Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V. 𝐢'𝐦 𝐬𝐨 𝐟𝐮𝐜𝐤𝐢𝐠 𝐦𝐞𝐬𝐬𝐞𝐝 𝐮𝐩

Irvine 16.04.2014

Dante siedział na jednym z kartonów i patrzył jak Adam wydaje polecenia swoim pracownikom rozdając torby z brudną gotówką. Niby nie musiał tu być, ale już od dłuższego czasu interesowało go to jak wygląda taka grupa od wewnątrz i w końcu wybłagał takie wyjście u mężczyzny. Minął już prawie rok odkąd u niego zamieszkał i stał się on nieprawnym opiekunem dla niego. Chłopak nie miał na co narzekać i wiele razy dziękował siłom wyższym za postawienie na jego drodze Adama. Mężczyzna naprawdę obiecał, że o niego zadba jak i jego bezpieczeństwo. Sprawił, że Dante zaczął realnie widzieć swoje dobre strony i powoli odbudowywali wspólnie jego poczucie własnej wartości. Czas spędzony z Adamem sprawił, że koszmary jak i wspomnienia naprawdę udało mu się w końcu zamknąć w skrzynce z napisem "PRZESZŁOŚĆ" i cieszyć się życiem nastolatka. Chodził do szkoły, w której naprawdę dobrze mu szło. Nie był wybitnym uczniem, ale zaznaczając fakt, że nie chodził do niej przez prawie trzy lata, które nadrobił w niecałe trzy miesiące to naprawdę te trójki i czwórki były dobrymi ocenami. Miał kilku znajomych, z którymi wychodził raz na jakiś czas na miasto. Niby nic nadzwyczajnego, ale zawsze miła odmiana w porównaniu do dręczenia w szkole czy samotności na ulicy.
I mimo iż nikt nie przymuszał go do działania w grupie przestępczej to z własnej woli pomagał na tyle ile pozwolił mu Wallace. Czasem przenosił paczki do klientów lub odbierał torby z podejrzaną zawartością od jeszcze bardziej podejrzanych typów. Nigdy do nich nie zaglądał i bezpiecznie oddawał swojemu opiekunowi albo jednej z jego zaufanych osób. Dziwnie fascynował go ten świat i chciał poznać jak najwięcej jego zakątków. W końcu Adamowi jakoś udało się zorganizować grupę ponad czterdziestu osób w taki sposób, aby policja i inne mafie im nie zagrażały. Wszyscy współpracownicy byli najzwyklejszymi ludźmi, którzy mieli własne rodziny i normalne życie. Nie musieli babrać się w takiej robocie, jednak oni stwierdzili, że jest to najlepsza opcja na dorobienie sobie.

Kiedy Wallace skończył swój wykład kiwnął w stronę mężczyzny, który przewodził pralni pieniędzy i gestem ręki wskazał by ci porozmawiali na osobności. Capela natomiast siedział dalej i kiedy tylko obydwaj zniknęli za drzwiami, ostrożnie podszedł do jednego ze stanowisk. Zainteresowany zaczął przyglądać się pewnemu brunetowi o ciemnych oprawkach, który popijał energetyka i szybko wpisywał tylko sobie znane komendy. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że jest obserwowany przez nieodpowiednią osobę na co Dante uśmiechnął się kpiąco. Jeśli oni na nic nie reagowali to łatwo dałoby się tutaj zakraść, wymordować ich wszystkich i zabrać wszystkie pieniądze. Spojrzał kątem oka na wszystkie drzwi i okna w pomieszczeniu rozumiejąc czemu pracze czuli się bezpiecznie. Byli otoczeni grupą ochroniarzy, którzy chodzili z długą bronią, a sami mierzyli po prawie dwa metry. Prywatna ochrona, która sprawiała, że pracownicy w 100% mogli skupić się na pracy. Naprawdę fascynujące.

- Nie powinieneś się młody tym interesować - mruknął brunet nie odwracając wzroku od jasnego ekranu - Nie chcemy by Adam pomyślał, że namawiamy jego dzieciaka do prania gotówki - dodał klikając na klawiaturze przycisk "ENTER".

- I tak nic z tego nie rozumiem, więc raczej przypału nie będzie - stwierdził wzruszając ramionami.

- A myślałeś, że jak wygląda taka pralnia? - spytał rozbawiony okularnik obracając się w jego stronę na obrotowym krześle - Że mamy pralki i tam wrzucamy hajs?

- Nie jestem aż tak naiwny, ale nie sądziłem, że będzie tu masa komputerów. Przypomina to raczej kopalnię bitcoinów niż miejsce gdzie pierze się pieniądze - odparł szczerze patrząc na bruneta.

Mężczyzna jedynie zmrużył podejrzliwie oczy i ruchem ręki przywołał chłopaka do siebie. Czarnowłosy podszedł bliżej, gdy okularnik podał mu mały taboret. Usiadł, a w tym czasie jego towarzysz wziął torbę, w której znajdowała się oznaczona gotówka. Odwrócił się z powrotem do młodszego kładąc sobie torbę na kolanach.

- Teraz słuchaj uważnie młody. Ty sam chciałeś bym ci opowiedział i trułeś mi o to dupę, jasne? - spytał, a Dante przytaknął głową, a mężczyzna otworzył czarny materiał i wyciągnął plik banknotów - To co jest w torbie to oznaczona gotówka, która nie jest w legalnym obrocie pieniędzy. Czyli jak pójdziesz z nią do sklepu to nie kupisz sobie gum czy chipsów, bo jest nieopodatkowana i zdobyta w nielegalny sposób. Takie pralnie jak ta nasza sprawiają, że nadajemy jej legalności w oczach banków przez co możemy sobie swobodnie ją wykorzystywać. Jasne do tej pory?

- Raczej tak - odparł patrząc na gotówkę.

- Świetnie. Sam proces prania pieniędzy składa się z trzech najważniejszych etapów - zaczął odkładając torbę, ale dalej w dłoni trzymał plik - Pierwszym, a zarazem najniebezpieczniejszym dla nas etapem jest umieszczenie gotówki w banku. Wykorzystujemy do tego różne rachunki z legalnych biznesów, nocne trezory czy weksle. Czasem w krytycznych momentach fałszujemy faktury. Wszystko po to, by nie spotkać się z pracownikami banku, którzy z łatwością nas wykryją jeśli się ich nie przekupi. Nie mogą oni zobaczyć sami gotówki na oczy - wytłumaczył odkładając pieniądze do torby - Drugi etap, który dzieje się w tej przykładowej pralni to zatajenie pochodzenia pieniędzy. W ten sposób ciężko jest odnaleźć źródło pochodzenia tej gotówki, czyli nas samych. W tym celu wykorzystuje się przeprowadzanie na tych pieniądzach różnych transakcji, zmienianie ich waluty, skupywanie klejnotów i złota, dyskretne inwestowanie i sprzedaż aktywów. Działamy na małych sumach, które w ciągu jednego dnia mogą przebyć pół kontynentu, by na następny dzień zostały zainwestowane w fałszywe akcje. Tam poleżą z tydzień, by na koniec każdy z nas mógł zabrać rodzinę na obiad do dobrej restauracji. Za pieniądze, które jakiś czas wcześniej nie miały żadnej wartości według państwa. Wspaniałe prawda?

Dante patrzył na niego zdziwiony, ale i zaintrygowany. Było to coś tak abstrakcyjnego, ale natomiast też tak realnego, bo w końcu widział tych wszystkich ludzi pracujących nad tym. Ciężko mu było to przyswoić, ale wierzył w każde słowo jakie zostało mu powiedziane. Stwierdził też, że jest to chyba jak na razie najbezpieczniejsza opcja zdobywania nielegalnie pieniędzy o jakiej słyszał. W końcu sam możesz otworzyć taką pralnię, inni ludzie przychodzą do ciebie byś za nich zrobił brudną robotę, ty bierzesz jakiś procent, a i tak jesteś ciężki do wykrycia. W szczególności jeśli działasz rozmyślnie. Wpłacasz małe kwoty, ale z wielu kont o różnych porach i tak działasz nimi.

- Niesamowite jak to działa - szepnął, a mężczyzna przed im się uśmiechnął szeroko - Miałeś kiedyś sytuacje podbramkową gdy prawie cię złapali? - spytał ciekawsko.

- Raz, ale to było na samym początku jak działałem sam jeszcze. Miałem gorszy sprzęt i zacząłem obracać za dużą ilością pieniędzy, a biznesu żadnego nie miałem. Bank od razu zauważył skok i powiadomił policję. Ledwo się wybroniłem. Nauczka na następne lata, która pozwoliła mi zacząć pracować tutaj - odpowiedział odwracając się z powrotem w stronę komputera i bez słowa wrócił do pracy.

Czarnowłosy jedynie cicho podziękował i wrócił na swoje poprzednie miejsce w głowie wciąż mając słowa bruneta. Dosłownie ten temat zaczął go tak jarać, że chciałby zobaczyć jak takie pranie pieniędzy wygląda od samego początku. Sam chciał spróbować wykonać taki przekręt. Zobaczyć jak to jest zamówić sobie zwykłą głupią pizzę ze świadomością, że te pieniądze, które wręczy dostawcy są nielegalne, ale i tak idą w obrót. Miał świadomość, że wyniszcza to gospodarkę kraju, ale i tak myśl o takiej akcji niezmiernie go ekscytowała.
Po kilku minutach z biura wyszedł Adam, który z uśmiechem żegnał się ze swoim pracownikiem. Skierował się do wyjścia, a Capela do niego podbiegł dalej rozemocjonowany po intersującym krótkim referacie o praniu gotówki, jednak nie wspominał o nim ani słowem. Siwowłosy od razu zwrócił uwagę na niespotykaną u chłopaka radość, ale postanowił nie zadawać niepotrzebnych pytań. Nie chciał mu psuć humoru faktem, że widział jak rozmawia z jednym z jego pracowników. Miał nadzieję, tylko, że Dante to rozsądny chłopak i niczego głupiego nie zrobi.

Irvine 17.03.2015

!TW! Morderstwo, przemoc, samobójstwo !TW!

Była dopiero godzina osiemnasta, a niebo nad Irvine przyjmowało już granatowe zabarwienie. Czerwień wymieszana z pomarańczem dominowane były przez ciemne ciężkie chmury, które zasłaniały sierp księżyca. Delikatny późnozimowy wiatr dmuchał w ludzi rozwiewając ich włosy, przez co wielu z nich żałowało, że tego dnia nie wzięło czapki z domu. Lampy oświetlały swoim żółtymi blaskiem ulice, a z bocznych zaułków dało się usłyszeć głośną klubową muzykę. Na skrzyżowaniach powstały kilku minutowe korki, które były coraz dłuższe blokując ruch drogowy. Ludzie wracali z pracy ciesząc się początkiem weekendu. W końcu mogli odpocząć od krzyczącego szefa, sztucznych uśmiechów do współpracowników i wykonywania zadań na najwyższych obrotach. Mijali siebie ignorując czy kogoś popchnęli czy nadepnęli komuś na buta. W takim otoczeniu szedł Dante przeklinając cicho cały otaczający go świat. Nienawidził tego miasta, a w szczególności tej normalnej strony miasta. Tych ludzi w graniakach, którzy na niego krzyczeli chociaż to oni na niego wpadli. Tych rozwydrzonych rówieśników, którzy próbowali wejść do klubu, chociaż byli zdecydowanie za młodzi. Całe Irvine najchętniej puściłby z dymem i zaśmiałby się głośno.  
Pewnie nie myślał by tak o wszystkim gdyby nie chujowy dzień. A zaczęło się dość niewinnie. Adam z rana poprosił go, by po lekcjach dostarczył do pewnego znajomego Zack'a torbę z kokainą, którą miał rozprowadzać. Nie robił tego pierwszy raz więc od razu się zgodził. W szkole jednak ludzie bardzo szybko zepsuli mu w miarę pogodny humor. Wszyscy zaczęli go zapraszać na jakąś imprezę i ogólnie bardzo silnie pokazywali mu, że chcą z nim utrzymać formę jakiegokolwiek kontaktu, którego on nie chciał. Na każdej przerwie ktoś go zaczepiał i zadawał durne pytania by wciągnąć go w rozmowę, której nie chciał. I tak chodził skwaszony cały dzień by swoją postawą poinformować cały świat, żeby do niego nie podchodzić. Przeżył lekcje i zgodnie z prośbą Adama wziął od jednego z ochroniarzy spod szkoły torbę. Potem udał się do opuszczonego magazynu, w którym młodzi ludzie trenowali akrobatykę czy na parterze urządzono mały skatepark. Na najwyższym piętrze spotykał się z klientami i tam dawał im towar odbierając gotówkę. W końcu idealne miejsce do takich rzeczy. Ledwo stojący budynek z przeciekającym dachem odstraszał normalnych mieszkańców. Tym razem miało być podobnie. O szesnastej miał pojawić się Zack, a Dante piętnaście minut później. Jednak mężczyzna się spóźniał. 
Najpierw minęło dziesięć minut.
Następnie kolejne dziesięć.
Dante zdążył w czasie kolejnych dwudziestu odrobić drobną pracę domową z biologii.
Wybiła siedemnasta.
Wkurzony do granic możliwości nie mógł dodzwonić się ani do nikogo z bliższych współpracowników Adama jak i do niego samego. Przeklął cały świat i wkurzony faktem, że zmarnował swój czas udał się w drogę powrotną do domu. Ważnym faktem wzrastającej irytacji była sama droga do opuszczonego magazynu. Znajdowała się dwadzieścia minut drogi od miasta, a kolejne trzydzieści Capela musiał przejść do domu. Dlatego wyżywał się na kamieniach, kiedy w drodze do domu rozładował mu się telefon. 

Zatrzymał się na przejściu dla pieszych i znudzony obserwował ludzi. Dorośli w eleganckich ubraniach rozmawiający cicho przez telefon. Starsze małżeństwo, które patrzyło na siebie jak dopiero co zakochani nastolatkowie, a kawałek za nimi kolejna para. Ta w przeciwieństwie do poprzedniej wydawała się obrażona na siebie i jedynie małe dziecko trzymające rękę kobiety ich scalało. Kawałek za nim grupka nieco młodszych dzieciaków, która z papierosami w ustach głośno przeklinała i się śmiała. Wszyscy tak zmęczeni swoimi życiami i obojętni na wszystko wokół. Capelę naprawdę śmieszył fakt, że ci ludzie o zwykłych życiach nie zdają sobie sprawy, że ten niepozorny koło nich nastolatek obecnie w torbie ma około piętnastu kilogramów kokainy. 
Zawsze miał wrażenie, że to miasto ma dwa oblicza. Jedno brudne, ohydne, przepełnione przestępczością oraz korupcją. Chyba nie było rodziny w mieście, której członek nie miałby odbytego wyroku. Drugie najniebezpieczniejsze miasto w Stanach. Z drugiej strony czarnowłosego urzekła dziwna aura tego miasta. W szczególności kiedy dla relaksu biegał po dachach kamienic i odkrywał najmniejsze zakamarki. Kiedy wspinał się na jak najwyższe konstrukcje by w ciszy zachwycać się spokojem jaki ogarniał Irvine w nocy. Kiedy kolorowe neony mieszały się z ciepłym światłem. Kiedy ruch na ulicach ustawał, a wszyscy pogrążeni w śnie dawali samemu otoczeniu odpocząć. Wtedy bezdomne psy i koty przejmowały ulice w poszukiwaniu resztek jedzenia cicho hałasując. Nie było podziału na lepszych i gorszych, bo każdy podczas snu był tak samo bezbronny. A on jako osoba świadoma czuła, że w każdym momencie może do kogoś wejść i zadecydować o jego życiu. Często rozmyślał co by się stało gdyby musiał kogoś zabić. Odebrać życie i zadać bolesną ranę jego najbliższym. Sam był świadkiem takiego czynu, który po latach wypierania stawał się coraz bardziej mglisty. 
Wszystkie wspomnienia przed poznaniem Adama stały się niewyraźne. Dante miał wrażenie, że jak starał się przypomnieć cokolwiek to patrzy przez zaparowane szyby. Niby coś tam jest, ale dokładnie nie wie co. Nie pamiętał zupełnie sylwetki i twarzy ojca, wiedział jedynie, że ma po nim oczy. Matki i siostry nie mógł przypomnieć sobie, jedynie pojedyncze elementy wyglądu jak kolor włosów czy oczu. Twarze były wyblakłe i spokojne bez emocji. 

Potrząsnął głową kiedy ktoś na niego krzyknął, że ma się ruszyć z miejsca. Prychnął cicho i przeszedł na drugą stronę ulicy. Stwierdził, że pójdzie bocznymi uliczkami dzięki czemu skróci sobie czas powrotu z dziesięciu minut do pięciu. Już sobie wyobrażał jak zamówi sobie pizzę i zacznie nowy serial albo grę. I z tą myślą skręcił w ciemną uliczkę przyspieszając krok. Jednak zatrzymał się gwałtownie kiedy przed sobą zobaczył trzy sylwetki. Dwie z nich mierzyły z ponad dwa metry, a mężczyźni ubrani byli w skórzane kurtki z ćwiekami. Trzeci był możliwe, że trochę niższy od niego, ale wyróżniał się jasnym wręcz neonowymi włosami i dwoma rękawami tatuaży. Zmarszczył brwi i złapał mocniej ramię torby cofając się o krok. Od razu rozpoznał Zack'a, jego kolor włosów był jego wizytówką i znakiem rozpoznawczym. Niepokoił go fakt, że znaleźli się sami w ciemnej uliczce z dala od innych ludzi. 

— Hej Dante! Cóż za spotkanie! — krzyknął radośnie zielonowłosy rozkładając ręce.

Czarnowłosy odwrócił się napięcie i chciał stamtąd uciec biegiem, ale znikąd pojawił się za nim kolejny dwumetrowy mężczyzna, który patrzył na niego groźnie. Dodatkowo gdyby zrobił krok w przód idealnie nadziałby się swoją szyją na ostrze noża, którego koniec delikatnie wbił mu się w skórę. Przełknął nerwowo gulę, która powstała mu w gardle. Mężczyzna z nożem zaczął iść do przodu, na co Dante zaczął iść tyłem w stronę pozostałej trójki. Naprawdę chujowa sytuacja, w której nigdy jeszcze nie był. Ludzie za bardzo bali się mu robić jakąkolwiek krzywdę wiedząc, że jest dla Wallace'a jak syn. A rodziny, a w szczególności dzieciaki, które nie ukończyły osiemnastu lat traktowano ulgowo. Poczuł jak Zack kładzie mu dłonie na ramionach, na co on jedynie złapał jeszcze mocniej torbę. 

— Już chciałeś od nas uciec? — spytał przesadnie smutnym tonem — Przecież masz jeszcze mój towar, który grzecznie przyniosłeś — dodał kładąc mu podróbek na ramieniu.

— Nie byłeś w magazynie, a to oznaka, że go nie chciałeś — stwierdził z grymasem na twarzy. Nie znosił jak ktoś bez pytania go dotykał, ale wolał niczego nie mówić. 

— Oj tam oj tam! Spotkanie z klientem mi się przedłużyło — żachnął wyrzucając ręce w powietrze — Ważne, że jesteś teraz tutaj i możemy się wymienić. Nie chcemy by się tatuś martwił — dodał złośliwie.

— To gdzie pieniądze Zack? — spytał patrząc na niego kątem oka.

— Dałem Adamowi. Nie mówił ci?

Capela prychnął cicho powstrzymując się od rzucenia z gołymi pięściami na mężczyznę. Jego cierpliwość i zły humor dawały o sobie znać, a cichy głosik w głowie sugerował samoobronę. Nienawidził jak ludzie kłamali i starali się oczernić w jego oczach Adama. Był dla niego jak ojciec, a nawet mentor i nikt nie mógł obrażać go w jego towarzystwie. Lojalność wobec mężczyzny zawsz była u niego na pierwszym miejscu i wnętrzności mu się wykręcały gdy słyszał te wszystkie kłamstwa, które próbowano mu wmówić. 
Odwrócił się bez słowa w stronę zielonowłosego sprawiając, że na szyi pojawiła się delikatna rana, z której malutkie kropelki krwi zaczęły wypływać. Zack jak i jego ludzi spojrzeli zaskoczeni na nastolatka, który śmiertelnie poważnie patrzył na swojego rozmówcę.

— Taki wdzięczny dla niego jesteś za to, że wyciągnął cię z pierdla — prychnął zirytowany podchodząc do niego — Wallace nigdy nie okłamał mnie, bo to chodzi o jego interes. Myślisz, że nabiorę się na najsłabsze kłamstwo w historii tego miasta, że Wallace przyjął od ciebie kasę, której nie masz?

Zielonowłosy spiął się nagle, a na ustach siedemnastolatka pojawił się przerażający uśmiech. Adam mu wcześniej powiedział, że Zack nie oddaje mu pieniędzy od dłuższego czasu i nowa dostawa nie zostanie opłacona. Miał mu jednak wręczyć towar, który ma być sprzedany, a inni ludzie zajmą się nieuczciwym dilerem. Jednak Dante nie chciał tak łatwo wręczyć mu tej torby. Mężczyzna wkurzył go swoim lekceważącym podejściem w dzień kiedy to miał chujowy humor. 
Nagle Zack zamachnął się na co szybko Dante zablokował jego rękę i przerzucając przez plecy powalił na ziemię. Wtedy też spostrzegł błyszczący nóż w jego dłoni i zdał sobie sprawę, że mężczyzna chciał go zabić. Zabić, znowu ktoś chciał go zabić. Zabrać z tego świata. Czy znowu jest problemem? Śmierć musiała o sobie przypomnieć w najgorszym momencie. W końcu jego życie to pasmo nieszczęść, a ostatnie lata były zbyt przepełnione dziwną formą stabilizacji.
Zack wrzasnął głośno, a trójka mężczyzn, która do tej pory siedziała cicho ruszyła pewnym krokiem na czarnowłosego. Dante przeklął cicho i szybko zabrał nóż zielonowłosego i próbował wdrapać się na kontener. Musiał uciec stąd, jak najszybciej. Jednak ktoś mocno złapał go mocno w pasie i pociągnął do tyłu. Szamotał się i w emocjach wbił ostrze w ramię tego skurwysyna, który wcześniej prawie przebił mu gardło. Brunet wrzasnął głośno i puścił go, ale odpłacił się mocnym uderzeniem pięści w twarz nastolatka. Dante poleciał bezwładnie do tyłu, ale ostatkiem sił uniknął zderzenia z kolejnym facetem. Oparł się o ścianę i rękawem bluzy wytarł krew, która powoli spływała mu z nosa. Spojrzał na dwóch mężczyzn przed sobą, którzy z kpiącymi uśmieszkami na niego patrzyli. Brunet miał nóż, a jego łysy towarzysz kij baseballowy. Czarnowłosy cieszył się, że przynajmniej ma teraz nóż do minimalnej obrony.

— Dante nie żartuj sobie! Oddawaj gówniarzu kurwa torbę! — wrzasnął Zack, któremu to ostatni mężczyzna pomógł wstać.

— W momencie, gdy mnie tutaj spotkaliście, mogłeś się domyślić, że niczego nie dostaniesz!

Zack prychnął jedynie i cicho rozkazał zabrać torbę nastolatkowi. Łysy mężczyzna zamachnął się kijem, a Dante schylił się przy okazji zgrabnym ruchem wbił nóż w bok napastnika. Początkowo się przestraszył widząc krew, ale nie czuł władzy nad swoim ciałem. Jego ruchy były pewne i płynne jakby to nie była pierwsza sytuacja, w której bez mrugnięcia okiem atakuje drugą osobę. Mężczyzna krzyknął i złapał się za krwawiącą ranę. Niestety przez to Dante stał tyłem do drugiego napastnika, który złapał go ramieniem za szyję i zaczął podduszać. Jak najszybciej znowu wbił nóż w ciało bruneta tym razem trafiając w bok uda. Jednak teraz mężczyzna go nie puścił zaciskając uścisk, a drugą ręką trafił w brzuch czarnowłosego. Capela syknął cicho i na oślep zaczął szarpać wbitym nożem nogę bruneta. Krew rozbryzgiwała się na wszystkie strony brudząc ich jak i ziemię. Szarpali się tak trzydzieści sekund, gdzie Dante powoli odlatywał z powodu braku tlenu, a mężczyzna zawył kiedy nastolatek pociągnął ostrze w dół rozcinając skórę od połowy uda aż do kolana. Puścił go w końcu opierając się o ścianę i uciskając mocno krwawiącą ranę. Czarnowłosy poleciał do przodu upadając na kolana i zaczął kaszleć głośno biorąc duże wdechy w celu unormowania oddechu. Nie miał jednak za wiele czasu, ponieważ poczuł mocne uderzenie w brzuch. Zapomniał o pierwszym napastniku, który dalej miał kij i dysząc ciężko śmiał się widząc grymas na twarzy nastolatka.

— Odpuść młody. Nie chcesz tu chyba umierać — stwierdził Zack, który obserwował wszystko z boku.

Dante jęknął głośno kiedy znowu dostał w brzuch. Poczuł metaliczny posmak w ustach, a wzrok coraz bardziej mu się rozmywał. Krwi wokół niego było coraz więcej, a on sam miał wrażenie, że za chwile straci przytomność. Jednak dalej kpiący uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jeśli i tak miał chujową sytuację to czemuby nie spieprzyć tego jeszcze bardziej? W końcu już dawno temu stwierdził, że umrze jedynie na swoich zasadach.
Kiedy miał znowu oberwać od łysego tym razem w głowę, resztkami sił kopnął jak najmocniej mężczyznę w kolano, a następnie chwycił kij. Zaskoczony mężczyzna nie miał czasu na reakcje, kiedy został pociągnięty w dół, a ostry nóż został wbity w miejsce gdzie znajduje się serce. Spojrzał zamglonym wzrokiem na czarnowłosego, który bez emocji na twarzy jak najbrutalniej wyciągnął narzędzie zadając jeszcze większy ból. Mężczyzna upadł bez sił koło jego nóg, a chwile po tym wokół niego zaczęła rozlewać się coraz większa kałuża czerwonej cieczy. Wszyscy patrzyli przerażeni na ciało, a następnie na siedemnastolatka.
Dante natomiast czuł pustkę. Zabił kogoś. Zabrał życie osobie, której nie znał. Nie wiedział czy to adrenalina czy tracona krew sprawiła, że nie czuł nic. Żadnego żalu, poczucia winy. Nic. 

— Czy ty... — zaczął łamiącym się głosem zielonowłosy.

— Ostatnie słowa? — spytał poprawiając chwyt ubrudzonego noża.

Był jak w transie, ale nie przeszkadzało mu to. Pozwolił ukrytym instynktom przejąć kontrolę. Musiał się bronić, a czas tykał. Rana, którą miał dalej krwawiła, a przez dwa silne uderzenia czerwona ciecz spływała po jego brzuchu bardzo szybko. Brunet, który miał niesprawną nogę rzucił się na niego, ale Dante szybko sobie z nim poradził. Najpierw ponownie trafił w ranę na ramieniu, a potem kopnął go w udo. Krzyk bólu rozniósł się po uliczce i czarnowłosy był zdziwiony, że nikt się tym nie zainteresował. Mężczyzna chciał się bronić i uniósł swój własny nóż w celu samoobrony, ale po chwili złapał się za szyję, z której wypływać zaczął strumień krwi, a sam plunął nią na twarz nastolatka przed tym jak padł na ziemię. Capela starł ją rękawem, jednak rozmazał sobie ją jedynie jeszcze bardziej na twarzy.
Przez tą nieuwagę nie zobaczył, że ostatni z przydupasów Zacka zaczął biec w jego stronę i w momencie kiedy się do niego odwrócił poczuł piekący ból na szyi. Ostrze przejechało mu po skórze po lewej stronie tworząc płytką ranę. Popchnął mężczyznę do przodu, a przez ciężar swojego ciała poleciał on na ścianę trafiając głową w cegły. Dante skorzystał z okazji i wbił jak najgłębiej ostrze w czaszkę napastnika, który wydał ostatnie tchnienie. Chwile musiał się mocować z narzędziem, które utknęło w głowie mężczyzny. Czuł jak miażdży martwy organ, ale musiał parę razy ruszyć w górę i w dół. Krew rozbryzgała mu się na twarz, ale po kilku sekundach mocowania udało mu się wyciągnąć ostrze. Spojrzał zdegustowany na fragmenty mięsa, które zostały na nożu. Wytarł go o kurtkę martwego mężczyzny, który powoli opadał na kolana.

Dysząc ze zmęczenia odwrócił się w stronę Zacka, który wymiotował koło śmietnika. Obrzydliwy obraz. Zastanawiał się czy go dobić. W końcu był świadkiem zabójstwa, z którym może pójść na policję. A wtedy będzie po nim. Jedynak wpadł na inny pomysł. Zdecydowanie bardziej brutalny niż zwykłe morderstwo.
Podszedł do zielonowłosego, który ręką wycierał resztki wymiocin ze swojej twarzy. Patrzył ze łzami w oczach na nastolatka, który wydawał mu się istotą z samego piekła. Bez emocji zabił trójkę mężczyzn, a teraz patrzył na niego chłodnym, obojętnym jasnoniebieskim spojrzeniem. Skulił się w sobie i wcisnął się między śmietniki łkając cicho. Dante nie reagował na niego i najzwyczajniej w świecie zdjął torbę, którą przez cały ten czas miał przewieszoną przez ramię i rzucił ją pod nogi Zacka.

— Chciałeś ją to masz — powiedział beznamiętnie oddychając głęboko.

Mężczyzna spojrzał na nią z obrzydzeniem. Nawet teraz mógł zobaczyć, że znajdowała się na niej krew jego towarzyszy, którzy obecnie leżeli właśnie w niej na ziemi. Martwi z jego powodu. Plan był prosty. Chciał trochę nastraszyć dzieciaka by ten oddał dobrowolnie torbę bez płacenia. W końcu takich jak on łatwo dało się nastraszyć. Byli młodzi i nie znali tego świata od tak brutalnej strony jak zastraszanie czy groźby kończące się wylewem krwi. Jednak nie spodziewał się, że akurat trafili na młodego psychopatę. Czuł, że w panice zaczyna się dusić. Przecież nie miał pieniędzy by zapłacić za towar! Przerażone spojrzenie przeniósł na chłopaka, który wciąż nad nim stał. Cały we krwi, z nożem w dłoni o obojętnym obliczu nie mówiącym, co obecnie czuje.

— J-ja nie mam pieniędzy — załkał, a kolejne łzy spłynęły po brudnej twarzy.

— Adam powiedział, że nie musisz płacić. Masz za darmo. Nie musiałeś odwalać tej całej szopki — odparł chłodno wzruszając ramionami.

Z niemą satysfakcją patrzył jak jasne niebieskie oczy Zacka zachodzą mgłą, a on sam się cały spina. O to mu chodziło. Chciał zniszczyć do końca mężczyznę, który w końcu sam swoimi głupimi decyzjami sprawił, że jego znajomi, może nawet kumple nie żyją. Idealna okazja by zobaczyć jak ktoś umiera tak jak on parę lat temu. Uczucie, że obserwuje to samo, co jego ojciec napawało go dziwnym uczuciem nostalgii, ale i obrzydzenia do samego siebie. W tym momencie wyzbył się niewinnej strony, o którą dbała jego matka, a stał się bezdusznym potworem jak Dario.
Kopnął czubkiem buta torbę, która delikatnie poleciała w stronę mężczyzny. Czekał cierpliwie na jego reakcję. Co z tego, że się wykrwawiał. Chciał zobaczyć jego śmierć, dla własnej dziwnej satysfakcji. Nagle Zack krzyknął jakby ktoś go obdzierał ze skóry i odrzucił torbę od siebie na drugi koniec. Złapał się za zielone końcówki i wciąż krzycząc zaczął uderzać głową w ścianę za nim. Dante nie reagował zaskoczony reakcją mężczyzny. Aż tak bardzo wstrząsnęła nim śmierć tamtej trójki? Ostrożnie położył przed nim nóż i odsunął się pod równoległą ścianę zarzucając sobie torbę na ramię. Ściana na wysokości głowy zielonowłosego stała się czerwona, a on sam głośno płakał. Zwrócił uwagę na nóż, który zostawił przed nim nastolatek i bez zawahania sięgnął po niego. Chwilę się mu przypatrywał, a następnie sam drżącym ruchem poderżnął sobie gardło. Krew trysnęła we wszystkie strony, a głowa mężczyzny bezwładnie upadła do przodu sprawiając, że wyglądał jak szmaciana lalka.

Dante odetchnął ciężko i z grymasem na twarzy zsunął się po ścianie. Docierało do niego co zrobił. Czuł obrzydzenie wobec samego siebie. Czy naprawdę był aż tak beznadziejny, że musiał posuwać się do zabójstwa? Złapał się za głowę normując oddech. Czuł się przytłoczony całą sytuacją jaki i mętlikiem jaki miał w głowie. Co gorsza powieki coraz bardziej u ciążyły, a sam tracił kontakt z rzeczywistością Czyżby naprawdę miał umrzeć w obskurnej uliczce z powodu torby z kokainą? Naprawdę żałosny koniec jego krótkiego życia. Oparł głowę o ścianę za sobą i pusto patrzył w ciemne niebo. Miał wrażenie, że ktoś zaparkował auto idealnie z widokiem na całą scenę, ale miał to gdzieś. Czuł się jakby był na haju, a cały świat wokół niego wirował znikając na chwilę za ciemnymi mroczkami. Uśmiechnął się słabo i najpewniej zaśmiałby się z własnego stanu. Tak żałosny, mały, splamiony krwią innych ludzi. Nikt z niego nie będzie dumny.
Nagle poczuł jak ktoś potrząsa go za ramiona, a dłonią zmusza do spojrzenia na siebie. Capela starał się wyostrzyć wzrok i rozpoznać tą osobę jak i zrozumieć to co mówi. Po chwili zobaczył to przerażone oraz pełne poczucia winy spojrzenie Wallace'a. 

— Cholera jasna... Dante! Powiedz coś — powiedział siwowłosy łapiąc z nim kontakt wzrokowy.

— Siema Adam, trochę niefartowna sytuacja — odparł słabo kaszląc.

— No kurwa świetna. Błagam, powiedz, że nie ty ich zanożowałeś i po prostu was ktoś zaatakował — jęknął mężczyzna przykładając jakiś materiał do rany na brzuchu nastolatka.

— A jak to obecnie wygląda?

— Tak, że mamy trzech dorosłych facetów ewidentnie zamordowanych, jednego z poderżniętym gardłem i nożem w ręce, a przy nich ledwie żywego dzieciaka uwalonego krwią jakby dopiero co od rzeźnika wyszedł — powiedział ironicznie — Obyś miał dobry powód, że ich zajebałeś — warknął biorąc go na ręce i zanosząc do samochodu.

— Nie przyszli do magazynu i złapali mnie w tej uliczce. Pierwsi zaczęli, Zack chciał mnie zastraszyć — odpowiedział cicho kładąc głowę na ramieniu Wallace'a. Strasznie mu ona ciążyła, a rozmowa ze starszym sprawiała, że utrzymywał świadomość.

— Masz trochę szczęścia, że i tak chcieliśmy ich zajebać — westchnął ciężko wsiadając do auta — Ale teraz do lekarza za chwile mi się tu wykrwawisz — stwierdził zmartwiony.

Zaniepokoił go fakt, że Dante długo nie wracał do domu, a od Zacka nie dostał żadnej informacji o odebranym towarze. Kazał kilku ludziom znaleźć jednego lub drugiego. I tak po czterdziestu minutach poszukiwań, znaleźli ich w jednej z uliczek niedaleko jego mieszkania. Przestraszył się kiedy usłyszał o tym, że czarnowłosy jest ranny, a jeszcze bardziej zaniepokoił gdy usłyszał, że niedaleko są cztery ciała. Skarcił siebie, że nie poprosił nikogo ze swoich ludzi by pilnował chłopaka, w szczególności, że zdawał sobie sprawę, że Zack nie jest uczciwy i może coś kombinować. Teraz musiał ogarnąć ten syf, którego sprzątanie zajmie mu pewnie kilka dni. Jednak na ten moment liczyło się zawiezienie półprzytomnego nastolatka do prywatnego lekarza, który za odpowiednią kwotę go uratuje i doprowadzi do porządku. Westchnął ciężko i kciukiem starał się zetrzeć zaschniętą krew z twarzy Dantego, który z każdą chwilą nie mógł dłużej walczyć z uczuciem senności. Stracił przytomność z wycieńczenia kiedy skręcili pod dom lekarza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro