Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV.

Austria jest uprzejmy, opiekuńczy i ostrożny w słowach. Wiedząc, że Erzsébet nosi w sobie wielkie cierpienie, uważa, aby przypadkiem go nie uwolnić, a więc starannie mierzy każde zdanie, każdy gest, ażeby nie wydawało się, że ją w jakiś sposób pospiesza. Dlatego nie powraca temat nocnej wizyty – ta rozmowa czeka na lepszy moment, kiedy oboje będą na nią gotowi. Tymczasem lawirują jakby na samej krawędzi przepaści, jednocześnie udając przed sobą nawzajem, że żadnej przepaści tam nie ma.

Austria nie pozwala sobie na żadną chwilę swobody, kiedy rozmawiają, i sam sobie wydaje się przez to nazbyt sztywny, nazbyt milczący.Zdystansowany. Wszystkie te grzeczności - „mam nadzieję, że czujesz się tutaj dobrze" - są puste i co najwyżej językiem niedopowiedzeń wyrażają to wszystko, co chciałby jej powiedzieć, gdyby nie blokował go ból w jej pociemniałych oczach. Jest tam nawet wtedy, kiedy kobieta się uśmiecha – razem z błyskiem zranionej dumy. Erzsébet była – jest – bardzo dumną kobietą. Milczy, bo nie potrafi przyznać przed samą sobą, że przegrała. Sama nie zdaje sobie z tego sprawy, ale Roderich zna się na ludziach– i czeka.

Węgry krząta się po jego własnej kuchni, asystując w przygotowaniu obiadu pomimo usilnego sprzeciwu Hanny – kobiety, która przychodzi do Rodericha sprzątać oraz gotować. Roderich przedstawił jej Węgierkę jako daleką krewną, nie wdając się w szczegóły – na własną prośbę Erzsébet, która wyraźnie pragnie zachować anonimowość. Hanna wzięła to sobie do serca i za żadne skarby nie chciała pozwolić gościowi sobie pomóc („głupota najwyższa, radziłam sobie sama tyle lat, poradzę sobie i teraz"), dopóki Węgry nie przekonała jej do siebie w jakiś bliżej Roderichowi nieznany sposób. Podejrzewał tylko, że śmiechy kobiet dotyczą w jakiś sposób jego, ale nie niepokoiło go to zbytnio – dopóki ona się śmiała, wszystko było w porządku.

- Muszę się czymś zająć – tłumaczy się Erzsébet, kiedy Roderich sprawdza, czy niczego im nie potrzeba. – Pozwól mi, nie mogę wytrzymać siedzenia bezczynnie. Nie zabawię w Wiedniu długo...

- Ależ możesz tu zostać tak długo, jak tylko zapragniesz – protestuje Austriak. Węgry poważnieje, odkłada nóż na stół i wypycha go z kuchni. Mężczyzna ustępuje jej krok za krokiem, pytająco spogląda jej w migdałowate oczy.

Erzsébet oddycha ciężko i poważnieje.

- Już dawno zaczęli mnie szukać – mówi cicho. – Będziesz pierwszą osobą, z którą się skontaktują w mojej sprawie. Iwan się skontaktuje. Nie wiem, ile jeszcze zostało mi tutaj dni.

- Elise, chyba nie sądzisz, że cię wydam?

- A czy nie to właśnie zrobiłeś ostatnim razem?

Austriak milknie i czerwienieje na policzkach, bo - Erzsébet ma rację. I długą pamięć, i nie wybacza łatwo wydarzeń sprzed stu lat. Chce coś powiedzieć, ale kobieta kręci głową i ciężko opiera się o ścianę, wsłuchując się w brzękanie kuchennych garnków.

- Sama wrócę – mówi łagodnie, smutno. – Nie mogę pozwolić na to, czym będą chcieli mnie szantażować.

Austria czuje głupią złość na rzeczywistość, na wszystkich, którzy spróbują mu odebrać Erzsébet, skoro tylko zobaczył ją po raz pierwszy po dziesięciu latach. Ile dostaną? Dwa tygodnie? Trzy? Jedne wspólne święta, czy może i to zostanie im odebrane przez tamten oszalały ustrój, który za nic miał dobro personifikacji swojego narodu? To byłby chyba jakiś niezbyt zabawny dowcip, gdyby ich wspólne dni skończyły się, zanim jeszcze zdążyli sobie wszystko wyjaśnić, zanim naprawdę się przed sobą otwarli. Chce powiedzieć że nie, że na pewno da się coś zrobić, że Erzsébet może się u niego czuć bezpieczna – ale ona kręci tylko zniechęcona głową.

- Z każdym dniem coraz lepiej rozumiem biednego Rudolfa – mówi niejasno.

Roderich z bolesnym cierniem w sercu wycofuje się bez słowa.

***

- Paczkę papierosów, obojętnie jakich. Dziękuję – Erzsébet toczy wokół nerwowym spojrzeniem, zupełnie jakby kupowała coś nielegalnego i w każdej chwili mógł ją na tym nakryć funkcjonariusz. Tymczasem rozgląda się po prostu za Roderichem, który uparł się koniecznie potowarzyszyć jej w zakupach. Z trudem udało jej się go przekonać, aby został przez chwilę w sklepie, podczas gdy ona przebiegnie do kiosku po drugiej stronie głównej wiedeńskiej Strasse po gazety. I po papierosy, które teraz dyskretnym, wyćwiczonym ruchem wsuwa do kieszeni płaszcza – na wszelki wypadek, gdyby Roderich wyglądał akurat przez sklepową witrynę. Nie chciała wcale poznać jego reakcji na wieść, że pali – ale naprawdę nie mogła już wytrzymać. Teraz pozostało go tylko zgubić przynajmniej na czas wystarczająco długi, by zamienić wyrzuty sumienia w smużkę kojącego nerwy dymu.

Chwyta wolną chwilę w momencie, kiedy Austria zachodzi na pocztę – ludzi jest tam pełno, w końcu już za moment Boże Narodzenie. Tkwiący w kolejce Roderich to widok interesujący, ale nie na tyle, by Erzsébet nie skorzystała z okazji. W przypadkowo wybranej bramie wypala pospiesznie trzy papierosy pod rząd, chowając przy tym twarz w ścianie w chwilach zapomnienia, że nikt w tym mieście już jej raczej nie rozpozna.

Razem z dymem duszą ją jednak wyrzuty sumienia i całkiem solidna dawka nikotyny nie pomaga jej się ani trochę uspokoić. Jest na siebie trochę zła, a trochę żałuje, i wolałaby zaraz wrócić do Rodericha; musi jednak okrążyć jeszcze park, żeby choć trochę rozwiać zapach papierosów.

Dołącza do niego w samych drzwiach poczty – na szczęście Austriak wydaje się zbyt zamyślony i roztargniony, żeby od razu wykryć jej mały sekret.

Potem idą razem aleją nagich kasztanowców, usłaną wieloma nakładającymi się warstwami śniegu i ludzkich śladów. Gdzieś pomiędzy teatrem a godziną dwunastą trzydzieści Erzsébet nagle zaczyna mówić. Zupełnie niespodziewanie i bez przygotowania. Powoli, ostrożnie, niechronologicznie – wśród tłumów spacerowiczów, dążących za bożonarodzeniowymi sprawunkami, wśród jasności i otwartości ulicy, Węgierka na głos strząsa ze swojej pamięci kolejne obrazy.

Odłamki szkła od śmierdzących benzyną butelek, pryskające spod gąsienic czołgu. Wiejski wóz, podarunek dobrej woli przedmieść Budapesztu, z którego rozdawano powstańcom jedzenie. Buczenie agregatora w ukrytym pod ziemią szpitalu, gdzie przetaczano jej krew.

Krew.

Synek sąsiadki– lat czternaście, nie więcej – któremu sama włożyła karabin do ręki. Szybkie kroki, odbijające się w głuchych korytarzach siedziby ÁVH i to, co czekało na ich końcu. Pierwszy nawiązany przez radio kontakt z Europą.

- Obiecali nam broń! – Erzsébet mówi coraz szybciej, nie zwraca uwagi, że słuchają ich przypadkowi przechodnie i wiedeńskie kasztanowce. – Obiecali pomóc i tygodniami nas łudzili, zachęcając do walki... kłamcy, cholerni oszuści... kaci... kiedy ten czerwony dupek mówił że macie nas gdzieś, wy, po tamtej stronie, zapatrzeni w siebie i swoją ropę głupcy, nie sądziłam, że do tego stopnia, żeby odpowiedzieć na wołanie o pomoc, a potem się tego wyprzeć!

Roderich, który początkowo słuchał jej w zdziwionym milczeniu, który nie śmiał rozpraszać tych pojawiających się przed nim obrazów, w które –chcąc nie chcąc – musiał wstępować, teraz nie czeka, aż Erzsébet zacznie krzyczeć. Dziewczyna zrywa z siebie gwałtownie wszystkie pozory opanowania, które dotąd nosiła dumnie niczym uchowany z przegranej bitwy sztandar. Jeszcze przed chwilą opowiadała mu o samosądach ulicznych z lodowatym spokojem – teraz wodospad rozpaczy przełamał w niej jakąś krę i nagle Erzsébet staje jak wryta w ziemię, ręce unosi do ust, oczy zaciska, jakby zależało od tego jej życie –

Austria chwyta ją pewnie, mocno w ramiona. Przekazuje jej swój spokojny oddech.

- Cicho, cicho, nie krzycz. Idziemy do domu.

***

Austria ją kocha. Dojrzałą, rozważną, dopełnioną miłością, która już dawno porzuciła młodzieńcze porywy serca, o ile kiedykolwiek od nich zależała. Kocha z dala od meandrów polityki zagranicznej, ale prawdziwie, tak jak powinno się kochać żonę, nawet jeśli ich rozwód został zatwierdzony przez papieża i oboje nie noszą już obrączek. Węgry jest tego świadoma i być może nawet odwzajemnia to uczucie, o ile dziesięć lat odosobnienia nie starło z niej jeszcze dziesiątek lat wspomnień. Roderich gdzieś w środku liczy,że tak właśnie jest, ale oboje są już za starzy na niemądre czułostki – i być może nigdy się nie dowie na pewno, czy jego Eliza przestała już darzyć go uczuciem, czy może tli się ono dalej w potrzaskanej, kobiecej piersi.

Jedną dłonią gładzi jej głowę, złożoną na zagłówku fotela, z tymi krótko ściętymi włosami i resztkami łez na długich rzęsach. Niech śpi. Niech śpi, póki jeszcze może, dopóki Austria jest w stanie ją chronić. Drugą ręką pisze szkic telegramu do Ludwiga – mógłby zadzwonić, ale nie chce, żeby słyszała to Węgierka. Nie, nie przyjedzie w tym roku na święta do Berlina. Dlaczego? Będzie zajęty pilnymi sprawami. Za chęci dotrzymania mu towarzystwa serdecznie dziękuje i prosi o przesunięcie ich na rok następny.

Frohe Weihnachten, Roderich Berger.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro