Dzień trzeci: południe
Poszedłem na siłownię, żeby wszystkie emocje, które w sobie trzymałem od dłuższego czasu wyparowały. Byłem już całkiem pewien, że miłość mojego życia wkrótce się ożeni, a tu wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. Nie mogłem w to uwierzyć, że teraz ja będę tym, przy którym będzie się budził każdego ranka.
Gdy zająłem sobie miejsce przy rowerku, podszedł do mnie mój stary przyjaciel z liceum. Kiedyś byliśmy nierozłączni, prowokowaliśmy najlepsze akcje, a teraz każdy ma swoje sprawy i kontakt się urwał.
- Daniel? Siema! - przywitał się.
- Co tam, Tom? Kupę lat się nie widzieliśmy! Nadal jesteś z tą Dianą? - poruszyłem brwiami.
- Tak - pokazał mi obrączkę - Mówię ci, ślub z tak wspaniałą kobietą był najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała! A ty, masz kogoś?
Uśmiechnąłem się na myśl o Johannie. Tak bardzo za nim tęskniłem.
- Mam - odpowiedziałem dumny.
Po ćwiczeniach udaliśmy się na kawę, żeby powspominać stare czasy. Fajnie czasem się spotkać z kimś innym niż z osobami, które są zawsze w pobliżu. Zaśmiałem się, kiedy opowiadał o tym, jak wrzuciliśmy sztuczną tarantulę do szatni cheerleaderek, czym wywołaliśmy głośny pisk na całą szkołę.
- Tak, to było super - przytaknąłem.
Nagle poczułem dźwięk telefonu. To Johann
- Przepraszam na chwilę, moje kochanie dzwoni - zwróciłem się do kolegi - Tak, skarbie?
- Daniel... - jego głos się załamywał, jakby płakał - Musimy porozmawiać. Jesteś w domu?
- Błagam, kotku, nie zaczynaj nigdy rozmowy od "musimy porozmawiać" bo to zawsze się źle kończy... Jestem w kawiarni, ale przyjadę do ciebie.
- Nie! Celina jest w domu, przyjedziesz po mnie i pojedziemy do ciebie, dobrze?
- Tak, myszko. Już jadę - rozłączyłem się. Tom spojrzał na mnie jak na idiotę.
- To twój chłopak czy zwierzyniec? - siedziałem, zaskoczony jego pytaniem - "Kotku"? "Myszko"? Nie dziwię się, że "musicie porozmawiać" - zrobił cudzysłów w powietrzu.
Machnąłem mu ręką na pożegnanie i rzuciłem 25 koron na stół. Wyszedłem z knajpki i wsiadłem do auta. Bębniłem palcami o kierownicę i myślałem, o czym chłopak chce pogadać. Włożyłem kluczyk do stacyjki i odjechałem.
Parę minut później byłem na jego ulicy. Puściłem mu strzałkę i czekałem. Gdy Johann wszedł do samochodu, chciałem go pocałować, ale mnie odepchnął.
- Jedź - powiedział. Ruszyłem z podjazdu.
- Co się stało? - spytałem w drodze, co chwila na niego zerkając.
- Nie możemy się spotykać. To był błąd - rzucił prosto z mostu - Za trzy dni mam ślub.
- Ale... Mówiłeś, że nie chcesz tego ślubu i... - moje oczy się zaszkliły, przez co słabiej widziałem drogę.
- Celinka jest w ciąży... Zrozumiałem, że ją kocham. To z tobą było odskocznią od stresu. Sorry, Daniel.
- Ale ja cię kocham! - krzyknąłem.
- Zatrzymaj się, chcę wysiąść!
Nie wykonałem jego prośby i dalej jechałem wzdłuż ulicy.
- Cholera jasna, zatrzymaj się!
Stanąłem na jakimś poboczu parę kilometrów od mojego i jego domu. Brunet otworzył drzwi i wyszedł. Siedziałem bez ruchu jak sparaliżowany. Nie powstrzymywałem już łez.
- Nie chciałem do tego doprowadzić, ale nie dajesz mi wyboru. Muszę sobie znaleźć innego drużbę - rzucił na odchodne i zniknął za rogiem.
Wróciłem na siłownię, bo emocje znów miały nade mną kontrolę. Musiałem potem zapłacić za worek treningowy, który rozwaliłem. Na szczęście szycie ręki pokrywało ubezpieczenie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro