Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 18.

Minęło pół dnia, a on wciąż myślał o tym jednym momencie, kiedy Ida podeszła do niego w szkole, Antek akurat szukał czegoś w swojej szafce, a ona złapała go za łokieć i jej dotyk zdawał się wypalać jego skórę. To nie tak, że bał się fizycznego kontaktu z Idą, po prostu całkiem się go nie spodziewał i gdy jego pierwszą myślą było: To musi być Tosia, coś w nim wybuchło, dwa niepasujące kable złączyły się ze sobą i sprawiły zwarcie w jego wnętrzu. I kiedy spojrzał na nią, dalej trzymającą skrawek jego bluzy, z dużymi, smutnymi oczami i chwilowo dorysowanym uśmiechem, poczuł zawód, tak ogromny zawód, że na moment stracił oddech. Pomyślał, że to właśnie ten zawód był powodem, dla którego odczuł tak duży ból, nie sam dotyk, a raczej cała wytworzona w Antka głowie otoczka wokół tej czynności.

- Hej, wszystko dobrze? - spytała, patrząc na niego uważnie. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha - powiedziała z nerwowym śmiechem. Poprawiła włosy, odrzucając je na plecy. Miała ciemną pomadkę na ustach i kreski na powiekach. Wyglądała inaczej, jeszcze bardziej poukładanie, niż zwykle. - Pomyślałam, że możemy iść do biblioteki po lekcjach. Mam jutro kartkówkę z historii. Chętny?

- Jasne. - Wzruszył ramionami, starając się jak najmniej podejrzliwie odsunąć się od Idy chociaż na kilka milimetrów; po prostu chciał, by między nimi znów pojawiło się powietrze, żeby ich ciała znów dzieliła przestrzeń zapełniona nieskończoną liczbą atomów. Obrócił się do swojej szafki i wyjął z niej książkę od biologii. - Jasne, że tak.

- Świetnie. To ja idę złapać resztę. - Na pożegnanie pomachała mu dłonią i zniknęła za rogiem, w innym korytarzu.

Antek wziął głęboki wdech i spojrzał na swoje ręce. Była dwudziesta druga, a on nie mógł przestać o tym myśleć, myślał zresztą przez całą następną lekcję, przez całą drogę do biblioteki i nawet kiedy siedział w bibliotece pochylony nad arkuszami z matematyki. Nie potrafił oderwać się od tej jednej idei w jego głowie - to mogła być Tosia. W tamtej chwili miał nadzieję, że to Tosia, chciał, żeby to był jej dotyk, jej głos, jej duże, wcale nie-smutne oczy i wieczny uśmiech, jej niebieskie włosy, które zakładała za uszy, po prostu ona cała stojąca metr przed nim, a nie Ida. Nie-Ida. Tosia.

Zanim zaczęli się uczyć, wszyscy w piątkę obiecali sobie nawzajem (i sobie samym), że będą się dziś solidnie przygotowywać do matur i wszystkich zaliczeń, zahaczyli o siebie swoje małe palce i uśmiechnęli się tak, jakby miało to być początkiem czegoś dobrego, a Antek znów poczuł zawód, bo tak naprawdę nie chciał się uczyć i wolałby siedzieć gdzieś z Tosią i po prostu z nią rozmawiać, o wszystkim, o czymkolwiek.

Gdy skończył liczyć zadania z poprzednich matur, wyłożył na blat telefon i książkę, którą czytał od kilku dni z polecenia Tosi. (Nie mógł jej odmówić). „Czuła jest noc" Francisa Scotta Fitzgeralda poruszała w nim struny, których nikt do tej pory nie był w stanie dotknąć, były fizycznie nieosiągalne. Udało mu się wypożyczyć stary, brzydki egzemplarz, który dla niego był wyjątkowo piękny, lubił zużyte i zniszczone książki, bo wtedy czuł, że miały duszę, nosiły po sobie ślady każdej osoby, która je przeczytała, każde najmniejsze zagięcie kartki, każdy wyłamanie grzbietu, każda rysa na okładce była wyłącznie dowodem na to, że Antek nie był sam w swojej miłości-nienawiści do słów, a to w jakiś sposób sprawiało, że czuł się trochę mniej samotny na co dzień.

22:49, Antek: Zastanawiam się, czy masz może jakieś zadanie z listy na dziś

22:49, Antek: (Do zrobienia razem)

22:50, Antek: Przepraszam, myślę o tym trochę więcej, niż powinienem...

22:54, Antonina: musisz być bardziej cierpliwy!

22:54, Antonina: bo zaraz ich nie starczy do maja

22:54, Antek: :-(

Poczuł kopnięcie wymierzone w jego nogę pod stołem.

22:54, Tymek: zakochani ludzie są głupi

22:54, Tymek: a ty jesteś głupi już naturalnie

22:54, Tymek: dlatego teraz jesteś głupi do potęgi

22:55, Antek: Nie zamierzam tego komentować

22:55, Tymek: bo nie wiesz, jak odpowiedzieć

Antek spojrzał na przyjaciela znad telefonu i pokazał mu środkowy palec.

- Wiecie co, idę się przewietrzyć. Już i tak zamykają - powiedział po chwili, pospiesznie pakując książkę i wychodząc przed bibliotekę. Nie oglądał się na resztę. Gdy był już na zewnątrz, wyjął ostatniego papierosa z paczki (z ogromnym żalem) i podpalił go.

22:57, Antonina: nie dam dzisiaj rady, przykro mi

Usłyszał, że drzwi znowu się otwierają. Spojrzał w ich kierunku, patrząc na wychodzącego z biblioteki Tymka. Zanim Antek zdążył się odezwać, przyjaciel wyjął fajkę z jego ust i zaciągnął się nią, po czym wypuścił dym z płuc w kształcie kółek. Uśmiechnęli się do siebie, ich oczy lśniły w blasku latarni.

- Pójdę się jeszcze przejść. Idziesz też? - zaczął Tymon.

- O dwudziestej trzeciej?

- A co to za problem? Przecież z Tosią wychodzisz o czwartej. - Wzruszył ramionami, a Antek poczuł, jak wokół jego serca zaciska się cienka linka. - To jak? Tak naprawdę nie akceptuję odmowy. Musisz ze mną iść.

Antek popatrzył na niego, obserwował, jak jego twarz powoli wyłania się z chmury dymu, jedyny jasny element w całym jego ciele, ten uśmiech, który potrafiłby nakłonić wszystkich dowódców bitew na kapitulację, który namówiłby Adama i Ewę, żeby znów popełnili grzech plamiący całą ludzkość, który mógł niszczyć i odbudowywać ludzi na zmianę lub wspólnie, w tym samym czasie. Może gdyby Antek nie znał go tak dobrze, sam nabrałby się na ten uśmiech.

- Niech ci będzie.

Odprowadzili pozostałych na przystanek i sami przeszli się pieszo do Parku Kazimierzowskiego. Antek zignorował połączenie mamy i napisał jej, że wróci chwilę później, bo uczy się z Tymkiem na sprawdzian (co było oczywistym kłamstwem) i schował telefon z powrotem do kieszeni. W alejkach było już prawie pusto, minęły ich dwie, może trzy grupy osób, rozmawiające głośno i przekrzykujące się nawzajem, głusząc tym wszystkie myśli w ich głowach, podczas gdy oni milczeli. Dopalali kolejne papierosy i wdychali świeże powietrze, co wydało się Antkowi strasznie ironiczne - każdego dnia truł swoje płuca, by potem wypełniać je czystym oddechem, mimo że były zniszczone i czasami Antek myślał, że musiały być już całe czarne od wszystkich duszących myśli, dymu i smogu.

Doszli do miejsca, w którym kiedyś, jeszcze w gimnazjum, lubili siadać ze swoimi znajomymi. To tutaj pierwszy raz Antek spróbował zapalić, był wrzesień, pierwsza klasa i nowe towarzystwo dało mu ogromną nadzieję na to, że w końcu da radę się zmienić i odetnie się od tych wszystkich koszmarów, które śnił w podstawówce. Ale jedyne, co mu po tym zostało, to uzależnienie i wyszczuplone oszczędności.

Właściwie nie było tutaj ładnie, ale idealnie na miejsce do wszelkich pierwszych razów - wyznania pierwszej miłości, całowania się pierwszy raz, pierwszej kłótni w związku i napisania wiersza z po raz pierwszy złamanym sercem. To zwykłe szare bloczki i schodki, na których jesienią zbierały się liście, a które wiosną porastały mchem i wokół nich spod ziemi wychodziły chwasty. Usiadł obok Tymka, ściskając się z nim na jednym stopniu, oboje wyciągnęli przed siebie nogi, czując jak marzną ich ciała. To było głupie, ale byli młodzi i akurat w tamtej chwili nie zwracali, a może raczej nie chcieli zwracać uwagi na to, co głupie, a co rozsądne. Było im tutaj dobrze, tylko to się liczyło.

- Widziałem ostatnio twoją Tosię w szkole - zaczął Tymek, uważnie obserwując reakcję Antka. - Wydaje się zupełnie inna, niż ty. Wiesz o tym?

- Co masz na myśli?

- Że nie pasujecie do siebie - urwał. Mierzyli się wzrokiem, czekając, kto pierwszy pęknie pod presją spojrzenia. Tymek westchnął ciężko, oparł łokcie o schodek wyżej i odchylił się do tyłu. - Ale może to dobrze. Może to ci pomoże, wiesz, w przeżywaniu życia trochę inaczej. Miłość... i tak dalej, to czasem pomaga człowiekowi.

- Niesamowite, stary. - Antek uniósł brwi. - Teraz dopiero brzmisz jak ktoś, kto czyta książki.

- Zamknij się, ja nie czytam.

- Jasne.

- Poza tym, jest całkiem niezła. Ta twoja Tosia.

Patrzyli przed siebie, obserwując jak gałęzie drzew delikatnie wyginają się pod naporem wiatru. Niedługo miało być tu zielono, Antek spojrzał na telefon, było już po północy i właśnie nadszedł pierwszy dzień wiosny. Odczekał kilka sekund, mając nadzieję, że za chwilę poczuje coś nowego, jakąś zmianę związaną z kolejną porą roku, ale wszystko dalej było takie samo - i on, i Tymek siedzący obok niego, i cały świat wokół nich, i nawet te drzewa wciąż były tak samo nagie i bezbronne, jak zimą. Ziemia stała w miejscu, kwiaty nie zaczęły kwitnąć, a ciemne chmury ciążyły nad nimi jak fatum. Może potrzeba trochę czasu, pomyślał. Przecież świat nie może zmienić się w ciągu sekundy.

- Tak, jest niezła - odpowiedział w końcu Antek. - Ale to nie jest słowo, którego sam bym użył.

- Wiesz, czasami zastanawiam się, jak będzie wyglądało nasze życie na studiach - powiedział Tymek. - Dalej będziemy mówić, że dziewczyny są niezłe? I będziemy chodzić na domówki? Będziemy pić i palić zioło? W ogóle zostaniemy w Warszawie? Ja na pewno nie chcę tutaj zostać. Ale nie chcę też wyjeżdżać. Chyba nigdzie nie pasuję, może przeprowadzimy się za granicę? Kurwa, gdzieś do Kalifornii. Albo na Hawaje, będziemy się smażyć na plaży i pić drinki pod palmą. Podobno dziewczyny są tam jeszcze nieźlejsze, niż tutaj.

- Nieźlejsze to nie jest słowo.

- Antek, nie jestem głupi. - Tymon spojrzał na niego poważnie. - Jestem neologistą. I nie, nie muszę czytać, żeby wiedzieć, co to znaczy. To twój jedyny komentarz?

Antek westchnął cicho.

- Nie. To nienajźlejszy plan. Ale co z pieniędzmi?

Tymon wywrócił oczami.

- Zawsze musisz wszystko psuć.

- Staram się myśleć bardziej przyszłościowo.

- Oczywiście. Bo właśnie tym zawsze się zajmujesz. - Wyjął z kieszeni portfel, a z jego przegrody wyciągnął jointa. - Palimy? To jest chyba dobry moment. Posiedzimy tu chwilę i wrócimy do ciebie na noc. - Tymek uśmiechnął się szeroko z tą propozycją.

- A co zrobiłeś z resztą? - spytał Antek, wskazując palcem na pustą torebkę, która zwisała bezwładnie z kieszonki na drobne. - Z tymi tabletkami.

- Wyrzuciłem. Tak, jak mnie prosiłeś - skłamał, ale kłamanie szło mu dobrze i nawet jeśli bolało go, że nie mógł być szczery ze swoim przyjacielem, wiedział, że było to bezpieczniejsze i cała ta warstwa fałszu, którą wokół siebie wytworzył, była potrzebna. - To jak?

- Może być. Ale tylko ten jeden.

- To amnezja - wtrącił nagle Tymek, kiedy zaciągnęli się już po kilka razy. - Mam tylko nadzieję, że nas nie odetnie - roześmiał się, a jego oczy załzawiły się lekko, stały się szkliste, delikatne, najmniejszy pyłek niesiony przez wiatr mógłby je rozbić. Antek zauważył to i zaczął zastanawiać się, czy oczy Tymka wcześniej też tak wyglądały - i czy wyglądały tak zawsze, każdego dnia o każdej porze.

- Teraz mi to mówisz?

- Przecież wiesz, że inaczej byś się nie zgodził. No, już, ostatni buch i idziemy stąd - dodał, wyciągając do niego rozżarzonego skręta.

Ale nie poszli stąd, nie mieli sił ani ochoty się stąd ruszyć, było im tak wygodnie i nawet ten chłód przestał im przeszkadzać. Antek zagadywał Tymka o Maję, bo nagle wydała mu się ona niesamowicie ważna i istotna, a on sam odpowiadał na pytania o Tosi, mówiąc przyjacielowi o wszystkim, naprawdę, o wszystkim - o jej oczach i o jej głosie, o ich rozmowach na temat Kafki i jeszcze o tym, że Antek nie mógł przestać o niej myśleć, bo każdy neuron w jego ciele był przepełniony Tosią i tym, co było z nią związane. Kiedy skończył, Tymon obracał w swojej głowie to, co usłyszał, przetwarzał te informacje i próbował wydobyć z siebie coś sensownego, ale to było jeszcze cięższe, niż zazwyczaj.

- A co z Idą? - zapytał, przy okazji wydobywając z siebie cichy śmiech. - Przepraszam, to po prostu śmieszne. Przecież to złamie jej serce, a ty jesteś taki szczęśliwy, jak nigdy.

Chciał odpowiedzieć: Masz rację. Jestem taki szczęśliwy, jak nigdy, ale nie potrafił ruszyć ustami, mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa, po prostu odchylił głowę i spojrzał w niebo. (Dobrze wiedział, że to złamie jej serce. Ale jeśli Ida naprawdę go kochała, czy nie cieszyłaby się jego szczęściem?)

- A co z Zosią?

- Słucham? - Tymek roześmiał się nerwowo. Kilka myśli w jego głowie przesunęło się w niebezpiecznym kierunku, popychając go na skraj tej dziwnej przepaści w jego wnętrzu, w którą spadał każdej nocy, gdy nie mógł spać. - A co ma z nią być?

- Nie wiem. Dlatego pytam.

- Może wróćmy lepiej do Idy, co?

- A może lepiej nie, co?

- Antoni.

- Tymon.

Ich spojrzenia zdawały się znajdować się gdzieś indziej, w jakiejś innej sferze życia, daleko od nich samych. Tylko ich ciała dalej trwały tutaj, w Parku Kazimierzowskiego, w miejscu, w którym fizycznie byli już tyle razy, że przestało im to wystarczać. Chcieli nasiąknąć tym miejscem, całą jego brzydotą i wszystkimi pierwszymi razami, które się tutaj dokonały. Chcieli zżyć się z szarym betonem, z tymi chwastami i kałużami, które rozciągały się pod ich nogami.

- Ida przeżyje, Antek - zaczął Tymek po dłuższej chwili milczenia. - Jest silna. Dobrze wiesz, że nawet jak świat jej się zawali, Ida znajdzie jakiś sposób, żeby go odbudować. Ona zawsze znajdzie jakiś sposób.

Zaczęło kręcić im się w głowach. Świat obracał się o ułamek sekundy szybciej, niż zawsze, gwiazdy zaczęły schodzić do nich po stopniach stworzonych przez drogi mleczne i wiry powietrza. Antek poczuł, jak coś w nim się zmienia i deformuje, ale wcale nie przez to, że nadeszła wiosna.

- Dzisiaj Ida złapała mnie przy szafce. Dotknęła mnie, a ja pomyślałem, że to Tosia. I kiedy ją zobaczyłem, pomyślałem, że chciałbym, żeby to była Tosia.

Tymek nic nie odpowiedział i Antek był mu za to po części wdzięczny. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro