•Dzień 3 "Kwas zabija"•
Pobudkę tym razem zafundował mi Atsushi, gdy przypadkiem zrzucił jeden z dokumentów, tworzących wieżyczkę, służącą mi za poduszkę.
Byliśmy w biurze. Momentalnie sprawdziłem dwie rzeczy: jak reaguję parząc na Atsushiego oraz czy nie ma w pomieszczeniu nie pasującego biurka. Nie wiem w sumie, czemu przewidywałem, że to Atsushi będzie kimś dla mnie bliskim. Może dlatego, że mnie obudził? Jednak pomyliłem się, bo nie myślałem o nim inaczej niż zwykle. Posmutniałem lekko, widząc, że nie ma żadnych dodatkowych biurek. W "tym moim" biurze Agencji, Odasaku miał swoje własne biurko, które z uwagi na to, że było dostawione później, nie pasowało do reszty.
Zmrużyłem oczy i podniosłem te papiery, które spadły. Nie chciało mi się ich układać, więc znów zrobiłem wieżyczkę, by na niej pospać, jednak ktoś mi przerwał, niepostrzeżenie stając obok.
Spojrzenie Kunikidy wydało mi się mniej chłodne niż zwykle, ale w tamtym momencie niezbyt się tym przejmowałem.
— Zaraz wychodzimy, więc mam nadzieję, że się wyspałeś, Dazai. — westchnął lekko.
— A dokąd? Na randkę? — zapytałem głupio.
— Nie, na pewno nie na randkę. Nigdzie bym nie poszedł z tobą. — odparł głośno, po czym lekko się pochylił i zaczął szeptać. — Poza tym dopiero co byliśmy.
Odszedł, nim zdążyłem zaregować. Co do ku..!? Yhm... Przynajmniej dobrze stać na twardym gruncie, co?
Wczoraj byłem ćpunem z Akutagawą, dziś będę utajnionym kochankiem Kunikidy. Co to ma być? 50 twarzy Dazaia Osamu?
Ja bym tam obejrzał.
Nawet nie skomentowałem. Podniosłem się z miejsca. I powoli skierowałem do drzwi. Czy Kikai nie mógłby być czymś więcej niż głosem w głowie?
Mógłbym, ale wtedy wszyscy by mnie widzieli! Poza tym wtedy nie udawałoby mi się cię wkurzać.
Milczałem.
Ej, Dazai? Jak myślisz, czy kwasy szkodzą?
Znów to zignorowałem, by pójść za Kunikidą. Mój aktualny plan polegał głównie na przepracowaniu tego dnia, by ostatecznie zginąć jakimś przyjemnym sposobem.
Choćby skokiem do rzeki.
Nee... Zrobisz to innym razem, dziś coś ciekawszego!
Na dworze musiałem biec za Kunikidą, bo przez słuchanie Kikai go zgubiłem. Blondyn, musiałem przyznać, dość ciekawie się rumienił. Gdy zeszliśmy w jedną z bocznych uliczek, złapał mnie nawet za rękę. Ogólnie to miał reakcje zakochanej nastolatki.
Z ADHD. I okresem.
No nie oceniaj go tak twardo. Przecież stara się chłopak. Ciekawe czy...
Nie miałem pojęcia, który z nas, a poza tym niezbyt mnie to interesowało. Chciałem jak najszybciej się zabić, by móc przejść dalej.
...w ramiona Odasaku.
Kunikida zaprowadził mnie do pewnej bardziej zapuszcoznej dzielnicy, gdzie, jak się okazało, Kaji porwał jedną z naszych sekretarek. Ciekawe na co mu ona.
To jak będzie z tymi kwasami?
Zamyśliłem się na dłuższą chwilę, by po dłuższej chwili wpaść na trop, o co to może mu chodzić.
Kwas cytrynowy, prawda?
Internet Explorer, prawda?
Odetchnąłem i obadałem sytuację. Jak tu najlepiej to upozorować na wypadek?
— Dazai, uważaj na siebie, dobrze? Nie umieraj. — westchnął Kunikida, sięgając po swój notes.
Łatwo ci mówić, kiedy ja właśnie mam umrzeć. Ach...
A gdyby tak...
...ratować Kunikidę? To by było dość wiarygodne.
Kaji jak zwykle był nieogarnięty, ale może to i lepiej.
Oh nie. Wykorzystywanie debili do własnych potrzeb jest karalne, Dazai!
Nie słuchałem go, znowu. Uśmiechnąłem się lekko, dostrzegając nadarzającą się okazję.
Ignorując wszelkie zbereźne myśli o Kunikidzie wybiegłem przed niego, chwytając w dłoń lecącą mu w twarz cytrynę.
Przestałem czuć cokolwiek i na nowo zapadła cisza.
》》》
Ałtoreczki żebrzą o gwiazdki, a Kizu o komentarze. Zróbcie z tą informacją co chcecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro