•Dzień 2 "Sen demona"•
Gdy się obudziłem, byłem w średnio wygodnym łóżku. Szybko zorientowałem się też, że nie jestem w nim sam. W powietrzu nie pachniało znajomo. Głównie czuć było chemię w sporej ilości.
Gdzie byłem? Czy wciąż byłem tym samym Dazaiem, którym byłem skacząc pod auto?
I tak i nie.
Myśłałem, że Kikai będzie mnie obserwował z daleka, a nie że znowu będzie mnie nawiedzał.
Czasem jestem blisko, wtedy mogę na przykład poczuć, jak jesteś niepewny i masz konflikt wewnętrzny.
Konfilkt? Co to znaczy, że jestem i nie jestem sobą?
Jesteś w sobie, jednak nie w tym samym, z którym wczoraj się witałem.
Czyli... jestem innym sobą? Jestem w sobie z innego wymiaru?
Można to tak nazwać. Ale tłumacząc ci to wszystko, zepsułem ci rozkojarzenie. Szkoda. No cóż, miłego konfliktu.
Kikai już się nie odzywał, nie byłem pewien czy sobie poszedł, czy po prostu przestał mi "spoilerować". Zauważyłem jednak jeden z objawów wspomnienego przez niego konfliktu.
Początkowo myślałem tylko o Odasaku, ale te myśli czasem mi uciekały. Nadal nie spojrzałem, kto leży obok, ale pewien byłem tego, że jest to ktoś drobniejszy ode mnie.
Już miałem wstawać, gdy nawiedziły mnie sprzeczne myśli. Jedna z nich chciała, bym się podniósł i wymyślił sposób, jak znów ujrzeć Odasaku. Druga jednak twierdziła, że jest ktoś, kim powinienem zająć się teraz, kto leży tuż obok.
Z pozycji, w jakiej aktualnie byłem dostrzegałem tylko plecy, wyglądające na szorstkie i zimne, jednak gdy położyłem na nich dłoń, były miękkie i ciepłe. Spojrzałem na swą własną wyciągniętą rękę i dostrzegłem na niej niepokojące ślady. Głównie po igłach, a raczej nie uwierzyłbym, że nagle nabawiłem się cukrzycy.
Gdy lekko odkryłem ramię wciśniętej wciąż pod kołdrę osoby, dostrzegłem podobne ślady, a także kilka blizn, które skądś znałem.
Nie, nie może być.
Ściągnąłem z tejże osoby kołdrę i westchnąłem. Od razu ów śpioch odwrócił się ku mnie, burcząc przez sen.
Postanowiłem nie budzić Akutagawy, bo to i tak by nic dobrego nie przyniosło. Coś między nami musiało tu zaistnieć, skoro sprzeczna myśl nazywała go Ryuu, Ryuu-chan. Odwróciłem wzrok, gdy tylko dojrzałem, że on, w przeciwieństwie do mnie, nie ma na sobie nic. Poddając się jednej z tych sprzecznych myśli, przykryłem go z powrotem. Moje szczęście, że mocno spał, bo gdy zacząłem chodzić po pokoju, panele niemiłosiernie skrzypiały.
Pokój wyglądał, jakby wyprzedano z niego mniej potrzebne rzeczy, co mogło być prawdopodobne. Nogi poniosły mnie do łazienki, gdzie na dnie kosza od prania znajdowała się skrzyneczka.
Otworzyłem ją i przejrzałem zawartość, upewniając się, do jak złego miejsca i życia trafiłem. Obaj byliśmy narkomanami, a wewnątrz ukrytej skrzyneczki była kodeina w kilku strzykawkach. Wśród nich była notka.
Te strzykawki są nieco większe, więc bierzecie jedną na spółę, bo po jednej będzie bagno.
Westchnąłem. Czyli jeśli wstrzyknę sobie całą, to przedawkuję? Podobno narkomani mają na to piękny eufemizm, 'złoty strzał'.
Poza tym, z tego co wiedziałem, nie powinno się dzielić z kimś strzykawką. Westchnąłem, wziąłem jedną ze strzykawek w rękę, a pozostałe ostatecznie schowałem.
To nie było trudne, ale już miałem wątpliwości. Bo co jeśli cała dawka jedynie mnie uśpi? A co jeśli przeze mnie Ryuu zaćpa się z rozpaczy? A co jeśli..?
Czekaj. Znów nazwałem go Ryuu. Muszę ochłonąć, bo jeszcze zapomnę, po co tu jestem. Może jednak to jest tylko taki sen. Przecież żaden z nas nie byłby na tyle głupi, by zacząć brać narkotyki, prawda?
Dazai, mówiłem sobie, myśl logicznie. To tylko wizja!
Chociaż, na to też nie miałem żadnych dowodów. Wszystko to były tylko mętne złudzenia. Niczego tutaj nie mogłem być pewien.
Miałem ochotę ochłonąć, więc poszedłem do kuchni i wystawiłem głowę przez otwarte okno. Na niewiele mi się to zdało, bo okolica też śmierdziała.
Znów się zamyśliłem, szukając jakichkolwiek dowodów, czy choćby najprostszych odpowiedzi na nękające mnie wątpliwości. Niestety, niczego nie znalazłem. Pomyślałem jednak o tym, co Ry- Akutagawa powinien znaleźć. O choćby liście.
Chociaż... może bez listu uznałby to za przypadek? Za wynik mojego zapominalstwa? Nie miałem pojęcia.
W końcu, nie myśląc już o konsekwencjach chwyciłem długopis i zacząłem pisać na pierwszej lepszej kartce.
Przestańmy ćpać to gówno, Ryuu. Bo potem będzie tylko gorzej.
Przejechałem palcami po stole, w drugiej dłoni trzymając strzykawkę. Spokojnym ruchem przyłożyłem igłę do żyły, by później ją wbić i opróżnić.
Usiadłem na podłodze, oparty o szafkę, czując się lekki i wesoły.
Oby Ryuu to rzucił, nim zacząłby z czymś mocniejszym...
Ryuu...
》》》
W ostatnim rozdziale wyjaśnię, o co chodzi z kodeiną i dlaczego akurat ona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro