ROZDZIAŁ 31.
Poczuł to w sercu. Nie, nie w sercu, gdzieś głębiej, jeszcze głębiej, w jakimś najmniejszym, najdrobniejszym zakończeniu nerwowym. A potem rozeszło się po całym jego ciele. Ból, przerażający ból, którego Antek nigdy wcześniej nie poznał. Był ciężki i odbierał oddech, zostawiał cierpki posmak w ustach, upłynniał myśli, paraliżował ręce. Przede wszystkim, był czymś, czego Antek nie spodziewał się od razu po przebudzeniu.
Bo nie tak miało być, nie tak miało to wyglądać. Antek miał obudzić się obok Tosi - chwilę po niej albo chwilę przed nią - i uśmiechnąć się na jej widok. Miał jeszcze raz spojrzeć w jej oczy, jeszcze raz chwycić jej dłoń, jeszcze raz ją pocałować, jeszcze raz usłyszeć jej głos. Miał jeszcze raz pójść z nią na plażę, patrzeć się na fale, wskoczyć prosto w nie i potem wrócić do Warszawy. Trochę nie mógł w to uwierzyć. Jakaś jego część dalej łudziła się, że to żart. Tak, to byłoby w jej stylu, przecież Tosia właśnie taka była, właśnie taką ją znał - nieprzewidywalna, żartobliwa. Taką ją pokochał. Jeśli ją kochał. Ale w sekundzie, w której jego wzrok natknął się na różowy notes, już zrozumiał, był pewien, że ją kochał.
Musiał zapalić.
Usiadł przed hotelem, na jednej z ławek, nie pozwalając sobie na płacz. Nie mógł płakać, skoro jakaś jego część dalej wierzyła, że Tosia zaraz wróci. Dym sunął po jego twarzy, Antek zakrztusił się raz i drugi, aż w końcu wyrzucił niedopałek przed siebie. Pochylił się, zebrało mu się na wymioty. To było jedno z potencjalnych zakończeń jego świata. Zastanawiał się, czy tak właśnie czuje się ktoś, kto został porzucony? Czy tak czuł się Tymek, gdy Antek wyjechał? Czy tak czuła się Ida, gdy Antek odrzucał jej miłość? Czy tak czuli się jego rodzice, gdy uciekał w nocy z domu?
Wrócił do pokoju i coś się w niego wbiło, jak drzazga pod skórą, tylko wielkości sztyletu. Nie chciał tu być, w tej wersji świata. Musiał istnieć jeszcze inny wymiar, w którym Tosia dalej była przy nim. Jeszcze raz rzucił okiem na notes. Chyba nie miał sił, żeby go otworzyć. Bał się, że to byłoby oficjalnym przypieczętowaniem jego losu.
Mimo to podszedł do biurka i wziął zeszyt do ręki. Zaczął go przeglądać, kręciło mu się w głowie. Wszystkie litery rozmazywały się i zniekształcały - myślał, że przez jego wzrok, dopóki nie zorientował się, że po jego polikach płyną łzy i osiadają na grubych, pożółkłych kartkach. Ich pierwszy papieros, ich pierwsze spotkanie. Skąd miał wiedzieć, że dzień wcześniej widzieli się po raz ostatni? Czuł się coraz gorzej. Odpalił kolejnego papierosa, nie zważając na zakaz obowiązujący w hotelu. W tamtej chwili nic go nie obchodziło. Gdy wylądował na ostatniej stronie notesu, wrócił na sam początek i zaczął czytać od nowa. Wszystkie myśli Tosi, to, co w sobie skrywała, leżało przed nim otwarte, ale to mu nie wystarczało. Potrzebował jej, tu i teraz.
Odnalazł swój telefon i włączył go, sekundy dłużyły się coraz bardziej, każda kolejna była podwojeniem poprzedniej, aż w końcu ekran rozświetlił się i Antek wpisał swój pin. Zalała go fala nieodebranych połączeń od mamy, taty, Idy, kilkadziesiąt wiadomości i samych złych słów. Złapał się za głowę. To musiał być sen. Antek wciąż był tym samym małym chłopcem, oplecionym przez pajęczą nić wysnutą koszmarami. Odrzucił urządzenie na bok i położył się na łóżku. Chciał tu zostać, pozwolić swojej duszy zgnić i wsiąknąć w materac.
Chciał cofnąć się do pierwszego dnia, kiedy przyjechali. Chciał siedzieć nad morzem i zastanawiać się, kiedy fale rozbiją się o brzeg. Chciał znów biec w ubraniach do morza i całować Tosię, i przytulać ją, i czuć jej zapach. Chciał, by jego jedynym zmartwieniem był Tymek zostawiony w Warszawie, i nic więcej. Kiedy jego telefon po raz pierwszy zaczął dzwonić, zignorował go. Odebrał dopiero za trzecim razem. Przez chwilę otaczała go cisza, potem zaczął słyszeć cichy, nierówny szmer, czyjś oddech, niespokojny i smutny.
- Antek?
Nie odpowiedział. To była Ida.
- ANTEK?
- Co?
- Co? - spytała, niedowierzając. - MASZ-CZELNOŚĆ-MÓWIĆ-DO-MNIE-CO-ANTEK-DO-CHOLERY-JASNEJ-GDZIE-TY-JESTEŚ-CO-TY-SOBIE-WYOBRA...
Nie dało się oddzielić od siebie jej słów. Była wściekła, nawet bardziej niż wtedy w pokoju Tymka. Jej głos był donośny, zbyt donośny, krwawiły od niego uszy i serce. Antek nie chciał jej słuchać i nie chciał też kończyć połączenia. Chciał po prostu trwać, jako nikt i jako nic, chciał być neutralny, przejrzysty, wtopiony w otoczenie. Gdyby mógł porozmawiać z tą wersją siebie, którą był na studniówce, zaśmiałby się temu Antkowi w twarz. Tamten Antek był tak smutny i przygnębiony, choć nie miał do tego najmniejszych powodów. Ten Antek mógłby oddać mu chociaż połowę tych powodów, a dalej byłby od niego cięższy, smutniejszy.
Zresztą, jak którykolwiek z tych Antków mógł być smutny w obliczu tego, o czym w liście napisała mu Tosia? Miała rację, twierdząc, że Antek miał swoje przed, do którego mógł wrócić. I Antek wiedział, że powinien chcieć do niego wrócić, ale tak nie było. Chciał tylko razem z Tosią wypełniać ich wspólną fazę po.
- Słuchasz mnie w ogóle?
Znów nie odpowiedział. Nie potrafił.
- Zresztą, nieważne. Antek, nieważne. Wiesz, co jest, kurwa, ważne? To, że Tymek leży w szpitalu.
Jego serce się zatrzymało. Na moment, na milisekundę, ale to wystarczyło, żeby Antek poczuł, że umiera.
- Jest nieprzytomny. - Zaczęła płakać. Teraz jej słowa były łagodniejsze, ale dalej raniły Antka tak samo. - Wczoraj wieczorem miał wypadek. Nie powiedzieli, co się stało, ale stracił trochę krwi. Ma złamaną nogę i kilka żeber, podobno skądś spadł, był pijany, ale... Antek. Boże, Antek. - Szlochała do telefonu tak głośno, że Antek miał problem rozpoznać swoje własne imię z jej ust.
- Ida... - zaczął.
- Antek, on ma rany cięte na całym ciele. Ja pierdolę. Jego tata...
Znowu przestał słuchać. Przestał słuchać, bo wiedział, co Ida chciała powiedzieć.
Chciała powiedzieć, że to nie mógł być wypadek, ale Antek przecież od dawna był tego świadomy.
***
Przyjechał pierwszym pociągiem, który podjechał na stację chwilę po tym, jak Antek dobiegł na dworzec. Całą drogę sen przeplatał się z płaczem i słowami wypełniającymi notes, a teraz wypełniającymi już także ciało Antka. Starał się nie myśleć o Tymku i rozmowie z Idą, bo nie był pewien, czy potrafiłby to wytrzymać. Uznał to za jeden z koszmarów, który przyśnił mu się już gdy siedział w pociągu i trzymał go od siebie w bezpiecznej odległości. Przynajmniej do chwili, w której stanął przed szpitalem i dotarło do niego, jak bardzo to było prawdziwe i jak bardzo chciał, by takie nie było. Czuł, że zaraz upadnie na kolana i pęknie, rozsypie się na chodniku i ktoś z obsługi będzie musiał go pozbierać. Zamiast tego zrobił krok przed siebie i popchnął ciężkie szklane drzwi, wchodząc do środka.
Ida czekała w głównym holu. Gdy tylko go zobaczyła, coś w jej oczach zaiskrzyło, ale zniknęło to równie gwałtownie, jak się pojawiło. Bez słowa podeszła do niego i przytuliła go mocno. Trzęsła się, jej skóra była zimna. Antek odsunął się od niej i gdy ich spojrzenia znów się skrzyżowały, zrobiło mu się słabo. Ida bez słowa zaprowadziła go na górę.
- Trafiłeś idealnie - powiedziała, gdy znaleźli się już w poczekalni. - Akurat za godzinę zaczynają się odwiedziny.
Usiedli obok siebie na krzesłach i trwali. Antek wpatrywał się w białą tarczę zegara, wskazówki powoli drżały, przesuwając się w prawą stronę. Matury zaczynały się za dwa dni, a czas nieubłagalnie biegł w ich stronę. W Antku na moment zrobiło się pusto i w porównaniu z wszystkimi emocjami, które targały nim od samego rana, było to całkiem przyjemne uczucie. Nie myślał o Tymku, o Tosi, o Idzie ani o maturach. Stał się elementem otoczenia, wskazówką zegara, płytką na ścianie, drzazgą wystającą z krzesła.
Na ziemię sprowadził go dopiero ojciec Tymka. Antek z początku nie mógł uwierzyć, że to on - wydawał się tak mały i bezbronny, jak zwierzę, które przypadkiem wybiegnie na ulicę, miał szkliste oczy, które wyglądały tak, jakby lada moment miały pęknąć pod naporem łez. Mężczyzna przetarł twarz dłońmi i oparł się o ścianę. Kobieta ubrana w nieskazitelnie biały fartuch rozmawiała z nim przez chwilę, a w końcu położyła mu dłoń na ramieniu i lekko się uśmiechnęła. Antek nawet nie zarejestrował jej zniknięcia, dopóki ojciec Tymka nie spojrzał na niego i zaczął iść w jego stronę. Obaj stanęli naprzeciwko siebie. Ida, czując nieokreśloną konieczność, wstała razem z nimi i na moment wszyscy trwali blisko siebie, w ciszy.
- To już się stało, Antek. Kilka lat temu.
- Co?
Ojciec Tymka spojrzał niepewnie na Idę. Wzięła to za znak i odeszła kilka kroków dalej.
- On już to kiedyś zrobił. To samo - powiedział ojciec Tymka. Gdyby jego głos był linią, łamałaby się ona w każdym możliwym punkcie, w nieskończoność. - Kiedy jego cholerna matka nas zostawiła.
Antek przełknął ślinę i żeby nie oszaleć, znów skupił się na zegarze, będącym teraz za plecami jego rozmówcy.
- Miał trzynaście lat. Miał jebane trzynaście lat i chciał się zabić.
To nie była rzecz, jaką ojciec jego najlepszego przyjaciela powinien mu powiedzieć. To nie była rzecz, jaką jego najlepszy przyjaciel powinien zrobić. To nie była rzecz, o której on, sam będący najlepszym przyjacielem, powinien się dowiedzieć.
- I teraz znów to robi. Znów mi to robi. - Mężczyzna zaczął płakać. Był zupełnym przeciwieństwem tego, co Antek znał. - Znalazł jebane listy od jego jebanej matki, kurwa, może gdybym je lepiej schował, Antek, gdybym je gdzieś ukrył, rozumiesz, może on by ich nie znalazł, a może gdybym od razu mu je dał, to by z nią zamieszkał i byłby szczęśliwy, a teraz jest skazany na mnie, a ja jestem skazany na niego, i nienawidzę go, i kocham, ale on mnie tylko nienawidzi, jeszcze bardziej, i za tydzień, miesiąc, rok znowu to zrobi, i znowu to będzie moja wina, ale ja nie potrafię, może gdyby poszedł ze mną do kościoła, może by zrozumiał, albo gdybyśmy rozmawiali, może by wiedział, że mi też jest ciężko, może wtedy...
***
Antek nie wszedł do pokoju Tymka. Widział go przez szybę i to wystarczyło, by wszystko, co zjadł, usłyszał i powiedział, podeszło mu do gardła, więc pobiegł do łazienki i zwymiotował te wszystkie słowa, których nie mógł przetrawić. W trakcie rozmowy z ojcem Tymka chciał być jak Vincent van Gogh i odciąć sobie uszy. Chciał złapać go za ramiona i potrząsnąć nim, a potem krzyknąć mu prosto w twarz, że to wcale nie jego wina, tylko wina Antka, bo przecież Antek wszystko widział i Tymek przyszedł do niego tej nocy, cały pocięty, a on jak gdyby nigdy nic wyjechał z Tosią nad morze, z Tosią, która go zostawiła, tak samo jak on zostawił Tymka, który leżał teraz w szpitalu i miał połamane kości i serce. Był już naprawdę blisko zrobienia tego, ale przerwała im pielęgniarka, oświadczając, że mogą wejść na odwiedziny. W następnej sekundzie znalazł się już w łazience i pozbywał się z siebie tych wszystkich chcieć, których nigdy nie zamienił w zrobić.
Gdy trochę ochłonął, wyszedł przed szpital, żeby zapalić. Ida siedziała na ławce i Antek trochę spodziewał się jej tutaj, ale trochę też liczył na to, że jednak dalej będzie u góry. Mimo wszystko zajął miejsce obok niej i bez słowa ukradł paczkę Cameli z jej dłoni. Ida wcale nie protestowała, podała mu jeszcze zapalniczkę i oboje w smutku wypalali swoje papierosy.
- Dlaczego akurat ty tutaj jesteś? - zapytał, zanim uświadomił sobie, że to chyba najgorsze, co mógł w tej chwili do niej powiedzieć. - Co z Natalią i Wojtkiem?
Ida wzięła głęboki wdech. Wyglądała na zmęczoną. Antek zastanawiał się, czy nie spała przez Tymka, czy naukę do matury. Czy może obie rzeczy jednocześnie. Czy ktokolwiek byłby w stanie uczyć się do matury, gdy jego przyjaciel leży nieprzytomny w szpitalu?
- To bardziej skomplikowane niż myślisz.
- Czyli?
- Czemu my nic nie widzieliśmy? - spytała, unikając odpowiedzi na jego pytanie. - Czemu... Kurwa, czemu nas to nie dziwiło, że on ciągle nosił bluzy. Albo bluzki na długi rękaw. Czemu pozwalaliśmy mu tyle palić i chlać do nieprzytomności? Podobno podczas tego wypadku też był na jakichś tabletkach. Przecież on chciał się skończyć, na naszych oczach, obok nas. Czemu my nic nie widzieliśmy? - powtórzyła, wkładając papierosa do ust. Jej ręce drżały i dym wokół niej też zdawał się drżeć, cząsteczki powietrza i ziemia, cały świat.
- Ja widziałem - powiedział Antek. Tym razem nie chciał zrzucać winy na nikogo innego, przyjął ją na siebie i zaakceptował ją. - On... Tymek przyszedł do mnie. Zanim wyjechałem. I Zosia... Zosia mówiła, że też widziała te rany. Oboje widzieliśmy.
Ida zaczęła płakać.
- Antek, nie powiedziałam ci tego przez telefon. To ja znalazłam Tymka.
Spojrzał na nią i po raz pierwszy od dawna miał ochotę ją przytulić, tak jak kiedyś.
- Wiesz, jaka jestem. Po prostu... Nie odbierałeś telefonu, byłam dalej na ciebie wkurzona i nie chciałam jechać do twojego domu. Pomyślałam, że może jakoś pogodziliście się z Tymkiem, w końcu wy to wy. Więc pojechałam do jego mieszkania i szłam z przystanku, gdy... - urwała, zaciskając usta w wąską linię. Antek odpalił kolejnego papierosa i wsunął go między jej palce. - On leżał taki wykrzywiony, nieruchomy. Przez chwilę myślałam, że nie żyje. Jego lewa noga była dziwnie obrócona, myślałam, że zemdleję, z rany ciągle leciała krew. Przez całą minutę po prostu stałam w miejscu. Nie mogłam się ruszyć. Liczyłam w swojej głowie od zera do sześćdziesięciu i dopiero wtedy zrozumiałam, że to się dzieje naprawdę. Nie pamiętałam jak się sprawdza puls, zwymiotowałam dwa razy i ktoś, kto przechodził obok zadzwonił po pogotowie. Nic nie zrobiłam, Antek. Gdyby nie ta kobieta, Tymek mógłby stracić więcej krwi i... Gdybym tylko ja tam była, sama...
Antek złapał ją za rękę i mocno ją ścisnął. Zrobił to nie dlatego, że wiedział, że tak należy postąpić, ale dlatego, że naprawdę poczuł, że Ida tego potrzebuje. A on był gotów. Antek w końcu był gotów pomóc Idzie. Wciąż myślał o tarczy zegara i płynącym czasie.
- Antek, proszę, obiecaj mi, że nic takiego się już nie stanie.
Nic nie powiedział. Nie mógł jej tego obiecać.
- Ja wiem, że to był wypadek - zaczęła na nowo, dość pewnym głosem. Mimo to Antek nie mógł uwierzyć, że naprawdę tak myślała. - Ktoś, Boże, nie pamiętam, czy to był ratownik, czy jakiś przechodzień, ale ktoś powiedział, że chodził po dachu garażu i po prostu spadł na chodnik, rozumiesz, po prostu leciał w powietrzu, pewnie był pijany i to musiał być wypadek, ale te rany na jego ciele... Podsłuchałam to z rozmowy doktora z tatą Tymka. Powiedział, że niektóre są już bliznami, a inne są świeże. I że będzie potrzebna konsultacja z psychologiem albo z psychiatrą, nie pamiętam, ale, Antek, dlaczego on to sobie robił?
Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Albo miał tych odpowiedzi aż za dużo, by wskazać jedną konkretną.
- Nieważne. Wiesz, podobno wszystko z nim w porządku i ma z tego wyjść. Te połamane żebra i noga... To chyba w tym wypadku najlepsze, co mogło go spotkać. A my teraz możemy tylko go wspierać. Opiekować się nim i...
- Wiesz, że Tymek tego nie lubi - powiedział Antek. Poczuł, jak ściany jego gardła zlepiają się ze sobą. - Musimy przede wszystkim dać mu spokój.
Ida zamilkła na chwilę. Antek wiedział, że patrzy na niego w ten sposób. Patrzyła na niego wzrokiem pełnym miłości i niezrozumienia.
- Przepraszam. Przepraszam, Ida.
- Nie przepraszaj mnie.
- Ale ja muszę cię przepraszać. I będę musiał już do końca świata. Wiem, że mnie kochasz. Przepraszam.
- Antek - zaczęła. Antek skupił wzrok na jej bransoletkach na lewym nadgarstku, jedna była srebrna, druga czerwona, a trzecia niebieska. Znał znaczenie każdej z nich, srebrną dostała od nich na urodziny i miała symbolizować przyjaźń, drugą dostała od swoich dziadków na święta i miała przynieść jej szczęście na testach szóstoklasisty (od tamtej pory jej nie zdejmowała), a niebieską zrobiły razem z Natalią z koralików kupionych na targu, każdy z ich piątki dostał taką samą, tylko w innych wersjach kolorystycznych. Antek nie pamiętał, gdzie miał swoją bransoletkę i czy jeszcze w ogóle ją miał. - Tak, kocham cię. Ale też jestem twoją przyjaciółką, pamiętasz? I będę nią zawsze, bez względu na to, czy będę cię kochać, czy nie.
Tak naprawdę Antek nie mógł już sobie wyobrazić, jakby to było, gdyby Ida go nie kochała. Wcześniej pragnął, by tak było, ale teraz bał się tego, jak wyglądałaby jego rzeczywistość. Nie chciał, żeby była nieszczęśliwa, ale jakaś część niego nie chciała tracić więcej jej miłości.
- Antek - powtórzyła jego imię. W jej ustach miało ono znaczenie. Mówiła tak, jakby było to jedyne słowo, które chciała wypowiadać do końca życia. - Wiem, że mnie nie kochasz. Przynajmniej nie tak, jakbym chciała. I to jest normalne. Tak działa świat. Czasem tak już jest, że kochamy ludzi, którzy nie kochają nas. - Urwała na moment. - I oni czasem też kochają tych, którzy ich nie kochają. - Położyła mu dłoń na ramieniu. Antek chciał krzyknąć, że nic nie było już w porządku, ale brakowało mu sił, trochę odwagi, uczuć. - Naprawdę.
- Jestem skończonym dupkiem.
- Jesteś - potwierdziła z lekkim skinieniem głowy. - Ale to nie znaczy, że nie możesz być kimś innym.
Spojrzał jej w oczy. Te jasne, tak dobrze mu znane oczy, w których iskrzyło niebezpiecznie. Poczuł się odpowiednim człowiekiem w odpowiednim miejscu. Wszystkie emocje, które w nim żyły, zostały mu odgórnie przeznaczone. To było prawidłowe w swej nieprawidłowości.
- Nie jesteś na mnie zła?
- Za co?
- Za wszystko. Za to, że zostawiłem Tymka.
- Jasne, że jestem - powiedziała całkiem poważnie, po czym roześmiała się cicho i oboje zaczęli śmiać się przez łzy. - Uwierz, że byłam strasznie wkurwiona. I przestraszona. Ale jest dobrze. Tymek wyzdrowieje. My napiszemy matury i... Po prostu będzie dobrze, okej?
- Mhm - przytaknął, wbijając wzrok w niebo.
- A jak z twoją Tosią? - To pytanie wwierciło się w jego serce. - Wasz wyjazd się udał?
- Nie do końca - powiedział, po czym odchrząknął. - Nie wiem, to pokręcone. Zostawiła mnie. Po prostu wyjechała z hotelu.
- Och. - Och. Tak właśnie czuł się Antek. - Dlaczego? Pokłóciliście się?
- Właśnie nie. Nie wiem. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Wiem, Antek. Wybacz. Po prostu... Chciałam wiedzieć, jaka była. Co miała w sobie, czego ja nie miałam. - Uśmiechnęła się. - Przepraszam, chyba poczułam się zbyt swobodnie. Chyba nie zamierzamy teraz z tego żartować, co?
Spojrzeli na siebie i oboje nagle wybuchli przeszywającym śmiechem.
- Nie wierzę w to, co się dzieje.
- Chyba musimy jakoś poradzić sobie ze stresem.
- Ja pierdolę, wiesz, że za dwa dni są matury? - Znów na siebie spojrzeli i znów wybuchli śmiechem. Zaczęli wspominać swoje maturalne rozterki, wspólne wyjścia do biblioteki, wypite kawy i wypalone papierosy. Gdy przypomnieli sobie, jak Antek pomylił Marię Antoninę z Marią Andegaweńską, zaczęli śmiać się jeszcze głośniej, aż mijająca ich para odwróciła się i pokręciła głową. Nie pasowali do tej sytuacji, ale nie wiedzieli, co innego mogliby ze sobą zrobić. To było gwałtowne i niepohamowane. Antek przypomniał sobie wszystkie apele czy inne poważne sytuacje, w których był zestresowany do tego stopnia, że nie potrafił pohamować śmiechu, a jednocześnie był za to na siebie zły. Czuł się teraz podobnie, tyle że zamiast złości czuł, że wybacza sobie samemu. Akceptował to i pozwalał sobie na chwilę zapomnieć o wszystkim.
Dopiero po kilku minutach udało im się opanować śmiech i siedzieli w ciszy, wciąż uśmiechnięci, patrząc przed siebie.
- To jest ta dziewczyna, która wylała na mnie piwo, prawda? Mam na myśli Tosię. - Antek w odpowiedzi skinął głową. - Wydawała się miła, naprawdę. Pasowała do ciebie.
- Zostawiła mi list - powiedział Antek, wyciągając pomiętą kartkę wyrwaną wcześniej z notesu. Podał ją Idzie, chociaż wiedział, że nie powinien, bo w pewien sposób naciągało to prywatność Tosi.
- Ona ma rację - powiedziała Ida. - Tak jak napisała Tosia, jeśli wam to pisane, jeszcze się spotkacie. I nie możesz tracić nadziei.
Antek pomyślał, że jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszył się obecnością Idy. Po chwili wyciągnął telefon, gdy poczuł, że wibruje. Dzwoniła do niego mama. Odrzucił połączenie i schował urządzenie z powrotem do kieszeni.
- Pewnie się o ciebie martwią.
- Moja mama ze stresu musiała już wyłysieć.
- Nie oddzwaniasz? - spytała.
- Może później - powiedział, łapiąc znów Idę za rękę. - Co ja gadam. Na pewno oddzwonię. Inaczej grozi to moją śmiercią. - Ida przewróciła oczami i oparła głowę na jego ramieniu.
- Wiesz co, Antek? - zaczęła. - Czuję, że wszystko będzie dobrze. Że wszystko się ułoży. Nie wiem kiedy i nie wiem gdzie, ale czuję to w sercu i kościach. I chcę, żebyś ty też to poczuł. Żebyś już więcej nie chciał być sam. Po prostu.
a/n: kochani, jesteśmy coraz bliżej końca! ostatnio naprawdę poddaję w wątpliwość jakość tego, co napisałam, ale cieszę się, że idę do przodu. historia antka ciągnie się za mną już od początku liceum, a obecnie jestem na trzecim roku studiów (that's sick!!!), przez to mam wrażenie, że coraz ciężej wracać mi do 100ddm. ale 100ddm jest dla mnie barierą, bohaterowie, ich uczucia - i żebym mogła zabrać się za jakikolwiek inny projekt, muszę najpierw dokończyć ten. także mam nadzieję, że mimo wszystko nie zawiodłam was i dziękuję tym, którzy dalej czytają tę opowieść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro