23:16
Liam
Krążę niespokojnie po pokoju, w ręku trzymając telefon. Zostawiam się wciąż, czy iść, czy nie. Jeszcze pięć minut zostało do spotkania. Zastanawiam się i w końcu zarzucam na ramiona czarną bluzę, a na nogi wciągam supry. Zatrzymuje się ostatni raz w drzwiach, jednak wychodzę.
Na miejscu jestem 20 minut po czasie. Szedłem powoli, bez pośpiechu, myśląc, czy na pewno chcę tam iść. W ostatniej chwili, stojąc przed drzwiami z ręką w powietrzu, rezygnuję. Jednak kiedy jestem już prawie na chodniku, obok posesji, słyszę:
— Liam! Suko! Być pod moim domem i się nawet nie przywitać?!
Gigi wygląda przez okno trzymając swojego brzydkiego psa pod pachą i drugą ręką macha w moim kierunku jak wariatka. W pokoju obok niej gaśnie światło, za to przez małe okienko przy schodach, widzę, że ktoś oświecił światło. Przeklinam w głowie, gdy drzwi frontowe zostają otwarte. Przez Zayna. Cudownie wyglądającego Zayna. Uśmiecham się do niego lekko i wchodzę do środka.
— Dlaczego nie pukałeś? — pyta zdziwiony.
— Uhm, może nie chciałem? — mówię cicho i niepewnie.
Aha, włączył mi się tryb smarkacza. Za dużo czasu musiałem być oschły dla ojca i jego perfekcyjnej rodzinki. Żałosne. Ciekawe co by powiedział, gdyby wiedział co działo się z nami, moim bratem i mną, gdy jego nie było.
— Liam, nie bądź oschły. Porozmawiałbym z tobą, gdybyś się przede mną po całym domu nie chował — mówi, a mnie zatyka.
— Co? — mówię mimowolnie.
— Myślałeś, że jesteś transparentny? Już gdy wszedłem tamtego dnia do domu wiedziałem, że jesteś. Czułem twoje perfumy, nie zmieniłeś ich od... tamtego czasu. Liam, jejku, tęskniłem — wzdycha. Obejmuje mnie, jednak nie odwzajemniam uścisku, jedynie odpycham go od siebie lekko. Spogląda na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na jego twarzy.
— Trzymaj łapy przy sobie. Masz chłopaka, pamiętaj — mruczę.
— On to... — przerywa, gdy do pokoju wchodzi Daniel. Całuje w policzek Zee, a mnie podaje dłoń do męskiego uścisku.
— Miło mi cię poznać, Liamie. Tak osobiście, rzecz jasna — mówi
— Mi również Damien'ie — specjalnie przekręcam jego imię.
— David. Mam na imię David — poprawia mnie lekko poirytowany.
Cokolwiek, myślę.
Naprawdę przepraszam i mówię, że chyba będę się zbierał. Nie chcę spędzić w tym domu, tym bardziej w takim towarzystwie, zbyt dużo czasu.
— ZAYN! TY KROWO! TERENZIA JEST DZISIAJ TWO... — woła Louis, ale przerywa, gdy widzi towarzystwo w salonie. Spogląda na mnie zdziwiony, a ja spoglądam ja niego proszącym wzrokiem. Chwilę myśli, jednak potem orientuje się o co chodzi.
— David, telefon ci chyba dzwonił — mówi szybko Lou.
— Lou, mam go w kieszeni — śmieje się, a Louis tylko uśmiecha się gorzko.
— Dobra, to ja idę na górę — uśmiecha się do mnie i wchodzi po schodach. Mój jedyny ratunek właśnie uciekł. No pięknie. Potem jednak słyszymy krzyk Gigi i David sobie idzie.
— Możemy się przejść? — proponuje Zayn. Chyba jemu także towarzystwo Davida nie było mu na rękę. Jedynie kiwam głową i wstaję. Wychodzimy na dwór, a zimne powietrze owiewa nasze twarze. Widzę, że jak dla Zayna jest nawet za zimne. Zdejmuję kurtkę, a potem bluzę, gdy jesteśmy już w odpowiedniej odległości od domu, po czym podaję niebieski, puchaty materiał Zaynowi. Sam z powrotem zakładam na siebie kurtkę.
— Wiesz, że nie chciałem wyjeżdżać, prawda? — pytam nagle.
— Wiem, Li, wiem. Wiesz, że nie chciałem, aby to wszystko się tak potoczyło, prawda? — pyta.Nic nie odpowiadam, więc zatrzymuje się.
— Myślisz, że chciałem cię stracić?
— Nie... wiem. Nie wiem — chwytam głowę oboma rękami i zamykam oczy. Kucam i zaczynam głęboko oddychać.
— Wszystko okej? — pyta zmartwiony.
— Już tak — wstaję i ruszamy dalej.
— Więc nie chciałem. Nie chciałem cię stracić. Nawet nie wiesz... albo wiesz jakie to uczucie.
— Kochaliśmy się, a teraz co? Mamy iść w osobne strony? — pytam zniecierpliwiony. To, że kiedyś mnie kochał nie ma już teraz znaczenia. Ważniejsze jest, czy nadal mnie kocha?
Na twarzy Zayna już na początku mojej wypowiedzi maluje się rozczarowanie i cały czas powtarza coś pod nosem.
— Możemy wracać? — pytam, a ten łapie moją twarz w dłonie. Moja brew wędruje ku górze, gdzie stoimy tak chwilę. Kiedy usta Zee lądują na moich, pod wpływem jego ciepłych, miękkich, idealnie pasujących do moich warg, oddaję pocałunek. Nie zdążam go odepchnać.
— Stop — przerywam nam. — Masz chłopaka.
—David — szepcze cicho.
— I dziecko — dodaję.
— Terenzia.
Czyli jednak, to jego dziecko. Idę szybciej niż on, aby nie zaczął mi opowiadać o tym jacy są cudowni.
— Poczekaj! I co? Teraz znów znikniesz po tym co się przed chwilą stało? Tak samo jak wtedy, zaczęło nam się ukazać, byliśmy razem, miłość nam kwitła, a ty spieprzyłeś do Stanów!
— Dobrze wiesz, że to nie była moja decyzja! Jak możesz mnie o to obwiniać? Ja zarabiałem w firmie budowlanej ojca, na bilet. Bilet do szczęścia. Czyli do Londynu, do was. A ty w tym czasie pieprzyłeś się z jakimś Davidem! Masz dziecko i chłopaka, a mnie nie było trzy czy cztery lata. I to ja tu zniszczyłem wszystko co mieliśmy Przeanalizuj to lepiej, Zayn.
Odwracam się i mam iść przed siebie, jednak zatrzymuję się i znów spoglądam na niego.
— Jeszcze jedno. Myślałem o tobie cały ten czas. Ale nie spodziewałem się, że zarobię taki nóż w plecy za to wszystko.
Zniknam z jego oczu, wchodząc w boczną uliczkę.
Hej hello!
Ważne info, prawdopodobnie w następnym tygodniu nie będzie na niczym rozdziałów. Przepraszam, ale rozumiecie, wakacje itd.
lots of hugs xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro