Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Papierosy są pożywieniem dla złamanych dusz.


Od ostatnich wydarzeń u mnie w domu oraz namiętnej nocy z brunetem minął tydzień. Z Maxi'm nasz związek się rozwijał, czułam się naprawdę świetnie w jego towarzystwie, co podobnie również wyglądało w mej relacji z Mai'ą. Co prawda była ona w dalszym ciągu związana z Ruggero, który przy każdej możliwej okazji w szkole, szukał u mnie zaczepki i prosił o ponowne spotkanie, kolejną taką noc, lecz odmawiałam.

Ostatni nasz raz odbył się w piątek, tydzień temu, kiedy niespodziewanie znalazł się w mym domu wraz z resztą kumpli i moim bratem. Następnego ranka, gdy się obudziłam, uświadomiłam sobie dopiero wtedy co ja takiego narobiłam. I doszłam do wniosku, że na pewno nie skończy się to niczym dobrym.

Za każdym razem, gdy się do mnie zbliżał, ja po prostu odchodziłam, modląc w duchu, by Reficco nie zadawała zbędnych pytań dotyczących mojego zachowania. Mówiąc szczerze nie planowałam przespać się z chłopakiem mojej całkiem dobrej koleżanki, który traktował ją przez cały czas jak zabawkę i zwoływał tylko wtedy, gdy miał ochotę na seks. Wiele razy próbowałam jej powiedzieć, iż Ruggero nie jest odpowiednim chłopakiem dla niej, wykorzystuje ją oraz nie traktuje poważnie, lecz ona i tak trzymała wiernie swojego zdania, twierdząc, że gadam bzdury. Po jakimś czasie odpuściłam, wzruszając ramionami i ostrzegając ją, by nie przychodziła do mnie z płaczem, gdy się przekona jak rzeczywiście jest.

Ten chłopak co prawda był przystojny, nie ukrywam - podobał mi się i to cholernie mocno, świetnie całował, był dobry w łóżku i za każdym razem, kiedy byłam w pobliżu, doskonale wiedział co takiego poczynić, by mnie wpędzić w zakłopotanie. Ale to nie to co sobie myślicie. Dalej mnie wkurwiał i traktowałam go, jak powinnam, co jak widać nie podobało mu się, ponieważ rzucał w mą stronę przezwiskami. Zdarzyło się także, że nie raz go spoliczkowałam, za jego chamskie oraz szczeniackie zachowanie.

Od ostatnich dni, bodajże czwartku czułam się niezbyt dobrze. Kręciło mi się w głowie, rozsadzało mi czaszkę, a także dostałam temperatury i jak się okazało później, gdy matka zaprowadziła mnie siłą do lekarza, ponieważ nienawidzę włóczyć się po szpitalach oraz ośrodkach zdrowia, to zwykłe przeziębienie, zmiana klimatu i inne nieciekawe duperele. Leżałam w domu od piątku, moi rodzice nie pozwolili mi nigdzie wychodzić, a ewentualna opcja na spotkanie się z przyjaciółmi to ta, by do nas zawitali.

Dziś była niedziela, a to oznaczało wspólny rodzinny obiad, wyjazd jak co tydzień do galerii handlowej oraz Msza Święta w kościele, na którą bardzo chętnie chodziłam. Stałam przy niewielkim lustrze w pokoju, poprawiając makijaż i dzisiejszą kreację. Zwykłe białe, przedarte gdzieniegdzie rurki, do tego przewiewna kremowa bluzka na ramiączkach i przewieszona na ramieniu czarna torebka. Uśmiechnęłam się sama do siebie, podziwiając me odbicie, a później odetchnęłam nieco głębiej na myśl o dzisiejszym dniu. Niedziela była najgorsza i to wcale nie było spowodowane tym, że muszę iść do kościoła, zjeść ten cholerny obiad z rodzinką, bądź wyjechać na wspólne zakupy, które lubiłam. Po prostu ten dzień zawsze dla mnie nudny, bez życia, przytłaczający oraz miałam wrażenie, iż nigdy nikogo nie ma w tym dniu z grona mych przyjaciół, przez co miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

- Jesteś gotowa, Karls? - krzyknął ze zniecierpliwieniem z dołu Julio, który jak zgaduję już był uszykowany do wyjścia.

Nie chodziliśmy razem do kościoła z naszymi rodzicami. Choć był to nasz poniekąd obowiązek, ponieważ nie oszukujmy się, nie zawsze nasze chęci na wyjście z domu i poświęcenie czterdziestu pięciu minut są równe stu, tak bardzo często po prostu zaniedbujemy naszą wiarę, bądź inne obowiązki. Każdy z nas z osobna chodził na dowolną godzinę, o której tylko zechciał, gdyż Msze Święte były odbywane co półtorej godziny od siódmej do czternastej. Ja chodziłam zazwyczaj razem z Julio na dwunastą - idealnie po śniadaniu, idealnie przed obiadem. Z racji tego, że nasi rodzice byli od zawsze nauczeni wstawania ze względu na ich pracę bardzo wczesnego ranka, tak też uczęszczali na ósmą. Mogliby jeszcze wcześniej, na przykład na siódmą, lecz moja mama odkąd ją znam potrzebowała bardzo dużo czasu na wyszykowanie się, gdyż musiała wyglądać najlepiej jak to możliwe. Dlatego też, kiedy znajdujemy się w centrum handlowym, od razu wiem, iż w jednym sklepie wysiedzi pół godziny, bądź czasem zdarzyło jej się nawet godzinę.

- Tak, już idę! - odkrzyknęłam, ostatni raz się poprawiając i złapałam mój telefon z łóżka, końcowo wychodząc z sypialni i zatrzaskując za sobą drzwi.

Zeszłam po schodach, co dziwne mając naprawdę dobry humor. W między czasie wysłałam krótkiego SMS'a do Mai, informując ją, iż ma się ze mną nie kontaktować, ponieważ przez dobrą godzinę nie będę dostępna. Po sekundzie dostałam odpowiedź zwrotną, gdzie odpisała, że w porządku i później się odezwie, gdyż tak czy siak przychodzi do niej Ruggero. Mimowolnie przewróciłam oczami i schowałam telefon do torebki.

- Jestem gotowa - rzekłam, przekraczając próg salonu, w którym siedział mój brat i przeglądał coś w swoim iPhone'ie. Chłopak zwrócił na mnie uwagę, po chwili wstając i oboje skierowaliśmy się do drzwi, uprzedzając rodziców o naszym wyjściu.

Znaleźliśmy się na zewnątrz na podjeździe przed domem i wsiedliśmy do czarnego Audi. Zapięliśmy pasy, w między czasie włączyłam radio, ponieważ przeokropnie nienawidzę tej cholernej ciszy w aucie i wyjechaliśmy, jadąc prosto do kościoła. Mój wzrok padł po chwili na Julio, który skubał zębami swą dolną wargę i uporczywie nad czymś rozmyślał, wyglądając jednocześnie na bardzo zadowolonego.

- Z czego się tak cieszysz, baranie? - spytałam zaczepnie, parskając śmiechem, przez co zwrócił swą uwagę na mnie i posłał mi uśmiech.

- Mam dobry dzień - wzruszył ramionami, a swoje palce zacisnął na kierownicy, przyciskając pedał gazu i ruszając w całkowicie inną stronę. Skręcił w pewną uliczkę, na obrzeżach miasta, było to totalnie stare, zaniedbane i opuszczone osiedle, w którym prawdopodobnie roiło się od meneli, żuli oraz bezdomnych.

- Gdzie ty jedziesz? Chyba ci się strony pomyliły - rzuciłam ozięble, a jednocześnie zmieszana takim zwrotem akcji. Chłopak nic nie odpowiedział, a jedynie powiększył mu się uśmiech.

- Daj spokój, nic się nie stanie, gdy raz sobie odpuścimy - puścił do mnie oczko, na co przewróciłam oczami i zarzuciłam ręce na klatce piersiowej, opierając o oparcie. Odwróciłam głowę w prawą stronę, wyglądając za okno.

- Idiota - mruknęłam cicho.

Pojazd po sekundzie się zatrzymał. Zmarszczyłam zdziwiona brwi, a gdy spojrzałam przed siebie wytrzeszczyłam oczy. Nie wierzę, że ten imbecyl zabrał nas do jakiejś alejki, całkowicie oddalonej od miasta, co gorsza opuszczonej tylko po to, by się z nimi spotkać.

- Wysiadaj, cukiereczku - rzucił do mnie, a ja prychnęłam pod nosem, kiedy zgasił pojazd z którego po sekundzie wyszedł.

- Nie zostawiaj mnie tutaj! - krzyknęłam ostatni raz, lecz zignorował mnie, zatrzaskując drzwiczki. Kurwa.

Zarzuciłam ręce na klatkę piersiową, robiąc naburmuszoną minę i obserwując każdego z osobna. Jak zwykle Michael, Agustin, który był już nieźle wstawiony - jestem pewna, że coś już wciągnął - i oczywiście Ruggero, a w jego dłoni znajdowała się fajka. Peña podszedł do nich z każdym z osobna zbijając ziomalską piątkę. Dokładnie skanowałam każdego po kolei wzrokiem, nie mogąc uwierzyć, że zostałam tu sama, skazana na siebie. Każdy z nich był zajęty sobą, rozmawiali, śmiali się i popalali fajki, a także zioło, które Agustin trzymał pomiędzy swoimi smukłymi palcami. Mój wzrok padł na szatyna jak zwykle ubranego na czarno. Wówczas nasze spojrzenia się skrzyżowały i kiedy mnie dostrzegł, rozpromieniał, uśmiechając szeroko, i ściągając z nosa okulary przeciwsłoneczne. Puścił do mnie oczko, wracając do rozmowy z chłopakami, jednak co jakiś czas kątem oka na mnie spoglądał, podczas gdy we mnie się gotowało.

Dałam ostatnią szansę Julio, czekając grzecznie aż w końcu łaskawie do mnie przyjdzie i odjedziemy do domu. Czekałam minuty dwie, pięć, dziesięć... Zamieniło się to w pół godziny, na co nie wytrzymałam ze złości i odpięłam szybko pas, wychodząc z auta. Trzasnęłam drzwiami z taką siłą, że jestem pewna, iż jeszcze odrobinę i szyba zsunęłaby się w dół, przez co wszystkich wzrok powędrował na mnie, lecz aktualnie mnie to nie interesowało. Zbyt bardzo byłam wkurwiona na niego.

- W tej chwili wchodzisz do tego auta i jedziemy do domu albo pójdę sama te pierdolone trzy kilometry, tylko ostrzegam cię — tym razem ci się to nie upiecze - warknęłam wściekle w jego stronę, a na moje słowa przełknął widocznie ślinę. Reszta zamilkła, ale jak zwykle Ruggero pieprzony Pasquarelli musiał dodać swoje trzy grosze.

- Coś nie w humorze jest dziś księżniczka - zakpił ze mnie, kręcąc głową. Tym razem wbiłam swoje lodowate i przepełnione złością spojrzenie w jego osobę.

- Kiedy w końcu się przymkniesz i zrozumiesz, że nie wtrąca się w czyjeś rozmowy?! - krzyknęłam zła, wściekła, rozdrażniona, miałam ochotę szarpnąć go za tą fryzurę, którą teraz przeczesał dłonią i jak gdyby nigdy nic, zaśmiał się dźwięcznie.

- A kiedy w końcu do ciebie dotrze, że wiecznie masz swoje humorki? - zapytał i przewrócił oczami. Czy rzeczywiście tak było? Za każdym pieprzonym razem, gdy znajdował się on w ich towarzystwie? Mówiąc szczerze nigdy przedtem nad tym nie rozmyślałam.

- Zamknij się - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, zaciskając pięści i wbijając paznokcie w mą skórę, aż do krwi. - Już zdecydowałeś? - tym razem przeniosłam wzrok na mojego brata, który westchnął ociężale i wywrócił także oczami. - Uważaj, bo oczopląsu dostaniesz - rzuciłam do niego, na co wszyscy zareagowali śmiechem. Sama się zaśmiałam, co było dziwne, a moja złość delikatnie uleciała.

- Księżniczka się zaśmiała, niewiarygodne - zakpił po raz kolejny ze mnie. Prychnęłam pod nosem, odwracając wzrok, a kątem oka zauważyłam, że do mnie podchodzi, uprzednio zdeptując butem papierosa. - Zaraz wrócę - mruknął cicho do chłopaków, którzy przytaknęli, a w jednej chwili znalazł się przy mnie, chwytając za mą dłoń. - Chodź.

- Gdzie? - spytałam natychmiast i zaparłam się nogami. Jęknął niezadowolony.

- Przestań zadawać tyle oczywistych pytań - mruknął i bez mojego odzewu, ruszył ze mną w nieznanym mi kierunku.

Szliśmy w całkowitej ciszy, skręcając w jedną alejkę. Zmarszczyłam brwi, a jednocześnie byłam przeogromnie zaciekawiona tym, gdzie brunet mnie prowadzi, ponieważ mówiąc szczerze - kompletnie nie znałam tej dzielnicy. Podążaliśmy mroczną, opuszczoną uliczką, w której nic innego prócz starych budynków się nie znajdowało. W mojej głowie mimo wszystko powstało mnóstwo sprzecznych myśli, co on robi, gdzie mnie prowadzi oraz jaki ma w tym cel. Oby nie taki, jak myślałam...

- Na pewno dobrze idziemy? - cicho mruknęłam pod nosem, kiedy znaleźliśmy się naprzeciw budynków, a szpara między dwoma kamienicami, prowadząca nie wiadomo gdzie, być może miała z ponad metr.

- Wskakuj - wskazał dłonią na wąską uliczkę totalnie obojętnie. Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się w jego stronę, posyłając zdziwione spojrzenie.

- Żartujesz? - parsknęłam śmiechem i zarzuciłam ręce na klatce piersiowej. - Nie wejdę tu, ubrudzę się. Mam białe spodnie - dodałam oburzona.

Szatyn przewrócił oczami, po czym mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa podszedł do mnie i nachylił, obejmując rękoma w podudziach i unosząc w górę, przez co wydobyłam z siebie głośny pisk.

- Naprawdę jest z ciebie niezła panienka - zaśmiał się kpiąco, podczas gdy ja znajdowałam się w jego ramionach i modliłam by tylko się nie przechylić w przód, bo moja twarz zderzyłaby się automatycznie z betonem. - W dodatku leciutka jak piórko - dodał rozbawiony.

- Co robisz?! Puść mnie! - pisnęłam, waląc pięściami w jego plecy, lecz ten ani drgnął. Bałam się, że zaraz mnie upuści, straci równowagę, przewrócimy się... Cokolwiek, po prostu mu nie ufałam, a chciałam jeszcze pożyć. - Ruggero! - krzyknęłam, kiedy ten mną podrzucił delikatnie i głośno zaśmiał z mojej reakcji.

- Nie marudź tyle - jeszcze bardziej się roześmiał. - Już jesteśmy - rzekł po chwili, kiedy wyszliśmy z tej okropnej alejki i odstawił mnie na ziemi. Znajdowaliśmy się w jakimś kręgu, nikogo tu nie było, wszystko było otoczone kamienicami, zwykłymi starymi budynkami. Wyglądało to conajmniej na jakiś dziedziniec i zgaduję, że tak też i było, ponieważ po środku znajdowała się rozwalona fontanna.

- Co to za miejsce? - spytałam, rozglądając się wokół, była to naprawdę duża przestrzeń.

- Zawsze tu przychodzę, gdy jestem wkurwiony. Nie chcę nikogo pozabijać, więc wyżywam się często na wielu tutaj rzeczach - wzruszył obojętnie ramionami, a później poszedł usiąść na murku od fontanny.

Podeszłam do niego niepewnie, podczas gdy on wyciągnął papierosa z paczki i włożył go sobie do ust, podpalając zapalniczką. Usiadłam obok już nie zważając na to, iż moje białe spodnie staną się zaraz czarne.

- Nie boisz się, że się „pobrudzisz" - zrobił głupią minę, przedrzeźniając mnie sprzed kilku minut i zaciągnął się fajką, podśmiechując pod nosem.

- Bardzo śmieszne - mruknęłam już nieco spokojniej i przewróciłam oczami. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, spoglądając w jeden punkt przed sobą i pogrążając we własnych myślach, aż w końcu się odezwałam. - Dlaczego palisz? - kompletnie nie wiem, czemu zadałam takie bezsensowne pytanie, ale padło ono z moich ust tak o. Spojrzał się na mnie zmieszany i zgasił fajkę, wyciągając po chwili drugą.

- Papierosy są pożywieniem dla złamanych dusz, skarbie - uśmiechnął się, unosząc tylko jeden kącik ust, co było naprawdę urocze.

- Nie pierdol - przewróciłam oczami i oboje się zaśmialiśmy. - Czemu mnie tu zabrałeś? - kolejny raz spytałam, by podtrzymać rozmowę. Wyciągnął paczkę w moją stronę, ale odmówiłam.

- Po prostu za dużo zrzędziłaś - wymamrotał, trzymając w ustach fajkę i delikatnie zagryzając zębami, by nie wypadła. - A ty? - spytał, a następnie podpalił papierosa. Spojrzałam na niego pytająco. - Czemu palisz? - zaciągnął się i pochylił do przodu, opierając łokciami o kolana.

- Nie palę - poprawiłam, a on przechylił głowę w bok, spoglądając na mnie kątem oka. - Tylko popalam - dodałam i oparłam się łokciem o jego ramię.

- Więc czemu teraz się nie poczęstowałaś? - zapytał, unosząc brew, podczas gdy ja wywróciłam oczami. - Wolisz po studencku? - momentalnie się wyprostował i do mnie zbliżył. Przełknęłam ślinę, widząc jego malujący się uśmieszek na twarzy.

- Nic nie wolę - odsunęłam się minimalnie od niego. - Zrobiło się późno, chodźmy - poczułam się niezręcznie. Nie mogłam tak po prostu sobie siedzieć z chłopakiem Mai, podczas gdy on składa mi takie propozycje.

Przespałaś się z nim.

Och, zamknij się. To był błąd, nie powinnam. Teraz trzymamy to w sekrecie i wszyscy są szczęśliwi.

- Jak panienka sobie życzy - zasalutował mi, wyrzucając papierosa na ziemie i go zdeptując, a następnie podszedł do mnie, chwytając za dłoń. - Tędy będzie prościej - mruknął cicho pod nosem, idąc w kierunku jakiejś szerokiej uliczki, a po chwili znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni.

- Poważnie? - wyszarpnęłam się i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. - Nie mogliśmy od razu tędy pójść, tylko prowadziłeś mnie przez jakieś wąskie alejki, podczas gdy było całkowicie inne, normalne wejście?! - krzyknęłam oburzona, na co zareagował śmiechem.

- I miałbym przegapić okazję zobaczenia twojego kolejnego humorku i naburmuszenia? - zapytał kpiąco, spoglądając na mnie. Prychnęłam pod nosem.

- Idiota - mruknęłam.

- Księżniczka - przewrócił oczami, cicho śmiejąc się pod nosem.

***

Obydwoje znajdowaliśmy się aktualnie w jego aucie, jadąc do mojego domu. A tak przynajmniej mi się wydawało, dopóki nie wykręcił w całkowicie inną stronę. Po raz kolejny to samo...

- Gdzie jedziesz? - westchnęłam niezadowolona, zarzucając ręce na klatce piersiowej i odwracając głowę w stronę okna.

- Zobaczysz - mruknął cicho pod nosem cały czas skupiając się na drodze i ani razu nie zwracając na mnie uwagi. Byłam pod pełnym wrażeniem, że chociaż w tej dziedzinie potrafił się skupić na niespowodowaniu żadnych niechcianych wypadków.

- Ruggero... - jęknęłam, przewracając oczami.

- Nie marudź - warknął, zaciskając palce na kierownicy.

- Ruggero... - ponowiłam tym razem zabawnie, po prostu zaczepnie, by wyprowadzić go z równowagi. Lubiłam się mimo wszystko z nim droczyć, kłócić, obrażać i krzyczeć. Taka była nasza relacja. Skomplikowana.

Nic nie odpowiadając mocno zahamował na jakimś parkingu w środku lasu, gdzie nie było żadnych aut. Co gorsza - nie było żadnych ludzi. Przełknęłam automatycznie ślinę, przypominając sobie wszystkie najróżniejsze i najstraszniejsze horrory, w których kobiety zostały porywane i gwałcone.

- Wysiadaj - rzekł ozięble, wychodząc z pojazdu i trzaskając drzwiczkami. Zrobiłam dokładnie do samo, podbiegając do niego, aby dorównać mu kroku.

- Gdzie idziemy? - spytałam ciekawie, wiedząc, że to pytanie wyprowadzi go z równowagi. I tak też się stało.

- A mogłem jednak wziąć tą cholerną taśmę - wymamrotał, na co wybałuszyłam oczy.

- Co? - spojrzałam na niego. Szliśmy jakąś leśną dróżką, gdzie w ogóle nie było chodnika, niczego takiego, a jedynie krzaki, drzewa, knieje oraz zapewne mnóstwo robali, których nienawidziłam.

- Przecież żartowałem - westchnął ociężale. - Jesteś tak wkurwiająca i czasami niemądra - rzekł z wyczuwalnym rozbawieniem w głosie.

- Pierdol się - rzuciłam i uderzyłam go w ramię. Obejrzałam się za siebie, a pojazd którym przyjechaliśmy zaczął znikać z pola mego widzenia, przez co poczułam się odrobinę speszona. - Ruggero... - zaczęłam cicho, a w odpowiedzi usłyszałam ciche warknięcie.

- Co tym razem? - zapytał chłodno, przez co przeszły mnie ciarki.

- Nie zgwałcisz mnie w tym cholernym lesie, prawda? - widziałam, że przewraca oczami, dalej idąc szybkim krokiem, przez co ledwo za nim nadążałam.

- Jeśli najdzie mnie taka ochota, to tak - gdy miałam zamiar się już odezwać, zauważył to i szybko mi przerwał, uniemożliwiając zabranie głosu. - Nawet nie próbuj nic mówić. Po prostu zamilcz - wbił we mnie swoje zirytowane spojrzenie, na które przytaknęłam delikatnie głową i zacisnęłam wargi w wąską linię.

Nie mam pojęcia ile tak wędrowaliśmy wśród tych wszystkich pieprzonych badyli, ale miałam już serdecznie dosyć. Gdy chciałam kolejny raz jęknąć z niezadowolenia, nagle znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni, a moim oczom ukazało się ogromne, przepiękne jezioro. Chłopak chwycił mnie za dłoń, gdyż za długo wpatrywałam się w krajobraz i pociągnął za sobą, idąc w stronę pobliskiej ławeczki, znajdującej się na niewielkim wzgórzu.

Wspięliśmy się do góry, siadając na drewnianej, starej ławce. Prawdopobnie tutaj także nikt nie przebywał, a to miejsce było opuszczone. Rozejrzałam się wokół, mając tym razem lepszy widok z góry na ogromny zbiornik, na którym pływało mnóstwo łabędzi, wokół znajdowały się same duże rozgałęzione drzewa owocowe, z tego co widziałam to wiśnie. Dopiero co kwitły, a całe to miejsce było różowiutkie.

- Skąd wiedziałeś o tym miejscu? - spytałam po chwili, spoglądając na niego, kiedy on cały czas mnie obserwował z niemrawym uśmiechem na twarzy. - Jest tu pięknie - rzekłam zafascynowana, a na moich wargach malował się szeroki uśmiech, którego nie potrafiłam już kontrolować.

- Widzisz, nie jestem taki zły jak myślałaś - ukazał delikatnie biały rząd zębów, podśmiechując.

- Zapunktowałeś sobie - przyznałam i spojrzałam na bruneta, który przez cały ten czas nie spuszczał ze mnie wzroku.

- To znaczy, że prześpisz się ze mną? - spytał z nadzieją w głosie, opierając się o ławkę i kładąc jedną rękę na oparcie. Pokazałam mu środkowego palca, na którego zareagował głośnym śmiechem.

- Tak jak próbujesz mnie do siebie przekonać przez długi czas, tak potrafisz wszystko zjebać w jedną sekundę - wywróciłam rozbawiona oczami.

- A tak poważnie - zaczął i przełknął ślinę, przybierając poważniejszy wyraz twarzy i obracając się w moją stronę. - Znalazłem to miejsce przypadkiem. Przyjeżdżam tu często, gdy wszystkiego mam dość. Zdarza się to coraz częściej, a jedyną osobą, która wie o tym miejscu jesteś ty - wzruszył ramionami i wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni spodni.

- Nie pal - rzekłam stanowczo, dotykając jego zimnych dłoni, przez co zaprzestał swym ruchom i spojrzał na mnie zdziwiony.

- Przeszkadza ci to? - zapytał, wyciągając papieros po tym, jak pokiwałam przecząco głową.

- Nie - odparłam szczerze. Po prostu to niezdrowe i tyle - dodałam, wzruszając ramionami obojętnie, kiedy cały czas taksował mnie wzrokiem. 

- Martwisz się o mnie? - uniósł brew i uśmiechnął kpiąco, wsadzając fajkę między wargi. Posłałam mu błagające spojrzenie, parskając śmiechem.

- I czego jeszcze? - wywróciłam oczami, po czym pokręciłam rozbawiona głową.

- Chcesz już wracać? - zapytał, przenosząc na mnie wzrok. Spojrzałam na godzinę w swym telefonie i stwierdziłam, że pora wracać. Czekało mnie dziś jeszcze wiele rzeczy do zrobienia...

- Powinnam - moje usta wykrzywiły się w grymasie, a on przytaknął głową i wstał z ławki, zaciągając się papierosem. Również poczyniłam to samo, a następnie powędrowaliśmy w stronę auta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro