Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•Dzień 7 "Krzyk czterech ścian"•

W pokoju było zimno. Nie miałem siły otworzyć oczu, a w głowie zacząłem czuć coś naprawdę dziwnego.

To było dziwne uczucie, momentami przypominające mi narkotyczny haj, a jednak nie takie samo. Może gorsze? Słyszałem w głowie mnóstwo dźwięków, z czego niektóre były głosami, nieliczne pięknymi melodiami, poza nimi świsty wiatru, piski opon i głuche jęki. Orkiestra życia, koncert istnienia, raj dla każdego, kto może to wszystko usłyszeć. Usłyszałem też głos, który mnie uspokajał, choć nie mogłem się zorientować, do kogo należy. Jednak gdy tylko zapragnąłem się do tego uśmiechnąć, czy pod nosem skomentować, wszystko ucichło i na scenie dzwięków pozostał tylko jeden, tylko przykra, świdrująca mi w uszach cisza, brzmiąca w rytm mego bijącego serca. To zabolało.

To było dziwne uczucie, przywodzące na myśl narkotykową ekstazę, jednak brakowało mi w tym tej nikłej przyjemności. Czułem słodki zapach cukierków i znajomych mi kwiatów, odkrywałem nęcącą woń pysznych potraw  napojów, pośród nich także odprężający zapach kawy. Później jednak uderzył mnie swąd spalenizny, duszący odór papierosów i woń alkokolu z Lupina, a pośród nich coś, co napawało mnie ukrytą radością. To na razie nie kojarzyło się źle, gorzej było później. Poczułem fetor krwi, łez i ten, którego obiecałem sobie więcej nie doznać... zapach śmierci. Jednak gdy tylko chciałem unieść dłoń, by zakryć nos, to wszystko uciekło i pozostał chemiczny, nieprzyjemmy zapach. Jakby syntetycznego życia. To było przedziwne.

To było przeokrutne. Widmo ekstazy drzemało we mnie gdzieś głeboko, fałszywą przyjemność przynosząc na kilka ulotnych chwil. Odczuwałem smaki ulubionych posiłków, uwielbianych napojów... Przypominałem sobie, jaki smak miały te usta na moich. Czyje to były usta? Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć. Targało mną odczucie tęsknoty do kogoś, kogo przecież pamiętałem jako odczucia zmysłów. Krew też miała swój smak, jak piasek w zębach. Po momencie znów to uciekło, a pomiędzy wargami czułem jedynie smak własnej, zaschniętej śliny. Bolałem w sercu.

Kolejna pusta przyjemność, tak nieszczęśliwa i żałosna, przykra i nieszczera. Ciepło nie moich ubrań, dotyk obcej, a tak miłej skóry, miękkość kocyka. Czułem się tak dobrze, tak błogo, tak bezpiecznie... by potem odczuć chłód i to, że wszystko pod dotykiem mej dłoni było zimne, szorstkie i złe. Znów tęskniłem.

A to ostatnie, to chyba bolało najbardziej, bo choć chciałem, to nie mogłem tego zatrzymać.  Dziesiątki kolorów, kształtów i wzorów otaczało mnie właśnie po to, by na nie patrzeć. Barwne, migające mi przed ślepiami światełka, które dotykały tego, czego chciałem dosięgnąć. Gdy zaś zgasły, nie sprawiło to, bym oślepł. Wręcz przeciwnie, w mroku widziałem jeszcze więcej rzeczy, będących tu i tam, wciąż poza mym zasięgiem, zbyt daleko, bym rozumiał ich aktualną rolę. Ostatecznie jednak wszystko stało się białe, chorobiliwe blade i mordeczo jasne. W tej bieli nie widziałem nic, nikogo niczego. A czemu to najbardziej bolało?

Bo wiedziałem, gdzie wracam.

Do świdrującej ciszy.

Do zapachu chemii.

Do smaku starej śliny.

Do dotyku zimnego metalu.

Do pustki, gdzie nie było przy mnie nikogo.

Podniosłem się nagle, jęcząc z bólu pod nosem.

Co to miało być to przed chwilą?

Schizowałeś jak potłuczony. Co może mieć sens, z uwagi, że trzymasz się za głowę.

Och, dziękuję za diagnozę.

Byłem w białym pokoju, pachnącym farbą, z rozstawionymi wokół skromnymi meblami.

Gdzie byłem? W wariatkowie?

Heheheh, wszystko jest możliwe. Sam nie jestem pewien, a nawet gdybym był, to bym ci nie powiedział.

Wokół mnie były rozsypane białe drażetki. Zebrałem je w ręce i obejrzałem.

Nie wiedziałem, czy to psychotropy, aspiryna czy cukierki. Nie miałem zielonego pojęcia.

Ty w ogóle masz W JAKIMKOLWIEK KOLORZE pojęcie?

Nie. Nie odzywaj się.

Ostrzegam tylko, żebyś nie dostał nowej schizy.

Prychnąłem pod nosem. Bolało mnie wszystko i było mi żal tego siebie.

Źle jest umierać, gdy nawet się nie wie, kogo się kocha.

Przepraszam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro