Dzień Pierwszy
Kochani, ogólnie to miał być one shot, ale ja nie umiem pisać shotów. Dlatego podzieliłam to na pięć części, każda z nich to jeden dzień pobytu na titanicu. Niezbyt lubię pisać na narzucone tematy, ale ktoś bardzo chciał coś takiego przeczytać, a ja jestem mięczak i można mną manipulować! I z góry przepraszam za niezgodności, ale oglądałam ten film dwa razy w życiu. Jeśli ktoś nie czytał mojej perełki - Bossa to zapraszam serdecznie. Tymczasem, miłego czytania :)
_____________________________________________________
13.09.1996
- Dwieście lat, dwieście lat niech żyje żyje naaaaaam! Niech żyjeeee nam! A kto? Dziadzio!
- Dziękuje wam kochani – powiedziałem, uśmiechając się lekko.
Ostatnimi czasy czułem się bardzo słabo, starałem się to jakoś ukrywać, ale moje dzieci były mądre, widziałem że cały czas się o mnie martwiły. Tak samo jak moje wnuki i prawnuki.
Cóż. Stąpałem po tej cholerne ziemi sto lat, mogłem pozwolić sobie na lekkie marudzenie i bóle w kręgosłupie!
- Tato – zaczęła moja córka Rose. - Wujek Harry i Louis będą tu za jakieś dziesięć minut – poinformowała mnie odkładając słuchawkę telefonu.
Podziękowałem, całując delikatnie jej policzek i wszedłem do salonu. Zająłem mój bujany fotel, patrząc na drugi – pusty – ze złamanym sercem.
On powinien tu ze mną być.
Przedrzeźniać mnie mówiąc jaki gderliwy stałem się na starość. Jak nadal uwielbiałem się napychać, w końcu nie przejmując się moją wagą.
Minęło tyle czasu.
Miałem wrażenie jakby stało się to zaledwie wczoraj, ale patrząc na moje pomarszczone dłonie, pokryte brązowymi plamkami, uświadamiałem sobie... że właśnie tyle czasu już minęło.
- Dobra, gdzie ta zrzęda? - usłyszałem wesoły głos Louisa. - Chodź tu stary pryku, przytul Lou Beara!
- Nigdy! - odpowiedziałem, teatralnie łapiąc się za serce.
Trójka moich dzieci podbiegła do mnie pytając czy wszystko w porządku,oglądając moją twarz ze łzami w oczach. Nie rozumiałem o co im chodziło. Moje wnuki wyglądały na zmartwione
- Bo...bo złapał... - jąkał się mój syn Danny.
- Och... - zrozumiałem po chwili – baliście się, że miałem zawał? Myślicie, że Nialler opuściłby tak szybko własną imprezę? - prychnąłem, ale coś rzeczywiście ścisnęło mnie w środku.
Wszyscy zachichotali głośno.
- Wszystkiego dobrego Niall – powiedział Harry podając mi zawinięty prezent.
- Czemu, tak apropos, się spóźniliście? - zapytałem, odkładając paczkę na stolik.
- Graliśmy w bingo – bąknął Louis, ściskając rękę swojego męża.
Wiedziałem jak Tommo tego nienawidził, ale kochał Harrego nad życie i zawsze szybko mu ulegał.
- Odkrycie z titanica! - usłyszeliśmy głos prezentera telewizyjnego. - Szkicownik, wypełniony obrazami młodego mężczyzny – wszyscy zamarliśmy.
Temat titanica był czymś czego unikałem jak ognia.
- Gdyby ktoś rozpoznawał osobę ze zdjęcia prosilibyśmy o kontakt pod numerem 8763920427 – powiedział drugi głos, a na ekranie pojawiło się zdjęcie obrazków.
Młody mężczyzna, o przyklapniętych blond włosach, wpatrujący się z nieśmiałym uśmiechem w osobę która go namalowała. Na jego szyi wisiał naszyjnik w kształcie serca, wypełniony niebieskim diamentem.
Automatycznie sprawdziłem czy nadal mam go na sobie.
- Niall? - usłyszałem spokojny głos Louisa. - To szkicownik Zayna? – przytaknąłem.
- Nadal go masz prawda? - zapytał Harry, a moje oczy zaszkliły się niebezpiecznie. - Po tylu latach?
- Minęło osiemdziesiąt cztery lata – szepnąłem, dotykając palcami fakturę „serca oceanu".
10 kwietnia 1912 Southampton. 5 dni do katastrofy.
- Jesteś taki bezużyteczny – powiedziała moja matka, formując usta w jeden ze swoich sztucznych uśmiechów. - Pomachaj im – nakazała, nadal szczerząc się jak ostatnia idiotka.
Na moje szczęście - nieszczęście byłem synem pary sławnych Irlandzkich aktorów. Ojciec kupił nam bilety pierwszej klasy na dziewiczy rejs Titanica, bo właśnie w Nowym Yorku miał podpisać kontrakt na nowy film.
Tak bardzo nie chciałem płynąć!
Chciałem schować się w mojej bibliotece i zamknąć w świecie romansów! Chciałem zwinąć się w kłębek, wyobrażając sobie, że to właśnie mnie spotyka romantyczna miłość.
Niestety.
Zamiast tego, czułem spoconą dłoń mojego narzeczonego - Lee. Kilka miesięcy temu zostałem zmuszony do tego narzeczeństwa, z racji tej że był on synem dużej szychy w branży filmowej, w ramach wyjaśnienia – moi rodzice pracowali tylko z jego rodzicami.
Jezu,jak ja go nie znosiłem.
Był wysoki i szczupły, jego całe ciało pokryte było niezliczoną ilością piegów. Nie mogłem znaleźć w nim żadnego pozytywnego aspektu, nieważne jak mocno się starałem. Jego twarz była szczurkowata z dużym nosem i z odstającymi uszami.
I miałem spędzić z tym facetem resztę życia? Po moim, kurwa,zimnym trupie.
Żeby to jeszcze było nad wyraz inteligentne, ale chociaż zabawne! Tu też niestety byłem zawiedziony. Był głupkowaty i zbyt zapatrzony w siebie i pieniądze jego rodziców.
Na Boga! Miałem tylko szesnaście lat! Nie chciałem wychodzić za mąż!Szczególnie za człowieka, któremu wiecznie cuchnęło z buzi i który pocił się jak świniak.
- Prosimy pasażerów o wejście na pokład! - krzyknął jakiś mężczyzna – odpływamy za dziesięć minut! - poinformował nas.
Miałem ochotę uciec. Uciec jak najdalej. Mogli by mnie wydziedziczyć, pieniądze nie były najważniejsze.
- Kochanie, chodź – powiedział Lee, ciągnąc mnie w stronę statku.
Przekląłem pod nosem. Mógłby chociaż puścić moją rękę! Pieprzony burak!
- Zdecydowaliśmy z ojcem – podjęła moja matka, gdy weszliśmy na pokład. - Że wyjdziesz za mąż, gdy tylko dopłyniemy do Nowego Jorku. Państwo Miller wszystkim się już zajęli – postanowiła i odeszła. Wyszarpnąłem dłoń z uścisku Rudego i cofnąłem się kilka kroków. Zdążył bym nawiać, od mostku dzieliło mnie zaledwie kilka metrów! Nie mogłem za niego wyjść! Nie kochałem go! Boże! Ja go nawet nie lubiłem!
- Czekajcie! - usłyszałem melodyjny głos.
Odwróciłem się na pięcie, widząc jak jakiś mężczyzna biegł w naszą stronę. Machał biletem, chcąc powstrzymać majtów od zabrania deski.
Za późno.
Ale on nadal biegł, wyskakując nagle w powietrzu. Nieświadomie swoich ruchów pognałem do mostku i to był mój błąd. Jego ciało głucho zderzyło się z moim, sprawiając że obaj upadliśmy na ziemie – on na mnie.
- Chryste – jęknął, leżąc na mnie. - Nic Ci nie jest skarbie?
Och Boże.
Najprzystojniejszy facet jakiego w życiu widziałem! Ciemne, orzechowe oczy schowane za wachlarzem gęstych, długich rzęs. Smukła buzia pokryta kilkudniowym zarostem, pełne usta. Całość tworzyła piękno wprost nie do opisania. Czarne włosy, schowane pod czapką. Spojrzałem mu w oczy, moja ręka wystrzeliła do jego policzka, gładząc jego fakturę. Był tak idealny. Moje serce zabiło szybciej.
- Złaź z niego biedaku! - warknął mój narzeczony w przypływie nagłej odwagi. - Jeszcze go czymś zarazisz!
- Słucham? - warknął, podnosząc się ze mnie. Podał mi dłoń, którą z ulgą przyjąłem. Była taka ciepła i miękka.
- Słyszałeś mnie łachmaniarzu! Zostaw mojego narzeczonego w spokoju! Każę cię aresztować za napaść na tle seksualnym!
- Przy okazji za pobicie, bo mam zamiar przypieprzyć ci w tą szpetną mordę! - krzyknął, nadal ściskając moją dłoń.
- Niall– odezwałem się cicho, gładząc kciukiem wierzch jego dłoni.
- Co skarbie? - odwrócił się patrząc na mnie uważnie.
- Mam na imię Niall – powtórzyłem.
Uśmiechnął się ciepło, unosząc moją dłoń do swoich ust, ucałował ją delikatnie, a moje ciało zapłonęło ogniem.
- Piękne imię dla pięknego chłopca.
- A-at-ty? - zająknąłem się.
Nie dane mi było usłyszeć jego odpowiedzi, bo czyjeś ramiona odciągnęły mnie od niego jak najdalej. Nasz ochroniarz brutalnie przerzucił mnie sobie przez ramię, odchodząc szybkim krokiem. Z bólem serca patrzyłem jak sylwetka mężczyzny maleje w moich oczach. Na statku było ponad dwa tysiące osób, wiedziałem że już go nie zobaczę! Szczególnie, że miał bilet trzeciej klasy.
- ZAYN! - krzyknął na tyle głośno, że go usłyszałem.
- Zayn... - powtórzyłem uspokajając się na chwilę.
Moja matka nie szczędziła mi wyzwisk, kiedy Brad odeskortował mnie do mojego luksusowego pokoju.
Byłem hańbą rodziny, pozwalając dotykać się obcemu mężczyźnie, gdy mój własny narzeczony pocałował mnie tylko raz przez ostatnie kilka miesięcy.
Posłusznie słuchałem jej wywodów na temat mojego bezczelnego zachowania i wstydu jakiego narobiłem Lee.
Zostałem zamknięty na trzy spusty, uprzednio informując mnie, że w ramach kary nie będę mógł iść na wieczorny bankiet. Szczerze mówiąc było to dla mnie błogosławieństwem, a nie karą. Runąłem na łóżko, wyciągając z torby moją ulubioną książkę Romeo i Julię i z cichym westchnięciem zabrałem się za czytanie. Cieszyłem się, gdy odwiedził mnie Harry i Louis, moi szkolni przyjaciele, których rodzice również byli aktorami. Spędziliśmy razem trochę czasu, naśmiewając się z bogatych pryków, bo chłopcy tak jak i ja, nie potrzebowali pieniędzy do szczęścia. Zdradzili mi w sekrecie, że planują uciec w Nowym Jorku, żeby móc być razem. Pożegnali się ze mną, gdy znienawidzony przez nas Simon – ochroniarz Louisa, kazał mu iść do jego kajuty. Po kilku godzinach odwiedził mnie też Lee, po raz kolejny przechwalając się willą, w której zamieszkamy. Zbyłem go szybko, tłumacząc się zmęczeniem. Wyszedł nie zamykając wcześniej drzwi – idiota.
Wiedziałem, że moi rodzice poszli do wspólnego salonu klasy pierwszej, dlatego szybko wymsknąłem się na górę statku. I och wow. Widok był zachwycający. Ogromny statek, sunący po granatowym morzu, powoli zachodzące słońce. Idealny dzień, żeby umrzeć.
Obejrzałem się dookoła, sprawdzając czy ktoś mógłby mi przeszkodzić, ale nikogo takiego nie widziałem. Oddychałem ciężko, gdy znalazłem się na tyłach olbrzymiego statku, było mi niedobrze.
Nigdy wcześniej nie miałem myśli samobójczych, ale nie mogłem znieść tego jak moi rodzice traktowali mnie i ludzi biedniejszych, jak pieniądz zawładnął ich umysłami.
Jak bardzo mnie krzywdzili, byleby tylko postawić na swoim.
Nie byłem częścią tego świata. Nie obchodziły mnie luksusy i bogactwa, nie interesowała mnie sława czy oklaski. Chciałem uciec z tego hermetycznego świata.
Przeszedłem przez barierkę.
- Niall– usłyszałem ten sam piękny głos. Moja noga obsunęła się i czułem jak moje ciało odrywa się od barierek, ale silne ręce złapały mnie w ostatnim momencie. - Mam cię skarbie – szepnął, gdy wtuliłem się w jego klatkę piersiową, łkając.
Nie mogłem uwierzyć, że na prawdę bym wypadł! Mogłem zginąć!
Byłem takim cholernym tchórzem.
W tamtym momencie uwierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia. Moje małe ciało idealnie pasowała do jego, moje dłonie zaciskały się na tyle jego kremowej koszuli.
- Przepraszam – powiedziałem, odsuwając się od niego. - Przepraszam, ja...
- Chciałeś skoczyć? - zapytał mnie, ponownie przyciskając mnie do swojego umięśnionego torsu. Przytaknąłem. - Czemu?
- Nienawidzę swojego życia - szepnąłem - mam szesnaście lat, zmuszają mnie do małżeństwa, gardzę ich pieniędzmi!
- Opowiedz mi o tym - powiedział delikatnie, usiadł ciągnąc mnie na swoje kolana.
- Ale ja cię nie znam, to głupie.
- Moja mama zawsze mówiła, że jak się zwierzać to nieznajomemu - powiedział na zachętę.
I nie wiem do końca co mną kierowało, ale opowiedziałem mu wszystko od początku do końca, płakałem przy tym w niektórych momentach, a on gładził mnie po włosach, szepcząc uspokajające słowa.
To był pierwszy raz od długiego czasu kiedy czułem się bezpiecznie, czułem się jakbym mógł powiedzieć mu wszystko. Zadawał mi pytania, gdy przerywałem, uspokajał mnie gdy szlochałem. Pasowaliśmy do siebie idealnie. Chcąc rozluźnić atmosferę opowiedział mi o swoim życiu w Anglii o jego mamie i siostrach.
- Co tu się wyrabia! Niallu Jamesie Horanie! Natychmiast się wytłumacz! - usłyszałem skrzeczenie swojej matki.
Psiamać! No i jeszcze ten cholerny Lee!
- Poślizgnąłem się i prawie wypadłem za burtę. Chciałem tylko obejrzeć śruby – wytłumaczyłem – a Pan... - spojrzałem na niego. Nawet nie znałem jego nazwiska.
- Zayn Malik, miło panią poznać Pani Horan – przedstawił się szarmancko.
- Jesteś taką ciamajdą Niall! Czemu bogowie skarali mnie takimsynem! Tak czy inaczej, dziękuje Panie Malik. W ramach mojej wdzięczności, zapraszam jutro na kolację do pierwszej klasy jako nasz gość honorowy, oczywiście dostanie Pan pieniężne wynagrodzenie. A teraz Niall, za mną – powiedziała rozkazująco.
Nie odważyłem się podnieść głowy, gdy potulnie za nią pomaszerowałem.
- Posłuchaj mnie gówniarzu – syknęła przed wpuszczeniem mnie do pokoju. - Nie waż się podważać dobrego imienia tej rodziny. Zapewniamy Ci jedzenie, które znajduje się w twoim brzuchu i ubrania, które zakrywają twoje ciało. Masz najlepszą edukację w całym kraju! Niczego Ci nie brakuję, jedyne o co zostałeś poproszony to wyjście za mąż. Ale nawet to potrafiłbyś spieprzyć! To nie takie trudne, do cholery! Myślisz, że chciałam wyjść za twojego ojca? Że jedyny, który zostaje zmuszony do małżeństwa? Nie! Ale jakoś przeżyłam! I ty też przeżyjesz! Po jutrzejszej kolacji już nigdy nie odezwiesz się do tego chłopaka! Rozumiesz mnie?! - krzyknęła, pokiwałem głową. - Dobranoc – rzuciła na odchodne.
Rozpłakałem się.
Tak bardzo jej nienawidziłem.
Wysysała ze mnie wolne życia.
Ale odbudowałem ją za każdym razem, gdy przypominałem sobie Zayna. Jego delikatne dłonie, muskające moją skórę, jego kojący głos szepczący do mojego ucha.
Zasnąłem z jego imieniem na moich ustach.
________________________________________________
I jak?:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro