ROZDZIAŁ 16.
Księżyc był większy, niż zazwyczaj, właściwie był jedynym odznaczającym się elementem na granatowym niebie. Jego blask oświetlał każdą ciemną uliczkę, zakradał się przez otwarte okna do domów i spędzał ludziom sen z powiek.
Kiedy wyszli od Wojtka na domówkę Janka, byli już lekko pijani, Antek chwiał się na nogach i śpiewał z Tymkiem piosenkę, której nauczyli się kiedyś na obozie (nie chciał na niego jechać, ale rodzice zachęcali go przez kilka miesięcy, żeby ostatecznie go do tego zmusić). Zdarł sobie gardło, ale nie zamierzał przestać. Ida z Natalią szły razem pod ramię, rozmawiając z Wojtkiem o astronomii, a raczej - słuchając jego monologu, bo Wojtek nie mógł zatrzymać potoku słów, który się z niego wylewał, tak bardzo ekscytował się tym tematem. Wskazywał dłonią na niebo i opowiadał im o konstelacjach, których nazw miały nie pamiętać już za kilka minut. Antek też przez chwilę próbował się na nim skupić, ale nie był w stanie, Tymek łapał go za łokieć i ciągnął za sobą do przodu, zaczynając jakąś nową piosenkę.
Już na miejscu, ludzie stali w grupkach wokół domu, palili papierosy i prowadzili przyziemne rozmowy o wszystkim i o niczym. W środku było jeszcze tłoczniej, Antek czuł się jak w jakimś amerykańskim filmie, gdzie młodzież upija się i tańczy do nieprzytomności. Kiedy zajęli miejsca przy barku w kuchni, spojrzał ukradkiem na telefon, ale Tosia dalej nic nie napisała. Wychylił się do salonu, rozejrzał się, szukając jej wzrokiem, i wrócił do przyjaciół, gdy jej nie znalazł. Ida przyglądała mu się uważnie, jednak nie zadawała pytań, za co był jej wdzięczny, nawet jeśli robiła to dla siebie, a nie dla niego. Tymek wyjął z plecaka plastikowe kieliszki i rozlał każdemu wódkę. Wzięli je do rąk i unieśli do góry.
- Nasze zdrowie! - krzyknęli, stukając się naczyniem i wypijając napój do dna. Antek poczuł, jak w jego brzuchu coś się przewraca. Sięgnął po butelkę soku i wziął sporego łyka, starając się zniwelować cierpki posmak na końcu języka.
Minęła chwila, zanim rozeszli się do swoich znajomych, i do znajomych tych znajomych, obiecując sobie wcześniej, że spotkają się jeszcze tutaj, w kuchni, albo gdzieś w salonie, gdy będą tańczyć, albo na zewnątrz, gdy będą palić. Antek został z Tymkiem, który założył papierosa za ucho i zaczął opowiadać o niejakiej Mai, z którą teraz się umawiał, myląc kilka razy jej imię z Zosią. Antek miał jednak na tyle zmorzony umysł, że nie dał rady tego wychwycić, ale nawet jeśli by wychwycił, nie zrobiłoby mu to większej różnicy, bo w końcu postanowił, że przestanie zadawać Tymkowi niewygodne pytania i że więcej nie poruszy z nim tematów, które mogły go w jakikolwiek sposób rozkojarzyć. Chciał być przecież lepszym przyjacielem.
Garstka osób weszła do kuchni i ustawiła się przy lodówce, szukając w niej czegoś - alkoholu, przekąski. Tymek spojrzał na nich, zamilkł na chwilę i odezwał się dopiero wtedy, gdy wrócili do salonu.
- Dobra, stary. Chyba jestem gotowy - powiedział, uśmiechając się głupio i patrząc Antkowi prosto w oczy. - Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o Tosi.
Na chwilę stanęło mu serce. Ja nie jestem gotowy, pomyślał.
I wtedy poczuł wibrację w kieszeni. Telefon. Wiadomość.
20:44, Antonina: o ile minut skróciłeś już swoje życie?
20:44, Antonina: stoję przy furtce, będę na ciebie czekać
- Tymek, ja... - zaczął, pospiesznie zeskakując z krzesła. Próbował odnaleźć wzrokiem Idę, Natalię i Wojtka, ale nigdzie ich nie było. Może nie zdążyliby zauważyć jego zniknięcia, zanim z powrotem wróci. - Opowiem ci, przysięgam. - Wycofywał się z kuchni. - Ale... Potem, okej? Muszę lecieć.
Kiedy Antek wyszedł, Tymek rzucił jeszcze w pustą przestrzeń:
- Świetnie, nie ma sprawy, stary. - Również wstał, wziął do ust spory łyk wódki prosto z butelki i wzdrygnął się, czując jej smak. Zmusił się do przełknięcia jej - tak musiało być, musiał wypić jeszcze sporo, żeby nie czuć w sobie tej przytłaczającej pustki. Musiał iść tańczyć i całować się z Mają, żeby jego wnętrze wypełniło się masą wykrzykników i znaków zapytania. - Przecież dam sobie radę sam, jak zawsze. - I znów się napił.
Antek popchnął drzwi do domu, jakby ważyły tonę, sunęły ciężko po podłodze i odbiły się z głuchym brzękiem od ściany. Chłodne powietrze uderzyło go w twarz. Zauważył Tosię dopiero po chwili. Miała krótką niebieską sukienkę, znoszone glany i za dużą skórzaną kurtkę. Kiedy odnaleźli się wzrokiem, uśmiechnęli się do siebie, a wszechświat zawirował.
Poszli do ogrodu, Tosia po drodze tłumaczyła mu, że była już u Janka na kilku domówkach i zna miejsce, w którym można spokojnie porozmawiać. Za jego domem był mały sad, w którym drzewa stały w równych rządkach. Ukryli się za jednym z nich, oparli się plecami o jego konar i palili w ciszy, ale nie była to cisza, która zgniata człowieka i przytłacza go swoją ciężkością, wręcz przeciwnie - ta cisza zdawała się być ich małą chwilą, momentem, który zbliżał ich do siebie, chociaż stali już tak blisko, stykali się ramionami, ich serca biły w tym samym rytmie zaledwie kilkadziesiąt centymetrów obok siebie. Antek patrzył na jej profil, na łagodne rysy i lekko zadarty nos, myślał o tym, jaka jest piękna i jak piękne są uczucia, które Tosia rozbudzała w nim z każdą kolejną sekundą, z każdym kolejnym oddechem.
- Te siedem minut wystarczy - stwierdziła, rzucając niedopałek na ziemię. Nacisnęła na niego końcówką buta, pozwalając mu wbić się w glebę, coraz głębiej i głębiej. - Jak myślisz, Janek będzie na nas zły za te pogrzebane papierosy?
- One też zasługują na ostatnie pożegnanie - odpowiedział, powtarzając jej ruchy.
Rozejrzał się po ludziach stojących na zewnątrz, ale dalej nie dostrzegał przyjaciół, zresztą, konar drzewa był na tyle gruby, że nikt by ich za nim nie zauważył. Byli tutaj sami. Uspokoił się trochę, biorąc głęboki wdech i wydech. Rozprostował palce u rąk, tak dawno nikt ich nie dotykał, że czuł jakąś dziwną emocję, trudną do zamknięcia w słowach, coś, co uświadamiało go o tym nie-dotykaniu i co sprawiało, że miał wielką chęć chwycić czyjąś dłoń.
Tosia uklękła, nabrała w garść odrobinę ziemi i zasypała nią ich papierosy. Kiedy Antek zaczął cicho nucić marsz pogrzebowy, zaśmiała się. Cały świat ruszał się przed jego oczami, ale on potrafił skupić się tylko na jej ustach. Patrzyli tak na siebie dłuższą chwilę, aż Tosia obróciła się i sięgnęła do swojej torby, wyciągając z niej mały notes.
- Antek, muszę ci o czymś powiedzieć.
Usiedli obok siebie na kurtce, którą rozłożyła pod nimi Tosia. Antek spojrzał na okładkę jej zeszytu. Na środku znajdował się odręcznie wykonany napis: 100 DNI DO MATURY. Wokół niego narysowane były gwiazdy, planety, kwiaty, różne kształty, kreski, plamy. Antek starał się wypchnąć maturę ze swojej głowy.
- To była moja tajemnica - szepnęła mu do ucha, aż zrobiło mu się cieplej, miał wrażenie, że nawet jeśli stałby tutaj bez żadnych ubrań, dalej byłoby mu gorąco. - Ale pomogłeś mi w kilku zadaniach, więc... Chyba muszę się nią z tobą podzielić.
Otworzyła notes, ale kiedy Antek chciał do niego zajrzeć, odsunęła się od niego.
- Pierwsza zasada: nie możesz zobaczyć, co tutaj jest, dopóki ci nie pozwolę.
- Dobrze.
- Druga zasada... Właściwie nie ma drugiej zasady, jest tylko ta pierwsza. Ale musisz się jej stosować, Antek. To dla mnie naprawdę ważne - powiedziała poważnie, na co skinął głową. Minęła dłuższa chwila, zanim Tosia zaczęła znów mówić: - Okej. Od stycznia, tak właściwie od studniówki, robię takie zadania. Wiesz, niektóre spisywałam jeszcze jako dziecko i są naprawdę głupie, potem skończyłam tę listę w gimnazjum i zawsze myślałam o niej jak o pewnej granicy, którą muszę przekroczyć, zanim na dobre wejdę w dorosłość. Zaraz mamy maturę i nawet jeśli dalej nie wiem, czy jestem na nią gotowa, i na studia, i na to wszystko... Nawet jeśli, Antek, to postanowiłam, że muszę zrobić je wszystkie. Obiecałam to sobie, gdy byłam mała, a ja zawsze dotrzymuję słowa.
Antek próbował przetworzyć każdą z tych informacji, trzymał je na dłoniach i obracał między palcami, starając się dojrzeć każdy najmniejszy szczegół. Tosia przez chwilę patrzyła na niego wyczekująco.
- Okej. I co dalej?
- Mówiłam, że pomogłeś mi w kilku zadaniach.
- Jakich?
- Nie mogę ci powiedzieć. Ale chcę, żebyś dalej mi pomagał - powiedziała to pewnym siebie głosem, jakby w ogóle nie dopuszczała do siebie myśli, że Antek miałby się nie zgodzić. - Zostało mi ich sześć.
- Jakich? - powtórzył, rozśmieszając tym Tosię.
- Nie mogę ci powiedzieć, dopóki nie zaczniesz ich ze mną robić. - Uśmiechnęła się, a jej uśmiech mógłby roztopić największe lodowce, nawet takie, jak wnętrze Antka.
Gdy złapała go za rękę i zaczęła prowadzić do środka, nie zaprotestował. Nie myślał już nawet o tym, że mogli minąć Idę, Tymka, czy kogokolwiek innego, właściwie na te kilka sekund całkowicie wyłączył myślenie, istniał tylko on, Tosia i ich dłonie, które zapletli w ciasnym uścisku. Przepychali się przez tłum tańczących ludzi, parę młodych ciał odbiło się od nich, kilka osób nadepnęło im na stopy, ale nie przejmowali się nimi - w końcu nie istnieli w ich świecie, byli gdzieś z boku, gdzieś daleko, skąd nie byli w stanie ich odczuć. Weszli na piętro, stając w kolejce do łazienki. Kiedy znaleźli się już w środku, Tosia zamknęła drzwi na klucz i usiadła na skraju wanny, szukając czegoś w torbie. Wyjęła z niej niebieską farbę do włosów, a Antek otworzył oczy nieco szerzej.
- Spokojnie. Ty nie musisz tego robić, wystarczy, że mi pomożesz.
Ale on poczuł nagły przypływ odwagi i powiedział:
- Ja też chcę.
- Rodzice chybaby cię zabili.
- A ciebie nie?
- Nie za bardzo obchodzi ich to, co robię.
(Antek był zbyt przejęty swoimi uczuciami, żeby usłyszeć nutę smutku w jej głosie).
- Spróbujemy na jednym kosmyku, okej? Tylko my będziemy o nim wiedzieli. Co ty na to? - spytała, a on przytaknął.
Otworzyła pudełko i wyjęła z niego kilka tubek. Założyła gumowe rękawiczki i wycisnęła zawartość jednego opakowania, nakładając jakąś jej część na starannie dobrane pasmo włosów Antka. Ukradła jeden z ręczników wiszących na ścianie i rozłożyła go na swoich ramionach. Powoli wcierała krem w swoje włosy i dopiero wtedy Antek zauważył, jak wyblakły stał się ich różowy kolor. Zastanawiał się, czy były takie już wcześniej, a on był zbyt ślepy, żeby to dostrzec. Czekali kilka minut, potem Tosia zaczęła nakładać substancje z innych tubek, a on czuł się tak wolny i wyzwolony, jak nigdy. Kręciło mu się w głowie od chemicznego zapachu, tyle że on wcale mu nie przeszkadzał, był dowodem na to, że to wszystko było prawdziwe.
Alkohol nie opuścił jeszcze jego krwiobiegu, rozprzestrzeniał się po nim tak, jak gdyby ledwie sekundę temu wypił to, co zdążył wypić przez cały wieczór. Mdliło go, ale postanowił być dzielny, wszystko w nim i na zewnątrz niego obracało się, kręciło i tańczyło w rytm dudnienia basu dochodzącego zza drzwi.
- Już po wszystkim - powiedziała, gdy spłukała farbę z ich włosów. - Musimy tylko poczekać, aż wyschną.
- Wyglądasz świetnie - stwierdził, patrząc na nią i jej uśmiech. - Pasuje ci ten kolor.
- Tobie też.
Oboje podeszli do lustra, przeglądając się w nim. Antek westchnął ze zdziwienia, kiedy zobaczył cienkie, niebieskie pasmo pośród swoich ciemnych włosów. Wyglądał śmiesznie, ale wcale go to nie obchodziło, zrobił to z Tosią, pomógł jej i tylko to się teraz liczyło. Usiedli z powrotem na dywanie, uśmiechając się szczerze..
- Ta lista... - zaczął Antek. - Ile zadań zdążyłaś już zrobić?
- Siedemdziesiąt trzy. Teraz cztery. - Uniosła kosmyk włosów do góry.
- To trochę jak w tym filmie, „Choć goni nas czas". Tylko że oni umierają, a my piszemy maturę.
- Matura też może symbolizować śmierć. - Popatrzyła mu w oczy. - Umiera nasza młodość. I wspomnienia. I wszystko, co z nią związane. O Jezu - powiedziała nagle, gdy w tle ktoś włączył Dawida Podsiadło. - To moja ulubiona piosenka.
Obrócili się do siebie, a Antek pomyślał, że to jest ten moment. Nie znał się na dziewczynach, ale po studniówce Tymek powiedział mu, że na imprezach całuje się dziewczyny do ich ulubionych piosenek, a skoro w swoim życiu miał już tyle miłości, chyba musiał mieć rację. Tosia przysunęła się do niego, ich oczy były na tej samej wysokości, siedzieli na podłodze oparci bokiem o wannę. Powoli zaczął się do niej nachylać, pachniała wanilią, zmrużyła oczy, jej wargi odsunęły się od siebie, a Antek nie mógł przestać na nią patrzeć, w jego głowie na okrągło obracały się trzy słowa: To jest to. To jest to, to jest to, to jest to, to jest...
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Długo jeszcze?!
Odskoczyli od siebie. Antek poczuł, jak coś się w nim zapada, jak wszystkie narządy zlatują do jego stóp, a on nie mógł się ruszyć, nie mógł naprawić tego, co się w nim stało i tylko wpatrywał się w drzwi z osłupieniem.
- Ida?
- Antek? Antek, to ty?
Tosia uniosła brwi w zdziwieniu. Jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej.
- Myśleliśmy, że znowu uciekłeś - zaczęła Ida. Brzmiała na naprawdę zmartwioną, ale jednocześnie ucieszoną, jakby poczuła ulgę po znalezieniu Antka. - Wszystko okej?
- Tak. Tak, tylko... - Rozejrzał się po pomieszczeniu. - Nie czuję się najlepiej - odpowiedział, podsuwając się do toalety i podnosząc klapę tak, żeby było wyraźnie słychać jej uderzenie o ścianę.
- Pewnie za dużo wypiłeś. Mogę jakoś pomóc.
- Nie, nie. Zaraz przyjdę, okej? Możesz iść do reszty.
- Właściwie... Też chciałam iść do łazienki, ale... Nieważne. Poczekamy w kuchni.
I odeszła. Antek nasłuchiwał, jak jej kroki powoli stają się coraz bardziej odległe, aż w końcu całkiem ucichły, wokół nich stało się tak pusto i milcząco, a on tak strasznie chciał wymazać ten moment z biegu świata, chciał tylko wrócić do tego, jak siedzieli z Tosią milimetry od siebie, kiedy ich usta miały złączyć się w jedność, a w tle leciała jej ulubiona piosenka. Był zły na Idę, na to, że zepsuła to wszystko, na co tak starannie pracował w ostatnim czasie. I był zły na siebie za to, że złościł się na Idę, bo przecież ona miała dobre serce i na pewno nie chciała zrobić nic złego, ale Antek był tak pijany i tak zakochany, że nie potrafił jej (sobie) wybaczyć.
- Czy to była ta Ida? Ta, na którą wylałam drinka?
Skinął głową. Osunął się po ściance wanny i położył się płasko na podłodze. Schował twarz w dłoniach, nagle emocje zaczęły się w nim mieszać, niepokój znów zakradł się do jego ciała i powoli skażał kolejne tkanki. Chciał cofnąć się w czasie, chciał stanąć obok zegara na obrazie Dalego i obrócić jego wskazówkę o kilka minut wstecz, ale mrówki zaczęły już go zjadać, wdrapywały się też na Antka, chodziły po jego nogach i po ramionach, a on nie potrafił ich z siebie strzepnąć, bo ręce miał sklejone przez czas.
- Pewnie mnie nienawidzi - stwierdziła Tosia, kładąc się obok niego. Antek czuł się taki żałosny, wszystko w nim pulsowało, miał strasznie nietrzeźwy umysł, impulsy docierały do jego narządów z dużym opóźnieniem. - Prawda?
- Nie. Ida kocha wszystkich.
Tosia obróciła się do niego bokiem, położyła się na biodrze i oparła głowę na otwartej dłoni.
- Chyba muszę zdradzić ci jeszcze jedną tajemnicę.
Spojrzał na nią kątem oka.
- Wiesz, na tamtej imprezie to wcale nie był przypadek.
- Co? - spytał, patrząc na nią uważnie.
- Zrobiłam to specjalnie - powiedziała, głośno przełykając ślinę. - Specjalnie wylałam na nią drinka.
- Ale dlaczego?
Antka momentalnie sparaliżowało. Tosia nie odzywała się przez chwilę, w tym czasie tylko oddychali tym samym powietrzem, a gdy Antek wypuszczał je z płuc, dało się słyszeć głuchy świst.
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Chociaż nie, to nieprawda. Dobrze wiem, dlaczego. - Podniosła się do pozycji siedzącej. - Musiałam cię jakoś zagadać.
Nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Czytałeś ostatnio Kafkę przed klasą, prawda? To dość szczególne. Wtedy wydawało mu się, że nikt nie mógł być nim na tyle zainteresowany, żeby zwracać na niego uwagę, ale teraz, kiedy znał Tosię już trochę dłużej, wydawało mu się to odpowiednią częścią układanki. Może właśnie tak miało być, może właśnie to było spowodowane fatalnością losu? Spojrzał na nią, ale ona już stała twardo na podłodze, pakując puste opakowanie po farbie do torby. Włosy zdążyły jej wyschnąć, wyglądała naprawdę pięknie i Antek poczuł się wdzięczny, że wylała drinka na Idę, mimo że czyniło go to najgorszym przyjacielem na świecie.
- Dziękuję za pomoc, Antek - powiedziała, gdy wstał. - Pomyślimy jeszcze nad resztą zadań. A teraz idź do swoich przyjaciół. Lepiej, żeby się o ciebie nie martwili. - Uśmiechnęła się po raz ostatni i otworzyła drzwi, znikając w tłumie ludzi. Antek stał przez chwilę na środku łazienki, aż jakiś chłopak podszedł do niego i potrząsnął jego ramieniem.
- Wszystko okej, stary? - spytał. Antek go nie znał.
- Jasne. - I poszedł do kuchni. Do swoich przyjaciół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro