02 - Las, Gilbert Blythe i Marchewki
ANIA SHIRLEY-CUTHBERT podążała nazwanym przez Jo Tajemniczym lasem. Była dzisaj skazana na samotny spacer do szkoły, ponieważ dziewczyna pojechała z siostrami, mamą i ciotką March do Charlottetown na jesienne zakupy. Samotny spacer nie martwił młodej marzycielki ponieważ podziwiała spadające liście, które wirowały na wietrze niczym baletnice wykonujące na scenie jezioro łabędzie.
— Muszę pamiętać o słowach Jane Eyre — stwierdziła, starając dodać sobie otuchy. — 'Życie jest za krótkie, by spędzać je na pielęgnowaniu nienawiści i rozpamiętywaniu krzywd'.
Swawole aniowej wyobraźni przerwał Billy Andrews, który właśnie wyszedł zza drzewa. Zazwyczaj odważna Ania zlękła się tego młodzieńca, poniewaz nie wiedziała do czego jest zdolny. Przycisnęła swoje rzeczy bliżej siebie i zaczęła się lekko cofać, gdy brązowowłosy zaczął podchodzić w jej stronę.
— Ania z Zielonego Wzgórza. — powiedział kpiącym głosem. — Musimy się rozmówić. — stwierdził zbliżając się do wystraszonej sierotki — Mówiłas podłe rzeczy o mojej siostrze.
— Czyli o kim? — zapytała z wielką gulą w gardle. Mimo strachu, jaki wywoływał w niej Billy, starała się zachować odważny ton, ale niewychodziło jej to zbyt dobrze.
— Prissy Andrews, głuptasku.
— Nie chciałam jej urazić — wyjąkała skruszona.
— Dlatego płakała całą noc? Rodzice mówią, że to oszczerstwa. Chcesz zostać oczerniona? — wściekły Andrews zaczął zbliżać się w stronę dziewczynki, z niezbyt dobrymi zamiarami.
— Przepraszam, nie chciałam. — Ania zaczęła mimowolnie, trząść się ze strachu. Rudowłosa z bezśliności upuściła pasek, którym były spięte jej książki i przy tym prawie wywróciła się przez gałązki skryte pod liściami.
Panna Shirley już zaczęła kopać sobie grób na swoim osobistym cmemtarzysku pogrzebanych nadzieji, ale tym razem w ziemi nie miało być zakopane jakieś marzenie, mrzonka czy perspektywa tylko jej ciało, zawinięte w płótno i zamknięte w trumnie. Miała nadzieję, że na jej pogrzebie Beth odegra jakąś romantyczną balladę na pianinie, Maryla na stypie poczęstuje gości pysznym ciastem, Amy namaluje jakiś piękny obraz na jej nagrobku, zaś Diana i Jo zamiast szlochać, zatańczą na jej grobie. Och Ania Shirley bardzo pragnęła by ktoś zatańczył na jej grobie.
— Billy! — powiedział głos, który dał małej aniowej duszy nadzieję, że nie stanie się jej krzywda — Jak leci?
Och Aniu Shirley-Cuthbert gdybyś wiedziała, że właścieciel tego głosu będzie twoim rycerzem.
— Cześć, Gilbert. — odpowiedział zmieszany brązowowłosy.
— Jak dobrze tu wrócić. — stwierdził chłopak, poprawiając przy tym swoją czapkę.
— Tak, witaj z powrotem.
— Dobrze cię widzieć stary. — Blythe zbliżył się do Billy'ego i uścisnął jego dłoń — Ale chyba powinniśmy już iść do szkoły? — stwierdził, pokazując ręką na drogę prowadzącą do budynku placówki — Lepiej się nie spóźniać. Pan Phillips tego nie lubi.
— Tak właśnie się wybierałem. — stwierdził panicz Andrews kierując się w stronę szkoły — Do zobaczenia.
Gdy Billy Andrews był poza zasięgiem wzroku Ani, ta podniosła swoje książki i otrzepała swoją popielatą sukienkę, gdy wreszcie skończyła, zwrócił się do niej zmartwiony Gilbert.
— Wszystko w porządku panienko?
— Tak, tylko muszę iść już do szkoły. Dziękuję, że uratowałeś mnie od Billy'ego Andrewsa, ale jestem pewna, że sama też dałabym radę — powiedziała dumnym tonem i zaczęła się kierować w stronę szkoły.
— Nie ma za co! Masz jeszcze jakiegoś smoka do zabicia po drodze? — zapytał lekko ironicznie gdy sierotka zaczęła iść szybciej.
Och Gilbercie Blythe gdybyś wiedział, że to pierwszy ze smoków, który krąży wokół serca panienki Shirley i który zagraża tej pięknej duszy. Jednego z nich pokonałeś, ale nie wiedziałeś, że to dopiero pierwszy pojedynek jaki stoczysz w obronie kruchego serca aniowej duszy.
Och gdybyś tylko wiedział, że zostałeś rycerzem tej dziewczyny i właśnie sadzi cię w swoim ogrodzie.
— Nie dziekuję! — odkrzyknęła podczas gdy mimowolnie sadziła Gilberta w swoim ogrodzie. Nikomu by nie przyznała, że była mu wdzięczna za to, że się zjawił. Nikomu by też nie wyznała, że właśnie w tamtej chwili Gilbert Blythe został mieczykiem aniowej duszy.
Ania m i m o w o l n i e mianowała bruneta mieczykiem. W końcu wręcz o nią walczył. Wyrwał ją z objęć oprawcy. Posadziła więc go ze starannością, ale nie wiedziała, że Gilbert Blythe będzie miał całą grządkę kwiatów w jej ogrodzie. Bo chłopaka jak i jego relacji z rudowłosą nie można było określić jednym zdaniem, ich wspólna droga była pełna niespodzianek.
Chciaż nigdy by nie przyznała uwielbiała zasadzać nowe roślinki w grządce podpisanej Gilbert Blythe.
— Kim jesteś? Hej, jak się nazywasz? — krzyczał biegnąc za nią.
Ania właśnie zaczęła wchodzić po schodach, a ciemnowłosy jak przystało na gentelmana, wyprzedził ją i otworzył jej drzwi, dziewczynka podziękowała skinieniem głowy i przeszło jej przez myśl, że tak naprawde ten chłopiec jest bardzo miły. Jo mówiła, że to jej najlepszy przyjaciel, więc może to też jej bratnia dusza?
— Jestem Ania, tylko proszę nie Anna. Przepraszam, że byłam niemiła, ale byłam w szoku, przez zaistniałą sytuację.
— Nic nie szkodzi. — przyznał młodzieniec, oczarowany panną Shirley — Ja jestem — nie dane mu było dokończyć bo wszystkie dzieci w klasie krzyknęły radośnie 'Gilbert'. Dziewczyna udała się odłożyć mleko do strumienia, zaś chłopiec został zasypany pytaniami na temat jego wyjazdu z ojcem do Alberty.
Kiedy koledzy pytali go dlaczego szedł z tą sierotą, on tylko odpowiedział:
'nie interesuje mnie skąd pochodzi, urocza dziewczyna to urocza dziewczyna.'
Ruby Gillis, która słyszała jego słowa niemal nie wybuchła z zazdrości. Cała czerwona, razem ze swoimi przyjaciółkami, oczywiście z Józią na czele, udała się wygarnąć Shirley, że nie ma prawa rozmawiać z Gilbertem. Przeciez ona go zaklepała już 3 lata temu!
Ania właśnie wkładała mleko do strumyka, rozmyślając czy Gilbert Blythe naprawdę może byc dobrym przyjacielem, niestety przerwał jej głos Józi Pye, ktora wręcz wypluła:
— Jak mogłas przyjść do szkoły z Gilbertem Blythe'm!
— Nie wolno ci z nim rozmawiać. Ani nawet na niego patrzeć! — wyrzuciła Tillie.
— On podoba sie Ruby od trzech lat! — wykrzyczała Pye wskazując na kurczowo trzymającą sie jej ramienia, zapłakaną dziewczyne. — Zaklepała go!
Zaklepanie wydawało sie Ani takie dziecinne i nieludzkie, przecież Gilbert był człowiekiem, miał uczucia, mógł decydować o swoim życiu. Dlaczego jakaś dziewczynka miała decydować o tym, że inne nie mogą z nim rozmawiać? Ania już wiedziała dlaczego dziewczynki nie przepadały za Jo, ona miała w nosie te ich idiotyczne zasady. Ale to co niestety różniło Shirley i pannę March to fakt, że Marchówna w przeciwieństwie do sierotki nie miała potrzeby by być akceptowaną przez rówieśników, dla Ani to był jeden z priorytetów. Była więc skora poświęcić chęć zaprzyjaźnienia się z chłopcem dla tych dziewczyn.
Dzisaj nadzieje na przyjaźń z brunetem została pochowana na aniowym cmentarzysku pogrzebanych nadzieji.
Naburmuszona Józia i Ruby z Tillie i Janką u boku odeszły, a Diana posłała pannie Zielonego Wzgórza spojrzenie mówiące 'spróbuje to załatwić'.
╚»✿«╝
Lekcje mijały dość szybko, niedługo przed przerwą obiadową Ania została wybrana do recytacji wiersza.
Dziewczynka kochała poezję, więc niezwykle wczuła się podczas recytacji, wywołało to śmiech dzieci, które niedoceniały i nierozumiały sztuki słowa, jaką dysponowała Ania. Jedynie Gilbert i Diana, którzy byli pod wrażeniem jej talentu zamiast chichotać, czuli się jakgdyby panna Shirley przeniosła ich w miejsce akcji.
Ania skazana na samotny posiłek udała się nad strumień po swoje mleko, dziewczynki były dalej na nią obrażone, a Diana 'próbowała to załatwić'. Wyciągnęła mleko z potoku, usiadła na pieńku, a ze swojego koszyczka wyciągnęła bułeczkę, którą upiekła Maryla.
Siedziała tyłem do szkoły i podziwiając Wyspę Księcia Edwarda, zaczęła jeść posiłek. Jej włosy pieścił lekko wiatr, który pragnął zamieszkać na rudej głowie. Dziewczyna lekko zachichotała, na samą myśl, że musiałaby dzielić głowę z wiatrem.
Gdy zjadła, zaczęła cicho nucić fragment piosenki, który wymyśliła jakiś czas temu razem z Katie:
"Tak dużo rzeczy w tak krótkim czasie
Zgaduję, że w taki sposób pojawiają się wspaniałe rzeczy"*
Nie wiedziała, że za drzewem stał Blythe, który jak zahipnotyzowany, przyglądał się jej poczynaniom. Był oczarowany sposobem w jaki wymawiała, każde drobne słowo. Chciał podejść i z nią pogawędzić, więc podszedł do niej i rzucił:
— Hej!
Ania gdy zobaczyła swojego rozmówcę, uśmiechnęła się lekko, ale zauważyła, że w oknie stoją dziewczyny z klasy, więc musiała uciąć, tą rozmowę.
— Nie mogę z Tobą rozmawiać. — ucięła szybko i zaczęła zbierać swoje rzeczy, akurat zadzwonił dzwonek, więc nie dała Gilbertowi szansy na kontynuowanie dialogu.
╚»✿«╝
Gdy pan Phillips mówił coś tak nużącego, że nikt go nie słuchał, tylko wyczekiwał jedynie dzwonka oznaczającego koniec lekcji, do głowy Gilberta Blythe wpadł okropnie idiotyczny i nierozsądny pomysł.
Chłopak zaczął zbliżać się do ławki Ani, a gdy wreszcie się przy niej znalazł, położył jabłko na jej ławce, gdy zobaczył, że niewzruszona dziewczyna dalej wlepia wzrok w tablicę, zrobił coś czego żałował przez bardzo długi czas.
— MARCHEWKI! — krzyknął kpiąco, ciągnąc przy tym warkocze biednej dziewczynki. Gdy już się podnosił by wrócić na swoje miejsce, ze zwycięskim uśmiechem, na jego głowie wylądowała tabliczka panny Shirley.
— NIE ROZMAWIAM Z TOBĄ! — wykrzyczała, patrząc ze zrezygnowaniem na pęknięcie, które powstało na jej tabliczce.
— Chyba jednak to zrobiłaś. — odpowiedział ironicznie, starając się nie okazać, że uderzenie wywołało jakikolwiek ból.
Pan Phillips spojrzał wściekły na swojego najlepszego ucznia i sierotę.
— Anno Shirley wstań! — wykrzyczał do dziewczyny, wściekły jak osa. Już od rana miał okropny chumor bo Prissy go unikała i nie spędzili przerwy razem w kantorku, a wygłupy tej dwójki, wcale mu go nie poprawiły. Postanowił ukarać dziewczynę za jej nieodpowiednie zachowanie. Zaczął się zbliżac do biurka, ponieważ zamierzał wyciągnąć z niej rózgę.
— To moja wina nie Ani. — wyrzucił skruszony brunet, a nauczyciel uciszył go tylko ruchem ręki.
Ania zrobiła coś czego nikt się nie spodziewał, gdy Phillips otwierał szufladę to poprostu wybiegła z klasy, nie martwiąc się tym, że zostawia książki, koszyk z jedzeniem i reszte rzeczy, chwyciła tylko swój płaszcz, kapelusik i wybiegła, zostawiając otwarte drzwi i wszystkich w osłupieniu. Udała się na swój azyl.
Ania Shirley-Cuthbert pobiegła na Zielone Wzgórze.
Mieczyk, którym został Gilbert. Ten, który miał być chlubą i rycerzem jej ogrodu, został obsadzony chwastami. Bo tym był w tamtym momencie dla niej ten chłopiec. Chwastem, który przeszkadza w spokojnym, szczęśliwym i pięknym życiu. Mieczyk powoli dusił się przez obecność tych roślin, ale to nie ochodziło w tej chwili panny Shirley, bo pochowała przychylność nauczyciela i chęć nauki na cmentarzysku pogrzebanych nadzieji.
Avonlea dlaczego pozwoliłeś Gilbertowi sprawdzić przykrość pannie Shirley? Miał być jej rycerzem, którego zadaniem było sprawić, że wreszcie będzie spać spokojnie.
_______________
* spolszczony fragment piosenki przewodniej
_______________
Wreszcie Shirbert!
W moim odczuciu tak średniawo wyszedł ten rozdział, ale jakoś trudno było mi to obrać w słowa.
Mam nadzieję, że nie przesadziłam z tym planowaniem pogrzebu przez Ankę 😬
I wiem, że strasznie dużo razy powtarza się imię Gilberta, ale był to celowy zabieg!
A w następnym rozdziale Jo opieprza Gilberta i nie tylko, hahahh
Buziaki Daria♥️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro