♪𝚜𝚒𝚡𝚝𝚢 𝚜𝚎𝚟𝚎𝚗♪
“Jej cały świat się zawalił, a serce podeszło do gardła.”
– Babciu, nie martw się niedługo będziemy się zbierać.
– Oj, z pewnością jej przekaże. – odezwał się głęboki, nieznajomy mi głos po drugiej stronie.
Zamarłam w bezruchu, próbując złapać oddech który ugrzązł mi gdzieś w okolicy płuc.
– Kim jesteś? – z mojego gardła uleciał zaledwie cichy szept, połączony z przerażeniem. Miałam wrażenie, jakby cały alkohol ze mnie spłynął.
– Twoim największym koszmarem. – ponownie wstrzymałam oddech na kilka sekund. Tak podpisywał się nadawca w listach.
– Co zrobiłeś mojej babci? – poczułam jak łzy lecą po moich rozgrzanych policzkach.
– Jeszcze nic, ale jeśli nie wykonasz tego co ci powiem być może ta staruszka ucierpi.
– Błagam.. – wyszeptałam, powstrzymując się z ledwością od wybuchu szlochem.
– Spotkajmy się za kwadrans w firmie, w twoim gabinecie. Przyjdź sama. Tylko spróbuj powiadomić policję, a babka się przekręci nim zdążysz wejść do budynku.
– J-ja nie wiem czy zdążę..
– Oj.. doskonale wiesz, że zdążysz. Postarasz się, go kochasz babcię. Za kwadrans, do zobaczenia. – rozłączył się, a ja opadłam z płaczem na podłogę. Miałam ochotę pogrążyć się w szlochu, ale musiałam pomyśleć przez chwilę. Nie mogę nikomu powiedzieć, bo nie ocalę babci. Co on mi zrobi? Lub co chce zrobić?
Czego ode mnie oczekiwał?
– Rosie, Wszystko dobrze? – usłyszałam głos Taehyung’a zza drzwi. Westchnęłam, próbując zebrać się do kupy i otarłam łzy.
– Tak! Zaraz wyjdę, miałeś rację nie powinnam pić teraz mi niedobrze. – odparłam niechętnie.
– Rozumiem, potrzebujesz czegoś?
– Jeśli możesz to przynieś mi wody. – odchrząknęłam, pozbywając się lekkiej chrypki.
– W porządku, zaraz będę księżniczko. – odczekałam chwilę, otwierając drzwi i wychyliłam głowę za drzwi by upewnić się że mam czystą drogę do ucieczki.
Skierowałam się szybkim krokiem do wyjścia przeciskając się między tłumem tańczących do głośnej muzyki ludzi.
– Rosie, dobrze że jesteś. Szukaliśmy cię, właśnie się sprzeczamy o to czy granatowy to odmiana ciemnego niebieskiego czy czerni. – dopadł mnie totalnie pijany Hoseok.
– Hoseok, przepraszam ale nie mam teraz na to czasu wybacz..
– Ja uważam, że to czerń. – mruknął pod nosem Jin, nieco się zataczając.
– Ja uważam, że to niebieski. – uparł się Hoseok, zawieszając na moim ramieniu.
– Rozstrzygnę wasz spór, mam to gdzieś. – wyrwałam się z objęć chłopaka, udając się do wyjścia. Było mi przykro z powodu w jaki ich potraktowałam, ale inaczej by się nie odczepili a w tym momencie każdą sekunda była na wagę złota.
Wsiadłam do taksówki stojącej na postoju i roztrzęsiona wymamrotałam by mężczyzna zawiózł mnie do firmy.
Po kilku minutach wpadłam do budynku rozkojarzona, biegnąc w stronę mojego biura. Biegłam ile sił w nogach, mając wrażenie że już całkiem wytrzeźwiałam.
Wpadłam do pomieszczenia dostrzegając babcię siedzącą na kanapie w rogu, a przy jej boku jednego mężczyznę ubranego na czarno. Był raczej w średnim wieku, jego włosy gdzieniegdzie lekko osiwiałe.
– Jest i nasza gwiazdeczka. – odparł ochrypiałym głosem.
– Babciu! – podbiegłam do kobiety, zamykając ją w uścisku.
– Kochanie.. uciekaj.. – powiedziała, będąc totalnie przerażona. Podzielałam jej strach, ale udawałam że jest inaczej. Nakładałam maskę zimnej suki, udając że jestem nieustraszona.
– Nie cofnę się babciu. Nie zostawię cię, jesteś moją jedyną prawdziwą rodziną. – wtuliłam się w ciało kobiety.
– Czego od nas chcesz? – spytałam, podchodząc do niego pewnie.
Nie wiem skąd wziął się u mnie ten nagły przypływ odwagi.
– Tego czego zawsze chciałem. Imperium. – wyznał, zbliżając się do mnie. Był naprawdę niebezpieczne blisko. Wstrzymałam oddech i zacisnęłam powieki, czując jego nieprzyjemny oddech na moim policzku.
– A ty mi to dasz, słonko. – pogłaskał mój policzek. – doprawdy urocza buźka. Szkoda by coś jej się stało. – dodał, chwytając mój podbródek w dwa palce. Zacmokał widząc moją niechęć i obrzydzenie.
– Łapy precz od mojej wnuczki! – kobieta się podniosła, a on przybliżył się do kobiety zaciskając szczękę.
– Niczego ci nie dam. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Chyba się nie zrozumieliśmy, skarbie. – przyłożył nagle broń do skroni babci, a ja zakryłam buzię dłonią powstrzymując się od panicznego krzyku.
– Chyba teraz zrozumiałaś przesłanie. – opuścił dłoń z pistoletem, a ja odetchnęłam z ulgą ocierając łzy. Nawet nie wiedziałam kiedy zaczęłam płakać.
– Co mam zrobić? – byłam gotowa podjąć ryzyko by ocalić życie babci.
– Przekaż mi wszystkie udziały. Oddaj interes w moje ręce, a twoje wszystkie problemy się skończą. – powiedział spokojnym i opanowanym tonem, wskazując na dokument znajdujący się na biurku.
Miałam zrzec się praw do rodzinnego interesu. Miałam poświęcić wszystko na co tak ciężko pracowali moi przodkowie, wyrzucić to do śmietnika i ocalić życie mojej babci?
Nie mogłam mieć żadnych wątpliwości, kobieta była mi zbyt bliska. Zbyt cenna by umrzeć.
– Tik tak Rosie. Nie mamy całej nocy na rozmyślania. Chyba niezbyt zależy ci na twojej babci, co? – zwątpił w moją miłość do kobiety na co się spięłam. Nie potrzebowałam dodatkowej motywacji.
– W takim razie podpisuj! – wrzasnął, uderzając dłonią w blat drewnianego biurka. Podeszłam do niego niepewnie, spoglądając na kobietę.
– Nie rób tego.. – pokręciła głową na co odpowiedziałam pokrzepiającym uśmiechem. Chciałam jej przesłać falę spokoju, w końcu rzeczy materialne nie zastąpią mi rodziny którą i tak posiadałam już w dość okrojonej wersji.
– Nie mam wyjścia. – sięgnęłam po długopis biorąc głęboki wdech, a moją ręka zawisnęła nad kartką w powietrzu. Czy jestem gotowa wszystko stracić?
– Nie rób tego Rosie! – odskoczyłam od biurka jak poparzona będąc zaskoczona obecnością chłopaka.
– Hyunjin. – wpadłam w jego ramiona, próbując się nie rozklejać. Trzęsłam się ze strachu, chłopak potarł moje plecy wtulając mnie w swoje ciało.
– Synu, w samą porę.
– Owszem, w samą porę przyszedłem. Policja jest już w drodze. – ojciec chłopaka zdębiał.
– Słucham?
– To co słyszałeś, ojcze. Mam dość tego co robisz, już nigdy nie zrobię czegoś wbrew sobie by cię zadowolić. – ta sytuacja strasznie przypominała mi relację między mną, a moim własnym ojcem. Była dość skomplikowana i ciężka by z niej wybrnąć. Ojciec był bardzo wpływowy, wmawiał mi że bez niego jestem nikim a ja będąc niepewną siebie nastolatką ślepo wierzyłam w każde jego słowo.
– Jak śmiesz, cholerny dzieciaku! – zamachnął się na niego, ale starsza kobieta złapała za jego nadgarstek mocno go ściskając.
Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony i zakłopotany.
– Jak śmiesz podnosić rękę na swojego syna, dzieci to rzecz święta! – wrzasnęła, a ja byłam pewna że dała upust emocjom spoczywającym na dnie jej serca od lat. Miała żal do moich rodziców o to jak mnie traktowali, czułam że te słowa mają nawiązanie do mojej osoby. To było właściwie coś więcej niż przeczucie.
W oknie odbiły się światła policyjnego radiowozu, a do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk syreny.
Mój horror właśnie się kończył.
Ophelia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro