Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 6.

a/n: moze niektorzy z was juz widzieli, ze na moim profilu pisalam o playlisice do 100ddm. sa tam piosenki, ktorych antek moglby sluchac, chodzac po warszawie, bardzo mi sie z nim kojarza i czesto po prostu sama ich sluchalam, piszac kolejne rozdzialy, wiec jesli ktos bylby ciekawy, moge podeslac linka na dm! tylko dajcie mi znac:-) milej lektury!

Minął ją na korytarzu między czwartą a piątą lekcją.

To było krótkie, szli naprzeciwko siebie, a Antek nagle stał się w pełni świadomy swojego istnienia, czuł, jak jego serce przyspiesza i komórki budzą się do życia, a Tosia, z tym swoim uśmiechem i niebieskimi oczami, patrzyła na niego, nie mówiąc nic - a on mimo to rozumiał. Przeszli obok siebie bez słowa, bez przywitania się, połączyło ich tylko to jedno, przeciągłe spojrzenie, które na tę milisekundę w obliczu całego czasu, jaki istniał, stało się dla nich wszystkim. To było naprawdę coś, czego Antek jeszcze nigdy wcześniej nie doznał, czuł płynące w nim hormony, czuł się taki żywy, żywy w dobry sposób, niezbyt jaskrawy i niezbyt ciemny, idealnie stonowany, wydawało mu się, że miał cały wszechświat dla siebie, że wszystkie planety, gwiazdy i chmury osiadły na jego dłoniach. Antek uśmiechnął się do niej jednym z najmniej wymuszonych uśmiechów, na jakie zdobył się od wielu lat, właściwie nie było w nim ani odrobiny sztuczności, cały był szczery, od prawego do lewego kącika ust, w każdej nierówności warg, w każdym zagłębieniu. Przyniosło mu to ogromną radość, mimo że powinno być na odwrót - to radość powinna przynosić uśmiech.

(Na kolejnej lekcji, piątej, zamiast uważać, Antek zastanawiał się: czy Ida tak samo się przy nim czuła?)

***

Wracał od Tymka, było koło dwudziestej pierwszej i Antek czuł się naprawdę spalony, wypalił z przyjacielem jointa na pół i miał teraz wiotkie kończyny. Uznali, że to dobry sposób na odstresowanie się przed nocą pełną nauki (a przynajmniej Antek tak uznał, bo Tymek za to palił częściej, czasem nawet bez większych powodów). W plecaku miał kilka energetyków, które zamierzał schować gdzieś w swoim pokoju przed mamą oraz kilka nowych książek z biblioteki, które chciał postawić na swojej półce. Wierzył w ich siłę, moc i wiedzę, którą mogły mu przekazać. Antek wierzył w słowa.

- Dzień dobry - przywitała go mama z nutą ironii w głosie. Antek zdjął buty i poszedł do kuchni, gdzie kobieta kroiła warzywa. - Nie za wcześnie wróciłeś?

- Cześć, mamo. - Spojrzał na zegar. - Miłego poranka - powiedział, również z nutą ironii, poprawiając plecak na ramieniu i idąc po schodach do swojego pokoju. Postanowił zignorować wszelkie pytania, które prawdopodobnie już przeciskały się jego mamie przez gardło, ale nie odezwała się do niego nawet słowem. Czuł się częściowo zawiedziony, ale zdążył o tym zapomnieć, gdy położył się na swoim łóżku.

Sięgnął po telefon. Myślał o tej chwili od samego rana, a teraz miał odwagę, żeby to zrobić (a raczej był w stanie otępienia i pół-świadomości, gdzie większość rzeczy, które robił, nawet oddychanie, nie miały dla niego znaczenia). Wszedł na Facebooka i wcisnął znak lupy w rogu ekranu, wpisując w puste pole: Tosia. Antonina. Znalazł jej profil po kilku minutach i zaczął przeglądać jej zdjęcia, posty, wpisy na urodziny; to było fascynujące, Antek znał ją dopiero ułamek sekundy, a za nią kryło się całe życie, odrębna historia, którą mógłby czytać jak książki Kafki. Zobaczył, jak Tosia wyglądała kiedyś, ale zawsze miała pofarbowane włosy, na różne kolory - czerwony, niebieski, zielony, fioletowy, nigdzie nie miała zdjęcia, na którym miałaby swój naturalny odcień i Antek pomyślał, że to również było fascynujące. Tosia Dąbrowska była dla niego fascynująca.

Sekundę po tym, jak wcisnął przycisk z zaproszeniem do znajomych, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Zanim odpowiedział, zamknął oczy i wypuścił powietrze ze świstem. Telefon odrzucił na bok, dłonie ułożył płasko na brzuchu, po czym rzucił przeciągle:

- Nie ma mnie.

- Jasne. - To słowo przyszło wraz z głuchym pisknięciem drzwi. - Chyba trzeba coś z tym zrobić. - Jego ojczym wskazał dłonią na framugę, jakby to była jej wina, że nikt jej nie naprawił.

Antek przyglądał mu się, gdy zamykał za sobą drzwi, wykonywał same rozważne ruchy, jak gdyby bał się, że ktoś go usłyszy. Na palcach podszedł do łóżka i usiadł na samym jego brzegu, podpierając się z tyłu pięściami. Kiedy na niego spojrzał, Antek przeniósł wzrok na sufit, obserwując, jak mały strumień światła odbijany od zegarka ojczyma skacze po niebieskiej powierzchni. Kiedy nie będziesz mógł zasnąć, spójrz na gwiazdy. Nie zawsze są na niebie, ale zawsze będą nad tobą, Antek. Zawsze cię uspokoją. Więc patrzył na gwiazdy, mając nadzieję, że wypełni go spokój. Za każdym razem, gdy któryś z rodziców przychodził do jego pokoju, mieli w tym jakiś interes, a Antek tego dnia czuł się naprawdę dobrze i nie chciał, żeby jakiekolwiek interesy zepsuły mu ten humor.

- Więc. Antek, co u ciebie?

- Dobrze. - Popatrzył na ojczyma kątem oka, trochę podejrzliwie. - A u ciebie?

- Myślałem, żebyśmy poszli na tenisa. Na rozluźnienie.

- W porządku? - powiedział Antek, chociaż raczej wybrzmiało to jak pytanie. Nie znosił tego, gdy ktoś bawił się z nim w podchody, miał wtedy wrażenie, że jest taki mały i nieważny, że zaraz zaśnie i znów przyśni mu się mały i nieważny koszmar, o którym będzie bał się komukolwiek opowiedzieć. - Możemy pójść.

- No właśnie. - Mężczyzna podrapał się po głowie, a Antek zwrócił uwagę na to, że jego włosy w niektórych miejscach stały się jaśniejsze, niemalże siwe, i nagle poczuł ogromną potrzebę zatrzymania upływu czasu dla wszystkich ludzi dookoła niego, oprócz niego samego - tylko on mógłby być śmiertelny, rozdałby wszystkie pozostałe mu lata życia najbliższym i obserwowałby z góry, jak żyją swoim wiecznym życiem. - Twoja mama... Okej, zacznijmy w ten sposób: żaden z nas nie może podważać zdania twojej mamy. Prawda? - Antek w odpowiedzi skinął głową, chociaż nie był co do tego przekonany. - Więc twoja mama powiedziała, że jeśli chcemy pójść na tenisa, musisz wrócić tutaj od razu po szkole i się uczyć.

Antek roześmiał się, przeczesując palcami ciemne kosmyki. Kiedy jednak nie usłyszał wtórującego mu śmiechu, jego dłoń zastygła w bezruchu.

- Poważnie?

- Tak. - Ojczym wzruszył ramionami.

- Świetnie. Co tym razem jej odbiło?

- Twoja mama chce dobrze, przysięgam ci. Po prostu... Okazuje to na swój sposób.

Pokręcił głową z niedowierzaniem - przecież zaplanował naukę na całą noc, całą noc, aż do wschodu słońca, a jutro chciał odpocząć, pójść do szkoły, przeżyć siedem lekcji, uśmiechnąć się do Tosi i wrócić, żeby znów zasnąć do wieczora, wkraczając w nowy cykl nauki od razu po przebudzeniu. Mama zawsze miała jakieś inne plany na jego życie, a on wcale nie chciał się na nie zgadzać, miał osiemnaście lat i chyba mógł sam decydować o tym, jak będzie wyglądać jego dzień.

- To jak? Pouczysz się jutro więcej? - spytał z nadzieją.

- Równie dobrze mogę zamknąć się w pokoju i udawać, że się uczę. Nigdy się nie dowiecie.

- To nie jest rozwiązanie.

- Jest.

- To nie jest dobre rozwiązanie - poprawił się ojczym.

Antek mógł jedynie wzruszyć ramionami, czuł się tak bezradny. Nie był poetą, nie był pisarzem, czytał tylko dużo książek, ale nawet jeśli miałby wykorzystać cały ten zakres słów, który posiadł, wciąż by mu ich brakowało, by opisać, jak okropne emocje budziła w nim matura. Ma-tu-ra. Nie znosił jej, robiło mu się słabo na samą myśl o niej. Ile zostało mu dni? Sto? Tak mówiła nauczycielka jakiś czas temu, teraz był już luty, właściwie zaraz zaczynały się ferie, a Antek dalej starał się udawać, że matura to temat odległy, niewłaściwy dla niego, był za młody i za mało gotowy na dorosłość, by w ogóle do niej podejść. Antek czasami miał wrażenie, że na nic nie był gotowy, ale to może właśnie ta niegotowość buduje nasze życia i czyni je wyjątkowymi (lub strasznie smutnymi).

- Niech będzie. Pouczę się. - Włożył dłonie pod potylicę. - Będę uczył się tyle, że podczas gry wypadnie mi rakietka z rąk, a jak wrócimy do domu, znowu będę się uczył. Potem pójdę spać i wstanę o piątej, i znowu będę się uczył. Może być?

Ojczym pokręcił głową, z lekką dezaprobatą, ale najwyraźniej nie wiedział, co więcej może powiedzieć. Antek był świadomy tego, jak ogromną porażką był dla rodziców, zawodem, o którym przypominali sobie każdego dnia. Mężczyzna położył dłoń na jego udzie i uśmiechnął się pokrzepiająco, trochę wbrew samemu sobie, po czym wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Antek wpatrywał się w miejsce, na którym jeszcze przed chwilą ktoś siedział i pozostawił po sobie wgniecenie na pościeli, które zostało jedynym świadectwem obecności drugiego człowieka.

Antek przewrócił się na bok, licząc każde uderzenie swojego serca. Zamknął oczy, wziął tabletki na sen - mama zdążyła zrujnować jego plany na całonocną naukę, i przykrył się kołdrą tak, by nawet najmniejsze cząsteczki powietrza nie potrafiły go odnaleźć.

***

Tymek tego dnia był strasznie głośny, głośniejszy, niż zazwyczaj, trochę jaśniejszy i mocniej wyrysowany, z ostrzejszymi krawędziami. Po lekcjach zaciągnął wszystkich do biblioteki i Antek w tamtej chwili był już przekonany, że Tymek miał jakiś spisek z jego rodzicami, maturalny czy nie-maturalny, w każdym razie poczuł się przez niego zdradzony. Miał wrażenie, że wszystko w nim się zmienia, przepoczwarza, tyle że jak na przekór, w odwrotnej kolejności, Antek zawijał się znowu w kokon, tworzył wokół siebie grube warstwy i stawał się poczwarką, choć jeszcze chwilę temu przy Tosi czuł się jak najprawdziwszy motyl. Siedział nad notatkami z biologii i zastanawiał się, jak skupić się na rozmnażaniu roślin, gdy w głowie miał tysiąc innych myśli.

Ida obok niego zapisywała rozległe notatki o którymś z królów polski (Antkowi jego imię ciągle wypadało z głowy, mimo że Ida powtarzała je już kilkukrotnie), Wojtek liczył zadania z fizyki, pochylając się nad nimi tak, że okulary korekcyjne zsuwały mu się na czubek nosa, Natalia przeglądała streszczenie jakiejś lektury i wypisywała na kartce w punktach najważniejsze zagadnienia, a Tymek po prostu siedział, patrząc na pozostałych. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, Antek uniósł brwi.

- Przepraszam, że przerwę ciszę, ale nie powinieneś się uczyć, Antek?

- Chciałem zadać ci to samo pytanie - powiedział, wskazując długopisem stos podręczników leżący przed jego przyjacielem. - Mógłbyś przeczytać w końcu jakąś książkę. „Lalkę", chociaż żeby zdać polski.

- Antek, ja nie czytam książek. - Uśmiechnął się. - Książki czytają tacy ludzie, jak ty.

- Cokolwiek to ma znaczyć.

- To znaczy, że oboje jesteście głupi i macie się zamknąć - szepnęła Natalia, pochylając się w ich kierunku. Chłopacy spojrzeli jeszcze po sobie, po czym wrócili do swoich poprzednich zajęć (Antek - rozmyślania nad podręcznikiem z biologii, Tymek - przyglądania się przyjaciołom).

Minęła pierwsza godzina, a potem druga i Antek nie mógł już udawać, że robi cokolwiek. Zamknął wszystkie książki i schował je do torby, zmierzył się wzrokiem z bibliotekarką, która najwyraźniej uznała, że jego zachowanie było wystarczająco głośne, by przeszkodzić innym, i odsunął się lekko na krześle, wbijając spojrzenie w sufit. Sprawdził telefon - Tosia dalej nie przyjęła go do znajomych.

Ida podsunęła mu arkusz z języka polskiego. Antek popatrzył na nią litościwie, uznając, że ona również musiała dołączyć do spisku Tymek-rodzice-matura. Wrócił na swoje miejsce i sięgnął po ołówek, pochylając się nad kartką. Dopiero po chwili zorientował się, że jego stopa nerwowo odbija się od podłogi, wyznaczając znany jedynie sobie rytm. Spojrzał na nią, czując wewnętrzny niepokój, nagle zatęsknił za tym uczuciem, gdy siedział na schodkach obok Tosi i świat nie miał znaczenia - teraz ogrom świata tylko go przytłaczał. Mrugnął kilkukrotnie, by pozbyć się ciemnych plam powolutku malujących się przed jego oczami, gdzieś między słowami i kropkami na arkuszu.

Miał problem z konstrukcją najprostszych zdań, Ida zaglądała do jego odpowiedzi, co jakąś chwilę wskazując mu brak przecinka czy zły zapis wyrazu, a on sumiennie poprawiał błędy czerwonym długopisem, chociaż wiedział, że gdyby czuł się inaczej, nie potknąłby się tyle razy w tak krótkim tekście. W końcu przyjaciółka odstawiła swoje notatki na bok i przysunęła się do Antka, powoli, najciszej jak się da tłumacząc mu każde polecenie, mimo że on je rozumiał. Po prostu tego dnia nie potrafił na nie sensownie odpowiadać. Westchnęła ciężko, gdy Antek któryś raz z rzędu spojrzał się na nią osłupiałym wzrokiem.

- Chyba musisz się przewietrzyć - powiedziała.

Odsunął się na krześle, wyciągnął papierosy z plecaka i - unosząc sugestywnie brwi - spojrzał na Idę. Minęło już tyle czasu od studniówki, że Antek nie chciał jej już więcej unikać, po części rozumiał, jak się przy nim czuła, a on naprawdę nie chciał być złym przyjacielem, chciał udawać, że między nimi jest jak dawniej, przynajmniej w niektórych aspektach, że dalej mogli być tą Idą i tym Antkiem, którzy są zgodni ze światem. A ona nie potrzebowała więcej, może sama obecność Antka jej wystarczała. Od razu poszła za nim do wyjścia. Stanęli przed drzwiami, opierając się plecami o ścianę. Antek poczuł, jak coś się wokół niego zaplata, kradnie mu oddech, zaciągnął się i wypuścił dym w powietrze, pozwalając mu odlecieć z pierwszym podmuchem wiatru.

- Zimno. - To była Ida. Zaciskała ramiona wokół klatki piersiowej.

- Strasznie zimno - potwierdził. Przekazał papierosa Idzie. - Na pół?

- Niech będzie. - Uśmiechnęła się słabo, zaciągając się dymem. Wydawało jej się, że przylepił się do jej płuc. - Nie wiem, czy to pomoże nam w nauce. Ale co innego ma nam pomóc? - Ida spojrzała uważnie na Antka, a gdy jej nie odpowiedział, skierowała wzrok na niebo. - Bez fajek bylibyśmy straceni.

- Zdecydowanie - odpowiedział jej, delikatnie wyciągając papierosa z jej ust. Antek drżał od chłodu, miał na sobie samą bluzę, a na widok Idy, która ubrała tylko cienki sweterek, przechodziły go ciarki. Nie zrobił jednak nic w kierunku tego, żeby było im cieplej. Ida nie odzywała się do niego dłuższą chwilę. Antek pomyślał, że wyglądała tak, jak gdyby prowadziła wewnętrzną walkę z myślami. - Hej, wszystko w porządku? - zapytał.

- Jasne - odparła szybko (zbyt szybko). Na jej twarzy pojawił się rumieniec. Pod naciskiem jego spojrzenia dodała tylko: - Może wydaję się trochę zmęczona. Wiesz, nauka, nauka, nauka - zaśmiała się cicho, a jej głos był jak gasnąca świeca. - Teraz moja kolej. - Wzięła szluga, po czym przygryzła go zębami. Antek nic nie mówił, tylko głupio się na nią patrzył. Uznał, że to jedyne, co może obecnie zrobić. Najwidoczniej dziewczynę to rozdrażniło, bo zaczęła mówić dalej: - Moi rodzice trochę się kłócą. Ale to nic nowego. Po prostu martwię się, że się rozwiodą.

- Na pewno nie - zapewnił ją Antek. Chociaż tego nie wiedział. Nie miał na to wpływu. Nikt nie miał wpływu na bieg wydarzeń, bo rządziła nim fatalność losu. - Przecież się kochają.

- Może właśnie to jest problem - powiedziała, zaciskając usta w wąską linię. Antek nie zrozumiał tych słów. Odbiły się od niego i wróciły do Idy, zamknęły się w niej i skryły gdzieś głęboko. - Ale nieważne. Nie mogę się smucić. - Pokręciła głową, jak gdyby otrząsając się z refleksji. - Powiedz mi, co u ciebie. Chyba nasz kontakt trochę się osłabia przez cholerną maturę i jeszcze gorszą szkołę. - Uśmiechnęła się smutno.

- Jest znośnie. - (Pomyślał o Tosi. Czy kiedyś odważyłby się powiedzieć Idzie, że zaczął coś do kogoś czuć, do kogoś, kto nie był nią?). - Jest dobrze.

- Chyba też jesteś trochę zmęczony.

- Może odrobinę. Podejrzewam spisek między moimi rodzicami a Tymkiem. I ty chyba też dołączyłaś.

- Słucham? - Ida zaśmiała się, tym razem kilka tonów głośniej i weselej.

- Nic. Po prostu boję się matury.

- Ja też. Poważnie, Antek. Któregoś dnia znajdziecie mnie w pokoju nad notatkami z historii - urwała na chwilę. - Martwą. Z głową odciętą gilotyną.

Zmrużył powieki i mimowolnie się roześmiał. Naprawdę dałby wiele, żeby tylko Ida nie była w nim zakochana. Żeby teraz, rozmawiając z nim, słysząc jego śmiech, podziwiając dwukolorowe oczy, obracając w głowie obraz unoszących się kącików ust, jej serce wcale nie biło szybko, by w jej wnętrzu wciąż było cicho i spokojnie. Antek strasznie chciałby, żeby rozmowy z nią były takie, jak teraz, luźne, swobodne, gdy nie musi myśleć za dużo i uważać, by jej nie zranić. Zrozumiał, że potrzebował jej w swoim życiu, nawet jeśli nie potrafił akceptować miłości, którą trzymała dla niego na odkrytych dłoniach, potrzebował jej jako przyjaciółki, tak samo jak potrzebował Tymka, Natalii i Wojtka.

Po raz kolejny zaciągnął się papierosem, dym drapał go w gardle, w płucach, owijał jego wnętrze jak gęsta mgła, przez którą nic nie widać.

- Jak Maria Andegaweńska.

- To była Maria Antonina, Antek.

Wzruszył ramionami.

- Nie obchodzi mnie żadna Maria Antonina.

- I właśnie dlatego musimy wrócić do nauki. Chodź. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro