II. 𝐧𝐨 𝐦𝐞𝐫𝐜𝐲
Z okazji Mikołajek drugi rozdział ♡
Nie powiem, że się nie męczyłam, ale w końcu mam większy luz w szkole dzięki czemu mogłam to dokończyć.
Miłej lektury~
****
Od tamtej sytuacji minęły już dwa tygodnie. Zachowywali się jakby tamten wieczór nie istniał i był dziwnym wymysłem ich umysłów. Ale nie był, o czym zawsze przypominała im ledwo widoczna malinka na szyi Xandera, którą skutecznie ignorowali. Na ich nieszczęście ktoś ją przyczaił i przez pierwszy tydzień musieli męczyć się z teoriami o "nowej dziewczynie" niebieskowłosego. Dantego nawet w pewnym momencie natchnęła myśl by wydrzeć się na nich i przyznać się, że to on ją zrobił, ale powstrzymał się. Wolał to w ciszy przecierpieć chociaż bolało go, że przyjaciel mocno wkręcił się w ten pomysł o nowej miłości.
— Kurde, ale w sumie to zaprosiłbym tą Aiko na jakąś kawę. Ostatnio dobrze nam się gadało podczas projektu — rzucił luźno kiedy siedzieli na stołówce.
— Genialny pomysł! Wyślij teraz każdej dziewczynie, z którą ci się dobrze gada bukiet czerwonych róż i zrób sobie taki katalog jak w Ikei byś mógł mieć co tydzień inną — prychnął podrzucając w dłoni jabłko.
— Jesteś zazdrosny? — spytał zaskoczony — Myślisz, że jakaś laska wyrzuci Cię z mojego serca? — dodał uśmiechając się złośliwie — I masz pierdoloną racje mój przyjacielu.
— Jesteś kurwą Wayne — warknął i czując, że za chwilę jego przyjaciel może stracić kilka tych śnieżnobiałych ząbków, wstał od stołu.
Wstał dzisiaj lewą nogą, a dobiła go jeszcze "rozmowa" z ojcem, który pierwszy raz od dawna był trzeźwy. Znowu go zwyzywał od dziwek i mówił jaki to świat nie byłby lepszy gdyby się nie urodził. Byli w mieszkaniu sami, więc oczywiście musiało dojść na rękoczynów. Dante domyślał się, że nabił ojcu sporego guza na głowie, ale sam miał poobijane żebra. Szczerze liczył na to, że w końcu ten stary dziad zachleje w jakimś rowie i zdechnie. Wszyscy byliby szczęśliwsi - nawet mieszkający w ich dzielnicy menele, bo mieliby więcej wódy dla siebie w sklepach. Jednak ten trzymał się kurczowo życia sprawiając, że to należące do Dantego stawało się coraz gorszym piekłem.
Poza tym emocje i sprzeczne myśli jakie w nim od dłuższego czasu siedziały, doprowadzały go do szaleństwa. Chyba naprawdę zaczął coś czuć do Xandera, co nie było tylko braterską miłością. Nigdy się nie określał, bo zwyczajnie nie lubił siebie samego szufladkować do konkretnej grupy ludzi. Miał kilka dziewczyn wcześniej, a z kumplami od pierwszej gimnazjum rzucali w siebie sprośnymi żartami i dwuznacznymi tekstami. Jednak nigdy wcześniej nie czuł tego samego, co teraz. Chciał mieć Xandera tylko dla siebie. Powtórzyć jeszcze raz tamten wieczór i przytulać się do niebieskowłosego przez wieczność. A kolejne żarty przyjaciela o nowym związku tylko podnosiły mu ciśnienie, a małe ostre szpileczki wbijały się w jego serce sprawiając tylko ból.
Zdenerwowany opuścił stołówkę zostawiając za sobą zaskoczonego Wayne'a. Nie chciał go już dzisiaj widzieć, nikogo nie chciał. Dlatego ignorując fakt, że zostały mu jeszcze trzy godziny lekcyjne opuścił teren szkoły. Później siostra podrobi mu usprawiedliwienie od matki.
Natomiast Xander nie rozumiał przyjaciela. W końcu często sobie z tego typu rzeczy żartowali i jeszcze nigdy czarnowłosy nie wybuchł taką złością. Ale dlaczego?
Cichy głosik w głowie mówił mu, że powinien się cieszyć, że Dante jest zazdrosny, a myśli zaczęły tworzyć niebezpiecznie kuszące wizje podobne do ostatniej sytuacji w domu Capeli. Jednak jak najszybciej się ich pozbył karcąc siebie. Tamto to był jeden wybryk i głupota zrobiona w przypływie głupawki. Tłumaczenie mocno naciągane, ale niebieskowłosemu w zupełności wystarczało by uspokoić swoje emocje i stworzyć wokół siebie bezpieczną bańkę odgradzającą go od swoich emocji.
Skończył więc posiłek w samotności licząc, że czarnowłosy obrazi się na nadchodzącą lekcje historii, a potem mu przejdzie. Dlatego z nieco lepszym humorem ruszył w stronę odpowiedniej sali. Jakie było jego zdziwienie kiedy spóźniony wpadł do klasy - przeklęte pierwszaki, które palą w kabinach - i w ławce nie zauważył przyjaciela. Wtedy sobie uświadomił, że naprawdę go wkurwił.
Rzadko się kłócili. Ich relacja opierała się na wzajemnym wyzywaniu i dogryzaniu, ale w wielu kwestiach byli zgodni. Nie kłócili się o dziewczyny, kluby piłkarskie czy o to, że jeden zjadł drugiemu śniadanie. Raz jedynie doszło do rękoczynów jak Xander po roku obserwowania jak Dante coraz bardziej wnika w przestępcze środowisko, próbował go od tego odciągnąć. Nie odzywali się do siebie po tym przez miesiąc, a ich przyjaźń wisiała na włosku, ale w końcu czarnowłosy przyszedł przeprosić i przyznać racje niebieskowłosemu. Wtedy też Wayne uważniej zaczął się przyglądać działaniom chłopaka.
Dosiadł się do Montanhy, który siedział dzisiaj sam, bo Clark się pochorowała, tak twierdził bynajmniej Gregory. Plotki jednak mówiły, że dziewczynie skończył się podkład, a nie chciała pokazać swojej prawdziwej twarzy żmii. Wcale prowodyrem tych teorii nie był Erwin, który nie przepadał za blondynką i odkąd tylko dziewczyna przeniosła się do szkoły ich relacje były raczej wrogie.
Znudzony położył głowę na ławce zastanawiając się gdzie podział się Dante i jak go udobruchać. Nawet nie pokusił się o wyciągnięcie jakiegokolwiek zeszytu by chociaż udawać, że jest zainteresowany lekcją.
— Gdzie chłopaka zgubiłeś panie Wayne? — spytał nauczyciel zwracając na siebie uwagę niebieskowłosego.
— Chłopaka? — spytał głupio powodując u reszty uczniów cichy chichot.
— Pana Capelę - wyjaśnił uśmiechając się tajemniczo. Thomas Hines zaliczał się do tych "wyluzowanych" nauczycieli. Często żartował na lekcjach, nie utrudniał życia uczniom, którzy nie lubili jego przedmiotu. Był też osobą, która znała wszystkie plotki wśród młodzieży i sam chętnie się w nich udzielał.
— Kłótnia małżeńska, panie profesorze. Jutro już będzie po wszystkim - odpowiedział za kolegę Lincoln odwracając się w ich stronę.
Xander miał ochotę protestować i przy okazji wybić tamtemu kretynowi parę zębów za ten tekst, ale nauczyciel jedynie pokręcił głową mamrocząc coś o byłej żonie i zaczął prowadzić lekcję. Naprawdę już wszyscy uważali ich za parę? Rozumiał, że przyjaźnie "damsko-męskie", ale że "męsko-męska" też zaczyna obrywać? Pokręcił jedynie głową i cicho przeklinając Lincolna wrócił do poprzedniej pozycji ignorując cały świat. Albo się starał, bo jego plany pokrzyżowała mu mała karteczka, którą podrzucił mu Gregory. Spojrzał na niego podejrzliwie, ale brązowooki jedynie patrzył na tablice udając, że notuje. I tak nikt nie wierzył w to, że się stara. Przeczytał niechętnie dwie krótkie linijki tekstu, które chociaż trochę poprawiły mu humor. Nabazgrał krótką odpowiedź potwierdzającą oferując przy okazji swój dom jako miejsce spotkania.
Z Grześkiem ich relacja była dość skomplikowana. Na co dzień wszyscy myśleli, że obydwaj się zwyczajnie nie lubią. Miało to swoje ziarnko prawdy, bo w swoim towarzystwie mogli przebywać maksymalnie jeden wieczór przy sporych ilościach alkoholu by przypadkiem się na siebie nie rzucić z pięściami. Mieli podobne charaktery, które spierały się na każdym kroku. Jednak dzisiaj był ten dzień gdzie mieli gorsze humory, a zawsze lepiej zapijać swoje smutki w towarzystwie niż samemu. Wtedy przynajmniej czujecie się solidarnie.
Wayne'owi miło się zrobiło, że to właśnie Montanha zaproponował wspólne piwo, więc dlatego zaproponował swój dom, by ukryć się przed ciekawskimi spojrzeniami.
Skoro Capela ma zamiar udawać obrażoną księżniczkę to nie miał zamiaru mu tego utrudniać. Jutro wszystko wróci do normy.
****
Czarnowłosy leżał na łóżku przeglądając po raz kolejny wszystkie media społecznościowe. Prace domowe, które miał zadane odrobił, a o notatki z lekcji, z których się zerwał nie chciał się pytać. Xandera nawet nie miał po co skoro to zawsze niebieskowłosy dzień przed sprawdzianem prosił o zdjęcia z całego zeszytu, bo debil nawet nie wiedział co jutro będzie pisać. Poza tym dalej był na niego zły i chociaż było to gówniarskie zachowanie to czuł się dobrze z myślą, że Wayne skazany jest na towarzystwo innych. Jednak wtedy przed oczami pojawiała mu się sylwetka Aiko czy też innej dziewczyny i cały dobry humor ulatywał z niego jak z pękniętego balonika.
Czekał na swoją pizzę, którą postanowił zjeść razem z siostrą, która miała za niedługo wrócić do domu. To wcale nie tak, że miało to być małe przekupstwo by ta napisała mu usprawiedliwienie. Musiał się pogodzić z tym, że jedna połowa będzie posypana zielskiem, którego nienawidził. Rukola czy inna roszponka, która tylko zlatywała z pizzy i robiła syf wookoło.
Poza tym już wczoraj Monica wspominała, że wróci bardzo późno, bo znowu idzie się spotkać z "inteligentnym i przesympatycznym" mężczyzną. Dopiero po długich namowach zdradziła jego imię - Sonny Rightwill. Swoją drogą okazało się, że był komendantem. Dante jedynie modlił się, żeby go nie pamiętał.
Dwa lata temu w wakacje Xander wpadł na genialny pomysł by wejść na czyjąś posesje i popływać w basenie o pierwszej nocy. Na ich nieszczęście alurat trafili na dom komendanta i ledwo udało im się zwiać.
Westchnął cicho i odrzucił telefon na bok, ale niefart sprawił, że ten miękko odbił się od materaca i z hukiem upadł na ziemię. Przeklął cicho modląc się by na ekranie nie powstała kolejna rysa. Dzisiejszy pech nie opuszczał go ani na chwile i jęknął widząc przechodzące przez cały ekran pęknięcie. Dobrze, że jakiś czas temu zainwestował w szkło hartowane, które kosztowało decydowanie mniej niż wymiana całego ekranu. Tym razem uważając na urządzenie odłożył je na szafkę i podszedł do szafy. Dostawca powinien być za kilka minut, więc warto byłoby przygotować gotówkę.
Odkąd tylko zaczął dorabiać sobie na boku, w pokoju miał skrytkę na swoje zarobki. Znając naturę ojca, który każde zdobyte pieniądze przepijał albo przegrywał w karty, wolał chować te zarobione przez niego. Były one nie raz powodem większej kłótni w domu, ale Dante wolał by nabito mu parę siniaków niż by oddać temu alkoholikowi gotówkę. Dlatego razem z Xanderem i z lekką pomocą Madeline w szafie na ubrania porobili parę dziur w tylniej ścianie, gdzie czarnowłosy trzymał banknoty. Przez te cztery lata nazbierało ich się trochę, a poświęcone miały być w większości na studia.
Wyciągnął odpowiednią sumę upewniając się, że wszystko jest szczelnie zamknięte poszedł do kuchni.
Mimo porannej szarpaniny wszystko było na swoim miejscu. Jednak było tu chłodno i smutno mimo iż za oknem świeciło Słońce. Dante prychnął odkładając pieniądze na blat kuchenny, a sam sięgnął do lodówki po energetyka. Kochał siostrę i mamę, ale nienawidził tego miejsca. Nic dobrego go tutaj nie spotykało. Jedynie krzyk, wyzwiska, ból i płacz. Najchętniej by się stąd wyniósł w cholerę, ale nie mógł przecież zostawić pod "opieką" tego alkoholika dwóch bezbronnych kobiet. Odkąd tylko podrósł, a z Wayne'm przypakował na siłowni zaczął stawiać się ojcu. Wcześniej jak miał tylko kilka lat był zbyt wątłej postury i przerażony by powstrzymać ojca przed biciem matki i siostry. Jednak teraz przyjmował każdą obelgę i uderzenie ciesząc się, że chociaż one nie cierpią.
Jego przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. Odłożył puszkę i zgarniając znowu banknoty podszedł do drzwi. Kiedy je otworzył jego oczom ukazał się chudy młody mężczyzna o dziwnie szczurowatej twarzy. Po czole spływał mu pot, a sam wyglądał jakby za chwile miał wyzionąć ducha. Nie wdając się w zbyt długie dyskusje Dante odebrał pudełko z, o dziwo ciepłym plackiem i zapłacił dając dostawcy napiwek. Ten jedynie się ucieszył i życząc mu smacznego zbiegł po schodach mijając zaskoczoną brunetkę.
— Naprawdę? Pizza? — prychnęła wchodząc do przedpokoju krytycznie patrząc na brata.
— Połowa jest z twoją ulubioną rukolą, pomidorkami i kurczakiem — odparł idąc do kuchni.
— Czy ktoś w końcu wysłuchał moich modłów i cię podmienił na lepszy model? — spytała z entuzjazmem siadając przy stole.
— Masz mi usprawiedliwienie napisać za dzisiejsze trzy ostatnie lekcje — stwierdził podając jej talerz i samemu zajmując miejsce na przeciwko niej.
— No i wrócił stary wyzyskiwacz — jęknęła odrywając kawałek — Ale dobrze wiesz jak mnie kupić — dodała z uśmiechem biorąc duży gryz.
Capela jedynie pokręcił głową i sam zabrał się za jedzenie. Zaczęli rozmawiać o dniu minionym w szkole. Narzekali na ilość sprawdzianów, wkurzających nauczycieli, a Madeline jak nakręcona mówiła o nowej dziewczynie w klasie. Z tego szybkiego monologu Dante wyłapał tyle, że miała na imię Nina i była strasznie sympatyczną, rozgadaną dziewczyną. Brunetka od razu też zaczęła mówić jakby to się jej brat nie dogadał z jej nową koleżanką. Mieli według niej podobne zainteresowania. Czarnowłosy uśmiechnął się pod nosem mówiąc, że przecież może ją zaprosić do nich.
Jednak przyjemną atmosferę przerwały głośne śmiechy dochodzące z przedpokoju. Obydwoje niepewnie spojrzeli w tamtą stronę, kiedy do pomieszczenia wszedł ich podpity ojciec w towarzystwie kilku kolegów w bardzo podobnym stanie. Dante zacisnął szczękę widząc wśród nich dużo młodszego od reszty mężczyznę, którego ciało praktycznie w całości pokrywały czarne tatuaże. Większość ludzi mówiło na niego "Czacha" - Dante uważał ten pseudonim za naprawdę kiczowaty i godny gimnazjalisty. Jednak idealnie odwzorowywał wygląd jak i charakter mężczyzny. Był to nie za wysoki, kościsty mężczyzna, który tatuaży nie miał tylko na twarzy. Specjalizował się w "pożyczkach", których udzielał zapijaczonym ludziom podczas gier hazardowych, by później jako dług móc terroryzować rodzinę. Naprawdę nieprzyjemny gość, któremu Dante raz obił mordę za to, że przystawiał się do Madeline. Od tej pory jeszcze bardziej za sobą nie przepadali, mimo iż młodszy pracował dla niego przez jakiś czas.
Wstał i nic nie mówiąc kazał siostrze zawijać się do pokoju. Ta tylko zabrała swoje rzeczy oraz pudełko z plackiem i nie patrząc na "gości" pobiegła do pokoju. W tym czasie głowa rodziny podeszła do szafki wyciągając z niej kolejną butelkę wódki jak i talię kart.
— Co to za ludzie? — spytał wściekły dziewiętnastolatek widząc, w którą to stronę zmierza. A obecność głównego pożyczkodawcy w dzielnicy wcale nie napawała go optymizmem.
— Zaprosiłem do siebie znajomych na karty. Dawno nie rozmawialiśmy — prychnął odkładając rzeczy na stół.
— Dante nie przejmuj się — wtrącił się Czacha podchodząc do czarnowłosego — Z Twoim tatą musimy załatwić sprawy dla dorosłych, które na razie nie muszą zaprzątać twojej główki — dodał przymilnie obejmując go ramieniem.
— Odpierdolcie coś, a osobiście wylecicie przez okno z połamanymi karkami — warknął wyrywając się z uścisku i ruszył w stronę swojego pokoju.
Widział kątem oka, że pozostała dwójka chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała ich ręka szefa. Dante jedynie zaczął przeklinać cały świat, że zesłał mu takiego ojca, który w dupie ma, że właśnie zsyła na siebie jak i swoją rodzinę kolejne problemy.
Zamknął się w pokoju i ponownie rzucił się na łóżko chowając twarz w poduszkę. Chciał coś zniszczyć, komuś przyłożyć i płakać. Czuł się bezsilny wobec nieodpowiedzialności ojca, a z konsekwencjami jego działań to właśnie jemu przyjdzie się mierzyć.
— Brakuje mi ciebie — mruknął sennie wtulając się w poduszkę przypominając sobie, że przy Xanderze wszystkie problemy wydawały się błahe. W końcu razem byli niepokonani.
****
— HA! Rozjebany — krzyknął niebieskowłosy wygrywając po raz piąty w wyścigi samochodowe.
— Oszukujesz pizdo i tyle — prychnął brunet biorąc łyk piwa.
— To ty po prostu prowadzić nie umiesz Monte — odparł ze śmiechem wyłączając grę z zamiarem szukania jakieś innej.
Siedzieli w pokoju niebieskowłosego z sześciopakiem piwa, który kupili po szkole. Plan był prosty - zwykły męski wieczór spędzony przed konsolą. W trakcie narzekali na swoje życia. Xander wytłumaczył "nie tak fascynującą dramę jak się wszystkim wydawało" szatynowi, który właśnie ją tak nazwał. Gospodarz dowiedział się, że spekulacje były tak abstrakcyjne, że nie raz miał ochotę wyskoczyć przez okno. Dowiedział się, że według pierwszoklasistek pokłócili się o jedną z nich. Oczywiście tego typu dziewcząt było z siedem więc traciły na wiarygodności. Klasa, do której chodził chłopak Gregory'ego twierdziła, że powodem wybuchu złości Capeli była naciągnięta struna cierpliwości, która ostatecznie pękła. Po dłuższym zastanowieniu Xander stwierdził, że każdy w tym wszystkim mówił ziarnko prawdy, które składało się w całość. Może naprawdę męczył ciągłym gadaniem o Aiko? Nie no, nie mogło być tak źle.
— Jak ci się układa z Knucklesem? Ostatnio patrzy na ciebie jakbyś mu spalił dom, wymordował rodzinę, a kota nakarmił najtańszym ścierwem ze sklepu — spytał przeglądając płyty z grami.
— A nic mi kurwa nie mów — westchnął ciężko opróżniając do końca puszkę — Obraził się, bo pomogłem Mii z pracą domową. Zobaczył nas w bibliotece Bart, który powiedział to Speedo, a ten powiedział Vasquez'owi, potem gdzieś zaplątał się Labo, który podsłuchał tamtych, by przeszło to przez usta Davida, a następnie przez Carbo do Erwina — wytłumaczył wściekły zgniatając puszkę.
Xander parsknął słysząc cały łańcuszek informacyjny. Domyślał się, że pewnie gdzieś między Davidem, a Carbo doszło parę szczegółów, które nie miały miejsca, a mocno wpłynęły na wrogi stosunek siwowłosego do swojego chłopaka. Mimo iż minęło już ponad pół roku od oficjalnego ogłoszenia związku między dwoma największymi ego topami w szkole, to David nadal żył czystą nienawiścią do Montanhy. A zaczęło się na początku drugiej klasy kiedy to nauczyciel przyłapał Glikenly'ego na mazaniu flamastrami po szafkach. Hasła były nieprzychylne wielu nauczycielom jak i kilku uczniom, w tym Grzesiowi. Dlatego też od razu na niego wściekł się David i dogryzał mu za każdym razem. Problem polegał na tym, że Montanhy tamtego dnia nie było nawet w szkole, bo był zawieszony wraz z Hankiem za wypuszczenie małp podczas wycieczki do ZOO.
— Wybaczy ci. Zawsze tak robi — stwierdził klepiąc go pokrzepiająco po ramieniu — Kup mu czekoladki czy misia, odwal romantyczną kolacje i BOOM!
— Na razie cieszy się, że Mii nie było dzisiaj w szkole. Nawet się ze mną przywitał — mruknął rozbawiony kręcąc głową — A ty kiedy odwalisz romantyczną kolację Capeli?
— Ja? Proszę cię, wolę się stołować u jego mamy. Nawet nie wiesz jaki zajebisty jabłecznik robi — rozmarzył się wybierając najnowszą część Fify.
Gregory jedynie westchnął zrezygnowany. Bolało go, że jego znajomi są AŻ TAK ślepi i nie widzą, że darzą siebie naprawdę pięknym uczuciem. Wszyscy czuli napięcie jakie czasem między tą dwójką powstawało, ale oni jakby byli ślepi. No może ostatnio u Capeli coraz częściej widział delikatny rumieniec czy dłużej zawieszone spojrzenie na niebieskowłosym. Już nawet zakłady powstały kiedy w końcu się zejdą. W takim tempie przegra, bo postawił na imprezę sylwestrową. A on nie lubił przegrywać.
Zaczął się zastanawiać czy on i Erwin wyglądali podobnie. Bo jeśli tak to nie dziwi się czemu ich znajomi się wkurzali widząc ich razem. Westchnął ciężko i skupił się na wyborze drużyny. Teraz zetrze z twarzy tego debila ten kpiący uśmieszek, a potem zastanowi jak ułatwić tej dwójce w zrozumieniu swoich uczuć.
****
Za oknem zrobiło się ciemno kiedy do Dantego zaczęły dochodzić przytłumione rozmowy z kuchni. Niechętnie poniósł głowę i sięgnął po telefon sprawdzając godzinę. Dochodziła północ co lekko zaskoczyło nastolatka. W weekend zazwyczaj kładł się dopiero o pierwszej, a nawet drugiej. Dzisiaj jednak padł jak mucha. Prawdopodobnie musiał odespać cały stres. Podniósł się do siadu i poprawiając lekko pogniecione ubrania. Jednak kiedy usłyszał krzyk Madeline z kuchni rzucił się w tamtą stronę.
Przy stole siedziało kilku nowych mężczyzn, którzy ewidentnie za dużo wypili. Świadczyły o tym puste butelki po wódce i puszki piwa, które walały się po podłodze. Na stole leżały karty, banknoty o różnym nominale oraz pełna popielniczka, z której wysypywały się pety. Kątem oka nawet zauważył, że drzwi od łazienki są otwarte, a nad muszlą pochyla się kolejny "znajomy" ojca. Jednak nie to sprawiło, że miał ochotę wywalić stąd wszystkich, a głównego winowajcę udusić.
— No to co Capela? Skoro nie masz hajsu na granie to może założymy się o twoją córeczkę? — zaśmiał się Czacha trzymając wystraszoną brunetkę — Przecież i tak za niedługo będzie musiała zapracować na spłatę twojego wciąż rosnącego długu — dodał uśmiechając się jadowicie w stronę siedzącego na kanapie mężczyzny, który wyglądał na strasznie znudzonego.
— W tym momencie masz ją kurwa puścić — warknął czarnowłosy zwracając na siebie uwagę zebranych.
— O! Braciszek wyszedł — prychnął mężczyzna — Wybacz Dante, ale takie prawo ulicy! Zabieram co moje — stwierdził obejmując ramieniem Madeline. Ta jedynie zacisnęła oczy i cała się spięła.
— To zagrajmy jak to sam zaproponowałeś — mruknął i zajął wolne miejsce — Jeśli wygram uregulowane będą wszystkie długi. Jednak jeśli ty wygrasz będę dla ciebie pracować, tym razem cały czas i będę na każde twoje zwołanie — powiedział zbierając karty.
Może starszy Capela nie umiał grać w karty, ale za to młodszy nauczył się różnych sztuczek. Lata obserwacji rozgrywek jak i samodzielna nauka miały się teraz na coś przydać. Niby ryzyko było spore, w końcu Czacha mógł się nie zgodzić. Jednak Dante znał jego naturę, która kochała wyzwania. Poza tym byłoby to zdecydowanie lepsze ośmieszenie niż zwykłe "Przyszedłem i zabrałem co moje". Będzie mógł się przechwalać jak zniszczył kolejną rodzinę.
I tak jak przewidywa, Czacha z uśmiechem zajął miejsce, a reszta gości odsunęła się na boki szepcząc między sobą. Od razu wybrali najzwyklejszego na świecie pokera. Dante mimo iż na zewnątrz wyglądał na spokojnego to w środku denerwował się bardziej niż przed jakimkolwiek sprawdzianem. Stawka była wysoka. Rozdał karty i modląc się do wszystkich znanych mu bogów, bóstw i innych dziadostw spojrzał w swoje karty.
Rozgrywkę czas zacząć.
****
— Ja pierdole — odetchnął z ulgą patrząc na rozrzucone na stole karty.
Wygrał mimo początkowych strat. Grali dobre czterdzieści minut w trakcie, których zwycięstwo było raz po jednej, a raz po drugiej stronie by ostatecznie wylądowało po tej należącej do Capeli. Głupie szczęście sprawiło, że miał lepszą rękę od przeciwnika. Gdy Czacha wyrzucił "karetę", Dante omal nie zaczął tańczyć z radości wiedząc, że jego Straight Flush jest wyżej w hierarchii.
Z uśmiechem spojrzał na załamanego, a zarazem wkurwionego mężczyznę, który mamrotał pod nosem ciche "Jak?!" i "Jebany gówniarz". Odchylił się do tyłu i posłał szeroki uśmiech w stronę Madeline, która przez cały ten czas stała w koncie obgryzając paznokcie ze stresu. Teraz jednak odwzajemniła słabo uśmiech i niepewnie podeszła do brata mając nadzieję, że koszmar dzisiejszego dnia wreszcie się skończy.
— No to co? Wygrałem Czacha, więc długu nie ma — stwierdził zakładając ręce na torsie.
— Ty jebany chuju! Na pewno oszukiwałeś! Jesteś w końcu małą, nic nie znaczącą kurwą! — wrzasnął łapiąc go przez stół za koszulkę i zmuszając do wstania — Nie ma kurwa opcji, że nie zapłacicie mi tych pieniędzy — warknął przez zaciśnięte zęby.
— Taka była umowa. Zgodziłeś się na nią — odparł spokojnie — Więc się przestań drzeć i kulturalnie z kolegami zapraszam za drzwi. Koniec imprezy — dodał lodowato.
Czacha zacisnął szczękę i powoli obszedł stół zatrzymując się na wysokości czarnowłosego. Reszta mężczyzn zaczęła się zbierać bełkocząc o fenomenalnej rozgrywce. Po chwili został Czacha wraz ze swoimi kolegami. I w momencie gdy Dante chciał ponowić groźbę o opuszczenie mieszkania, mężczyzna zamachnął się i przywalił mu w nos. Lekko oszołomiony nastolatek poleciał do tyłu wywalając się razem z krzesłem.
Nie spodziewał się ataku i nawet nie zdążył zarejestrować, że starszy mężczyzna okładał go w tym momencie pięściami. Próbował się bronić, ale w takiej pozycji zadanie było mocno utrudnione. Gdzieś w tle słyszał krzyki Madeline, która próbowała wyrwać się pozostałym. W pewnym momencie Czacha się zmęczył, a jego częstotliwość ataku zmalała. Dante wykorzystał okazję i z całej siły przywalił mu w szczękę, a następnie w nos. Mężczyzna odsunął się łapiąc za złamany nos, a czarnowłosy wmierzył mu kolejne ciosy w głowę ogłuszając go przy okazji. Czacha poleciał wpół przytomny do tyłu i leżał w bezruchu na podłodze. Teraz to Dante miał przewagę i mógł okładać go do woli. Podniósł się nieudolnie i rozbieganym wzrokiem szukał potencjalnych przeciwników, którzy teraz ze złością zmierzali w jego stronę. Ostrożnie sięgnął po szklaną butelkę leżącą obok. Był on sam na trzech facetów z czego jeden leżał na podłodze i szukał złotego zęba. Tamci byli zdecydowanie więksi, ale i powolniejsi - musieli coś brać w trakcie gry, bo ich źrenice były wielkie jak spodki. Musiał jedynie ich oszołomić, zabrać siostrę i spierdalać. Ojca miał w dupie. Był pewny, że ten poszedł schować się do kibla w momencie gdy wszyscy wyszli.
Zaatakowali na raz - najpierw cios z prawej przez co nie zablokował uderzenia w lewy bok. Czarnowłosy zamachnął się i z całej siły przywalił w ogoloną na zapałkę głowę. Mężczyzna opadł na podłogę, na którą zaczęła kapać krew. Odłamki szkła poraniły skórę. Miał mało czasu, ponieważ Czacha w końcu postanowił zebrać swoją szczękę z podłogi. Jednak okazało się, że ostatni przeciwnik widząc czystą furię w oczach nastolatka zląkł się i odsunął się posłusznie pod ścianę. Dante jedynie splunął mu krwią pod buty i podszedł do Madeline. Dziewczyna była biała jak ściana i jedynie ściskała w dłoń telefon jakby nagrywała całe zdarzenie. Nie zwrócił na to większej uwagi i łapiąc ją za rękę powiedział tylko jedno.
— Spierdalamy.
Wybiegli z mieszkania, które wyglądało jak pobojowisko przy akompaniamencie krzyków Czachy. Capela zdążył jeszcze z wieszaka zgarnąć jakąś bluzę, bo jednak pogoda nie była odpowiednia na zwykły podkoszulek. Poza tym warto było jakoś zasłonić zakrwawioną twarz. Zbiegali po schodach na złamanie karku ignorując czy przypadkiem kogoś nie obudzą. Kiedy w końcu znaleźli się na ulicy zaczęli biec w stronę centrum. Musiało to z boku wyglądać dziwnie. Przerażona dziewczyna, a za nią starszy chłopak, który wyglądał jakby dopiero co od rzeźnika wyszedł. Czuł, że jutro jego twarz będzie przypominać dorodną śliwkę. Krew ciurkiem leciała mu z nosa oraz innych powstałych rozcięć. Mimo bólu biegł dalej co jakiś czas rozglądając się czy nikt ich nie goni.
— Dante, gdzie mamy biec? — spytała oddychając ciężko brunetka — Cholera! A jak mama wróci? Jak ty wyglądasz?! Powinniśmy iść do szpitala, na policje-
— Stop, najpierw łapiemy autobus by być w bezpiecznym miejscu, a potem dzwonimy do mamy — przerwał jej i zaczął iść w stronę przystanka.
— Mam nadzieje, że na szpital — westchnęła ciężko równając z nim krok.
— Nigdy w życiu. Mam własną pielęgniarkę — odparł zarzucając kaptur bluzy na głowę, by nie straszyć przechodniów.
— CZY CIEBIE JUŻ DO KOŃCA POPIERDOLIŁO?! JEST PRZECIEŻ DRUGA W NOCY!
Capela odparł jedynie słabym śmiechem i spojrzał na rozkład jazdy. Na szczęście za chwilę miał przyjechać autobus, który praktycznie podwiezie ich pod dom pewnego kretyna.
****
Xander leżał na kanapie w salonie, kiedy Montanha grzebał w jego lodówce w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Okazało się, że tak przyjemnie im się gadało, że szatyn postanowił zostać na noc. Rodzice nie mieli nic przeciwko - byli raczej zdziwieni, że nie jest to Capela. Dlatego teraz skończyli rozwaleni w solnie, z którego był bliżej do kuchni po jedzenie i oglądali akurat lecący w telewizji mecz koszykówki. Korzystali z tego, że jutro jest wolne.
— Zróbmy tortille — stwierdził Gregory widząc pełną lodówkę.
— Chłopie jest druga w nocy i matka mnie zabije jak jej coś odpierdolimy w kuchni — westchnął ciężko odwracając się w jego stronę — Mówiłem, że powinniśmy zamówić pizzę.
Szatyn chciał coś odpowiedzieć, ale wtedy usłyszeli dobijanie się do drzwi. Najpierw spojrzeli na siebie zaskoczeni, a następnie na zegar wiszący obok półki z książkami. Dochodziła trzecia w nocy, a przecież kto normalny postanowiłby im złożyć wizytę. Ponownie usłyszeli pukanie, a raczej walenie w drzwi. Wayne otrząsnął się z szoku i podszedł do drzwi nawet nie patrząc przez wizjer. Otworzył je na oścież i w tym samym momencie ktoś na niego poleciał. Od razu złapał bezwładne ciało i zaskoczony zdał sobie sprawę, że był to Dante. Wszędzie rozpoznałby tego kretyna, mimo iż ten teraz miał na głowie kaptur. W drzwiach stała Madeline, która jedynie westchnęła ciężko, a jej wzrok zdradzał, że jest zmęczona.
— Wybacz... czarno przed oczami mi się zrobiło — mruknął cicho Capela, który próbował stanąć na własnych nogach.
— Potem ci wpierdolę za to, że nie poszedłeś do szpitala — warknął wściekły i pomógł mu wejść w głąb przedpokoju — A ty młoda? Potrzebujesz pomocy? — spytał odwracając głowę ku dziewczynie.
Brunetka jedynie pokiwała przecząco głową mówiąc coś o szklance wody. Xander wiedział, że nie musi jej mówić, że ma czuć się jak u siebie i zajął się swoim przyjacielem, który raz za razem mu odlatywał. Był wściekły. Nie na to, że wbili mu o prawie trzeciej do domu. Fakt tego, że znowu jego przyjaciel wkopał się w jakieś dziwne akcje, a mu nie udało się go powstrzymać. Cieszył się z tego, że przynajmniej przyjechali do niego i są teraz bezpieczni. W wejściu do salonu stał Monthana, który przyglądał się wszystkim mocno zdziwiony. Jednak widząc dziewczynę uśmiechnął się szarmancko i zaproponował herbaty. Wayne jedynie przewrócił oczami zaciągając przyjaciela do łazienki dla gości. Nie był pewny czy mówiąc, że zostawia dziewczynę w dobrych rękach mówìłby prawdę.
Posadził go na ubikacji i gwałtownie ściągnął mu kaptur z głowy. Zacisnął zęby powstrzymując się od kąśliwej uwagi. Nos na szczęście nie był złamany, a przecięcia nad brwią, policzku i wardze zasklepiły się tworząc małe ranki. Cała twarz pokryta była ciemną krwią, a mimo wszystko czarnowłosy nadal delikatnie się uśmiechał. Jego dłonie też wołały o pomstę do nieba, a knykcie były lekko zdarte. Wyglądał jakby brał udział w jakieś bijatyce kiboli.
— Paskudnie wyglądasz — mruknął i odwrócił się w poszukiwaniu apteczki.
— Wiem, nie musisz mi przypominać — odparł słabo opierając głowę o chłodne kafelki za sobą. Czuł się jakby ktoś wiercił mu wkrętarką w czaszkę. Powoli i na dodatek tępym wkrętem.
Wayne jedynie prychnął i w końcu znalazł spore plastikowe pudełko pełne różnych leków, bandaży i innych przydatnych rzeczy. Ojciec jako lekarz był przewrażliwiony na punkcie rzeczy przydatnych podczas udzielania pierwszej pomocy więc praktycznie gdzie by się człowiek nie znalazł, gdzieś obok na pewno była chociażby mała apteczka. Teraz było to naprawdę przydatne.
Kucnął przed przyjacielem i najpierw postanowił zmyć tą całą krew. Nie było to łatwe zadanie, bo Dante ciągle odchylał głowę na boki. Zachowywał się jak na haju ciągle się chichrając i celewo przeszkadzając. W końcu niebieskowłosy się wkurzył i złapał go mocno za policzki powstrzymując go tym samym od jakiegokolwiek ruchu. Siedzieli obydwaj w ciszy rozmyślając o wszystkim i o niczym. Xander chciał tylko dowiedzieć się kto postanowił podnieść rękę na czarnowłosego i osobiście spuścić mu lanie. Gotowało się w nim na myśl, że mogło się to skończyć dużo gorzej niż na kilku obtarciach i siniakach. Natomiast Dante znowu wariował, a jego myśli niebezpiecznie schodziły na tor, którego unikał od tylu dni. Byli tak blisko - wystarczyło się tylko delikatnie pochylić i znowu poczułby smak jego ust. Jednak Xander był zbyt zajęty naklejaniem plastrów na jego twarzy by zauważyć tą iskierkę pożądania.
Wayne w końcu skończył składać do kupy twarz przyjaciela. Posmarował ją jeszcze jakąś maścią kojącą i wszystko było skończone. Jak na to, że nie ma żadnych zdolności manualnych efekt wyszedł nie najgorszy. Wstał prostując plecy, które mimo zaledwie kilku minut w pochylonej pozycji strasznie go bolały. Starość nie radość jak to mówią, a dziewiętnaście lat to już wiek emeryta.
— Kto cię tak urządził? — spytał wrzucając czerwone waciki do kosza.
— Znajomi ojca o ile mogę ich tak nazwać. Ograłem jednego w pokera, alurat tego najbardziej portwczego — odparł wzdychając ciężko — I sorry, że tak ci wbiłem i przerwałem miły wieczór z Monte. Jestem w szoku, że jeszcze obydwaj żyjecie, a ten dom jest w idealnym stanie — dodał dotykając delikatnie plastrów na twarzy.
— Zamknij już kurwa mordę i mnie nie wkurwiaj — warknął czochrając go po włosach — Obiecałem ci dawno temu, że mój dom zawsze stoi dla ciebie otworem. Ktoś czasem ciebie też musi uratować — mruknął przeczesując chwile końcówki.
Uśmiechnęli się do siebie słabo. Przemilczeli fakt sprzeczki na stołówce, niektóre sprawy trzeba było zostawić na później. Obydwaj się cieszyli, że są tu razem. Był to też kolejny dowód na to, że bez siebie nie przeżyją nawet kilku godzin. Bynajmniej tak było w przypadku Capeli, któremu zrobiło się dużo cieplej na sercu kiedy Wayne zamknął go w szczelnym uścisku. I wtulając się w niego w końcu sam przed sobą to przyznał. Kochał Xandera - nie jak przyjaciela czy brata z innej rodziny. Dażył go tą przesłodką miłością, którą wypierał tyle czasu. Tym samym uczuciem, które powoli pukało również do serca niebieskowłosego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro