ROZDZIAŁ 9.
Obudził się z czarną dziurą w głowie.
Czuł ciężkość swoich kończyn, stał się całkiem świadomy ich obecności, jakby zamiast mięśni znajdowały się w nich złoża metali, które ściągały go w dół. Spojrzał na swoje dłonie, myśląc, że należały do niego, tylko i wyłącznie. Zmrużył oczy. Słońce wpadało do pokoju przez odsłonięte okna, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy sam uniósł żaluzje, czy może w ogóle ich nie zamknął, zanim dzień wcześniej wyszedł z domu. Czy on w ogóle wyszedł z domu? Nie był pewien. Zaczął pocierać twarz dłońmi, czując zapach papierosów, alkoholu, zioła, który ogarniał go całego. Rozejrzał się - paczka, zgnieciona, leżała na poduszce, obok jego głowy. Pozostałe w niej papierosy były połamane (dwa). Antek westchnął przeciągle.
Zamknął oczy jeszcze na moment, szukając po omacku telefonu, akurat gdy zabrzęczał on w jego kieszeni. Antek podniósł się i zauważył, że wciąż był ubrany. I miał na sobie tylko jednego buta. Powoli zaczęło do niego docierać, że naprawdę nic nie pamiętał. Z roztargnieniem sięgnął po telefon i sprawdził godzinę - trzynaście po trzynastej. Antek pomyślał, że trzynastka to liczba przynosząca ludziom nieszczęście i z tą ideą odrzucił urządzenie na bok, znów opadając na poduszkę.
Kiedy próbował się skupić, wszystko w jego głowie rozmazywało się jeszcze bardziej. Cała noc była dla niego ciemną plamą. Gdy tylko zanurzał w niej dłoń, gęstniała, zaplatała się wokół jego ramienia i nie puszczała. Wiedział, że byli nad Wisłą, a potem pozostali mieli iść do jakiegoś klubu, a on chciał wrócić do domu, tylko że wcale nie pamiętał, w jaki sposób wrócił do tego domu. Może liczyło się to, że ostatecznie się w nim znalazł. A może nie. Może lepiej dla niego byłoby, jeśli wciąż przebywałby daleko od tego, co znane i bezpieczne.
Po kilku minutach zdecydował się wstać, mimo że jego stopy nie pasowały do podłoża, było dziwnie krzywe, nierówne, a nogi prawie złamały się pod ciężarem krążących w jego głowie niewiadomych. Poszedł do przodu, odbijając się od krzesła przy biurku. Było naprawdę ciężko. Z trudem stawiał kolejne kroki, a gdy doszedł do drzwi, zatrzymał się. Pod jego dłonią plasowała się chłodna klamka, a on oparł głowę o framugę. Chciał uderzyć o nią kilkukrotnie, żeby poczuć ból, żeby poczuć cokolwiek, uświadomić sobie coś, co kryło się w nieznanych zakamarkach jego duszy. Odpuścił po chwili, nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz, ani przez moment nie myśląc o tym, że wciąż miał na sobie tylko jedną tenisówkę. Chyba nigdy nie miał takiego kaca.
Schodzenie po stopniach okazało się jeszcze trudniejsze, niż mógłby się spodziewać. Trzymał się poręczy, robiąc krok za krokiem, krok za krokiem, aż w końcu stanął na samym dole, nie do końca świadomy tego, że właściwie udało mu się zejść. Spojrzał w prawo i w lewo - tak, to był jego dom. To właśnie było jego życie. Na ścianie za jego plecami wisiała dość dużych rozmiarów replika obrazu "Panny z Awinionu", którą namalowała mama Antka, gdy była w jego wieku. Wydało mu się to zabawne - to, że jego mama dalej spełniała się w swojej pasji, ale nie mogła z niej wyżyć, więc przyjęła stresującą posadę w korporacji, to, że świat był taki niesprawiedliwy i to, że w domu miał obraz przedstawiający prostytutki. Zaśmiał się cicho, wciąż z lekko zmorzonym umysłem, jednocześnie czując, jak alkohol podchodzi mu do gardła.
- Świetnie - usłyszał - zobaczcie, kto wstał.
Wszedł do salonu, rozmasowując swoje powieki. Oparł się biodrem o futrynę i skrzyżował ramiona, czując, że jego stopa (ta w samej skarpetce) powoli sunęła po podłodze. Stanął więc prosto, patrząc na rodziców nieprzytomnym wzrokiem. Jego ojczym siedział na kanapie, z dłonią przy ustach, jakby próbował się nie roześmiać. Mama stała przy aneksie kuchennym, opierając łokcie na wyspie i unosząc brwi.
- Dzień dobry - powiedziała tonem podsyconym ironią.
- Bardzo dobry - mruknął Antek w odpowiedzi, wymijając ją i podchodząc do lodówki. Przez chwilę stał przed nią w bezruchu, aż w końcu wyjął opakowanie mleka. Miał sucho w ustach, czuł, jak coś drapie go w szyi. Antek od razu pożałował wybrania mleka, ale mimo to wziął kolejny łyk i stłumił w sobie chęć zwrócenia napoju. - Jest jakieś śniadanie? - zapytał, przecierając usta rękawem. - I tabletki - urwał na moment - na ból głowy?
- Poważnie, Antek?
Spojrzał na nią bez zrozumienia. Westchnęła cicho.
- Masz osiemnaście lat i oczekujesz, że będę ci robić śniadania? I mówić, gdzie w domu leżą lekarstwa?
- Tak?
- Aha. - Wyrzuciła ręce do góry. - O Boże. Jak ty bez nas przeżyjesz? Sam we własnym domu.
Antek zadawał sobie to samo pytanie. Odwrócił się od mamy i uniósł dłoń do ojczyma, który wciąż tłumił śmiech.
- Nie przeżyję.
- Świetnie, Antek. Naprawdę.
- Czemu ciągle masz jakiś problem? - zapytał poirytowany.
Westchnęła ponownie, krzyżując ramiona na piersiach. Była to poza, która dawała Antkowi wiele do myślenia. Może powinien się wycofać. To nie zwiastowało niczego dobrego. Zerknął na schody - jeśli pobiegłby tam z całych sił (których i tak w nim brakowało), udałoby mu się w miarę szybko uciec i schować w swoim pokoju. Mimo to stał w miejscu, sparaliżowany. Wziął kolejny łyk mleka, marszcząc przy tym nos.
- Wczoraj piwo też tak ci smakowało? - Jego mama uniosła brwi, a on omal się nie zakrztusił.
- Co to w ogóle za pytanie?
- A może wódka? Hm? - Mierzyła go wzrokiem.
- O Boże. Daj mi spokój - jęknął przeciągle, kierując się do salonu. Zatrzymał się w połowie drogi, zmuszony spojrzeniem mamy, które próbowało zachować go w jednym miejscu, w jednej chwili. Zachowywała się tak, jak gdyby Antek nigdy nie przyszedł pijany do domu. (A czasem mu się to zdarzało). - O co ci chodzi? Jestem dorosły. Mogę robić wszystko.
Nie wierzył we własne słowa. Jestem dorosły?
- Nic nie pamiętasz? - Mama spojrzała na niego ze zdziwieniem. - No tak, oczywiście, że nie. Wyglądasz tak, jakbyś nie wiedział, co się z tobą działo. I może wciąż dzieje. - Po tych słowach Antek wstrzymał oddech. - Nie boli cię noga?
Antek zmrużył oczy, nie wiedząc, o co chodzi. Faktycznie, nagle, jak na zawołanie, poczuł pieczenie w okolicach kolana. Spojrzał w dół, wyciągając jedną nogę do przodu, i zauważył na spodniach dziurę z plamą zaschniętej, burgundowej krwi kwitnącą dookoła niej. Kiedy to się stało? Ciemna czeluść w jego głowie powoli zaczynała podtapiać całe jego wnętrze.
- Co do ku...
- Nawet nie kończ - skwitowała mama. - Przyszedłeś o czwartej nad ranem. Miałeś wrócić o pierwszej. Z Tymkiem. Prawda?
Wzruszył ramionami.
- A tak nie było? - spytał, sparaliżowany głupotą własnej niewiedzy.
- Och, Antek. - Wydawała się zawiedziona. Antek zaczął się zastanawiać, ile mógł wypić. W pamięci miał jedynie dwusetkę wódki, którą spożył na raz z Tymonem. Nic więcej. - Przewróciłeś się na szafkę z butami, kiedy próbowałeś rozwiązać sznurówki. I wspomniałeś coś o tym, że bolą cię stopy, bo przyszedłeś na pieszo do domu. Z jakimś - urwała, szukając dobrego słowa - facetem. Nadzwyczaj nadpobudliwym, łagodnie to określając. Takich masz znajomych?
Przygryzł dolną wargę. Nie miał pojęcia, o kim mówiła jego mama. Stał w ciszy.
- Czy ty w ogóle byłeś tam wczoraj z Tymkiem?
Kolejny raz wzruszył ramionami. Jakby wszystko było mu obojętne, mimo że nic takim nie było. Choć wyrazy w nim również milczały, mama starała się coś z niego wyciągnąć, więc dodał:
- Tak. Chyba.
- Jeszcze lepiej. - Zaczęła pocierać swoje czoło. - Nie mam na was słów.
Oni też ich nie mieli.
- Daj mi spokój - powtórzył po chwili, choć było to całkiem wyrwane z kontekstu. Dobrze wiedział, że zawinił. Skończył swoją drogę do salonu i rzucił się na kanapę, która zapadła się pod jego ciężarem. Poczuł ciepło ojczyma po prawej stronie. Spojrzeli na siebie przeciągle. To był wzrok mówiący: "ty, ja, papieros, ogródek, rozmowa".
- Okej - powiedziała w końcu mama. - W takim razie powiedz chociaż, kim jest Tosia.
Antek znów się zakrztusił. Zrobiło mu się słabo.
- Co?
Dałby wiele, żeby przypomnieć sobie, co rozpowiadał na prawo i lewo. Wczoraj myślał, że osiągnął apogeum poczucia winy, ale dziś - dziś było jeszcze gorzej. Każde najmniejsze zło, które uczynił, bez znaczenia, czy go żałował, nagle w niego uderzyło.
- Podpowiedź. - To był jego ojczym. Odezwał się po raz pierwszy i Antek był mu w pewien sposób wdzięczny. - Dziewczyna, która nie przyjmowała cię do znajomych. I -zaczął się zastanawiać - saguje cię? Nie wiem, co to za słowo. - Zaśmiał się. Ten dźwięk odbijał się echem od ścian czaszki Antka. Była pusta w środku, Antek czuł się tak, jakby nagle cały stał się pusty.
W ułamku sekundy wstał z kanapy. Ostatnim wspomnieniem związanym z Tosią było to, jak odwiedził jej profil, kiedy siedział jeszcze na łóżku Tymka, zanim poszli na spotkanie. Nic więcej, cisza, w pamięci miał rozległą dziurę, przetarcie, pod którym nie potrafił nic dostrzec. Na pewno do niej nie napisał. Na sto procent. Przecież Antek myślał o tym tyle czasu, że nie mógł tego tak po prostu zrobić i nawet potem o tym nie pamiętać.
(Prawda?)
- Dajcie mi spokój - powiedział znowu, po raz trzeci, po czym ruszył chwiejnym krokiem w kierunku schodów. W drodze powrotnej nawet nie zwrócił uwagi na "Panny z Avinionu" i nie spojrzałby na nie, choćby krzyczały do niego z płótna. Wciąż wydawało mu się, że jest pijany. Wchodzenie na górę było jeszcze cięższe, niż schodzenie, bo wyrastały przed nim coraz nowsze stopnie. Z trudem łapał oddech, serce biło mu tak szybko.
Kiedy Antek złapał swój telefon, zaczęła się jego wewnętrzna walka. Nie był pewien, czy na pewno chciał to widzieć. Zresztą, co miał zobaczyć? Ciekawiło go to i jednocześnie odpychało. Znowu poczuł w sobie sprzeczności, a była to dla niego rzecz tak znajoma, że na moment udało mu się uspokoić. Wziął kilka głębokich oddechów i odblokował wyświetlacz, patrząc na ikonki aplikacji. Łącznie trzydzieści siedem powiadomień.
Najpierw sprawdził połączenia. Oczywiście, na pierwszym miejscu widniała mama. Dzwoniła do niego minutę po pierwszej (czego Antek się spodziewał), kilkukrotnie między pierwszą a drugą, a potem o trzeciej trzydzieści cztery. Nieobecność syna musiała spędzić jej sen z powiek. Zrobiło mu się głupio, tym bardziej że wciąż nie wiedział, co powiedział im o Tosi i nie pamiętał momentu, w którym upadł, niszcząc swoje spodnie. Musiało to wyglądać żałośnie, Antek naprawdę był sobą zażenowany. Mimo wszystko, siedem nieodebranych telefonów od mamy to wcale nie był taki zły wynik. Potrafiła dzwonić do niego dziesięć razy w ciągu kilku minut, jeśli była wyjątkowo zła.
A potem zobaczył połączenia od Idy. I to zmroziło mu krew w żyłach. Antek miał od niej trzynaście nieodebranych rozmów i znowu pomyślał, już drugi raz tego dnia, że trzynastka to nieszczęśliwa liczba.
00:49, Ida: Antek, gdzie jesteś?
00:54, Ida: Dlaczego zniknąłeś?
00:59, Ida: Halo
1:11, Ida: ANTEK
1:11, Ida: Martwimy się
1:14, Ida: Znowu uciekłeś
1:14, Ida: Robisz to samo, co na studniówce
2:34, Ida: Kurwa, widzę, że jesteś dostępny
2:59, Ida: Nawet nie próbuj mi potem wmówić, że musiałeś chwilę pobyć sam
Przetarł twarz dłońmi i wziął głęboki wdech. Ida na ogół nie przeklinała.
13:55, Antek: Przepraszam
13:55, Antek: Wszystko ok?
To właściwie jedyne, na co było go stać. Wobec Idy chyba nie potrafił wykrzesać więcej, przynajmniej nie wtedy, nie tego popołudnia, kiedy czuł alkohol całym ciałem i duszą. Co chwilę wzdychając, zaczął przeglądać zdjęcia, które wysłał mu Tymek, tuż nad ranem, mimo że Antka prawie wcale na nich nie było. Widział tylko Idę skuloną obok Natalii, z rozmazanym tuszem pod oczami, i podskórnie przeczuwał, jak wiele niedobrego mógł wyrządzić. Ale przecież niczego nie pamiętał. Zaczął zastanawiać się, czy zło, które wyrządzał nieświadomie, wciąż było złem.
I wtedy zauważył konwersację z Tosią. Coś zaczęło zaciskać się wokół jego szyi.
2:31, Antek: H
2:31, Antek: hJe
- O Boże - jęknął żałośnie, wyłączając telefon tylko po to, by po chwili znów go włączyć i spojrzeć na te wiadomości. - Kurwa. Nie wierzę. - Rzucił urządzenie na kołdrę tak, że zatopiło się w jej fałdach. Antek nawet nie mógł na nie patrzeć. Położył się na plecach i przycisnął poduszkę do twarzy. Na moment chciał przestać oddychać. Zapadał się w sobie, a łóżko w dodatku zapadało się pod nim. Miał wrażenie, że zaraz zleci w głąb ziemi. - Boże. Boże. Boże - mówił w kółko niczym mantrę.
***
Siedzieli na małym tarasie za domem, w dłoniach trzymając papierosy.
Antek zaciskał palce wokół szklanej popielniczki, którą umieścił na kolanach. Wpatrywał się w odbijające się w niej ostatnie promienie słońca, rozpraszające się na złociste pasma. Było tak jasno i jasno, a w nim z sekundy na sekundę coraz to mocniej ciemniało (nie tylko przez dym, który zatruwał jego płuca; w jego wnętrzu było coś jeszcze, coś, co usilnie starało się go niszczyć i, ostatecznie, całkiem unicestwić). Miał podkurczone nogi i nieprzytomny wzrok. Zanim wyszli, narzucił na siebie tylko bluzę, więc marznął całym sobą.
- Zabijesz mnie? - zapytał, patrząc na ojczyma.
- Jeszcze nie wiem. Zastanawiam się - odpowiedział.
Mężczyzna nie odwzajemnił spojrzenia. Przeciągnął ręką po włosach i westchnął ciężko. Jego oczy były zmęczone. Jakby nie spał całą noc. Antek podejrzewał, że tak zresztą było. Tylko nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Przecież to nie było możliwe, żeby tak się o niego martwili. Sunął palcami po chropowatej powierzchni popielniczki, zastanawiając się, ile tej nocy wyśnił koszmarów, których nawet nie pamiętał.
- Myślę, czy ściąć ci głowę, czy zatruć twoje jedzenie.
- Najlepiej ściąć głowę - stwierdził Antek ostrym tonem, również przenosząc wzrok na niebo. Zmrużył oczy, zaciągając się papierosem. Czuł ciężar w duszy. Emocje ważące w nim tonę. Lub dwie. (Maksymalnie trzy). - Wtedy pozbędę się myśli.
- I życia.
- I myśli.
- Mózg działa jeszcze kilka minut po śmierci.
- Świetnie. Naprawdę.
Ojczym zacisnął usta w wąską linię i skrzyżował ramiona. Z uchylonego okna na drugim piętrze dobiegało odbijanie się kropli wody od ścian prysznica. Antek palił z ojczymem tylko wtedy, kiedy jego mama się kąpała lub po prostu wychodziła z domu. Inaczej chyba by go ukatrupiła.
- Jeśli dalej będzie kąpała się z otwartym oknem zimą, zamarznie jej mózg.
- Chociaż czasem mógłbyś być poważny, Antek. - Chłopak na te słowa wzruszył ramionami.
- Ty też - powiedział do ojczyma. - Sam się ze mnie śmiałeś. W salonie. I - wyciągnął papierosa przed siebie, unosząc go na wysokość oczu, grożąc nim jak palcem - planujesz moje morderstwo. To nie jest poważne.
- Zapewniam cię, że są to całkiem poważne plany.
- Cudownie - mruknął Antek, ponownie wzruszając ramionami. W jego oczach wzbierały się łzy. Był wobec nich bezsilny. Był bezsilny wobec samego siebie, wobec swojego życia i całego świata. Po chwili ustał dźwięk, który świadczył o tym, że mama brała prysznic. - Super. - Przycisnął końcówkę papierosa do dna popielniczki i zaczął trochę nim kręcić, może wyłącznie po to, żeby zająć się czymś konkretnym.
- Wiesz - zaczął jego ojczym - nie chodzi nam o to, że wróciłeś późno. Albo że się wywróciłeś. Chociaż było to naprawdę żałosne. - Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie.
- Dzięki.
- W każdym razie, Antek, nie o to nam chodzi.
Usłyszał ciężkie, mokre kroki. Miał wrażenie, że zamiast krwi płynęła w nim woda. Brudny deszcz, tworzący kałuże w jego wnętrzu.
- Po prostu martwimy się o ciebie. O twoją maturę, szkołę, studia.
- O Jezu - westchnął ciężko, przykładając otwartą dłoń do czoła.
- Poza tym, masz trochę nieobecności na dzienniku. I ani ja, ani mama nie mamy pojęcia, skąd się one biorą. A wszystkie są usprawiedliwione. - Ojczym uniósł brwi. Antek uderzył się z całej siły w twarz, aż rozbolało go czoło. Mężczyzna otworzył szeroko oczy i złapał Antka za ramię, powstrzymując go przed kolejnym uderzeniem. - Ja zupełnie cię rozumiem. I powiedziałem mamie, że kilka razy zwolniłem cię z lekcji. Nawet nie wiesz, ile kłamię, żeby cię przed nią wybielić. Ale coraz ciężej jest ją na to nabierać. Chyba się uodporniła. Widzi więcej, niż myślisz.
Zaczęły mu drżeć dłonie. Dobiegło ich trzaśnięcie drzwi. Ojczym wypuścił powietrze ze świstem i zmierzwił ciemne włosy Antka. (W tamtej chwili pomyślał o tym, jak bardzo kochał tego dzieciaka i że on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy).
- Wypal jeszcze jednego papierosa. Okej? Ja zagadam Magdę.
Antek skinął głową, obejmując nogi ramionami i chowając głowę. Mocno zmrużył oczy, czując spływające po polikach łzy. Wcale nie chciał sobie na to pozwalać. Ale poczuł ogarniającą go w duszy bezradność. Miał wrażenie, że ten płacz był właściwy. Jakby mu się należał. We wnętrzu Antka jednocześnie działo się wszystko i nic. Czuł pustkę i nie-pustkę w tej samej chwili.
Na moment przestał myśleć, przestał oddychać, przestał skupiać się na tym, żeby coś zrozumieć. Już tylko godził się na to, co go dopadło. Pogrążył się w smutku, w poczuciu samotności i braku żadnych sił. Znalazł się w dołku, który pogłębiał się pod nim i pogłębiał, i Antek, choć wciąż nie spróbował z niego wyjść, wiedział, że gdy tylko najdzie go na to ochota, będzie miał pod palcami brud i piach, a ziemia, po której chciałby się wspiąć, będzie osuwać się pod dotykiem jego dłoni. A on będzie tylko spadał i spadał, i spadał, i spadał, i spadał, i nigdy nie pójdzie do góry. I nigdy też nie znajdzie się na samym dnie. Zawsze będzie trwał w stanie zawieszenia, gdzie dociera do niego zarówno wszystko, jak i nic.
Odpalił kolejnego papierosa. Spojrzał na żarzącą się końcówkę, która odbijała się w jego oczach. Wystawił rękę przed siebie i zaczął powoli zbliżać szluga do skóry, aż w końcu całkiem zetknął je ze sobą, przygryzając wnętrze polików. Pomyślał o Tymku i jego wiecznie zakrytych ramionach, o które Antek nigdy nie chciał pytać, i zaciągnął się dymem.
a/n: jakies dziwne rzeczy sie dzieja z tymi rozdzialami, usuwaja mi sie wciecia w akapitach i kursywa na niektorych slowach... mam nadzieje, ze u was jest wszystko normalnie, jak u mnie w wordzie, jesli nie to bede to niedlugo korygowac!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro