ROZDZIAŁ 3.
Kiedy był mały, śnił same koszmary. Rano budził się z krzykiem, a kiedy wieczorami znów leżał w swoim łóżku, przykryty kołdrą tak, że nie mógł nabrać powietrza do płuc, jakaś niewidzialna dłoń odciągała go od zaśnięcia. Bał się tych spotkań z własną wyobraźnią i bał się widzieć potwory, które żyły w jego głowie, z czasem zaczął omijać noce, a przynajmniej jakąś ich część. Siedział skulony pod ścianą i wpatrywał się w niebieski plakat, który mama namalowała dla niego i przykleiła na suficie, mówiąc:
- Kiedy nie będziesz mógł zasnąć, spójrz na gwiazdy. Nie zawsze są na niebie, ale zawsze będą nad tobą, Antek. Zawsze cię uspokoją.
(Z czasem przestały go uspokajać, mimo to lubił spędzać czas na patrzeniu na nie).
W przedszkolu jego rysunki były ciemne i nijakie, inne dzieci malowały słońca w rogach kartek, jak gdyby to jedno nad ich głowami nie było dla nich wystarczające, ludzie zawsze potrzebują odrobinę więcej szczęścia ponad to, które już mają. Antek tak nie potrafił. Uczucia od zawsze były w nim dziwnie żywe i skomplikowane, były nawet bardziej żywe i skomplikowane niż on sam i sprawiały, że miał ochotę wypruć sobie żyły, wyjąć każdą komórkę swojego ciała z osobna i poskładać je wszystkie na nowo, w prawidłowy sposób, by te uczucia stały się w nim tylko pół-żywe i tylko pół-skomplikowane. I może właśnie to, że był trochę inny w środku, wykrzywiony, pomięty, i to, że pielęgnował w sobie strach, gdy wszystkie dzieci dookoła miały odwagę do rzeczy wielkich, i to, że płakał rzadziej, ale rzewniej, i że uśmiechał się smutniej, bladziej, jakby brakowało w nim kolorów - może właśnie to spowodowało, że stał się taką, a nie inną osobą, że bał się dorosłości i wolałby umrzeć, niż żyć na zawsze w samotności.
Przez lata starał się zatrzeć w pamięci wszelkie ślady po terapeutach; mówili mu: Za dużo myślisz, musisz się czymś zająć, znaleźć jakąś pasję. To takie proste. Więc Antek próbował, skoro było to takie proste. Rodzice zapisali go na tenisa, spędzali z nim masę czasu, zabierali na spacery, na basen, na narty, na strzelnicę, by tylko odciągnąć Antka od tych wszystkich myśli, by zmusić go do skupienia się na tym, co otaczało go od zewnątrz, na całym świecie, a nie własnym wnętrzu. Ale ich starania były bezskuteczne, Antek zdążył pogodzić się z tym, że nigdy, przenigdy nie odetnie się od tego, co w nim żyło, to była jakaś jego część, narodziła się wraz z nim i dopiero wraz z nim odejdzie, wrosła w jego tkanki, wsiąknęła w jego krew.
Gdy Antek miał już prawie czternaście lat, przestał bać się zasypiania, bo wiedział, że nieważne jak bardzo starałby się tego uniknąć, i tak zawsze będzie budził się we własnej skórze.
***
Tymek był zupełnym przeciwieństwem Antka. Gdy siedzieli obok siebie, dla innych wyglądali jak ogień z wodą, czerń z bielą - Antek był ciemny, namalowany granatową, niemal czarną farbą, wiecznie tylko szukał cienia, w którym mógłby się schować, za to Tymek był czystą jasnością, wychodził na pełne słońce, parzył swoją skórę i uśmiechał się, bo lubił ten ból, był przyjemny, a dzięki niemu czuł, że naprawdę żyje. Przyjaźnili się, bo łączyły ich rzeczy, które na pozór powinny ich dzielić, bo stanowili kontrast i dzięki temu Antek nie stawał się zbyt ciemny, tak samo jak Tymek nie stawał się zbyt jasny, nawzajem wyrównywali swoje koloryty, ściągali się na ziemię, gdy jeden odlatywał zbyt wysoko w górę.
Zaciągnął go na tę imprezę, mimo że Antek naprawdę wolałby siedzieć w swoim pokoju, czytając książkę albo oglądając serial. Dzień wcześniej napisała do niego Ida i spytała, czy mogą porozmawiać, bo ma wrażenie, że coś złego wydarzyło się między nimi i nie czuła się z tym komfortowo, a on tak bardzo starał się jej unikać, że w szkole na przerwach chodził w miejsca, w których był sam i nikt, zupełnie nikt nie mógł go dosięgnąć. Tyle że ona miała być na tej imprezie i Antek, patrząc na Tymka, myślał, że to jego wina, że jeśli będzie rozmawiał z Idą i w końcu powie jej, że wcale jej nie kocha i nie pokocha nigdy, że łączy ich coś płaskiego, platonicznego, coś, co opiera się tylko na przyjaźni, i złamie jej tym serce, to będzie tylko i wyłącznie wina Tymka. Nie Antka i nie Idy. Tymka. Tym-ka. (Łatwiej było zrzucić tę odpowiedzialność na drugą osobę, niż przyjąć ją na siebie).
Stali na podwórku, oparci o płot, Wojtek rozgrzewał swoje ciało kolejnymi łykami wódki, Tymek zadowalał się jointem, a Antek swoimi myślami. Tymon przyszedł ze swoją najnowszą dziewczyną, zdążył już ją zgubić w tłumie ludzi, tyle że nie wyglądał na zbyt przejętego, przed nimi tańczyła jakaś grupa osób i wpatrywali się w nich tak, jakby po to tutaj przyszli tej nocy. Z domu dobiegała piosenka Franka Oceana, Antek trochę mocniej wcisnął stopy w śnieg.
Gdy zobaczył Idę, coś zaczęło się w nim rozpadać, zapadać, wypadać, i już nie potrafił zadowalać się swoimi myślami, było mu z nimi niewygodnie, jego skóra stała się strasznie ciasna.
Podjął próbę skupienia się na niej - Ida miała na sobie bluzkę z głębokim dekoltem, spodnie z wysokim stanem i przydługi płaszcz, usta pomalowała czerwoną pomadką i wszystko w Antku zaczęło krzyczeć, miał osiemnaście lat i nigdy się nie zakochał, a przecież Ida była idealną osobą do zakochania się po raz pierwszy, drugi i trzeci, a może nawet do zakochiwania się w niej na nowo każdego dnia do końca życia. Tyle że Antek na to nie zasługiwał, czuł się tak, jakby w ogóle nie zasługiwał na jej miłość, bo sam nie potrafił jej kochać, ale może nie potrafił kochać nikogo oprócz swoich rodziców i najlepszego przyjaciela.
Czasami wydawało mu się, że on i Ida nie mieli prawa istnieć, bo żyli w dwóch różnych układach planetarnych. I nawet jeśli byliby innymi ludźmi, gdyby Antek był Bethoveenem, to Ida wciąż nie byłaby jego Elizą, gdyby był Mickiewiczem, nie byłaby jego M***, gdyby był Janem III Sobieskim, nie byłaby jego Marysieńką. Antek i Ida nie mogli być razem, bo to było niezgodne ze światem, nieważne jak mocno ona tego pragnęła.
- Cześć. To jak, możemy pogadać? - spytała, od razu do niego podchodząc.
Tymek posłał mu znaczące spojrzenie i poklepał go po plecach, po czym popchnął go lekko w kierunku Idy i pozwolił odejść mu bez słowa. Antek nie odzywał się, aż znaleźli się w środku, zdjęli kurtki i buty, odrzucili je na bok i zaczęli szukać miejsca, w którym mogliby porozmawiać w ciszy. Weszli na piętro i Ida próbowała otwierać każde drzwi po kolei, ale były zamknięte, wrócili więc do kuchni obok salonu, gdzie każdy tańczył, pił i zapominał o rzeczywistości, usiedli na krzesłach obok siebie i dalej milczeli. Ida położyła dłonie na udach i patrzyła na Antka w jakiś dziwny, nieznany mu sposób. Przełknął gulę w gardle, która męczyła go zawsze, gdy się stresował. Ręce zaczęły mu drżeć, schował je w kieszeniach i oparł się o oparcie, dając z siebie wszystko, by nie pęknąć pod wpływem wzroku Idy.
- Antek, nie wiem od czego zacząć - powiedziała, nachylając się do niego tak, żeby ją usłyszał. - Dlatego chyba po prostu to powiem. Tak. Wiesz, ostatnio też zaczęłam stresować się maturą, dużo się uczę i, Boże, nawet teraz mam wyrzuty, że jestem tutaj z tobą, a nie w domu nad książką z historii. Ale chyba musiałam to zrobić. Więc... - urwała, patrząc na jego reakcję, ale żadne uczucia nie wypłynęły z niego na zewnątrz, wszystko osadzało się na jego sercu. - Nie wiem, mam wrażenie, że mnie unikasz. Przepraszam, jeśli zrobiłam coś źle, ja nie chciałam...
- Ida - przerwał jej. - Nie zrobiłaś nic źle. Naprawdę czasami muszę pobyć sam. To nie przez ciebie, nie przez Tymka ani Wojtka, ani Natalię. Tak już mam.
Skinęła głową, ocierając kilka łez, które spłynęły po jej poliku. Wyglądała jak najsmutniejszy człowiek na świecie, jak wszystkie obrazy Edwarda Muncha zamknięte w jednej osobie. Antkowi zebrało się na wymioty, czuł się tak, jakby znów był tym małym dzieckiem, które każdej nocy stało pośrodku koszmaru i bało się ich tak, jakby stały się jego nową rzeczywistością.
- Aha, w porządku - powiedziała, naprawdę próbując przekonać samą siebie, że jest dobrze, że było i wciąż będzie dobrze. - Przepraszam, po prostu... Nie wiem, nie mogłam uwierzyć, że to takie proste, że... Okej, nieważne. Ale jeśli... Jeśli mimo to zrobiłam coś nie tak - spojrzała mu prosto w oczy, zielone tęczówki palące go jak ogień - przepraszam, Antek.
- Naprawdę, nie masz za co przepraszać.
- Czyli między nami jest dobrze?
- Jasne.
Uśmiechnęła się do niego słabo, chociaż na twarzy dalej miała schnące ślady po płaczu, jej oczy również się uśmiechnęły i nagle ona cała się uśmiechnęła, jakby ta garstka słów Antka potrafiła zmienić jej dzień. Poprawiła włosy i rozejrzała się po kuchni, sięgnęła po pełną butelkę wina i otworzyła ją, po czym wzięła spory łyk. Podała ją Antkowi, a on również wziął łyk, czując jak alkohol rozpływa się po jego ciele, to ciepło było przyjemne. (Przecież tak długo było mu zimno).
- W takim razie za nasze zdrowie, Antek.
A on napił się raz jeszcze i raz jeszcze, i potem jeszcze jeden raz, aż sięgnął po własną butelkę, tym razem wódki, i nalał sobie i Idzie po jednym kieliszku. Starał się zapominać o niej i jej uczuciach, a przynajmniej myśleć o niej w jakiś zniekształcony sposób, dlatego wyobrażał sobie, że oboje wymagają od siebie tylko przyjaźni, że było tak, jak kiedyś, że Ida nic do niego nie czuła, a jeśli jednak czuła, to on nie był tego w ogóle świadomy. Tak było mu łatwiej i patrząc na nią, mógł się uśmiechać.
- Nie wierzę, że pijecie bez nas. - To był Wojtek. Podbiegł do nich, podsuwając Antkowi swój własny kieliszek pod nos. - To znieważenie naszej przyjaźni. Nie wiem, czy możemy dalej rozmawiać - dodał, udając obrażonego. Antek tylko roześmiał się i nalał mu wódki, chociaż dłonie wciąż mu drżały i rozlał kilka kropel na blacie.
- A gdzie jest Tymek?
- Znalazł w końcu swoją ukochaną i gdzieś zniknęli. - Wzruszył ramionami. W tle ktoś włączył najnowszą płytę Taco Hemingway'a. - Chyba ma nas dość. Ale wiecie, że ja was kocham, prawda? - zapytał, ściskając Idę i Antka obiema rękami. - Boże, jak dobrze, że was mam.
- Spokojnie, bo zaraz się rozkleisz - zaśmiała się Ida, lekko go od siebie odsuwając. - My ciebie też kochamy, prawda, Antek? - Spojrzała na niego wyczekująco.
- Oczywiście.
Coś w jego głowie zaczęło się zmieniać, coś się poluzowało, rozwiązało. Czuł spokój i chociaż wiedział, że to tylko chwilowe, trzymał się tego jak najmocniej potrafił. I gdy Wojtek zaczął ciągnąć ich na parkiet, Antek się zgodził, chociaż normalnie przenigdy by na to nie pozwolił, tańczył i śpiewał tak, jak gdyby więcej nie było mu dane żyć, jak gdyby to była jego ostatnia noc. Zaczął zastanawiać się, jak to możliwe, że wcześniej wolałby zostać w domu, niż trwać tutaj, w tym jednym momencie, kiedy ocierały się o niego lepkie, spocone ciała, kubki z piwem podskakiwały w ich rękach, a w głowach mieli wszystko poza maturą i dorosłością. Nawet Antek zdawał się zapomnieć o tym, a przynajmniej nie przerażało go to tak, jak zazwyczaj.
Na milisekundę stał się kimś innym i to uczucie naprawdę mu się spodobało.
Przypomniały mu się te wszystkie lipcowe i sierpniowe noce przed drugą i trzecią klasą liceum, kiedy spotykali się w piątkę na domówkach u Wojtka i upijali się do nieprzytomności. Tęsknił za tym, tęsknił, tak bardzo tęsknił, ale nie miał teraz czasu, żeby się tym przejmować, w końcu musiał tańczyć. I napić się jeszcze odrobinę, jeszcze tylko trochę, żeby poczuć się lepiej.
- Hej! - usłyszał nagle krzyk Idy i spojrzał na nią, stojącą w środku kółka, z wielką, czerwoną plamą na koszulce. Trzymała ją jak najdalej od swojego ciała, żeby nie zaczęła lepić się do jej skóry, tusz lekko rozmazał się pod jej oczami. Uniosła drugą dłoń do ust, złote pierścionki zabłysnęły, ktoś zapalił światło. Ida rozglądała się dookoła, czując na sobie wzrok wielu osób. - Jeny, to nowa bluzka.
- Przepraszam, nie chciałam tego zrobić. To było przypadkiem.
I wtedy Antek ją zauważył. Kilka kroków od Idy stała dziewczyna, dość niska, z różowymi włosami opadającymi jej ciężko na ramiona, miała na sobie za duży sweter, krótką spódniczkę i rozdarte rajstopy. Wydawała się przerażona, choć jednocześnie coś w jej twarzy mówiło, że miała ochotę się roześmiać - ale nie z Idy, raczej razem z nią, żeby załagodzić sytuację. Podeszła do niej, szukając w swojej torebce chusteczek i podając jej pomiętą paczkę.
- Przykro mi.
- Nic się nie stało - odpowiedziała Ida, siląc się na uśmiech. Antek pomyślał, że miała zdecydowanie za dobre serce, właśnie stała na środku pokoju, z dziesiątkami par oczu wlepionymi w jej zaplamioną koszulkę, w dłoni ściskała brudne chusteczki i zapewniała nieznajomą osobę, która wylała na nią drinka, że nic się nie stało. A przecież coś się stało, nieodwrotnie. - Muszę tylko to zmyć - dodała, uśmiechając się jeszcze raz i odwróciła się, idąc w kierunku łazienki. Na odchodne wysłała jeszcze Antkowi zmartwione spojrzenie, a on poczuł, jak prawidłowa wersja Antoniego Dryjera powoli wchodzi na miejsce tego wariantu, którym był jeszcze przed chwilą.
Kiedy zobaczył, że dziewczyna, która wylała na Idę napój, zaczęła za nią iść, również ruszył się z miejsca. Kazał Wojtkowi znaleźć Natalię i poszedł za dziewczynami na piętro, gdzie zastał samą nieznajomą siedzącą pod drzwiami. Kiedy usłyszała kroki na schodach, podniosła wzrok i przez kilka sekund patrzyła na Antka w skupieniu, próbując kogoś w nim rozpoznać.
- Twoja koleżanka jest w środku - powiedziała w końcu, wskazując kciukiem na drzwi. Poklepała miejsce na podłodze obok siebie. - Musimy zaczekać.
Antek zacisnął dłonie w pięści i usiadł obok niej, poczuł zapach wanilii w powietrzu między nimi. Dziewczyna dalej na niego patrzyła, marszcząc brwi.
- Kojarzę cię. Chodzisz do Frycza?
- Tak.
- Czytałeś ostatnio Kafkę przed klasą, prawda? To dość szczególne.
Pomyślał, że to niemożliwe, że ktoś zwrócił na niego uwagę, bo przecież Antek był szary, mały, transparentny, przez niego zawsze było widać przestrzeń, która znajduje się za nim, aż czasami wydawało mu się, że nikt oprócz Tymka, Wojtka, Idy i Natalii nie wiedział o jego istnieniu, że Tymek zawsze kłamał, mówiąc, że zostali zaproszeni gdzieś razem, bo tak łatwo było o Antku zapomnieć.
- Szczególne?
- Nie każdy obcuje z Kafką dla przyjemności.
Nie każdy obcuje z Kafką dla przyjemności, pomyślał, obracając te słowa w głowie. Minęła chwila, zanim wszystko w nim ucichło i zaczął mówić.
- Skąd wiesz, że nie powtarzałem do sprawdzianu? - spytał, na zmianę wkładając ręce do kieszeni i opierając je na kolanach. Zaśmiała się na to pytanie, a jej śmiech wydawał mu się w tamtej chwili najpiękniejszym dźwiękiem na świecie. Do tej pory nigdy nie czuł się w ten sposób, jakby poza jedną, jedyną osobą naprzeciw niego nie istniał cały świat. Miał wiotkie kończyny, cały alkohol dalej nie zdążył wypłynąć z niego razem z potem. - Może czekałem na poprawkę.
- Wątpię. Wyglądasz jak ktoś, kto czyta Proces, żeby uciec przed światem. - Ucichła na chwilę. - Twoje oczy wyglądają jak dwie różne planety - powiedziała nagle, uśmiechając się lekko. Nawiązywała do jego heterochromii, przez którą jedno oko miał niebieskie, a drugie brązowe. - Jak Neptun i Jupiter.
Poczuł, jak coś w nim na nowo kwitnie. Wiosna, nadchodzi wiosna.
Wtedy usłyszeli jak ktoś przekręca kluczyk w drzwiach i odsunęli się od siebie, przerywając ten mały moment, który Antek chciał schować w garści i więcej go nie puszczać. Ida wyjrzała przez drzwi i oboje się podnieśli, Antek wszedł do środka, ale kiedy się rozejrzał, nieznajomej już nie było. Wydawało mu się, że czekała, aż Ida wyjdzie, ale nagle zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu. Może znowu wszystko sobie wymyślił, może to było tylko złudzenie? Po chwili przyszła Natalia, za którą biegł zdyszany Wojtek, z nową butelką piwa w ręce. Antek dalej nie mógł się otrząsnąć, wpatrywał się w jakiś nieokreślony punkt za plecami Idy i analizował każdy szczegół tej imprezy.
- Jezu, wszystko w porządku? - spytała Natalia, podchodząc do przyjaciółki. - Wojtek brzmiał tak, jakbyś co najmniej zgonowała w tej łazience. Wszystko dobrze?
- Tak. Plama schodzi - powiedziała Ida, wciąż trzymając koszulkę jak najdalej od siebie. - Trochę mi głupio. Wszyscy się patrzyli.
- Nie martw się, przecież to nie twoja wina. Nie wylałaś tego na siebie sama. Chodź, znajdziemy coś do przebrania.
- Antek. - Ida stanęła kawałek przed nim, wybudziła go z dziwnego stanu otępienia, w którym się pogrążył. - Mogę pożyczyć twoją bluzę? Błagam. Masz jakąś koszulkę pod spodem?
Zgodził się, oczywiście, że się zgodził. Bo to Ida, czyli przyjaciółka, nieważne jak mocno Antek chciałby jej unikać i jak mocno ona by go kochała, współczuł jej tego, że poczuła się upokorzona, współczuł klejącej się bluzki i tego, że nie potrafił się w niej zakochać, bo zdecydowanie nie zasługiwała na żadną z tych rzeczy. I zgodził się, bo w innym przypadku Tymek chyba by go zabił, gdyby się o tym dowiedział.
(Chociaż może to wcale nie byłaby taka zła opcja).
a/n: hej! jesli podobaja wam sie rozdzialy, bylabym wdzieczna za zostawienie gwiazdki, to dla mnie duzo znaczy, dzieki temu miedzy innymi wiem, ze jest w tym jakis glebszy sens i moge dalej smialo publikowac 100DDM;-) mam nadzieje, ze u was wszystko dobrze, trzymajcie sie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro