Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 25.

Potrzebował uciec. Jak najdalej od Warszawy, jak najdalej od siebie.

    Przyjechał do domu, mając nadzieję, że jego rodzice nie zdążyli jeszcze wrócić z pracy. Szukał swojego telefonu w ich sypialni, znajdując go schowanego w szafce nocnej. Miał kilka nieodebranych połączeń od Zosi i wiadomości, które zostawiła Tosia. Antek wybrał jej numer, kiedy jeszcze zbiegał po schodach. Odebrała tuż po piątym sygnale (Antek je liczył, nieważne jak długie mu się wydawały).

    - Halo?

    - Tosia. Cześć.

    - Cześć. - Mógłby przysiąc, że słyszy, jak Tosia uśmiecha się do słuchawki, nawet jeśli to niemożliwe. - Jesteś zajęta?

    - Nie do końca. Coś się stało?

    - Nie wiem - powiedział, biorąc w garść klucze do auta. Podrzucił je kilka razy, obserwując, jak wirują w powietrzu, by po chwili zderzyć się z jego dłonią. - Nie chciałabyś się gdzieś przejechać? Gdziekolwiek.

    - Jasne. Czemu nie.

    - Podjadę po ciebie. Chyba pamiętam, gdzie mieszkasz.

    Pojechali w to samo miejsce, w którym Tosia opowiedziała mu o swoim tacie. Siedzieli na tym samym, przewalonym konarze drzewa i uśmiechali się do siebie w ten sam sposób, co wtedy. Tylko wnętrze Antka było teraz trochę inne, jeszcze bardziej pomięte i jeszcze bardziej ciemne. Nie mógł przestać myśleć o Tymku i o Idzie, nawet kiedy Tosia siedziała obok niego i wyglądała tak piękne, a jej palce ozdobione pierścionkami zaciskały się wokół jego dłoni. Próbował odpowiadać na każde jej słowo, ale z czasem ich zabrakło i nie potrafił już nic z siebie wykrztusić.

    Gdy zapytała, czy wszystko w porządku, coś w nim pękło. Siedzieli tu już jakąś godzinę i wokół nich zrobiło się szaro, ponuro, drzewa z przyjaciół zmieniły się we wrogów, którzy przy najbliższej okazji postarają się odebrać człowiekowi oddech, niszcząc najpierw samych siebie, zrzucając liście i trwając w nagości. Antek patrzył przed siebie, gdy opowiadał jej o wszystkim, czując, jak łzy ospale suną w dół po polikach, by zawisnąć na jego brodzie i ostatecznie spaść, wsiąknąć w glebę. Przez chwilę milczała, po prostu trzymając jego rękę coraz mocniej, mocniej, mocniej. Zdążył wyjąć paczkę papierosów skradzioną z szuflady ojczyma i jego zapalniczkę.

    - Antek - zaczęła - pamiętasz, co mówiłam, kiedy szliśmy wszyscy razem na schodki? - Pokręcił głową, wypuszczając dym z płuc. - Mówiłam, że Tymek sam potrzebuje kogoś do opieki. Powiedziałeś mi wtedy, że go kochasz.

    - Bo kocham. - Wzruszył ramionami. - Ale jakie to ma znaczenie?

    - Właśnie takie. Kochasz go, Antek, a on kocha ciebie. I ta miłość będzie was przywracać na dobrą drogę, taką, na której się spotkacie.

    - To brzmi jak zdanie wyrwane z książki.

    - To brzmi jak zdanie wyrwane z życia. Taka jest prawda - powiedziała, odchylając się i patrząc w niebo, na którym pojawiały się pierwsze gwiazdy. - Ludzie, którzy są w twoim życiu, stają się gwiazdami. Dopóki nie zgasną, będziesz widział ich każdego dnia, we wspomnieniach albo fizycznie, dwa kroki od ciebie. Ale nawet jeśli zgasną, ich światło dalej będzie przy tobie, o tutaj - dodała, kładąc swoją dłoń na jego sercu, czuła każde jego uderzenie. - Czy to ma w ogóle sens? - spytała, śmiejąc się cicho. - Mam dwójkę z fizyki. I chyba za dużo poetyckości na co dzień.

    - Nie wiem - odpowiedział, uśmiechając się słabo. Złapał się za tył głowy, niespokojnie przesuwając palcami po swoich włosach. - Musiałbym spytać Wojtka. On się na tym zna.

    Jego skóra topiła się pod jej dotykiem. Próbował się na tym skupić, to było przyjemne uczucie. Zastanawiał się, czy to mieli na myśli wszyscy pisarze, gdy opisywali niektórych ludzi jako narkotyk, od którego można się uzależnić, jeśli potrafił uśmierzać ból.

    Kiedy otoczyła ich całkowita, głęboka ciemność, wrócili do auta, chociaż oboje nie wiedzieli, co dalej. Antek nie chciał wracać do domu, to było pewne. Wyciszył telefon, żeby nie rozpraszały go regularne połączenia od mamy i ojczyma; tak naprawdę jeśli tylko by mógł, po prostu siedziałby tutaj z Tosią całą wieczność, patrząc jej w oczy.

    - Jedziemy? - zapytał.

    - Możemy tu zostać.

    - A co z... A co z twoim domem?

    - Mieszkam sama, Antek. Nikt na mnie nie czeka.

    - Sama? - Nie mógł w to uwierzyć. - Całkiem sama?

    - No, nie całkiem. Mieszkam z moją babcią, ale wyjechała do swojej siostry. Mój dziadek zmarł rok temu. - Zabrzmiała tak, jak gdyby miała o wiele więcej lat, trzydzieści, może nawet czterdzieści, jak jego mama. Jak gdyby wiedziała wszystko o życiu i świecie. - Właściwie nigdy ci o tym nie mówiłam. Wprowadziłam się do nich jak miałam trzynaście lat. Chyba zrobiło im się głupio, że tata mnie zostawił. Wiesz, wcześniej prawie wcale się do mnie nie odzywali.

    Nie wiedział, co odpowiedzieć. To był moment, ułamek sekundy, może nawet mniej, kiedy Tosia po prostu wyskoczyła z samochodu i otworzyła bagażnik, rozkładając w nim stary koc. Złożyła tylne siedzenia na płasko. Antek przyglądał jej się przez lusterko, myśląc o tym, co powiedziała, aż w końcu krzyknęła do niego:

    - Chodź! Chyba nie zamierzasz spać na siedzeniu.

    Podszedł do niej, patrząc na prowizoryczne łóżko, które zrobiła w bagażniku jego Range Rovera. Włączyła latarkę w swoim telefonie i położyła urządzenie ekranem w dół, tak, by światło swobodnie rozeszło się po przestrzeni.

    - Wiem, nie wygląda najwygodniej. Ale możemy użyć plecaków jako poduszek i...

    - Jest świetnie - powiedział, wchodząc do środka i wyciągając nogi. - Jak w filmie.

    - Twoi rodzice nie będą źli, że wziąłeś auto? - spytała Tosia, kładąc się obok niego. Leżeli na plecach z płasko położonymi na brzuchach dłońmi, wpatrując się w księżyc, najjaśniejszy punkt na niebie. Antek miał wrażenie, że jest w stanie dostrzec każdą jego nierówność, wszystkie kratery i morza.

    - Mają dwa samochody. Jakoś sobie poradzą.

    Mimo to wysunął telefon z kieszeni, dalej ignorując nieodebranie połączenia, i napisał wiadomość do ojczyma.

22:34, Antek: Uspokój mamę, śpię dzisiaj u Tymka

22:34, Antek: Oddam auto i wrócę po szkole

    - Zrobiłam nawet prowizoryczną popielniczkę - powiedziała nagle z ekscytacją w głosie, sięgając po coś, co leżało po jej lewej stronie. Antek całkiem wyłączył swój telefon i spojrzał na szklaną butelkę z odręcznym napisem „POPIELNICZKA".

    - Kusi, żeby jej użyć. - Wyciągnął kolejnego papierosa z paczki i podpalił jego końcówkę. Kiedy strzepnął pierwszą grudkę popiołu, dodał: - Imponujesz mi.

    Uśmiechnęła się, wtulając się w jego bok. Antek chciał już wcześniej objąć ją ramieniem - lub po prostu zacząć ją całować, ale nie potrafił zmusić się do zrobienia pierwszego kroku, miał problem z przełamywaniem barier i wolał, kiedy ludzie robili to za niego. (Coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że jest tchórzem). I choć dalej czuł, jak wszystko w nim się łamie i zapada, jak jego serce zwalnia i przyspiesza na zmianę, jak wiosna z zimą przeplatają się wewnątrz niego, zasnął spokojnie. Nie martwiąc się otwartym autem ani tym, że było im odrobinę zimno. Ciało Tosi było na tyle ciepłe, że ogrzewało go w całości.

    Tej nocy, pod gwiazdami i gołym niebem, nie śnił żadnych koszmarów.

***

Wciąż nie do końca mógł uwierzyć, że udało jej się go na to namówić.

    I dalej nie mógł uwierzyć, nawet gdy poczuł ciepłe promienie słońca na skórze, zapach wody unoszący się w powietrzu i szorstki piasek pod palcami. Nawet gdy siedział pod drzewem, trzymając w dłoni książkę i obserwując wszystko dookoła niego. Kiedy obudziło ich wschodzące słońce, Tosia powiedziała, że jej przyjaciele będą jechać nad jezioro i spytała, czy Antek chciałby dołączyć. Wolał siedzieć z nią sam, to było oczywiste, choć jednocześnie jakaś część niego tak strasznie pragnęła uciec od swojego życia, od tego, co znane i wygodne, że ostatecznie zgodził się po kolejnych kilkunastu błagalnych spojrzeniach Tosi.

    Świat zmienił nocną falę chłodu na falę gorąca i wszyscy uciekali na wagary, żeby spacerować w parkach. A oni - uciekli całkowicie. Mijali nastolatków z plecakami i lnianymi torbami, spacerujących po betonowych chodnikach. Podjechali po jedną osobę z Powiśla, chłopaka, którego imienia Antek wciąż nie mógł zapamiętać. Gdy o nim myślał, przypominał mu się tylko ton głosu, jakiego użył, gdy mówił do swojej przyjaciółki (nie spodziewając się, że Antek to słyszy):

    - W sumie jest słodki. Gdyby nie ty, może sam bym spróbował do niego podbić.

    W aucie pachniało papierosami. Było duszno, więc otworzyli wszystkie okna, a Antek wystawił dłoń za okno, by powietrze przejeżdżało mu po palcach. Teraz, kiedy siedział sam na rozłożonym kocu, myślał o tym, jak bardzo chciał wrócić do tamtej chwili, by znów coś poczuć. Było w nim trochę pusto. Przyglądał się drzewom, myśląc nad tym, na której gałęzi mógłby zawiesić swoje myśli, wyjąć je z głowy i przypiąć je klamerkami jak świeżo zrobione pranie. Próbował wmówić sobie, że świat jest dobry i to wszystko wokół niego też jest dobre, że Tosia jest dobra, jej przyjaciele są dobrzy, ale Antek zawsze spotykał się z jedną, kontrastującą refleksją - Ida z Tymkiem też byli dobrzy. I brakowało mu ich, bardziej, niż zazwyczaj.

    Gdy spojrzał w stronę jeziora, Tosia złapała jego wzrok. Stała właśnie na pomoście, nad którym pochylał się stary, duży dąb. Do jego najgrubszej gałęzi przyczepiony był sznur, który Tosia ściskała w dłoniach. Posłała Antkowi przelotny uśmiech.

    - Walić maturę! - krzyknęła, obejmując linę mocniej i odpychając się od ziemi. Wirowała w powietrzu nad taflą wody, jakby latała. Dookoła niej nagle rozległy się wrzaski, świsty i śmiechy, zwłaszcza gdy puściła sznur i zniknęła w otchłani jeziora. Antkowi na chwilę stanęło serce, ale zaczęło z powrotem bić tylko sobie znanym rytmem, gdy dostrzegł niebieskie włosy nad powierzchnią.

    Tosia znów coś krzyknęła, ale raczej nie do niego - i dobrze, bo całkiem jej nie zrozumiał, choć jakaś jego część żałowała, że nie znajdował się bliżej brzegu i nie zdołał tego usłyszeć. Chciał pochłaniać każde jej słowo, jakby było poezją. Znajomi Tosi zaczęli wiwatować, jakby była co najmniej pierwszym człowiekiem na księżycu. Chociaż Antek skrycie wierzył, że Antonina Dąbrowska urodziła się po to, by dokonać rzeczy wielkich - i może gdyby żyła na świecie trochę wcześniej, wyprzedziłaby Neila Armstronga, a może i wielu, wielu innych, którzy dokonali równie ważnych rzeczy.

    Mokre kosmyki opadały jej na czoło i ramiona. Kiedy uniosła dwa kciuki do góry, uśmiechając się przy tym, do wody wskoczyło kilku innych śmiałków, ale dla Antka nie wyglądali przy tym tak dobrze, jak Tosia. Kiedy ona skakała, wydawało mu się, że lada moment przekroczy jakąś granicę między prawdziwym światem a wyobraźnią. Dlaczego? Nie umiał powiedzieć. Chyba Tosia po prostu była taką osobą.

    Kiedy ponownie ich spojrzenia się skrzyżowały, zaprosiła go gestem, by dołączył. On tylko pokręcił głową, nieco zmieszany, i wrócił do czytania książki. A raczej - do patrzenia się na pożółkłe strony "Mistrza i Małgorzaty". Bo w jego głowie zaczęły już kształtować się nowe zmartwienia: co, jeśli Tosia zauważyła, jak natrętnie się na nią patrzył, jak podziwiał słońce odbijające się od jej porcelanowej skóry; co, jeśli uznała, że jest dziwny, wycofany, skoro zamiast bawić się z nimi, chował się w cieniu drzewa i pogrążał się w lekturze; co, jeśli...?

    Rozmyślania przerwał mu jej głos.

    - Hej, Antoni - powiedziała, stając przed nim. Spojrzał na nią, przykładając rękę do oczu, chociaż ona i tak zasłaniała mu całe słońce (a zresztą - może sama była jego słońcem, może to jej blask zawsze go oślepiał). Krople wody powoli spływały po jej rozgrzanym ciele. Na policzkach miała rumieńce. Antek głośno przełknął ślinę. - Chodź pływać, sztywniaku.

    Uśmiechnął się głupio, wskazując na książkę, jak gdyby ona sama miała zacząć się tłumaczyć. Tosia podeszła jeszcze bliżej, by wziąć ją do ręki, suche gałęzie trzaskały pod jej bosymi stopami. Antek nie miał jej za złe, że zmoczyła kilka stron. Chciał jej nawet za to podziękować, ale uznał, że to byłoby całkowicie głupie. Tyle że w pewien sposób tym gestem nadała książce duszę, tak, jak robił to Antek, kreśląc różne słowa, zaznaczając poszczególne fragmenty i pisząc na marginesach ogromne wykrzykniki czy znaki zapytania.

    - Bułhakow? - Uniosła brew do góry. - Nie mogłeś wybrać lżejszej literatury na tak piękny dzień? - zaśmiała się cicho, siadając obok niego.

    Antek schował zwróconą książkę do plecaka. Wciąż powtarzał w głowie: świat jest dobry i to wszystko wokół mnie też jest dobre, Tosia jest dobra, jej przyjaciele są dobrzy, Tosia jest dobra, Tosia jest dobra, to wszystko wokół mnie jest dobre.

    - Wiesz, gdzie chciałabym teraz być? - zapytała, patrząc na niego z pewną dumą, jakby cieszyła się tym, że tkwią w niej jakieś marzenia. Antek potrzebował więcej marzeń.

    - W Kalifornii.

    Tosia spojrzała na niego podejrzliwie, mrużąc oczy, a po chwili się roześmiała. Znowu. Antek dostał zawrotów głowy (może tylko od temperatury).

    - Skąd wiedziałeś?

    - Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Może też chciałbym tam być.

    Nieprawda. Jedynym miastem, o jakim marzył Antek, był Londyn - pragnął, żeby otaczał go wieczny deszcz, zabiegani ludzie i szarość, szarość, szarość. Antek lubił czytać o tym mieście i lubił też wyobrażać sobie, że chodzi po jego ulicach, że pali papierosy w małej, obskurnej kawalerce i zakłada same czarne płaszcze. Warszawa była inna, choć Antek nie potrafił tego wyjaśnić. Może czasami czuł do niej niechęć tylko dlatego, że była odgórnie przypisanym mu miejscem na świecie, miejscem, w którym się urodził i w którym miał też kiedyś umrzeć.

    - Są dni, kiedy mam dość Warszawy. I tego głupiego jeziora. - Wskazał dłonią na falującą wodę. - Siedziałem tutaj całe zeszłe lato.

    - Antoni! - Tosia udała oburzenie. - Nie obrażaj naszego pięknego, polskiego jeziora. Zobacz, ile sprawia ono radości zwykłym ludziom - przejechała dłonią w powietrzu, ukazując mu bawiących się w wodzie nastolatków - którzy nawet nie potrafią dostrzec prawdziwego piękna w świecie.

    Spojrzeli na siebie w tej samej chwili.

    - A ty potrafisz? - spytał, na chwilę zapominając, że doskonale zna odpowiedź na to pytanie.

    - Oczywiście. - Jeden kącik ust ku górze. Jeden przewrót serca. - A ty?

    - Oczywiście.

    - To dlaczego tobie nie sprawia radości?

    Antek się zamyślił. Rozmowy z Tosią mogłyby dla niego trwać całą wieczność.

    - Sprawia. Po prostu... - Sam już nie wiedział, jak kłamać. - Po prostu kiedy myślę o tym, że w Kalifornii ludzie kąpią się teraz w oceanie, przy kilkudziesięciu stopniach, a ja mam skakać do tego małego, brudnego jeziora, w głowie mając myśl, że jutro może znowu spadnie śnieg... To chyba wolę się wstrzymać.

    - Jasne. - Zaczęła kiwać głową, nie do końca przekonana. - Musisz się jeszcze sporo nauczyć o dostrzeganiu piękna w brzydocie świata - szepnęła mu do ucha, aż przeszły go ciarki. (Może faktycznie musiał się tego nauczyć. Póki co opanował wyłącznie sztukę dostrzegania brzydoty w pięknie świata). Po chwili Tosia wstała i wyciągnęła do niego dłoń. - Chodź. Możemy sobie wyobrazić, że to Kalifornia, jeśli ma to pomóc.

    Antek wywrócił oczami, podając rękę Tosi, mimo to podnosząc się samemu, o własnych siłach. Chciał po prostu poczuć jej dotyk na swojej skórze. Zdjął bluzę przez kark i ściągnął dżinsy. Ogarnął go chłód, nie tylko ten wewnętrzny, i myślał wyłącznie o tym, by wyjść na słońce, do ludzi, by zanurzyć się w wodzie i żyć tak, jakby miało nie być jutra, jakby to wcale nie był środek tygodnia i jakby on wcale nie powinien być w szkole. Jakby był wolnym człowiekiem, bez zmartwień i ciężkich myśli. Prawdziwie wolnym. Wolnym nawet od samego siebie.

    - Kto ostatni w wodzie, ten ciota - podbiegł do nich kolega Tosi, ten, którego Antek imienia nie pamiętał. Dotknął go po nagim torsie i uciekł, niemal jak małe dziecko, zaczepiające swoich kuzynów i rodziców, by pobawili się w berka. Antek spojrzał na Tosię, Tosia spojrzała na niego. I zanim on zdążył choćby mrugnąć, ona zaczęła biec w kierunku jeziora. Antek stał w miejscu jeszcze przez ułamek sekundy. Tylko ułamek.

    I pobiegł za nią. Kiedy wskoczył do jeziora, było to przyjemniejsze, niż w jego wspomnieniach, nawet jeśli woda wpadła mu do nosa i do uszu. Kiedy wyłonił się na powierzchnię, wszyscy zaczęli mu wiwatować, a on uśmiechnął się do nich szeroko; Tosia wskoczyła na niego, znów zatapiając jego głowę, ale Antek podniósł ją i wrzucił do wody, śmiejąc się głośno, głośno, GŁOŚNO!!! Tak głośno, by zagłuszyć wszystkie swoje myśli. By stać się prawdziwie wolnym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro