Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.

Na stoliku między dwoma fotelami, umieszczonymi na przytulnym półpięterku, leży stos nut, co jest dla Rodericha tak typowe, że po prostu nie da się nie uśmiechnąć. Na samym dole leżą wielkie, zżółkłe i zmurszałe już karty, w górę wznoszą się coraz to nowsze i nowsze egzemplarze. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby wśród nich znajdowały się jakieś rękopisy Bacha – no, może ewentualnie Schuberta. Obok nich leży świeży arkusz, zapisany zaledwie do połowy. Erzsébet z trudem znajduje miejsce na dwie filiżanki herbaty.

- Przepisuję stare nuty – mówi Austria, zauważając jej zaciekawione spojrzenie. – Są już zniszczone i niewyraźne, ale te kompozycje nie zasługują na zapomnienie. Raz utraconej muzyki nie da się już odtworzyć. Zdecyduję, które powinny zostać przedrukowane. Składamy już drugą książkę... A ty czym się zajmujesz w ostatnich latach?

Erzsébet za późno orientuje się w zmianie tematu, za szybko próbuje odpowiedzieć i niemal zachłystuje się herbatą. Szczęściem, nuty pozostają nietknięte. Odsunęłaby je na bok, ale w takim wypadku obawia się nawet dotknąć.

- Pracuję w fabryce amunicji – wypala pospiesznie. – To znaczy... pracowałam. Jeśli teraz ją zamkną...

Nie kończy. Roderich i tak gapi się na nią, jakby mu powiedziała, że wdraża właśnie program kosmiczny.

- W fabryce amunicji?

- Na Csepel, w Budapeszcie.

Roderich spokojnym ruchem odchyla się do tyłu, dmucha w swoją herbatę, przez moment kiwa głową nad jakimś wyjątkowo trudnym życiowym dylematem. Erzsébet już się wydaje, że Austriak woli nie komentować tych szokujących wieści, ale widać tylko je rozważał, bo po chwili milczenia pyta ostrożnie:

- Każą ci tam obcinać włosy?

Erzsébet tym razem zdobywa się na krótkie parsknięcie śmiechem. Tęskniła za nim. O Boże, tęskniła. Za niczym innym, jak tylko siedzieć znowu naprzeciw niego i słuchać, jak mówi – zarówno tych mądrych, choć nużących wykładów, jak i podobnie naiwnych komentarzy.

- Fabryka to nie obóz pracy – zapewnia. – Nikt mnie tam nie trzyma, zarabiam na chleb.

Roderichodchrząka.

- Zdaję sobie sprawę – mówi oszczędnie i też się uśmiecha, tak dla towarzystwa. – A włosy?

- Taka moda, Roderich. Wracam po tylu latach, a ty nadal żyjesz w zeszłej epoce?

Austriak ściąga dyplomatycznie usta.

***

Pod falującą w wielkim oknie firanką Erzsébet nie może zasnąć. A kiedy już wydaje jej się, że zasypia, przytomność powraca uparcie jak natrętny owad albo cykliczny kryzys gospodarczy, niemożliwy do zwalczenia mimo usilnych prób. Za każdym otwarciem oczu biała płachta zasłony nadyma się i unosi, a potem znów wiotczeje, chociaż szyba jest szczelna i najmniejszy przeciąg nie ciągnie od drzwi. Pokój wraz z nią bierze głębokie, rozpaczliwe oddechy, ściany pocą się niespokojnie, kołdra wije się jak wąż i przewraca z boku na bok, kiedy Węgry raz po raz usiłuje na nowo zapaść we frustrujący, płytki pół-sen.

W końcu decyduje się przerwać te męczarnie. Jednym zdecydowanym szarpnięciem zrywa z siebie pętlę zasypiań i przebudzeń i siada wyprostowana, napięta jak struna. Bez większego udziału świadomości odrzuca skręconego w konwulsjach węża pościeli i dotyka bosymi stopami podłogi. Szlafrok nie wisi tam gdzie zwykle, więc zapewne przygniotły go gruzy... Erzsébet idzie bez niego, pewna siebie tak jak wtedy, gdy chodzi się we śnie.

- Roderich?

Puka do drzwi, bo tak należy, ale potem wślizguje się do środka, wiedząc z długoletniego doświadczenia, że personifikację Austrii niełatwo jest rozbudzić w środku nocy. Wpuszcza do pokoju światło korytarza i strach swojego głosu. Odpowiada jej niezbyt wymowny szelest, więc zakrada się bliżej, przyklęka przy kanapie obok głowy Rodericha w puszczonej po podłodze świetlistej ścieżce. Przepraszającym uśmiechem wita zaskoczenie na twarzy mężczyzny, który nie całkiem jeszcze odzyskał świadomość i nie całkiem przypomniał sobie, co takiego robi w jego domu nocny cień Erzsébet. Chyba go wystraszyła, ale szybko dochodzi znów do siebie, tak jak to on potrafi w najtrudniejszych nawet sytuacjach, i patrzy na nią pytająco rozmytym, zaspanym wzrokiem.

- Słyszałam dzwonek do drzwi – mówi Węgry, cicho co prawda, ale stanowczo. –Nie chcę schodzić sama. ÁVO nadal mnie szuka, musisz im coś powiedzieć.

- ÁVO? –Roderich potrzebuje długiej chwili, żeby przetworzyć jej słowa, ale nawet wówczas nie odnajduje w nich wiele sensu. – Poczekaj... dzwonek?

Erzsébet kiwa z przekonaniem głową. Ma włosy w nieładzie, twarz całą w czerwonych plamach, prawą rękę przyciska do piersi – patrzy przytomnie, nie lunatykuje. Austria bez entuzjazmu, ale czując, że powinien, zbiera się z kanapy.

- Pójdę otworzyć– mówi uspokajającym tonem, chociaż na jego czole pojawia się pionowa zmarszczka zmęczonego nierozumienia. – Poczekaj tutaj, nie schodź.

- Uważaj –prosi Węgry i Roderichowi zdaje się przez moment, że ze strachem. Jest zbyt śpiący, żeby wdawać się w dyskusje. Z trudem, niechętnie opuszcza kanapę.

- Będę uważał.

Drzwi zamykają się za nim z ostrzegawczym kliknięciem, a Erzsébet, która powinna nasłuchiwać z uwagą, czuje zamiast tego nagłą falę senności. Siada na kanapie, która jeszcze nie wyzbyła się ciepła i kształtu ciała Austrii, i pozwala, żeby nieoczekiwana ulga z miejsca, bez przygotowania zabrała ją do krainy snu.

Roderich wraca minutę albo dwie później spod drzwi, do których nikt tej nocy nie dzwonił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro