chapter 25
Nie musiał do niego jechać.
Bo przecież już nie byli razem. Ich drogi się rozeszły tym samym wciąż podążając w jednym kierunku. Mimo, że ich złamane serca już nie łączyły się w całość, były oddalone od siebie zaledwie o kilka milimetrów, aby znów się połączyć.
Ciemne chmury zasłaniały słońce, a z nieba co chwila spadało coraz więcej kropel deszczu. Ludzie już dawno się pochowali w swoich domach, bądź w przypadkowych budynkach, aby tylko nie zmoknąć. Oprócz grzmotów można było usłyszeć również piski i trąbienia aut. Jeden z tych samochodów należał do Min Yoongiego, który przeklinając na korek próbował jak najszybciej dostać się do mieszkania Jimina pisząc do niego jedną ręką wiadomości.
Bał się o niego. Od dawna wiedział, że chłopak ma ze sobą problemy, ale uważał, że on sam sobie z nimi poradzi. Jego zdaniem, każdy ma problemy i musi sobie z nimi poradzić bez pomocy kogoś innego. Od dzieciństwa brał odpowiedzialność na siebie, nikt się nie przejmował tym, że kolejnego dnia nie będzie miał on co włożyć do ust. Jego problemy były jego problemami i nie widziało mu się, aby jakiś obcy człowiek mu w nich pomagał.
On sam również nie pomagał nikomu. Nawet Parkowi Jiminowi.
Krzyknął, łzy coraz bardziej zasłaniały mu widok na połamane krzesła i porozrzucane sztućce. Jego serce przyspieszyło, a on poczuł dziwne kłucia kiedy próbował nabierać głębokie oddechy. Oparł się plecami o ścianę i zsunął się po niej zaciskając dłonie w pięści. Po bladły mu knykcie.
Kolejny atak.
Leżał na podłodze zginając się z bólu, otworzył, zamknięte przez cały czas, oczy, które lekko zalśniły kiedy dostrzegł nóż leżący w odległości jego wysuniętej reki. Nie wachając się sięgnął po niego drżącą ręką i przyłożył go do uda.
Nie czuł nic poza pustką, którą można było zauważyć w jego obłąkanych oczach.
I sercu.
Park Jimin, czyli dwudziestokilkulatek pragnący być ideałem.
Park Jimin, czyli dwudziestokilkulatek, który popadł w depresje i bulimię.
Park Jimin, czyli kiedyś optymista posiadający marzenia, a teraz wrak człowieka chcący zakończyć swoje życie poprzez jedno pociągnięcie nożem.
Cierpiał z samotności i pragnienia zostania najlepsza wersją siebie. A może z pragnienia bycia kimś kimś nie jest?
Robiąc na początku lekkie ciecia na gołym udzie, chłopak nie słyszał stukania w stare drzwi, krzyków i gróźb, że jeśli za chwile nie otworzy to drzwi zostaną wywarzone. Jego mózg nie przyswajał żadnych dźwięków. Jedyne co chłopak rozumiał to głosy mówiące mocniej, przyłóż ten nóż mocniej, do gardła, mocniej.
Słuchał się go.
Prosił o więcej.
Jego krzyki pomieszane były z panicznym płaczem.
Nie słyszał również syreny karetki, huku, gdy jego drzwi runęły na podłogę, ani głosów osób w jego mieszkaniu.
Nie czuł obcych dłoni na swoim ciele, ramion, które go przez chwilę obejmowały, krwi, w której leżał.
/Witaam, dobijamy do 50?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro