ROZDZIAŁ 10.
Antek znał tę ulicę, znał panujący na niej hałas, otaczający ją zapach, znał każdą jej płytę chodnikową, każde okno, które mijał - znał ją całą, z najmniejszymi szczegółami, ale tego dnia, gdy ciężkie chmury przesłoniły całe niebo, a on z trudem opierał się chęci wypalenia już trzeciego papierosa, wszystko wydawało mu się całkiem obce. Wszystko wokół niego i wszystko w nim. Jego otoczenie było nieprawidłowe. (Albo to on był nieprawidłowością otoczenia, elementem, który tutaj nie pasował).
Chłód otulał Warszawę, a on szedł w rozpiętym płaszczu, bez szalika, bez czapki i (oczywiście) bez rękawiczek, stawiając czoła wiatru. Nawet nie chciał wyobrażać sobie reakcji mamy na jego czerwony nos, skostniałe dłonie, załzawione oczy i rumiane od zimna poliki. Ale Antek potrzebował zimna, zimno jako jedyne pomagało mu w tamtej chwili nie odczuwać obcości na tej smutnej ulicy aż tak mocno.
Spojrzał przeciągle na wyświetlacz telefonu, wysuwając go lekko z kieszeni.
17:29, Ida: Ja już jestem, czekam na ławce
17:29, Ida: Tej, co zawsze
Wypuścił powietrze ze świstem, obserwując, jak obłoczek pary rozpływa się w powietrzu. Mocno zmrużył oczy, kręcąc głową. Przechodzący naprzeciwko ludzie spojrzeli na niego z cieniem współczucia - od kilku dni nie wyglądał najlepiej, jak gdyby jego ciało dalej nie zdążyło wytrzeźwieć. Kiedy podniósł wzrok, skupił się na mijających go w nierównych odstępach autach. Antek doskonale wiedział, że Ida przyjdzie jako pierwsza, zawsze tak było, nigdy się nie spóźniała, a jednak jakaś jego część pokładała nadzieję w Tymku; gdyby Antek mógł wybrać tę jedną, jedyną osobę, z którą musiałby przeprowadzić rozmowę na temat ostatniego spotkania, byłby to właśnie Tymek, nikt inny.
Siedziała na ławce (tej, co zawsze), ale Antek i tak zdawał się nieco zdziwiony, gdy ją zobaczył. Miała na sobie grubą, puchową kurtkę w niebieskim kolorze i czarną czapkę. Uśmiechnęła się do niego smutno, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, a on pomyślał, że to niemożliwe, żeby ktoś uśmiechał się na widok drugiego człowieka zaledwie trzy dni po tym, gdy sprawił mu ogromny zawód. Przełknął głośno ślinę i usiadł obok niej, bez żadnego słowa. Park Skaryszewski był kiedyś jego ulubionym miejscem na Ziemi.
- Jest zimno - stwierdził nagle, pocierając ręce. Położył plecak na kolanach, po czym wyciągnął z niego dwa energetyki. Jednego wręczył Idzie, a drugiego po chwili sam otworzył i pociągnął z niego sporego łyka. - I cześć.
Ida oblepiła go wzrokiem.
- Jest - przytaknęła, wzdychając cicho. - I cześć, Antek. - Ścisnęła zieloną puszkę między dłoniami w rękawiczkach i patrzyła się na nią bez wyrazu.
Wiedział, że bez papierosów się nie obejdzie, nieważne ile by się przed tym wstrzymywał. Wyciągnął paczkę, już prawie pustą, potrząsając nią zachęcająco przed Idą, ale odmówiła. Antek jednak się nie poddawał, trzymał rękę w powietrzu, aż dziewczyna w końcu odpuściła, wywracając oczami i zabierając jednego papierosa.
- Wiesz, że... - zaczął po minucie, ale Ida przerwała mu uniesieniem dłoni.
- Jest ci przykro, przepraszasz, chciałeś po prostu pobyć sam, tak, Antek, wiem. Poczekaj na resztę, okej? - Spojrzała mu w oczy. - Ja już zdążyłam ci wybaczyć. - Wzruszyła ramionami, wciągając dym do płuc.
Antek odczuł nagły spadek temperatury. O dwa, trzy stopnie, może więcej, coś zaczęło w nim zamarzać, nawet jeśli już od dłuższego czasu czuł się jak sopel lodu.
Istnieli tuż obok siebie, w ogromnej, przytłaczającej ciszy, którą Antek chciał zgnieść, pomiąć i wyrzucić - tak bardzo potrzebował teraz słów, zapewnień, że wszystko będzie dobrze, że świat nie jest zły i że zima nie trwa wiecznie, że zaraz zacznie się wiosna, drzewa w Parku Skaryszewskim znów staną się zielone, a on będzie lepszy, szczęśliwszy. Spoglądał na Idę co jakąś chwilę, próbując odgadnąć jej uczucia, ale to było ciężkie zadanie, cięższe, niż Antek by się spodziewał i czuł się z tym źle, nawet gorzej, niż na studniówce.
Pomyślał o Tosi i od razu się za to skarcił. Przecież on jej nie znał, a tutaj, obok niego, siedział ktoś, kogo znał już całą wieczność i kto wiedział o nim więcej, niż on sam. Ida przejmowała się nim i przeżywała każdy najdrobniejszy ruch, jaki on wykonał. A Tosia nawet mu nie odpisywała, nawet jeśli jego wiadomość była najgłupszą wersją przywitania, jaką mógł napisać, i tak czuł się przez to przygnębiony - w końcu Antek pozwolił sobie poczuć się przy niej dobrze, jego serce powoli ocieplało się i biło trochę szybciej, niż przedtem. Ale on jej nie znał i ona nie znała jego. Może nie powinien się na to zgadzać, powinien od razu przywrócić swoją duszę na twardy grunt, może jeśli Antek poczułby pod stopami prawdziwą ziemię, surową, nieustępliwą, powstrzymałby się przed tym i teraz nie byłby tak zawiedziony.
Pierwszy przyszedł Wojtek, który dosiadł się do nich, zagadując Antka jak gdyby nigdy nic. Ida spojrzała na niego z mieszanym wzrokiem, który z początku był pełen zdziwienia, a potem stał się na nowo pusty, przenikliwy. Kiedy stanęła przed nimi Natalia, kopnęła lekko Antka w kostkę, mówiąc:
- To za to, jakim jesteś wrzodem.
I roześmiała się. Antek jej zawtórował, czując, jak się skurczył, skulił sam w sobie.
- Gdzie jest Tymek? - spytał. - Chciałem was wszystkich przeprosić.
- Najważniejsze, że żyjesz, co nie? - Wojtek uśmiechnął się, klepiąc go po plecach. - Tymek się spóźni, jak zawsze. A ty rozluźnij się trochę. Siedzisz tutaj tak, jakbyśmy zaraz mieli odciąć ci głowę.
- Jak Marii Antoninie - powiedział, spoglądając ukradkiem na Idę. Zauważyła to i kąciki jej ust również się uniosły, mimo że jej oczy pozostały smutne. - Co my w ogóle robiliśmy? Mam totalną dziurę w głowie.
- My z tobą nic. Rozmawiałeś z kimś na ławce. Myśleliśmy, że to ktoś od nas. - Po tych słowach Natalia ukradła energetyka z rąk Antka i wypiła sporego łyka. - Wybacz. Mam sprawdzian z łaciny, chyba tego nie przeżyję. Wracając, w pewnej chwili tak po prostu zniknęliście, ty i ten chłopak. Pamiętasz go?
- W ogóle. Moja mama określiła go jako nadzwyczaj nadpobudliwego faceta. Chyba teraz myśli, że mam takich znajomych.
- Pięknie, Antek, następnym razem na pewno zrobimy na niej ogromne wrażenie.
- Myślę, że nie przebijemy Antka - powiedział Wojtek, zupełnie poważnie. - On chyba wywiera na niej największe wrażenie, wracając w takim stanie do domu.
- Co to ma znaczyć? - spytał Antek, uśmiechając się. Uśmiechał się, naprawdę się uśmiechał. Jakaś część ciężaru, która wcześniej osiadła na jego sercu, zaczęła właśnie się kruszyć. - Co?
- To znaczy - Wojtek zebrał grudkę śniegu i rzucił nią Antkowi prosto w twarz - że jesteś pieprzonym bałwanem. Wiesz o tym, prawda?
Antek zmarszczył nos i oczy, przecierając buzię gołymi dłońmi, a na sam koniec przejechał palcami po włosach. Ida wtedy zaśmiała się cicho, odrobinę wbrew sobie, ale na Antka nie mogła gniewać się za długo. Zresztą, Ida Ślesińska w ogóle nie mogła gniewać się za długo - na siebie, na przyjaciół, na świat. Wystarczały sekundy, a cała złość w niej pękała.
- Totalnym - Wojtek znów rzucił w niego śnieżką - totalnym - (i znów) - bałwanem - (i znów).
Od razu zaczął zbierać kolejną grudkę śniegu i już cofnął dłoń, by rzucić nią w Antka, przy czym wyzywająco uniósł brwi, gdy Antek poczuł, jak cały kostnieje. Nie zdążył w żaden sposób zareagować i po jego karku powolutku spływała lodowata bryłka, roztapiająca się od ciepła jego skóry. To była chwila, krótka chwila, w której odwrócił się, żeby spojrzeć na zakrywającą usta dłonią Idę - i ta krótka chwila była wystarczająco długa, by Wojtek kolejny raz go zaatakował, Natalia znów kopnęła go w kostkę, a on dalej się uśmiechał, mimo wszystko. Był tak zdezorientowany, że na ten moment Tosia wypadła mu z głowy i wszystkie myśli o niej zatonęły w tej nagłej fali radości, która zalała Antka.
- Nienawidzę was - jęknął żałośnie, nakładając w obie dłonie odrobinę śniegu i przykładając je do twarzy przyjaciół. - Nie-na-wi-dzę. Jeśli to miała być moja kara, wolałbym jednak ścięcie głowy.
- Nie wiem czemu planowaliście jakiekolwiek ścięcie głowy beze mnie - zaczął Tymek, wyrastając przed nimi znikąd. Wszystkie oczy przystanęły na jego sylwetce, smukłej, w rozpiętej kurtce i czarnych spodniach, dopalającej swojego papierosa. - Ale wydaje mi się, że mieliśmy trochę inne plany.
- Kto się spóźnia, nie ma prawa głosu - powiedziała Natalia, rzucając w Tymka śnieżką. On jednak nie zareagował, wciąż stał w miejscu i pozwolił grudce śniegu, by spłynęła z jego twarzy na szyję, a potem zatopiła się pod jego koszulką. Patrzył na swoich przyjaciół z ogromną powagą.
- Chyba będę potrzebował czegoś więcej, żeby z wami wytrzymać - zaśmiał się, schylając się po papierosa, który przed chwilą wypadł mu spomiędzy palców i zatopił się w śniegu. Ale zrobił to wyłącznie dlatego, by ich zmylić, bo nagle sam zebrał w pięści śnieżkę i wycelował ją w pierwszą lepszą osobę.
***
Promienie zachodzącego słońca kładły się na stronach książki rozłożonej przed nim na łopatki. Antek przyłożył dłoń do „Iliady" Homera, niemalże czując, jak słowa przesuwają się pod jego palcami. Był spragniony znaczeń i metafor, doskwierał mu niedobór zdań i historii. Cały ranek i sporą część popołudnia spędził nad biologią, a myśl o wieczorze przepełniała go smutkiem - umówił się (został zmuszony) na sesję matematyki z ojczymem. Cieszył się więc tą chwilą wytchnienia, cieszył się książką i cieszył się także słowami, zanim jego głową miały zacząć rządzić liczby i tylko liczby.
- Powinieneś wypić kawę. - Mama Antka oparła się łokciami o blat i spojrzała uważnie na syna. Chociaż stała w kuchni już od kilku minut, szykując obiad wraz z mężem, Antek dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności. Mimo to wcale nie odwrócił się w jej stronę, nawet w chwili, w której całe istnienie jego mamy zebrało się w kulkę i usiadło mu na klatce piersiowej. Zdawał sobie sprawę z tego, że mama nie odrywała od niego wzroku.
- Nie, dzięki. Daję radę.
- Zaśniesz nad książką.
- Daję radę - powtórzył.
- Może masz rację. Dzieci nie powinny pić kawy. - Kobieta wzruszyła ramionami i odwróciła się. Antek dopiero wtedy na nią spojrzał - miała na sobie luźne dresy i duży, szary sweter. Wydawała się jeszcze drobniejsza, niż zazwyczaj, niesamowicie krucha, jakby lada moment miała się rozpaść. Pomyślał wtedy, że jej wygląd zdecydowanie nie pokrywał się z charakterem. - To źle wpływa na ich zdrowie.
- Nie jestem dzieckiem.
- Doprawdy? - Uśmiechnęła się pod nosem, nie mówiąc nic więcej.
Antek nienawidził, gdy tak z nim rozmawiała. Dla niej to była gra, zabawa, a on wciąż nie potrafił wyodrębnić jej zasad. Może nie istniały żadne reguły, może każda runda była zwykłą improwizacją.
- Zrób mi tę głupią kawę - mruknął, wracając do książki. - Nie dolewaj mleka.
- Musisz pić mleko, żeby urosnąć, maluchu. Ostatnio piłeś mleko na kaca.
Zamknął książkę, wbijając wzrok w sufit. Wziął kilka głębokich wdechów, zanim wstał. Stawiał ciężkie kroki, droga do schodów zajęła mu całą wieczność, ale gdy już położył stopę na pierwszym stopniu, rzucił:
- Wiesz, jak skutecznie wygonić mnie z salonu.
I wszedł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.
Ogarnął spojrzeniem całe pomieszczenie. „Iliada" wypadła z jego dłoni, a on oparł się plecami o ścianę, mrużąc oczy. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Prawda była taka, że wcześniej uciekł stąd do salonu, ponieważ ciężko było mu znaleźć jakieś miejsce - cztery ściany, tak dobrze mu znane, nagle wydały się ogromne i przytłaczające. Jakby były murem, a Antek nie mógł się przez niego przedrzeć. Poczuł się niewygodnie w swojej skórze, w swoim ciele. Chciałby zdjąć z siebie to opakowanie, zostawić samą duszę. Gdy zszedł na dół, ogarnął go spokój. Wszystko wydało się prostsze, jaśniejsze. A teraz powitała go ciemność, na nowo.
Podszedł do okna i podwinął rolety do samej góry, po czym wyjrzał przez okno. Dlaczego w nim nie mogło być równie cicho, jak na zewnątrz? Oparł się o parapet i przyłożył dłoń do ust, lekko nadgryzając skórę na palcu. Czuł się tak, jak gdyby coś przed nim uciekało - ale co takiego? I dlaczego? Tego nie wiedział. Może sam przed czymś uciekał, sam przed sobą? A przecież wszystko powoli wracało do normalności, przyjaciele przestali być na niego źli (może nigdy nie byli, może każdy, tak jak Ida, wybaczył mu już w chwili, w której zniknął), mama dalej się z nim droczyła, ale nie była zirytowana w jego obecności, ojczym wciąż palił z nim papierosy na tarasie. Coś mimo to było nie na swoim miejscu, coś przemieściło się na tyle, że Antek nie był w stanie dosięgnąć tego ręką, by zbadać jego fakturę i zgadnąć, jakim elementem jego życia było.
Położył się na łóżku, sięgając po telefon. Jego serce ominęło uderzenie, gdy zobaczył nowe powiadomienie.
I w końcu całkiem się zatrzymało, gdy zobaczył, że dostał wiadomość. Od Tosi.
16:39, Antonina: tobie również hJe, Antek
Miał niespokojne ręce. Chciał płakać i uśmiechać się zarazem.
16:40, Antonina: jesteś?
Wiedział, że musiał jej odpisać. Spojrzał na swoje dłonie, próbując znów skarcić się za myśl o niej, ale jak, jak Antek mógł być dłużej na siebie zły, skoro ona zwróciła na niego uwagę i jego przeczucia nie okazały się głupie i naiwne? Ciekawiło go, czy Tosia siedziała gdzieś na drugim końcu Warszawy, wpatrując się w telefon tak, jak on, i czekając na tę jedną, głupią wiadomość. Czy tak, jak on nie starała się nawet ściągać swego serca na ziemię? To było miłe uczucie. Antek pozwolił sobie się w nim na moment zatracić, zanim znów zderzy się z falą wcześniejszych emocji, zanim wróci do rzeczywistości.
16:40, Antek: cześć
16:41, Antonina: Cześć
- I co teraz? - szepnął sam do siebie, odwracając się, by spojrzeć na ścianę nad łóżkiem, zaczął sunąć wzrokiem po tomikach wierszy Leśmiana, Tetmajera, Poego. Na pewno któryś z nich musiał w swoich dziełach napisać zdanie, które teraz byłoby pomocą dla Antka, zdanie, które mógłby wysłać Tosi, by w jakiś sposób zainteresować ją rozmową. - Co teraz?
16:43, Antonina: nie musimy używać zbędnych słów
16:43, Antonina: przejdę do sedna
16:43, Antonina: nie byłam nigdy na wystawie obrazów
16:43, Antonina: w sobotę będzie mój pierwszy raz
16:43, Antonina: o 11:14 powinnam być na dworcu głównym
16:44, Antonina: stamtąd jest kawałek do wystawy, ale spacery są miłe
16:44, Antonina: mam dwa bilety, nie powiem ci, czyja to wystawa
16:44, Antonina: (tylko nie sprawdzaj tego sam!!!!!!)
16:45, Antonina: do zobaczenia
- I co teraz? - powtórzył, jednocześnie śmiejąc się cicho, nieco nerwowo. - Co teraz? Co teraz? Co...
- Nogi mi odpadną, jeśli za każdym razem będę musiał przynosić ci kawę. - Ojczym otworzył drzwi do pokoju Antka. Chłopak podskoczył w miejscu, chowając telefon pod poduszkę, jak gdyby rozmowa z Tosią była czymś zakazanym. (Coś w jego wnętrzu zresztą tak mu podpowiadało, ale starał się stłumić w sobie to niewygodne uczucie). - Uszy też, jeśli łaskawie nie przestaniesz trzaskać tymi drzwiami. - Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, ostrożnie kładąc kubek na biurku przykrytym warstwą podręczników.
- Przestanę. Obiecuję.
Ojczym przyglądał się Antkowi podejrzliwie. Przystanął przed łóżkiem, na którym leżał chłopak, i schował prawą dłoń w kieszeni. Rozejrzał się po pokoju, zatrzymując wzrok na dłużej na oknie.
- Dziwne. Odsłoniłeś rolety.
- Zgadza się.
- Powinieneś częściej to robić.
- Zapamiętam. Trzaskać drzwiami - przestać. Odsłaniać rolety - robić.
Mężczyzna zaśmiał się, kręcąc głową.
- Jesteś spięty, Antek. Widzę to. Nie chowasz tu nigdzie Tymka? - zapytał, schylając się i zerkając pod łóżko. - Wiesz, nie musisz tak się stresować tym, że przychodzi. To twój przyjaciel. Może też po prostu wejść drzwiami, a nie wspinać się przez okno.
- Myślę, że Tymek doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
- Może nie podobają mu się nasze drzwi. - Wzruszył ramionami, a Antek jedynie uśmiechnął się głupio. Nie mógł wysilić się na więcej. - Właśnie. Mama poszła na chwilę do sąsiadki. Obiad jest w piekarniku. Mamy około piętnaście minut.
- Mam rozumieć, że to propozycja? - zapytał Antek.
- Możesz rozumieć to jak chcesz - odparł, odwracając się na pięcie i wychodząc z pokoju. - Piętnaście minut! - krzyknął jeszcze ojczym. Antek sięgnął po plecak, z którego wyjął paczkę papierosów, i od razu pobiegł za mężczyzną, doganiając go jeszcze przed wyjściem na taras. Mężczyzna podał mu beżowy płaszcz, po czym sam narzucił na plecy dużą, puchową kurtkę i razem wyszli na zewnątrz. - Boże, kiedy przestanie padać ten śnieg?
- W maju. Na matury. - Antek przeczesał włosy powoli kostniejącą dłonią. Wyjął szluga z paczki i odpalił go zapalniczką, którą znalazł w kieszeni. Milczeli przez dłuższą chwilę, ich papierosy zdążyły się wypalić niemal w połowie. Antek nabrał świeżego powietrza do płuc, po chwili wypełniając je na nowo trującym dymem. I wydało mu się to tak irracjonalne, że zaśmiał się pod nosem. Ojczym skierował na niego kolejne podejrzliwe spojrzenie, zawierające w sobie wiele pytań (na które Antek prawdopodobnie nie znał odpowiedzi). - Wiesz, to...
- Chodzi o Tosię?
- Co?
- Zachowujesz się zabawnie. Jesteś zabawny, Antek. - Oczy pana Dryjera były poważne, choć na jego twarzy błądziło rozbawienie. - Chodzi o Tosię? - ponowił pytanie. - Tosia, ta dziewczyna...
- Wiem, kto to. Wiem - powiedział na jednym wydechu. Zaciągnął się papierosem, strzepnął popiół i wbił wzrok w stopy. - Jak mógłbym nie wiedzieć - dodał ciszej, jak gdyby chciał, by ojczym go nie usłyszał. - Skąd to pytanie?
- Rodzicielskie przeczucie.
Antek uśmiechnął się wbrew sobie. Przetarł twarz dłonią, starając się zamaskować ten przejaw słabości.
- Cholernie właściwe. - Docisnął końcówkę papierosa do dna popielniczki. - O Boże. Jestem feralny, naprawdę. Przestanę się odzywać. I patrzeć. I robić cokolwiek. Jestem podejrzany, jakkolwiek bym się nie zachowywał. Przestanę oddychać. Przestanę... - w tym momencie urwał, bo zdał sobie sprawę, że usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Pan Dryjer zacisnął usta w wąską linię, łapiąc Antka za ramię i lekko nim potrząsając. Chłopak spojrzał na niego przeciągle, starając się zawrzeć z nim pewną milczącą zgodę, wiążącą ich na jakiś czas. Wydało mu się jednak, że ojczym tego nie zrozumiał, dlatego gdy zaczął iść w kierunku wejścia, Antoni przytrzymał jego łokieć, zmuszając go do odwrócenia się.
- Nie mów mamie. Proszę.
Między nimi rozciągała się niewidzialna lina, na której właśnie zaplątywał się kolejny supeł porozumienia. Obaj nie byli w stanie określić, jak długa miała być ta linia ani też ile węzłów mogła pomieścić. Ale nie mieli większych powodów, żeby już teraz się tym zamartwiać. Wiedzieli, że co ma nadejść, nieuchronnie nadejdzie, gdyż żaden z nich nie miał mocy zatrzymania biegu czasu. Posłali sobie znaczące uśmiechy.
- Dobrze. Ale wciąż musisz być przy niej posępny, wiesz o tym? Ona wyczuje w tobie najdrobniejszą cząstkę szczęścia jeszcze szybciej, niż ja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro