Dzień trzeci
12/13 kwietnia 1912. 3/2 dni do katastrofy.
Cieszyłem się, że moja całonocna nieobecność nie została zauważona. Zajadałem się tostem, uśmiechając się głupkowato. Moje usta nadal były spierzchnięte po pocałunkach jakie wymienialiśmy, nadal czułem smak jego warg. Gdy tylko je sobie przypominałem, przyjemny dreszcz przechodził całe moje ciało, powodując u mnie drżenie. Czułem zapach jego perfum i ciepło jego skóry, mając wrażenie że płonę.
Chrząknięcie wyrwało mnie z moim brudnych myśli. Czułem na sobie uważne spojrzenie mojej matki. Ojciec czytał gazetę, jak zawsze ignorując zachowanie swojej żony. Czasami miałem wrażenie, że on najzwyczajniej w świecie się jej bał. Gdy tylko zaczynała krzyczeć on ulatniał się z pomieszczenia jakby go sam diabeł w tyłek kopał. Miałem mu to za złe.
- Wydajesz się nadto szczęśliwy – zaczęła powoli – wydarzyło się coś o czym nie wiem?
Zastygłem.
Przecież nie mogłem jej powiedzieć co wczoraj wyprawiałem!
Boże, byłem takim kiepskim kłamcą!
Myśl Niall, myśl!
Zayn, Zayn, Zayn
Nie teraz!
- Mówię do ciebie.
- Wyspałem się – powiedziałem krótko, odkładając nadgryzionego tosta na talerz. - I pierwszy raz od kilku dni nie boli mnie głowa.
Przymrużyła oczy i wróciła do mieszania swojej mocnej kawy.
Wiedziała, że kłamałem.
Bałem się, że pod presją jej spojrzenia, wszystko wypaplam.
Chcąc nie chcąc była moją matką, znała mnie.
- Powinieneś iść na spacer z Lee, pogoda dopisuje. Na pewno by się z tego ucieszył - zaproponowała, a raczej zażądała.
- Po śniadaniu go znajdę - szepnąłem, wsypując cukier do mojej herbaty.
Nie chciałem mieć z Rudym nic do czynienia. Samo wyobrażenie jego spoconej ręki, ściskającej moją, powodowało, że o mało nie zwróciłem swojego jedzenia.
- Chyba wystarczająco już zjadłeś - ucięła, odbierając mój talerz.
Cieszyłem się, że nie zwracała na mnie uwagi i nie przesłuchiwała mnie dalej. Z drugiej strony nadal byłem pieklenie głodny. Nigdy nie pozwalała najeść mi się do syta, twierdząc że i tak ważę zdecydowanie za dużo i Lee chce, żebym był szczupły.
Dlatego tak bardzo cieszyłem się, gdy Zayn zapełniał mój brzuch w nocy. Ledwo kończyłem jedną przekąskę, a on już proponował mi drugą.
My, bogaci, marnowaliśmy dużo jedzenia, moje serce pękało, gdy widziałem jak wszystko to co mogło jeszcze być skonsumowane trafiało do śmietnika. Natomiast ludzie z trzeciej klasy cieszyli się z tego co mieli, dzielili się między sobą, częstowali mnie, okazywali mi swoją serdeczność.
Chciałem do nich wrócić.
Nagle do kajuty wszedł Lee, jedno twarz była czerwona, a on sapał głośno, jakby brał udział w maratonie. Wiedziałem, że coś jest nie tak, w momencie kiedy otworzył usta.
- Nie pozwolę sobą pomiatać! - krzyknął – Nikt mnie tak nigdy nie ośmieszył! NIKT! - darł się. - Jak mogłeś iść do tej hołoty?! Należy mi się szacunek godny mężowi! Taki upokorzony!
- Lee, kochanie – powiedziała moja matka – co się stało? Nic nie rozumiem.
- Powiem Ci co się stało! Twój synek bawił się wczoraj w kajutach trzeciej klasy! Zachowywał się jak wieśniak! Jak oni! Tańczył na stole! Boże! Czemu mnie skarałeś takim narzeczonym! Oczywiście spędził noc z tym biedakiem Malikiem! Okłamał nas i wymsknął się do nich! Woli ich towarzystwo od naszego! Ba! Był niewierną szmatą! On pozwolił się całować! Jak mógł pozwolić innemu mężczyźnie się dotykać! Czuje się zhańbiony!
- J-ja... przepraszam Lee, ja p-po prostu...
- Zamknij się Niall! - krzyknęła moja matka, patrząc na mnie z obrzydzeniem. - Lee, kochanie, to już się nigdy nie powtórzy,obiecuje. Porozmawiam z nim, spokojnie. Przepraszam za niego.
- Lepiej, żeby tak było! Oczywiście jak tylko dopłyniemy do Nowego Jorku, moi rodzice o wszystkim się dowiedzą. Nie wiem czy nasza umowa nadal będzie aktualna. Jestem zawiedziony i muszę jeszcze raz przemyśleć czy na pewno chcę takiego męża. Jesteś obrzydliwy - zwrócił się do mnie.
Gdy tylko wyszedł, poczułem jak dłoń mojej matki zderza się z moim policzkiem. Bolało. Tak cholernie piekło. Łzy zebrały się w moich oczach, ale nie pozwoliłem im wypłynąć.
Moja rodzicielka była jaka była, ale nigdy wcześniej nie podniosła na mnie ręki. Nigdy!
Widziałem furie w jej oczach.
- Słuchaj mnie uważanie Niall, bo nie mam zamiaru się powtarzać. Przeprosisz Lee wieczorem, zrobisz wszystko, żeby ci wybaczył, chociaż byś musiał rozstawić przed nim nogi, rozumiesz? Nigdy więcej nie zobaczysz się z tym chłopakiem, zapomnisz o nim i będziesz przykładnym narzeczonym. Chociaż miałbyś błagać na kolanach, masz zrobić wszystko, żeby Lee Ci wybaczył, rozumiesz mnie? - potrząsnęła mną. Poczułem łzy spływające po moich policzkach. - Nie rycz, Chryste! Jesteś taki bezużyteczny! Twój brat by się ciebie wstydził! Bóg powinien zabrać ciebie, a nie mojego kochanego Grega! On by nie hańbił tej rodziny na każdym kroku! Nic nie potrafisz zrobić dobrze! Czy tak dużo od ciebie wymagamy? Nie! Miałeś tylko wyjść za mąż i rozkładać nogi od czasu do czasu! Jesteś beznadziejny! Zejdź mi z oczu – syknęła, a ja zerwałem się na równe nogi.
Greg – mój starszy brat, umarł na białaczkę kilka lat temu,wcześniej prosząc mnie, żebym dbał o rodziców. I naprawdę się starałem. Nigdy się nie buntowałem, przekładałem ich dobro nad swoje, nigdy nie byłem nieposłuszny.
Ale wtedy pojawił się on, z tymi swoimi wielkimi brązowymi oczyma i grzesznymi ustami.
Skóra pachnąca słońcem i morską bryzą, melodyjny kuszący głos.
Duże, ciepłe dłonie.
Miękkie włosy.
Może moi rodzice mieli rację? Może rzeczywiście nie powinienem się do niego zbliżać? Znałem go dopiero dwa dni, a on całkowicie wywrócił moje życie do góry nogami.
Jednak... to właśnie przy nim czułem wolność, coś czego nigdy w życiu nie doświadczyłem. To jego dotyk powodował, że moje ciało trzęsło się z rozkoszy, to przy nim się relaksowałem. To on pokazywał mi inny świat, którego tak bardzo pragnąłem. To on otwierał moje oczy.
Byłem tak pochłonięty swoimi myślami, że nawet nie wiedziałem gdzie szedłem, zorientowałem się gdzie byłem, gdy znalazłem się przy jego kajucie.
Walczyłem chwilę z myślami zanim zapukałem cicho. Nie musiałem długo czekać i gdy tylko drzwi się otworzyły, poczułem niewyobrażalną ulgę. Jego ramiona przyciągnęły mnie do jego nagiego torsu, uspokajająco gładząc moje plecy.
- Skarbie, co się stało?
Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, łkałem cicho w jego bezpiecznych ramionach, w moim własnym Kanaan. Zaciągnałem się zapachem jego skóry, czując jej odurzający wpływ.
Wziął mnie na ręce i zamknął drzwi. Nie puściłem go nawet, gdy położył mnie na łóżku,mocno mnie obejmując.
- Skarbie, powiedz co się stało?
- Lee... on wie, on nas widział on... Och Boże! Oni mi zabronili. Nie powinien był tu przychodzić!
- Cii - uciszył mnie - skarbie, już jest dobrze. Jestem tu.
- Zayn, jak dobijemy do Nowego Jorku, nasze drogi się rozejdą - szepnąłem po dłuższym czasie. Przestałem już płakać.
- Ucieknij ze mną. Gdy tylko dobijemy do portu. Ucieknijmy razem. Nie zagwarantuje Ci bogactwa, ale mogę dać ci wolność i uczucie. Sprawię, że będziesz szczęśliwy - odpowiedział, odsuwając się na chwilę. Wyciągnął z szafki najpiękniejszy wisiorek, jaki w życiu widziałem. - Zwinąłem go jakiemuś bogatemu snobowi, który oblał mnie rano kawą - zaśmiał się. - Myślę, że zgarniemy za niego niezłą sumę - mruknął, oglądając go dokładnie.
Poczułem jego ciężar na swojej szyi, gdy Zayn zapinał zapięcie.
- Jest piękny - powiedziałem, pierwszy raz dotykając jego fakturę.
-Ma taki sam odcień jak twoje oczy.
-Zayn, namaluj mnie - szepnąłem i wstałem.
Zsunąłem z siebie spodnie i bokserki, czując gorąco pokrywające moje ciało. Obserwował mnie uważnie, ale nie potrafiłem wyczytać emocji z jego pięknej twarzy. Ściągnąłem koszule, pozostając całkowicie nagim.
- Narysuj mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn - podszedł do mnie i mocno wpił się w moje usta.
- Jesteś najpiękniejszy - mruknął przy moich wargach.
Odsunąłem się od niego, kładąc na boku kanapy.
- Narysuj mnie.
I tak też zrobił.
______________________________________
:)))
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro