ROZDZIAŁ 15.
- Antek, rozmawiałeś o tym z Tymkiem, prawda? O tej bójce?
Siedzieli u Wojtka na małym balkonie, w samych bluzach, Ida nachyliła się do niego, a on roześmiał się, bo jej twarz była tak blisko, jak nigdy, i mógł policzyć piegi na jej polikach, jej tęczówki mieniły się jak złoto i wyglądała tak poważnie. Antek nie mógł przestać się śmiać. Ida zmarszczyła brwi.
- Ile paliliście?
- Nie wiem.
- Do matury powinieneś odstawić zioło.
- Dobrze, mamo - powiedział Antek, krztusząc się własnym śmiechem. Było mu naprawdę przyjemnie. Wiedział, że to przejściowe, ale znów czuł się dobrze, udało mu się stłumić te złe uczucia, które ostatnio przejęły nad nim kontrolę. Były takie małe i nieistotne, nagle zaczął wyobrażać sobie, że zamyka je w pięści i zgniata, a potem wyrzuca.
Ida tylko wywróciła oczami, ponawiając pytanie:
- Rozmawiałeś z Tymkiem, tak? - W odpowiedzi skinął głową. - I co?
- Nic.
- Ale chyba nie powiedziałeś, że wiesz ode mnie?
- Nie. Powiedziałem, że... Że nie mogę powiedzieć, od kogo wiem, a ta osoba, od której wiem, też nie może powiedzieć, od kogo wie i... - znowu się roześmiał. - Boże. - Wstał z krzesła, oparł się łokciami o barierkę i spojrzał w dół. - Przepraszam. To takie śmieszne.
- Antek! - Spojrzała na niego z wyrzutem, krzyżując ramiona. - Koniec tego. Wracamy do środka. Zaraz stąd spadniesz. - Złapała go za kaptur bluzy i pociągnęła w swoją stronę. On jednak protestował, aż w końcu usiadł na chłodnej posadzce, objął nogi ramionami i schował twarz.
- Nie ruszam się stąd.
Westchnęła cicho, kucając naprzeciwko niego. Ida nawet nie potrafiła określić chwili, w której pokochała Antka - po prostu był, od początku liceum, a ona jednego dnia, leżąc w łóżku, powtarzając na sprawdzian z polskiego, pomyślała: To jest to. Gdy siedzieli na balkonie, mogła tylko przypominać sobie o tym jednym, jedynym w całej ich historii momencie, kiedy Antek poświęcił jej odrobinę uwagi. To był najlepszy i jednocześnie najgorszy dzień w jej życiu.
Bo właśnie wtedy, w ciepły, sierpniowy wieczór między pierwszą a drugą klasą dotarło do niej, że Antek jej nie kochał. I że nigdy, przenigdy jej nie pokocha.
Ten wieczór był jak smuga po zbyt gorącej kąpieli, gdy przejedzie się dłonią po zaparowanym lustrze. Mała, ostra rysa wśród ogromu rozmazanych wspomnień, śmiechów, rozmów, myśli, osób. Antek wypił za dużo, oni wszyscy wypili za dużo, docierały do nich jedynie przebłyski, ułamki chwil, choć właściwie już nawet ich nie mogli być całkiem pewni. Czarniejące niebo wiszące wysoko nad nimi, zapach potu, uśmiech gwiazd, głośna muzyka i gorzki smak w ustach.
W domu było strasznie duszno, w salonie roznosiła się nieprzyjemna mieszanina zapachów, samo oddychanie przyprawiało o nudności. W pewnej chwili Antek, po wypiciu kolejnego shota z Tymonem, wyszedł na balkon. Ida siedziała skulona, tak, jak teraz Antek, z ramionami owiniętymi wokół nóg. Gdy przyszedł, od razu na niego spojrzała, mimo że do tej pory patrzyła w przestrzeń i ta przestrzeń w zupełności jej starczała. Antek zatoczył się lekko, ale w końcu udało mu się usiąść obok niej, uderzając przy tym głową o parapet. Syknął z bólu, ale po chwili zaśmiał się, rozmasowując obolałe miejsce, a Ida wyciągnęła ku niemu paczkę papierosów.
- Zawsze wiesz, czego potrzebuję. - Uśmiechnął się do niej. To był piękny uśmiech. Ida często wyobrażała go sobie przed zaśnięciem.
Antek miał problem z wyjęciem choćby jednej fajki, bo strasznie drżały mu dłonie, zresztą wtedy już cały on drżał, był dziwnie niespokojny. Ida podpaliła szluga za niego, a on zaciągnął się nim, czując nadpływającą falę spokoju. Ale między nim a tą falą stanął jakiś mur, mur wytworzony z mgły, przez którą wzrok Antka nie był w stanie przebić się, by sprawdzić, co się za nią kryje. Poczuł w sobie wiele uczuć, coś jak nostalgię, ale dotyczące przyszłości, coś, co zaczęło otwierać w nim nowe emocje, nowe lęki, mimo że wtedy jeszcze nie był tego świadomy. Człowiek nigdy nie wie, że trwa ważny, przełomowy moment w jego życiu, dopóki on nie minie.
- Gwiazdy są takie ładne - stwierdziła Ida, zabierając Antkowi papierosa, zaciągając się nim i wypuszczając małe kółko dymu z ust. Poprzedniej nocy dużo płakała. Nie mogła spać, nie mogła zasnąć z myślą o tym, że jest zakochana w kimś, kto nawet o tym nie wie. Prześladowało ją to każdego dnia, o każdej porze
Antkowi zrobiło się strasznie niedobrze. Kręciło mu się w głowie, wydawało mu się, że dryfuje wysoko nad ziemią, a nie siedzi tutaj, na balkonie obok swojej przyjaciółki. Miał wrażenie, że traci panowanie nad własnym ciałem, więc wyciągnął przed siebie dłoń i zaczął ją zaciskać powoli w pięść. Ida obserwowała to z pewnym spokojem.
- Masz oczy jak gwiazdy. Jak całe niebo z gwiazdami - powiedziała, czując, jak coś w niej również się zaciska, jakby Antek nie trzymał w garści tylko powietrza, a jej serce.
Otworzył usta i zaczął oddychać szybciej. Jego ręka zastygła w powietrzu z na wpół zgiętymi palcami, a białe knykcie prawie przebijały jego papierową skórę. Nie mógł nawet ruszyć wzroku. Nie mógł ruszyć w sobie słów.
- Naprawdę, Antek - dodała już trochę ciszej, czując łzy w oczach.
I wtedy na nią spojrzał - miała ciemne plamy pod oczami, nieco zaschniętą szminkę i nierówne kreski. Pomyślał, że Ida lada moment zapadnie się w głąb balkonu, jakby między dwiema betonowymi płytami rozciągała się czarna dziura, która powolutku ją pochłania. Przestraszył się obcości, która nagle ich ogarnęła. To nie był moment, który do nich należał, to nie był moment, który przeżywali oni, jako dwie fizycznie istniejące osoby. Moment ten przygarnęły ich wszelkie obawy i wyobrażenia. Oboje siedzieli gdzieś daleko i obserwowali to w ciszy, z pewnej odległości, z dystansem.
- Trochę się spiłeś - zaczęła znów, żeby ukrócić milczenie. Ale Antek wciąż nic nie mówił. Tylko patrzył na nią i nie mógł oderwać wzroku.
Ciężko powiedzieć, kto kogo pocałował pierwszy. Ponieważ: Ida miała motyw, była zakochana, pragnęła uczucia, miłości, bliskości Antka. A on był całkiem pijany. W każdym razie stało się. Ich usta złączyły się ze sobą, dłoń Antka na jej biodrze, Ida wędrująca ręką po jego twarzy. Poczuł pustkę, od tamtej milisekundy, w której postanowili, że tak się stanie, miał już czuć w sobie wieczną, nieskończoną pustkę, a Ida poczuła wszystko. I wiedziała, że to wszystko było jedynie złudzeniem. Antek uchylił jej rąbek nieba, zanim na dobre jej nogi ugrzęzły w brudnej ziemi.
Po fakcie nie działo się nic. Ich pocałunek trwał sekundy, a później siedzieli w ciszy kilka minut. Ida wpatrywała się w gwiazdy, a Antek w swoje dłonie, czując coraz większe zawroty głowy. Nagle zebrało mu się na wymioty, więc wstał bez słowa, jakby już wtedy zapomniał o wszystkim, co zaszło, i zostawił Idę samą z jej uczuciami.
Odprowadziła go wzrokiem, po czym skupiła się na swoich rękach, obrywając skórki wokół paznokci. I teraz, siedząc naprzeciwko spalonego Antka, też zaczęła to robić, cholerny nawyk z dzieciństwa. Kochała go wciąż, nieważne jak mocno jej nie chciał i jak mocno nie chciał tej jej miłości - czasami wydawało jej się, że będzie tak go kochać na zawsze, aż po wieki, kiedy jej wnuki będą płakać nad jej grobem, a ona będzie leżała w spokoju otoczona glebą. Chciała być dla niego najlepszą wersją siebie, starała się jak mogła dalej grać rolę przyjaciółki, ale były chwile, które jej na to nie pozwalały. Ida chciała przytulać go i całować, nawet jeśli to było zakazane.
Kiedy Antek wyszedł z balkonu, tamtej sierpniowej nocy, po drodze prawie potknął się o leżącego na dywanie Tymona. Tymek trzymał jointa w ustach, bawiąc się nim językiem. Uśmiechał się szeroko i mrużył oczy. Dłonie miał skrzyżowane na klatce piersiowej. Wojtek kręcił się wokół własnej osi, powolutku, podziwiając ściany we własnym domu tak, jakby widział je po raz pierwszy. W końcu podszedł do jakiegoś zdjęcia i zaczął opowiadać o nim Tymkowi, który raczej i tak go nie słuchał.
Antek poczuł kolejną falę wymiotów, dlatego pobiegł do łazienki, nie patrząc na nic, po prostu podszedł do toalety i klęknął przy niej, a wszystko w nim się przewracało. Usłyszał cichy śmiech, a wtedy zauważył leżącą w wannie Natalię. Chłopak oparł twarz na chłodnej desce i spojrzał na nią uważnie. W lewej dłoni ściskała w połowie pustą butelkę wina. Każda sekunda obracała się w chaos.
- Nie mów, że wypiłaś to sama - zaśmiał się mimowolnie.
Pokręciła głową, mrużąc oczy, i również się roześmiała. Przechyliła butelkę i wypiła sporą część jej zawartości. Czerwony płyn zostawił ślady na jej policzkach, po których spłynął aż na obojczyki. Antek zmrużył oczy, czując ogarniającą go senność. Było mu tak wygodnie, że lada moment mógł zasnąć, ale wtedy Natalia podniosła się z wanny i uderzyła go otwartą dłonią w plecy.
- Gdzie byłeś cały czas? - spytała, siadając obok niego i wtulając się w jego ramię. - Szukałam cię. Naprawdę! Myślałam, że nie żyjesz. - Na moment się odsunęła, by ogarnąć go wzrokiem. - W sumie chyba się nie myliłam.
- Gdzie mnie szukałaś? - odpowiedział pytaniem. Miał zmęczony głos. Wciąż nie otwierał oczu.
- W łazience. - Pociągnęła kolejny łyk wina. - Nie było cię w niej.
- Siedziałem z Idą na balkonie - zaczął, a to zdanie wywołało w Natalii pewne gwałtowne emocje. Antka przestraszyła zmiana na jej twarzy. Odstawiła butelkę na bok, na granatowy dywanik, upewniając się, że jest zupełnie bezpieczna, po czym złapała mocno bluzkę Antka, by zmusić go do wstania. Usiadł prosto, opierając się plecami o toaletę. Zaczął przecierać twarz dłońmi.
- Siedziałeś z Idą - powtórzyła, jakby chciała się upewnić - sam na sam?
- Tak. - Skinął głową.
Potrzebowała chwili, żeby przetworzyć tę informację (w bardzo powolnym tempie).
- Sam na sam? - zapytała znów, a on przytaknął. - I jak było?
Antek spojrzał na nią podejrzliwie.
- Normalnie? - To nie miało być pytanie. Ale tak wyszło. Antek nie panował już nad tym, co mówił i myślał. - To Ida.
- No właśnie. To Ida. - Spojrzała mu prosto w oczy. - O Boże. Ty nie wiesz.
Zmarszczył brwi.
- Kurwa, zapomniałam. Ty naprawdę nie wiesz.
- Czego nie wiem?
Natalia zaczęła się rozglądać za swoją butelką, a gdy ją znalazła, od razu przyłożyła gwint do ust. Gdy skończyła pić, otarła usta rękawem bluzki. Antek zauważył ciemny, czerwony ślad w miejscu, w którym materiał zetknął się z jej skórą.
- Boże. Nie powinnam ci mówić. Jestem jej przyjaciółką - powiedziała po minucie ciszy, choć raczej nie kierowała tej wypowiedzi do Antka, a do siebie. Wbiła wzrok w płytki podłogowe. - Ida by mnie zabiła. Ale ty też jesteś jej przyjacielem. Boże, ona by nas zabiła.
- Na pewno nie. Ida cię kocha.
- Ciebie też - powiedziała, od razu zakrywając swoje usta. - O Boże.
- Co? - spytał, przykładając dłonie do skroni. To było za dużo myślenia. Za dużo, za dużo, za dużo.
- Antek - mówiąc to, rozciągnęła jego imię w przestrzeni. Stało się płaskie i dziwnie wydłużone. - Jesteś taki głupi, jeśli nie widzisz. - Natalia na moment się zamyśliła, po czym wybuchła śmiechem. Antek jej zawtórował. Ich rzeczywistość była rozmazana. Wszystko tak szybko się zmieniało, zwłaszcza ich uczucia. - I tak jesteś głupi. Nawet jeśli widzisz. - Zawahała się. - Ale nie widzisz.
- Czego nie widzę? - zapytał Antek, zamykając oczy i odchylając głowę. - Teraz -urwał na moment, czkając lekko - teraz nie widzę już nic.
Natalia patrzyła na niego bez przekonania.
- Chyba wcale nie wypiliśmy tak dużo - spytała po chwili - prawda?
- Zdecydowanie nie - oznajmił Antek. - Myślę, że powinniśmy wypić coś jeszcze.
- Zaraz - powiedziała błagalnym tonem. Jej udawany smutek wydawał się Antkowi, przynajmniej w tamtej chwili, prawdziwy. Poczuł się tak, jak gdyby smutek ten wrzucił mu do duszy kamienie. Spadał w dół. - Jestem taka zmęczona. - W każdym słowie przedłużyła samogłoski.
Natalia zamilkła. Odsunęła się trochę, by oprzeć się plecami o wannę, po czym zaczęła okręcać sobie kosmyk rudych włosów wokół palca. Antek postanowił wstać. Najpierw poczuł się tak, jakby jego nogi wcale do niego nie należały. Pochylił się nad umywalką, jak gdyby faktycznie miał zwymiotować, ale wtedy udało mu się unieść spojrzenie i zmierzyć się ze swoim odbiciem w lustrze, nawet jeśli czuł, jak wszystko podchodzi mu do gardła.
Stanie jako czynność wydawało mu się niesamowicie dziwne i trudne. Chciał o tym powiedzieć Natalii, ale nie mógł tego w żaden sposób sformułować. Udało mu się wydać z siebie jedynie słowa o bliżej nieokreślonym znaczeniu, po czym gwałtownie odwrócił się do przyjaciółki. Wciąż siedziała w tym samym miejscu, powoli sącząc wino. Antek zaczął iść do niej chwiejnym krokiem, ale po sekundzie zatrzymał się. Spojrzał jeszcze raz w lustro i mocno zacisnął palce na brzegach umywalki. Musiał, musiał popatrzeć sobie w oczy i zrozumieć, że to wciąż on, że nieustannie istnieje.
- Jesteś nieźle porąbany, Antek.
Posłał uśmiech samemu sobie, a po chwili złapał kontakt wzrokowy z Natalią.
- Wiem. - I odwrócił się. Usiadł obok niej po turecku.
- Podobasz się Idzie. Myślałam, że to widać.
- Co?
- Podobasz się Idzie - powtórzyła, uderzając go w ramię.
Wszystko bolało go dwa razy mocniej, a jednocześnie nie czuł nic.
- Całowaliśmy się. - Ich spojrzenia się skrzyżowały. - Na balkonie. Ale... Ja chyba tego nie czuję, Natalia. Nic nie czuję.
Natalia otworzyła szeroko oczy i potrząsnęła głową, jakby nie mogła w to uwierzyć. Ale nic więcej nie mówiła. Odłożyła (już pustą) butelkę wina na bok i skrzyżowała ramiona. Oboje patrzyli przed siebie.
- Zapomnij o tym.
- Zapomnę - potwierdził.
I naprawdę zapomniał. Zapomniał o pocałunku z Idą i o wielu, wielu innych rzeczach (o których może nawet wolałby nie pamiętać). Tyle że Ida pamiętała wszystko, każdą milisekundę z tej imprezy, każde mrugnięcie oka i każdy wdech. Pamiętała to, jak się czuła przed pocałunkiem, podczas niego i po nim. To, jak siedziała na balkonie przez cholerne pół godziny, myśląc, że za chwilę zamarznie, choć na zewnątrz było ciepło. To, jak nagle wstała, otrzepała bluzkę i, jak gdyby nigdy nic, wróciła do środka, uśmiechając się do Wojtka i tańcząc z nim do jakiejś piosenki, która jedynie odbijała się od jej uszu. Bolało ją całe ciało, w jej sercu tworzyły się pierwsze rany, które miały zostawić po sobie drażliwe blizny.
Nikt oprócz niej nie miał wiedzieć. Nie powiedziała Natalii, tak samo jak ona nie powiedziała Idzie o rozmowie z Antkiem w łazience. Najlepsze przyjaciółki zatajały przed sobą to, co rozrywało je od środka, zamiast tego skupiały się na przyziemnych rzeczach, próbowały wyprzeć pewne wspomnienia z pamięci - ale nie mogły tego zrobić. Żadna z nich nie dała rady.
Ida myślała o tym pocałunku, patrząc na Antka. W głowie miała tylko to, jak dobrze wyglądał on w czarnym golfie i rozpiętej bluzie. I jak bardzo miała ochotę na kolejną fajkę, choć przed ich spotkaniem zdążyła wypalić już trzy. Siedzieli na tym samym balkonie, była zima i minęło już tyle czasu, a Antek był jak zawsze wycofany, cichy, spokojny w swojej niespokojności. Jego czarne włosy rozwiewał wiatr, pojedyncze kosmyki powoli zaczynały skręcać się za jego uszami, a ona mogła tylko sobie wyobrażać, jak ładnie musiały wyglądać jego oczy w blasku słońca. Bo słońce świeciło wysoko nad ich głowami, ale nie było to słońce, które mogliby ze sobą dzielić.
- Antek - powiedziała, potrząsając jego ramieniem. - Siedzimy tu już dziesięć minut. Zaraz zamarzniemy na kostki lodu.
- Już, już. - Westchnął ciężko, podnosząc się na proste nogi. Gdy zniknął w środku mieszkania, Ida odczekała jeszcze chwilę, pozwoliła sobie pogrążyć się jeszcze raz we wspomnieniach, wiedząc, że do niczego dobrego jej to nie doprowadzi. - Idziesz też? - zapytał Antek, wychylając głowę na zewnątrz.
- Jasne.
Ida zmusiła się do uśmiechu - ostatnio musiała robić to coraz częściej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro