v.
W Boże Narodzenie Austria nalega, żeby wybrać się do kościoła, i Erzsébet zgadza się po krótkim tylko wahaniu, czy aby na pewno jest w stanie się wystarczająco elegancko ubrać. Dłużąca się msza przerywana głośnym grzmieniem kolęd zdaje się im obojgu godnym uczczeniem ponownego spotkania. Mimo że nie ma już z nimi dworu ani żadnej asysty, mimo że sukienka Węgier nie jest najpiękniejsza ze wszystkich...
A już po zapadnięciu zmroku wracają do domu wśród cichej nocy, świętej nocy, co podkreśla Roderich swoim miękkim, cichym śpiewem.
- Dokładnie sto czterdzieści lat temu mieliśmy w domu pierwszą choinkę – przypomina sobie Erzsébet na widok drzewka, które stoi tam już przecież od trzech długich dni.
- Bardzo dawno. Chcesz jutro odwiedzić uchodźców?
- Chcę. Bardzo się cieszę, że mi to proponujesz, bo... - Węgry rozgląda się jakby w poszukiwaniu natchnienia do skończenia zdania – ...bo teraz ty będziesz się musiał nimi zaopiekować, dobrze? Może na krótko, postaram się najlepiej jak mogę.
- Tak długo, jak będzie taka potrzeba – zapewnia ją Austria spokojnie. I obejmuje ją łagodnie w świątecznym, pachnącym goździkami uścisku. Kobieta na moment się rozluźnia, a potem wysuwa się w jego ramion.
- Roderich? Dlaczego to dla mnie robisz?
- Słucham?
Erzsébet stoi teraz wyprostowana, oczy wbija w szklane ozdoby na jasnozielonych gałęziach. Nie odwraca się, ale mówi bardzo szybko:
- Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? Przecież... nic mi nie jesteś winien. Sama narobiłam sobie kłopotów, a ty mi pomagasz. Dlaczego?
Austria opiera się o fortepian, który wczoraj po raz pierwszy od miesięcy zagrał tak słodko i radośnie, i rozważa w ciszy własnego sumienia dwie możliwe odpowiedzi:
Pierwsza – bo to ja odebrałem twoją wiadomość. Bo przyniesiono mi twoje wołanie o pomoc, nadawane w październiku z jakiejś redakcji, z radia, nie wiem skąd, i nic z tym nie zrobiłem, nie odpowiedziałem. Nie wierzyłem, że mogę ci pomóc, pewnie zresztą w żaden sposób nie mogłem, i przegrałaś, i upadłaś, i cierpisz. A ty napisałaś do mnie, kiedy potrzebowałaś pomocy, zaufałaś mi tak, jak zawsze chciałem, żebyś zaufała, i w tamtej chwili zawiodłem nas oboje.
Ale ta odpowiedź uwolniłaby wzbierające już w odbiciu szklanej bombki łzy, zatem mężczyzna wybiera drugą, prostszą, ściskając przy tym w kieszeni wygnieciony już telegram od nowego węgierskiego rządu.
- W końcu byłaś – jesteś – moją żoną.
I łez nie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro