-up. W walizce znalazłam specjalny spray na komary, więc się nim dokładnie wypsikałam. Poprawiłam makijaż, a włosy związałam w dwa długie warkocze. Wyszłam z pokoju, gdzie spotkałam Cartera. Zmierzył mnie wzrokiem od dołu do góry.
- Jezu, Van - jęknął - Chodźmy, nie mamy czasu. Ale... Wyglądasz jak...
Miałam gdzieś, że nie podobał mu się mój wygląd. Byłam pewna, ze Cameronowi się spodoba i tylko o to chodziło. Na podwórku wujek przygotowywał wóz oraz traktor, a Johnson rozmawiał razem z Dallasem. Podeszliśmy do nich i przywitaliśmy się.
- Wow, Van, też będziesz pomagać? - spytał Cam.
- Nie mam innego wyjścia - westchnęłam.
- Cam, będziesz układał belki razem z nią i ją instruował. Dziewczyna w życiu nie widziała belownicy! - zaśmiał się Carter, a wraz z nim chłopaki.
- Nasza księżniczka Nessie nigdy nie widziała belownicy - westchnął ze śmiechem Jack, obejmując mnie ramieniem.
Starałam się nie zwracać uwagi na ten gest, ale przy Cameronie... Johnson krzyżował mi plany. I irytował mnie jednocześnie swoją nachalnością.
- Przestańcie się już czepiać! W San Francisco jest inne życie - powiedziałam wkurzona.
- Dobra, dobra, nie denerwuj się. Przecież dobrze wiemy, jakie jest życie w mieście. Ja na ogół mieszkam w Los Angeles, albo podróżuję po świecie. Przyjeżdżam do rodziców na wakacje, święta, czy tak bez okazji - oznajmił Dallas.
- Chłopak o wielu twarzach, tak? - uśmiechnęłam się.
- Jestem modelem, ale taka księżniczka jak ty, na pewno to wie - stwierdził, a ja przytaknęłam.
Chłopak wszedł na wóz i podał mi rękę, chcąc pomóc, którą przyjęłam z wdzięcznością. Była ciepła, a zarazem silna, umięśniona.
- Okej, więc jak to robimy? - zapytałam.
- Chłopaki z dwóch stron podają belki, a my je układamy. Ja będę układał parter, a ty następną warstwę tak samo, tylko że tę środkową belkę układasz w ten sposób - mówił, wszystko mi pokazując - Rozumiesz?
Wyglądało to łatwo, ale wiedziałam, że czekała mnie ciężka robota. Najważniejsze, że Dallas był przy mnie. To była jedyna zaleta tych sianokosów.
- Tak - odparłam trochę niepewnie.
Te belki składały się tylko z ususzonej trawy, ale były ciężkie. Siano wpadało mi do ust, a kurz wlatywał do nozdrzy. Już po kilku minutach zaczęłam kaszleć, co spotkało się ze śmiechem modela.
- Przyzwyczaisz się - stwierdził.
Nie miałam zamiaru się przyzwyczajać, to była jednorazowa sytuacja. Już nigdy nie będę robić czegoś takiego, w San Francisco nie było belownic.
Kolejny tips mi się złamał, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Potrzebowałam żelu, by je naprawić. Musiałam znaleźć salon kosmetyczny, chociaż jakąś drogerię w tym miasteczku.
Już nie miałam siły, jednak starałam się dla Camerona. Musiałam mu pokazać, że nie jestem tylko pustą księżniczką z San Francisco, ale dziewczyną o wielu twarzach, podobnie jak chłopak. Nie była to prawda, byłam księżniczką SF i nie miałam zamiaru udawać, że jest inaczej. To była tylko iluzja, którą stworzyłam dla Camerona. Strasznie mnie kręcił, ale nie mogłam się teraz na tym skupiać.
Rodzice uważali , że to miejsce mnie zmieni, ale nie zgadzałam się z nimi. Oni nie wiedzieli, że to przez nich stałam się taka. Że to oni, a zwłaszcza ojciec, są odpowiedzialni za moją przemianę w pustą lalę. No bo skąd mieli wiedzieć, że wtedy uciekłam z dwóch ostatnich lekcje, bo byłam załamana i słyszałam ich kłótnię?
Nie mogłam popełnić tego błędu, który popełniła moja matka. A to miejsce skutecznie próbowało mi w tym przeszkodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro