Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

06 - Herbatka u Marchówn

MARCHÓWNY były niezwykle podekscytowane faktem, że Ania Shirley i Maryla Cuthbert przyjdą do nich na herbatę.

Niedziela była dniem gdzie po kazaniu siadały przy kominku, pijały herbatkę, mówiły o drobiazgach oraz podjadały ciasteczka.

Dzisaj miały do nich dołączyć panie Zielonego Wzgórza co je niezwykle cieszyło, kobietki nie miały zbyt dobrej reputacji, większość mieszkańców (przy małej pomocy Małgorzaty) sądziła, że pan March był pijakiem, który przepił majątek i zapił się na śmierć.

Kobietek nic nie bolało tak jak te 'domniemania', nawet kiedy zostało wyjaśnione, że mąż Marmee poprostu chorował to matki Avonlea nie były zbyt przyjaźnie nastawione względem Marchówn, głównie przez wybuchową naturę Jo.

Dzień, w którym Pan odpoczywał był czasem kiedy cały dom opanowywała nostalgia, ponieważ herbatka po kazaniu była nawykiem, który zostawił im Pan March.

— Beth, widziałaś moją klamerkę?! — krzyczała oburzona blondynka, spinając swoje złote loki błękitną wstążeczką. Jak miała mieć piękny nos, skoro ktoś cały czas gdzieś chował jej klamerkę!

— Sprawdź w pierwszej szufladzie Amy. — zaleciła Beth układając swoje nuty na klapie pianina. Pianino było jedną z rzeczy, którą kobietki zabrały z Orchard House. To ta skrzynka, z której wydobywały się najpiękniejsze dźwięki świata była najlepszym przyjacielem Beth.

Najcichsza z kobietek uważała pianino za jeden z cudów świata, w końcu to wręcz magiczne, że ten stół, pełen klawiszy wydaje takie dźwięki!

— Do kościoła przecież nie potrzebujesz klamerki. Chyba, że chcesz aby Małgorzata Linde pomyliła cię z krową. — stwierdziła ironicznie (i niezbyt taktownie) Josephine, wiążąc buty.

Każdej niedzieli (zazwyczaj w czasie mszy świętej) przed każdą z małych kobietek pojawiały się te same wspomnienia i pytania.

Amy zastanawiała się czy tata zmieniał odzież w niebie, w końcu nie wiadomo ile trwa tam dzień lub czy mają szafy.

Meg rozdrapywała niczym ranę, która próbuje się zagoić w zadumie scenę podczas, której otrzymywała różowe pantofelki od ojca, te które obiecała ubrać na pierwsze przyjęcie na jakie pójdzie i te przez, które skręciła kostkę.

Marmee mimowolnie wspominała wesele, czasem chciała cofnąć czas tylko po to by znów wypowiedzieć słowa tej pięknej przysięgi.

Przecież nie ma piękniejszego uczucia niż powiedzienie 'tak' ukochanej osobie.

Beth każdej niedzieli, na każdej mszy modliła się by jej ojciec spędzał chwile z tym niebiańskim Ojcem, podczas herbatki zaś zastanawiała się czy w niebie jej ojcowie rozmawiają i doglądają tego co dzieje się na Ziemi.

Mała, słodka Beth stała się po śmierci taty niezwykle uduchowioną osobą. W modlitwie znalazła ukojenie po stracie i czuła, że kiedy zanosi modlitwę z serca wprost do nieboskłonu to ojcowie wysłuchują jej słów z uśmiechem.

Jo, nazywana czasem żartobliwie przez ojca jedynym synem, była nie do poznania, kiedy wpadała w wir wspomnień. Ojciec był kimś bez kogo nie wyobrażała sobie życia.

To on nauczył ją tańczyć i pokazał jak być silną dziewczynką.

To on zrobił z niej małą żołnierkę i trzymał za rękę w trudnych chwilach.

Gdy go wspominała, miała przed oczami piątkowe sceny podczas, których siedział razem z nią przy kominku, słuchał recytacji jej wierszy i żartował popijając swoją herbatę z whisky.

Czuła wiatr jaki towarzyszył wspomnieniom, w których uczył ją jeździć konno.

A zawsze w środku mszy, najbardziej uderzało ostatnie wspomnienie z ojcem.

Dokładnie pamiętała jak leżał na łożu śmierci i mówił jej, że musi opiekować się matką i siostrami. W końcu kto pomści Meg, jeśli jakiś kawaler będzie z nią pogrywał?

Dokładnie pamiętała jak pełen dumy, powtarzał jej by nie płakała, a z prawą ręką na Biblii przysięgał, że niebawem się spotkają w piękniejszym miejscu.

Pamiętała w każdym detalu ostatnie spojrzenie jakie jej posłał mówiąc: 'kiedy się znów spotkamy, jestem pewien, że powiem dobra robota Jo!'

— Jaki wasz ogród jest romantyczny! Czuje się jak gdybym przekroczyła bramy nieba. — niemal wykrzyczała Ania, gdy mała 'pielgrzymka' wstąpiła na posiadłość Marchówn. Panienka Shirley przechodząc przez furtke tej posiadłości poczuła się jakby wstąpiła na fragment nieba na Ziemi. Zresztą całe Avonlea na Wyspie Księcia Edwarda było ziemskim niebem, pełnym rajskich niespodzianek dla swoich mieszkańców.

— Bardzo miło mi to słyszeć. — przyznała uśmiechnięta Marmee — Każda z moich dziewczynek ma własną grządkę, napewno ci je potem pokażą.

— Już nie mogę się doczekać! Kwiaty są takie insprujące. — rzuciła rozmarzona rudowłosa, och a gdyby tak jakaś zagubiona podróżniczka skryła się w koronie drzew, które porastały las, rosnący, obok posiadłości. Czy to nie wspaniały motyw na historię!

— Nawet nie wiesz jak się cieszę, że przyszłaś do nas na herbatę Aniu. — powiedziała pani March, kiedy razem przekroczyły próg domu — Ale musisz mi wreszcie powiedzieć jakim kwiatem jestem w twoim ogrodzie.

Podopieczna Maryli naprawdę musiała się zastanowić nad tym jaką sadzonką ma być Marmee March, dotychczas o tym nie myślała, pochłonięta napadami weny, pisaniem poeamatu o pożarze oraz nasłuchowaniem odgłosów nocy, nie miała do tego głowy, więc to teraz musiała się zastanowić nad sadzonką.

— Myślę, że. — zaczęła przygotowując miejsce na sadzonkę w swoim ogrodzie — Myślę, że jest pani Frezją. Kobieta budząca pewien respekt i szacunek, a zarazem taką dobroduszność nie mogłaby być innym kwiatem. — blondwłosa pani podziękowała jedynie uśmiechem, a sierotka przysypywała sadzonkę ziemią, gdy skończyła wbiła obok małej grządki tabliczkę z napisem 'Pani Marmee March – moja frezja'. Panienka Shirley przez swoje zamyślenie omal nie wpadła na futrynę co wywołało frustrację ze strony Maryli.

Kobietki zostawiły kapelusiki na szafeczce i udały się do salonu, gdzie Hannah przygotowała stolik z filiżankami oraz ciastkami, brakowało jedynie dzbanka, który oczekiwał na wypełnienie cieczą.

— Mam nadzieję, że to odpowiednia zastawa. — pani March niezwykle się zestresowała, ciotki Josephiny nie było, a ona pewnie wiedziałaby czy wybrać tą najlepszą czy codzienną zastawę — Nie urządzałyśmy takiej herbatki od dawna.

— Jest bardzo ładna. — oznajmiła Maryla, chcąc jakoś podnieść panią domu na duchu pomimo, że nie była w tym zbyt dobra.

— Ta zastawa jest przecież cudowna! Herbata z niej będzie zapewnie smakować niczym ambrozja i inspirująca niczym pożar. — dorzuciła Ania patrząc z uwielbieniem na białe filiżanki pokryte malunkami – jesiennymi liśćmi oraz pozłacane na brzegach. Wspomnienie pożaru lekko spięło jej opieknunkę i mamę kobietek, ale ona noe zwróciła na to uwagi bo czuła się niczym w pałacu! Dom, który należał do Josephiny March zdecydowanie mógłby być domem księżniczki, Shirley stwierdziła, że razem z Zielonym Wzgórzem oraz domem Diany to najpiękniejsze posesje na Wyspie Księcia Edwarda.

— Och, Aniu musisz koniecznie przeczytać nam swój poemat o pożarze! — niemal wykrzyczała Jo, kiedy Hannah nalewała herbatę do jej szklanki, reszta pań jedynie pokiwała głową.

Stała w ogniu. Niewzruszona. — wstała i zaczęła recytować tekst z pokreślonej ołówkiem kartki. — Patrzyła jak październikowe liście płoną. Płonęły razem z nią. Jedyne na co liczyła to, że gdy złota pożoga ją pochłonie to spotka go jeszcze raz. — skończyła i usiadła spowrotem obok Maryli.

— Rety to było wręcz magiczne! — wykrzyczała Jo, zakochana w słowach przyjaciółki. Reszta kobietek tylko uśmiechnęły się miło w stronę poetki.

Pani Cuthbert uścisnęła lekko dłoń podopiecznej i podniosła filiżankę w celu wzięcia następnego łyka herbaty.

Amy gdy skończyła pić, oczywiście robiła to w przeciwieństwie do Asterka aniowej duszy powoli, ponieważ tak przystoi damie, pobiegła do pokoju po sztalugę. Postanowiła uwiecznić ten moment na jednym z czystych płócien.

— Beth może zagrasz nam coś? — zapytała Marmee najcichszej z pociech.

— Och, musisz nam koniecznie zagrać! — niemal wykrzyczała panna Shirley, zresztą Ania prawie zawsze krzyczała, ale co miała na to poradzić skoro każde słowo opuszczające jej usta było wręcz magiczne i pełne podniecenia — Muszę wiedzieć czy byłabyś dobra w duecie z Dianą w razie mojego wczesnego pogrzebu. — stwierdziła niezwykle poważnie.

— Jakiego pogrzebu? — zapytała, zadziwiona Meg, chwytając jeden z herbatników, które piekła poprzedniego wieczora z mamą.

— Życie jest pełne niespodzianek. Wolę mieć pewność, że moje pożegnanie będzie naprawdę wspaniałym przyjęciem. — Maryla załamała się przez słowa dziewczynki, o ile poemat o pożarze jakoś zniosła to tego nie mogła słuchać, posłała jej więc karcące spojrzenie — Och, Jo musisz koniecznie zatańczyć na mojej trumnie! Rety taniec na trumnie byłby niczym średniowieczny danse macabre, to przecież takie romantyczne i poetyckie! — dorzuciła nie przejmując się reakcja Maryli.

— Jo kochanie mówiłaś, że ostatnio o kim czytałaś? — rzuciła Marmee, chcąc zmienić temat, podnosząc filiżankę i rzucając Beth spojrzenie, na które dziewczynka zaczęła wygrywać piękną i delikatną jak jesienny liść melodie.

— Och, no tak czytałam biografię Joanny D'arc, którą pożyczyłam od Teddy'ego. — zaczęła podekscytowana szatynka. W tej samej chwili do pomieszczenia wbiegła ubrana w biały fartuch Amy z farbami, sztalugą, płótnem oraz pędzlami.

— Nie ruszajcię się zbytnio. — nakazała, spoglądając na stół, od którego chciała zacząć.

— Więc kim była Joanna D'arc? — zapytała, nadal zmieszana pani Zielonego Wzgórza.

— Och, byla naprawdę wspaniała! Rety taka odważna! — zaczęła, przejęta faktem, że może się podzielić historią Dziewicy Orleańskiej — Żyła za czasów francuskiego króla Karola VII, natchniona przez Boga przyczyniła się do kilku ważnych zwycięstw armii francuskiej podczas wojny stuletniej. Dowodziła tymi wyprawami! — podekscytowana dziewczyna ruszyła w stronę kominka, na którym leżała książka, z której wręcz wylewały się opisy walk i dokonań kobiety — To dzięki niej król Karol został koronowany.

— W jaki sposób zmarła? — zarzuciła Margaret biorąc kolejny łyk herbaty.

— Kiedy została schwytana przez Burgundczyków i przekazana Anglikom oraz osądzona przez sąd kościelny nakazano spalić ją stosie. Jak wiedźmę. Miała dziewiętnaście lat. — odpowiedziała niemal oburzona — To z jednej strony piękne, że tyle zrobiła kiedy była młoda, ale z drugiej straszne. — pokazała rycinę przedstawiającą kobietę swoim towarzyszką i wróciła na fotel.

Reszta popołudnia minęła im naprawdę miło. Amy prawie skończyła obraz, Beth wygrywała coraz pięknejsze dźwięki z pianina. Kobietki nie pogrążały się zbyt w nostalgii, a Ania Shirley ze szczęścia jakie ją spotkało tej nocy nie mogła spać spokojnie.

___________
witam serdecznie!

danse macabre i joanna to skutki liceum.

miało wyjść trochę inaczej, ale chyba jest okej, mam nadzieję, że nie ma błędów!

do fragmentów z nostalgią natchnęła i zainspirowała mnie głównie piosenka, którą wam niżej podrzucam. jest naprawdę świetna, więc mam nadzieję, że przesłuchacie.

miłego dnia dziecka, bo to już jutro!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro