04 - Przyjęcie i Pożar
JO MARCH szykowała się razem z Meg na przyjęcie, który odbywało się kilka mil od Avonlea. Kobietka ubrana w czerwoną sukienkę zawijała włosy siostry na rozgrzanych pałeczkach po to by Meg miała piękne loki.
— Czemu włosy Meg dymią? — zapytała zirytowana Amy faktem, że nie może iść razem z siostrami na bal.
— To wilgoć odparowuje. — stwierdziła gestykulując przy tym wolną ręką Josephine — Niech mnie kule biją, przepraszam Meg. — powiedziała skruszona, kiedy chciała uwolnić włosy siostry od rozżażonego metalu, a zamiast tego je wyrwała.
— Za co przepraszasz? — zapytała niezrozumiale najstarsza z sióstr — Jo co ty najlepszego zrobiłaś! Marmee nie idę na żaden bal, Jo pozbawiła mnie włosów! — rzuciła rozpaczona, a z jej oczu zaczął lecieć strumień gorzkich łez.
╚»✿«╝
Ania Shirley nie spała kiedy Maryla przyszła do jej pokoju by oznajmić, że muszą zbierać wiaderka i ruszać jak najszybciej, ponieważ dom Gillisów płonie. Dziewczynka zerwała się, więc jak najszybciej, chwyciła szlafrok i pobiegła ze swoją opiekunką po metalowe wiadra. Zaraz potem wpakowały je do powozu i ruszyły w stronę trawionego przez ogień budynku.
— Boże miej nas w opiece! — rzuciła Pani Cuthbert kiedy zatrzymała powóz i razem z Anią, wysiadły i zwróciły się w stronę gaszących pożar by przekazać wiadra.
W tym samym czasie Jerry – parobek Cuthbertów razem z Mateuszem zajmowali się pompowaniem wody za pomocą armatki wodnej.
— Pani Cuthbert! — krzyknęła Marmee w stronę Maryli, która stała z Anią i obserwowała tragedię. Pani March gestem ręki wskazała by pani Zielonego Wzgórza podeszła w jej i stojącej obok pani Barry stronę.
— O Witaj Marmee i Elizo! — rzuciła Cuthbertówna podchodząc, wraz z Anią do sąsiadek — Co za okropna tragenia. — dodała zmieszana i niezwykle przejęta zaistniałą sytuacją.
— Witaj Diano moja niezapominajko! — powiedziała w tym samym czasie Ania, przytulając na powitanie brunetkę — Amy, Beth was równierz serdecznie witam w tą niezwykła noc! Och gwiazdy przepięknie dzisaj świecą! A ten pożar jest niczym latarnia na morzu, która zamiast statkom, powozą wskazuje drogę. Czyż nie?
— Myślę, że masz rację Aniu. — odpowiedziała cichutko jak zwykle Beth, Amy, która nic niezrozumiała tylko pokiwała głową, zaś Diana uśmiechnęła się pod wrażeniem słów rudowłosej.
Ten pożar był okropną tragedią dla rodziny Gillisów.
Dla Gilberta to była okazja by być bohaterem, w końcu gasił ogień, no i (chociaż nie przyznałby się do tego nawet Jo) do zobaczenia ognistych warkoczów.
Dla Ruby to był koszmar, chciała się rozpłakać przez fakt, że jej nowa różowa sukienka z bufiastymi rękawami płonie.
Diana uważała, że to niezwykła tragedia, w końcu palił się przybytek jej przyjaciółki.
Amy była znudzona, nie obchodziła jej zwykle ludzka tragedia, a fakt, że nie może spać i, że kiedy ona marznie Jo i Meg bawią się na balu.
Beth miała ochotę się rozpłakać przez tą sytuację, przecież pożary są okropne!
Pani Marmee patrzyła na to wszystko z niepokojem, bała się, że posiadłość ciotki March spłonie a wtedy nie będzie miała gdzie się podziać z córkami.
Maryla uważała, że to wielka tragedia!
A Małgorzata Linde zastanawiała się jak został wywołany pożar. Może pan Gillis nie zgasił fajki, albo pani Gillis jest tak okropną gospodynią, że zapomniała wyciągnąć ciasto z pieca!
Ania Shirley uważała tą sytuacje za niezwykle inspirującą (oczywiście to tragedia) niczym rzymski władca Neron mogła teraz opisać w swoim wierszu lub opowieści pożar. Widziała go, więc teraz mogła oddać jego wszystkie barwy i głębie.
Ta myśl ją niezwykle pochłonęła, ale gdy wybudziła się z lekkiego transu wbiegła do stojącego w płomieniach domu.
╚»✿«╝
Meg i Jo właśnie weszły na sale gdzie odbywał się bankiecik, starsza poradziła żeby młodsza nie tańczyła by nie było widać jej przypalonej sukni, dotykając przy tym dyskretnie swoich włosów by sprawdzić czy upięcie wykonane przez Marmee, nie uległo zniszczeniu.
Jo stanęła, więc pod ścianą, ale gdy zobaczyła, że w jej stronę zmierza syn gospodarzy uciekła w stronę zasłonionego pomieszczenia.
Nie spodziewała się nikogo tam zastać, ba miała nadzieję, że nikogo tam nie ma.
Przez swoją nieuwagę (i chodzenie tyłem) wpadła na kanapę i omal nie wywinęła fikołka.
— Wszystko w porządku? — zapytał głos, który należał do ciemnowłosego chłopaka, który gdy zobaczył to jak jasnowłosa 'wpada' do pomieszczenia, jak najszybciej się podniósł i którego dopiero teraz zauważyła.
— Tak dziękuję, że pytasz paniczu Laurence.
— Jestem Laurie, wystarczy Laurie panno March. — odpowiedział, lekko zmieszany, wyciągając przy tym dłoń.
— W takim razie — zaczęła, chcąc poprosić by nie nazywał jej 'panną' lub Josephine powiedziała — ja jestem Jo, poprostu Jo — potrząsając ręką chłopaka, spojrzała w jego piękne ciemne oczy, och pomyślała, że były niczym słodki miód, który uwielbiała jeść, a zwłaszcza ten od Blytheów — Co tu robisz? Jeśli chcesz to mogę iść, znajde inną kryjówkę.
— Nie zostań, proszę. Wiesz nie zbyt wiem jak się zachować bo większość czasu spędziłem w Europie i–
— Niech mnie kule biją. Znaczy Meg mówiła abym tak nie mówiła. — zaczęła, lekko się rumeniąc, co niezwykle rozczuliło bruneta — Na Zeusa w Europie?! Jak wspaniale! Moja siostra Meg niebawem tam pojedzie — powiedziała, ciągnąc Lauriego za ramię i odchylając lekko zasłonę by pokazać mu swoją piękną siostrę — razem z ciotką Josephine by doznać i uczyć się życia na salonach. Och czyż nie jest piękna? Ja wyglądam przy niej co najwyżej jak ładny źrebak — dodała chichocząc i wracając razem z chłopakiem na kanapę.
— A ty co tu robisz Jo? — zapytał oczarowany jej osobą.
— Och, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz. — zaczęła poważnym głosem.
— Nie śmiałbym.
— Mam okropny zwyczaj stawania przy kominku, przez co przypalam suknie. Mama powiedziała, że jeśli się tego nie oduczę to dostanę nową dopiero w okolicach świąt. — wyznała śmiertelnie poważnym tonem co wywołało prychnięcie ze strony chłopaka — Wiem, że to śmieszne, możesz się śmiać. — dodała lekko urażona.
— Jo zatańczysz ze mną? — zapytał dość niepewnie chłopak, starając się zmienić temat, no i oczywiście chcąc oddać się plonsą z młodą Marchówną.
— Tylko jeśli nikt nas nie zobaczy.
— Chyba da się to załatwić. — powiedział wskazując na drzwi prowadzące na dwór.
Z uśmiechami wybiegli z pomieszczenia i zaczęli tańczyć, ciche dźwięki pianina dobiegające zza ścian połączone z odgłosami nocy były idealną melodią do tańca (a raczej nieokiełznanego skakania) w blasku księżyca.
Tańczyli trzymając się za ręce i nie zwracając uwagi na kroki walca lub jakiegoś innego tańca, byli skupieni jedynie na wspólnej zabawie i czerpaniu jak najwięcej ze swojej obeconści.
╚»✿«╝
Ania Shirley zamykała drzwi i okna w domu Gillisów najszybciej jak potrafiła, starała się nie wdychać trującego dwutlenku węgla i gdy zamykała ostatnie drzwi na piętrze Gilbert krzyknął do niej:
— Ania? Aniu co ty tu robisz?!
Nie doczekał się odpowiedzi, ponieważ rudowłosa zamknęła drzwi jak najszybciej i zaczęła zbiegać z drewnianych schodów w stronę wyjścia. Przed samymi drzwiami upadła.
Użyła wszystkich sił by się podnieść, po chwili udało jej się, więc wyszła z płonącego budynku i natychmiast trafiła w stronę przejętej pani March i Maryli.
— Aniu, co ty wyrabiałaś?! Całe szczęście, że jesteś cała i zdrowa! — wyrzuciła oburzona Cuthbertówna.
— Marylu musiałam zamknąć drzwi i okna, aby pożar się nie rozprzestrzeniał. — odpowiedziała, pokasłując przy tym.
W tym samym czasie Jerry za poleceniem Mateusza, przekazywał mu informacje na temat tego dlaczego Ania wbiegła do palącego się domu. Mieszkańcy Avonlea uważali, że ta sierota postradała zmysły!
Ale kiedy usłyszeli jak Jerry krzyczy: 'Ani nic nie jest!' oraz 'to ona spowolniła pożar!' byli pod wrażeniem, chociaż oczywiście nigdy by tego nie przyznali.
— Tak jak ustaliliśmy my zatrzymamy się u przeżyczliwych państwa Linde. — oznajmiła, pani Gillis próbując uspokoić swoje małe, płaczące dzieciątko oraz wskazując na siebie i męża — Ruby ty zatrzymasz się u Cuthbertów.
— CO! Mamo czemu nie mogę spać u Diany! O albo u pani March! — zaczęła rozpaczającym tonem.
— Nie zachowuj się jak nie wdzięcznica! — krzyknęła niezwykle zirytowana pani Gillis zachowaniem córki — Bardzo dziękujemy, że się zgodziłaś Marylo. — zwróciła się w stronę pani Zielonego Wzgórza.
╚»✿«╝
— Jo, Jo gdzie jesteś?! — do uszu jasnowłosej Marchówny dobiegł głos Meg, wchodzącej do jej 'kryjówki'.
— Niech mnie kule biją co się stało Meg?! — wykrzyczała, widząc kuśtykająca siostrę, nie zważając na obecność sąsiada.
— Wiesz, że założyłam te różowe pantofelki, co dostałam od ojca, są trochę za duże, ale chciałam na pierwsze przyjęcie iść w czymś od niego. — zaczęła, kuśtykając do sofy, w jej oczach zaczęła się zbierać krystaliczna ciecz — Chyba skręciłam kostkę. — dodała, przygryzając wargę — Na dodatek pieniądze, która mama dała nam na powrót zostawiłam w holu! — zaczęła rozpaczać, zawstydzona schowała twarz w dłoniach, na dodatek zauważyła, że w rogu stoi ich sąsiad Laurence. Świetnie, teraz sie przed nim zbłaźniła!
— Możecie wrócić ze mną. — zaproponował, lekko drapiąc się po głowie.
— To raczej nie wypada, zresztą nie chcemy psuć ci zabawy. — stwierdziła brunetka.
— Och i tak miałem się już zbierać. — odpowiedział szybko — Nie przepadam za nadętym towarzystwem. — dodał szeptem, co wywołało śmiech Jo. Meg w odpowiedzi tylko pokiwała głową, a Jo i Teddy złapali ją pod ramiona i udali się w trójkę do powozu, ciemnowłosego.
╚»✿«╝
— Wyglądasz zupełnie jak ja gdy pierwszy raz tu spałam. — stwierdziła Ania, patrząc na zapłakaną Ruby, która leżała obok niej. — Też niezwykle płakałam. Czy to nie zabawne zrzędzenie losu?
Ruby była zirytowana faktem, że jej dom spłonął, na dodatek musiała spać z tą sierotą! Niech matka przenajświętrza ma ją w opiece, bo zaraz chyba eksploduje!
Gillis postanowiła spróbować zasnąć, zamknęła, więc swoje mokre od łez oczy i zaczęła myśleć jak usadzić gości na swoim ślubie z Gilbertem (Ania, o ile by ją zaprosiła, zostałaby posadzona jak najdalej od jej małżonka, Józia twierdziła, że rudowłosa ma nierówno pod sufitem i chce mieć bruneta dla siebie) Blythem! Och czy to nie romantyczne, że gasił jej dom?
╚»✿«╝
W czasie gdy Avonlea opanowało szalejący pożar, wszyscy już siedzieli w domach, mężczyźni starali się zasnąć by mieć siłę na pomoc przy odbudowie domu. Pod posiadłość ciotki March podjechał powóz, w którym siedzieli roześmiani Jo, Laurie oraz Meg. Theodore, jak przystało na dżentelmana wysiadł pierwszy i wyciągnął dłoń by pomóc wyjść z powozu najpierw Jo, a potem wspólnie pomogli wydostać się Meg.
— Marmee! Meg chyba skręciła kostkę! — krzyknęła na wejściu Jo.
— Zaprowadź ją do salonu na fotel! Zaraz przyjdę tylko wyciągnę ciasto! — odkrzyczała Marmee, która nocny stres postanowiła przełożyć na wypieki. — Hanna, wyciągnij lód! A ty Amy skoro nie śpisz idź pomóc Jo ją usadzić! O Beth przynieś poduszkę, pod jej nogę!
Amy była zaskoczona, że jakiś młodzieniec, na dodatek taki przystojny stoi w ich drzwiach, aby mu zaimponować podbiegła jak najszybciej do niego i Jo by pomóc 'przetransportować' Meg.
Kiedy najstarsza z sióstr już siedziała, do salonu wbiegła Hanna, która pomogła jej ściągnąć buty, Amy wpatrywała się w Lauriego, zas Beth schowana za fotelem pytała szeptem czy Meg nic nie potrzebuje.
— Dobry wieczór pani March. — odezwał się w stronę pani domu, w momencie kiedy przekroczyła próg drzwi.
— Mów mi Marmee albo mamo, jak wszyscy. — poprosiła podchodząc w stronę córki — Ty musisz być Laurence! Bardzo dziekuję, że moje córki z tobą wróciły, bo gdy wróciłam spod domu pani Gillis zobaczylam, że Meg zostawiła pieniądze na szafce i niezwykle sie martwiłam, chociaż to pewnie wina podekscytowania.
— Mogę ci mówić Teddy? — zapytała Jo, która aktualnie siedziała przy kominku i przytulała Beth.
— Oczywiście. — odpowiedział lekko kiwając głową i chichocząc — Przepraszam, nie chce wyjść na wścibskiego, ale co pani robiła w nocy pod domem państwa Gillis?
— Naprawdę mów mi Marmee. — zaczęła roześmiana — Och no tak. Stała się wielka tragedia i zanim dokończę nie Jo nie możesz iść zaraz do Cuthbertów daj im spokój, to była naprawde ciężka noc dla wszystkich mieszkańców. — zaczęła, odrazu zwracając się do Josephine, która rzadko kiedy myślała o konsekwencjach, postępowania według swojej porywczej natury — W domu państwa Gillis wybuchł pożar, całe miasteczko go gasiło! Całe szczęście Ania Shirley go opanowała kiedy wbiegła do plonącego budynku i pozamykała drzwi i okna, aby pożar się nie rozprzestrzeniał. Niezwykle mnie wystraszyła, to taka dobra dziewczynka, myślałam, że stanie jej się krzywda. — skończyła dalej niezwykle wstrząśnięta tragedią, Jo jak nigdy brakło słów, ale była dumna z Ani, Meg zaś miała ochotę zemdleć. — O jeśli chcesz to możesz jutro iść pomóc przy odbudowie. — zwróciła się w stronę młodzieńca — wszyscy mężczyźni mają pomóc, chociaż Jo pewnie też sie wybierze. — dodała z serdecznym uśmiechem.
— Och, zapewne pójdę pomóc. — stwierdził, chciał poznać chłopców z miasteczka, po za tym Jo też ma być. Wolał to niż naukę lub siedzenie w wielkim domu z dziadkiem. Kiedy zauważył, że kobietki zaczęły rozmowy między sobą o pożarze i balu postanowił już udać się do domu.
Ostatni raz spojrzał na Josephine tego wieczoru i z uśmiechem wymalowanym na twarzy udał się do domu.
Och Avonlea tyle się ostatnio u ciebie dzieje, dzisaj nie tylko Ania Shirley nie będzie mogła spać, ale inni mieszkańcy również!
_________________
Witam was w 4 rozdziale!
Teddy miał być później, ale jednak 'już' jest.
Mam nadzieję, że wam się podobało, trzymajcie się w tej kwarantannie, za wszelkie błędy przepraszam i pijcie dużo wody!
miłego dnia♥️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro