𝐫𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟏, 𝐟𝐢𝐨𝐥𝐞𝐭𝐨𝐰𝐲 𝐡𝐢𝐚𝐜𝐲𝐧𝐭 𝐰 𝐣𝐞𝐣 𝐤𝐢𝐞𝐬𝐳𝐞𝐧𝐢
♤ ♡ ◇ ♧
♤ ♡ ◇ ♧
— Jude... — ten głos, gdzie on go już słyszał...
— Jude... Jestem tu - ciemne pomieszczenie. A on stoi na środku. W samym środku tej pustki.
— Jude!
— P-Przestań!
— Jude! — młody chłopak otworzył oczy i spojrzał na siedzącą obok niego przyjaciółkę.
— Co jest Beathy? — zapytał, starając się zapanować nad drżeniem głosu. Znowu ten koszmar, w którym słyszał jakieś głosy. Mógł wyczuć ciężkie spojrzenie nastolatki, która popatrzyła na niego dziwnie. Uh oh - w sumie czego innego mógł się spodziewać.
— Coś ci jest? — zapytała, odgarniając włosy z twarzy. To nie tak, że jej nie zależało, po prostu starała się mieć takie podejście do wszystkiego. W końcu wtedy nie trzeba się aż tak bardzo przejmować wszystkim.
— Nic, wszystko w porządku! — powiedział trochę głośniej niż zamierzał. Ajaj, monolog nauczycielki od japońskiego nagle zamilkł, to był bardzo zły znak.
— Panie Sharp, dlaczego musi pan zawsze przeszkadzać na mojej lekcji? — westchnęła, zakładając okulary na nos, zawsze tak robiła, kiedy przyłapywała kogoś na rozmowie. Jude nie wiedział czy chciała po prostu bardziej przypatrzeć się twarzy przyłapanej osoby, aby lepiej zapamiętać na przyszłość, czy naprawdę nie widziała już kto co mówi.
— Gomennasai — mruknął tylko, spuszczając wzrok na swoją ławkę, zupełnie jakby nagle stała się niezwykle interesująca.
— Dobrze, a więc wracając do lekcji... — kobieta zadziwiająco szybko zdecydowała się na kontynuowanie i tak nudnego wykładu. Zazwyczaj robiła monolog o tym jak ta dzisiejsza młodzież nie szanuje starszych. A może po prostu i ona była zmęczona tą lekcją...
— Jude, powiedz mi o co chodzi. To już nie pierwszy taki raz — syknęła do niego czarnowłosa, starając się nie przyciągnąć ponownie uwagi nauczycielki.
— Później, po lekcjach — rzekł w końcu, wzdychając.
— Że co? Przecież mówisz mi to praktycznie zawsze! — odparła trochę zła, ale widząc jego skupiony wzrok na nauczycielce już go więcej o nic nie pytała.
♕
Kiedy lekcje dobiegły końca Jude szybko wybiegł ze szkoły. Nie chciał teraz żadnego towarzystwa, a szczególnie Beathany. To nie było tak, że jej nie ufał, ani nic z tych rzeczy. Lubił ją, nawet bardzo, ale nie miał ochoty jej się zwierzać ze swoich problemów. Nie mógł nikomu pokazać, że cokolwiek w jego zachowaniu się zmieniło. Przecież to on był tym słynnym kapitanem drużyny z Akademii Królewskiej. Stanowczy, chłodny i poważny.
— Jude, czekaj! — Chłopak zatrzymał się i obejrzał. Spróbował szybko skojarzyć głos z właścicielem, zanim będzie musiał zdecydować czy go zignorować, czy może zaczekać. Na szczęście w jego stronę biegł ubrany w szkolny mundurek nie kto inny jak jeden z jego najlepszych przyjaciół.
— Cześć, Joe! — zawołał, uśmiechając się na widok młodzieńca.
— Wiesz czego się dzisiaj dowiedziałem? — zaczął natychmiast, zatrzymując się obok niego. Jego oczy były lekko błyszczące, tak samo z postawy chłopaka Jude mógł wyczytać podekscytowanie jakąś sytuacją.
— Nie, ale pewnie zaraz mi powiesz — odrzekł, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Mogły to być całkiem ciekawe wieści, w końcu ostatnio w Akademii Królewskiej nie działo się nic nadzwyczajnego. No chyba, że razem ze swoim trenerem wyjeżdżali na mecze towarzyskie z innymi szkołami, ale to już też zaczynało stawać się powoli nudne. Nikt nie zdawał sobie sprawy jak męczące może być bycie najlepszym... Więc może Joe przynosi jakieś ciekawe informacje? Coś, co całkowicie odświeży sytuację w szkole?
— Zostaliśmy wyzwani na pojedynek...
— Jak to? — Jude był zaskoczony, nikt nigdy z nimi nie wygrał, a więc po co jakaś szkoła chce wyzwać ich na mecz, który i tak przegrają? Faktycznie, było to zadziwiające zjawisko, warte jego uwagi.
— Wszyscy jesteśmy zszokowani, ale jak poszliśmy z tym do trenera, to nie wydawał się zbytnio zaskoczony — odparł mu chłopak, wzruszając nonszalancko ramionami, jednak w dalszym ciągu iskra podekscytowania czaiła się w jego oczach.
— A kiedy mamy zagrać? — to w sumie ciekawiło Jude'a najbardziej. Szkoła, która stawia wyzwanie i decyduje o czasie gry...
— Chyba jutro, ale wiesz co? — Joe wydawał się być zaciekawiony tak samo jak on — Najlepsze jest to, że podobno to oni przyjadą do nas.
— To dość dziwne — mruknął Jude i spojrzał na mury szkoły. Zaraz w jego głowie pojawiły się lekkie podejrzenia. Nikt nigdy nie opowiadał mu o meczach towarzyskich w jego szkole. Taki mecz naprawdę mógłby okazać się przełomem....
— Może chodźmy potrenować? — zaśmiał się, kierując swoją uwagę na bramkarza.
— Chyba nie myślisz, że przegramy? — młody King uśmiechnął się szeroko i Sharp nie mógł go za to winić. Szereg wygranych potrafi głęboko upewnić człowieka w swojej wartości.
— W końcu kto mógłby wygrać z Akademią Królewską? — dodał po chwili chłopak z tatuażami na policzkach i przeciągnął się leniwie. Skoro jutro mieli mecz, co oznaczało zwolnienie z lekcji - nie musieli się martwić czasem. Stali więc tak w ciszy, wpatrując się w uczniów, powoli opuszczających budynek i rozchodzących się do swoich domów.
— A na ten przykład my — nagły dźwięk nieznajomego głosu sprawił, że obaj uczniowie natychmiast się odwrócili. Ich oczom ukazała się dość wysoka postać, ubrana w długi, brązowy płaszcz, czapkę beanie oraz czarne jeansy. Spod czapki wysuwały się kosmyki srebrzystych włosów, które wraz z delikatnymi podmuchami wiatru lekko się kołysały.
— Kim jesteś?! — zawołał Jude. To było dość głupie pytanie. Po samym stylu ubierania można było stwierdzić, że nieznajomy to dziewczyna, jednakże miał tutaj na myśli bardziej imię i nazwisko niż płeć, jedyne czego nie mógł dostrzec to oczu dziewczyny, które zasłaniały kępki niesfornych włosów.
— Waszym przeciwnikiem — odparła mu ironicznie, wyraźnie szukając zaczepki. Czyżby to była osoba ze szkoły, która ośmieliła się wyzwać na pojedynek ich Akademie?
— Czego tu szukasz? — warknął Joe stając ramię w ramię ze swoim kapitanem. Jeśli coś by się działo, ich jest dwóch, a ona jedna. To wcale nie było tak, że Joshep naoglądał się za dużo anime i obawiał się, że nagłe pojawienie się nastolatki może przynieść jakieś wielkie kłopoty.
Znaczy, ekhem tak czy siak trzeba zachować ostrożność...
— Nic co powinno cię obchodzić — odparła, nieco melodyjnym tonem, przestępując z nogi na nogę i jednocześnie krzyżując ręce na piersi.
— Może trochę grzeczniej — burknął bramkarz, robiąc krok w stronę przeciwnika. Nie chciał jej zaatakować, ani nic z takich rzeczy, po prostu ona była niższa od niego, więc chłopak miał nadzieję, że może jego postawa da radę ją wystraszyć i zmienić jednocześnie jej styl mówienia.
— Joe, spokojnie — Jude położył mu dłoń na ramieniu. King skrzywił się na jego gest. Przez niego wyjdzie na jakiegoś agresora, którego Sharp łaskawie powstrzymał. Eh, czemu oni zawsze muszą brać jego sygnały na opak. Zamiast wzbudzić respektu, wzbudzi jedynie pobłażliwe spojrzenia. W końcu mimo że bramkarz był silny, wcale nie znaczyło, że zaraz ciągnęło go do walki, ale teraz już za późno. Pierwsze wrażenie zaprzepaszczone i pogrzebane...
— Jude!? — zanim zawodnicy Królewskich zaczęli bardziej wypytywać nieznajomą usłyszeli wołanie. Odwrócili się i zobaczyli Beathany, która stała w bramie szkoły i wpatrywała się w ich uważnie, jakby starając się upewnić, czy na pewno widzi chłopaka w goglach.
— O nie... — westchnął natychmiast kapitan, mając nietęgą minę. O tej porze mógł już dawno być w domu i jeść coś dobrego, ale postanowił dać się zatrzymać przez Joe'go. Masz ci los...
— Jude! Co ty sobie wyobrażasz?! — Dziewczyna była zła, nie... Ona była wściekła.
— Beathy... — próbował zacząć chłopak. Może da radę jeszcze ją jakoś obłaskawić. Jeśli tylko wyciągnie odpowiednią wymówkę z kieszeni, to ma szansę...
— Nic nie mów! Wystawiłeś mnie! A ja myślałam, że... Martwiłam się o ciebie, a ty co...?! Zachowujesz się jak baka! — przerwała mu, podchodząc do niego żwawym krokiem.
— Będą kłopoty... — mruknął Joe, stając w bezpiecznej odległości od kłócących się. Osobowość Beathy była silna i bramkarz w dalszym ciągu nie miał pojęcia dlaczego Sharp tak próbuje się wymigać od tego co jej obiecał...
— To na pewno — potwierdziła nieznajoma, stając obok niego. Ach, czyli miał rację, nie bała się go, a nawet wyglądała jakby lekko rozbawił ją fakt kłócących się przyjaciół.
— Odwal się ode mnie!
Joshep ponownie skupił uwagę na przyjaciołach. Jude jakimś cudem stracił całą oschłość, a doprawdy mało rzeczy wyprowadzało go z równowagi...
— Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy! W ogóle to nie wiem czemu się tym interesujesz?! Co ty w ogóle robisz w mojej drużynie?! Sami świetnie sobie bez ciebie radziliśmy!
Po tych słowach zapadła cisza. Beathy nawet nie drgnęła powieka. Ciszę przerywał jedynie lekki szelest liści na wietrze. Jude patrzył na koleżankę z dziwnym błyskiem w oku i dopiero po chwili dotarło do niego co właściwie powiedział. Natychmiast jego emocje opadły.
— Beathy... Ty wiesz, że ja nie chciałem... — szepnął, wyciągając ku niej dłoń. No i czemu tak to się potoczyło? Co znowu poszło nie tak? W jego planie dnia nigdzie nie było zaplanowanej godziny na nagłą kłótnię z najlepszą przyjaciółką...
— Tak, na pewno! — krzyknęła. — Skoro nie chcesz mnie w twojej drużynie, to kiedy odejdę to i tak nie będzie cię to obchodzić!
Po tych słowach odwróciła się i szybkim korkiem ruszyła przed siebie, potrącając kilku uczniów z pierwszych roczników, pozostali, jeśli byli na tyle uważani - po prostu schodzili jej z drogi na czas. Tak to uformowała się ścieżka, między grupą nastolatków, którzy z respektem, a może nawet nutką grozy pozwalali jej przejść.
— Ah, ile to ja się nasłuchałam o tej słynnej Akademii Królewskiej. Ale wasze podejście do dziewczyn to faktycznie legendy... — powiedziała nieznajoma z wyraźną nutką rozbawienia w głosie, po czym zdjęła czapkę, tym samym odsłaniając szare oczy, które również nie kryły pobłażliwości dla całego zajścia.
— Jude, Joe! — jakby na zawołanie ze szkoły wybiegł David i widząc znajomych bardzo się ucieszył. Gdy do nich dobiegł, wydawał się nie zwracać nawet uwagi na grobową ciszę, która panowała między zgromadzonymi. Młody Samford trzymał w rękach jakieś teczki z papierami, które na pierwszy rzut oka wydawały się nieco za ciężkie jak dla niego. Może również przez to skupienie, żeby żaden ważny dokument nie wyleciał mu z rąk na początku nie zwrócił uwagi na białowłosą dziewczynę, która wręcz przeciwnie - skupiła się na nim od razu.
— Trener nas wzywa do siebie. Musimy... — podniósł wzrok na zebranych, a gdy spostrzegł nastolatke, natychmiast przerwał. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale po prostu otworzył lekko usta, wyraźnie zdziwiony.
— Cześć, David — uśmiechnęła się do niego nastolatka, wreszcie przerywając ciszę, kłębiącą się nad ich głowami. Wydawała się być pewna siebie w ich towarzystwie mimo że wcale się nie znali.
— To ty ją znasz? — bramkarzowi nie mogła umknąć reakcja Davida na dziewczynę. Każdy nowy dzień pokazywał, że King nie wie naprawdę wielu rzeczy o swoich przyjaciołach.
— No tak — odpowiedział szybko cyjanowowłosy, a następnie odchrząknął. Jeśli był trochę skrępowany obecnością starej znajomej, najwidoczniej nie chciał tego okazać przed chłopakami. Głównym celem teraz była szybka zmiana tematu, zanim Joe zacznie zadawać pytania, na które ten nie chciałby odpowiedzieć...
— A gdzie poszła Beathy? Trener wzywa nas wszystkich — powiedział, patrząc na oddalającą się sylwetkę przyjaciółki. Nie chciał wyciągać pochopnych wniosków, że znowu się pokłócili o drużynę lub o to kto jest lepszy. W końcu może mają gorszy dzień i tyle, każdemu się zdarza.
— Lepiej nie pytaj — wcięła się dziewczyna, nie ukrywając pobłażliwego uśmiechu na twarzy, co sprawiło, że z kolei Joe się skrzywił. Nie podobało mu się zbyt pewne siebie zachowanie nastolatki.
— Twój kolega naprawdę ❞potrafi❝ rozmawiać z dziewczynami...
Na jej słowa Jude mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i w nie najlepszym nastroju poszedł w stronę centrum miasta.
— Aha? Okej ... — David uniósł w górę brwi. Nie wydawało mu się żeby trener Dark coś zrobił Jude'owi za to, że nie przyszedł. W końcu był jego ulubieńcem, ale za to oni dwaj musieli się stawić.
— Więc chyba tylko my dwaj pójdziemy do trenera...
June tylko zaśmiała się na jego słowa i pokręciła głową. Joshep popatrzył na nią uważniej. Gdy się uśmiechnęła wyglądała zupełnie inaczej. Jej twarz wypogodniała i teraz mógł nieco z innej strony dostrzec jej emocje, jakby... nagle stała się bardziej przyjacielska? Tak samo dopiero teraz dane mu było dostrzec, że z kieszeni jej płaszcza wystaje coś fioletowego. Wyglądało to jak płatki jakiegoś kwiatu. Może był to jeden z fioletowych hiacyntów, które widział rano w jednej z kwiaciarni, które mijał po drodze do szkoły?
— Więc... Masz może jakieś plany na dziś, June? Mam na myśli gdzieś po południu...? — zapytał David po chwili milczenia, patrząc na nastolatke.
— Mam teraz trochę papierów do ogarnięcia, ale jakbyś chciała później namówić się na jakieś wspólne wyjście...?
Joe przestał skupiać się na kwiatach i zerknął na przyjaciela. Czyżby łączyło go coś z tą dziwną dziewczyną? Miał na myśli coś oprócz przyjaźni? Pff, to przecież do niego niepodobne... Chociaż, nie mógł teraz wyprzeć z głowy faktu, że nie zna Davida od dziecka, tylko od niedawna. Nie miał pojęcia o jego znajomych z przeszłości, tak samo o jego dawnych miłościach?
— Możliwe, że bym mogła z tobą wyjść, a co? — spytała, podnosząc w górę prawą brew. Tutaj również Joe wychwycił nagłą zmianę w jej zachowaniu. Spoważniała nieco, ale teraz zaczęła się droczyć. Jezu, od kiedy on zwraca uwagę na takie szczegóły?
— A bo tak sobie pomyślałem... Czy może... Nie chciałabyś... No wiesz... — cała pewność siebie jakby uszła z Samforda. Zaczął się dziwnie plątać w słowach, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało.
— O Matko... — mruknął pod nosem bramkarz Akademii Królewskiej i popatrzył na dziewczynę. Zmierzył ją od stóp do głów, na co ta, popatrzyła na niego obojętnie. Chłopak z tatuażami na policzkach lekko zmarszczył brwi, odpowiadając niemniej obojętnym spojrzeniem. Nie ma co, nie pozwoli tej całej June zabrać swojego najlepszego przyjaciela.
— David chcę się ciebie zapytać, czy nie chciałabyś może pójść z nami na pizzę? — rzekł, szczególnie podkreślając słowo ❞z nami❝. June tym razem patrzyła na niego już podejrzliwie.
❞Eh? Za kogo on się niby uważa?❝ - przemknęło jej przez myśl, ale na twarz przywołała ironiczny uśmiech, starając się mu z lekka dopiec.
— Ależ oczywiście. W końcu wyjść na miasto z uczniami ze słynnej Akademii Królewskiej to zaszczyt — powiedziała sarkastycznie. Joe nie miał już wątpliwości, że nastolatka będzie próbować się z nimi droczyć i cieszył się, że idzie z Davidem. Nie da jej owinąć go wokół palca.
— To może o piątej w tym miejscu?
— No pewnie, tylko pamiętajcie żeby się nie spóźnić, byłaby wielka szkoda panie King — powiedziała i puściła Joe'mu oczko, który wydawał się być zaskoczony, że zna jego nazwisko, ale zanim zdążył cokolwiek na to odpowiedzieć, ona już zniknęła z pola widzenia. Dopiero wtedy David ocknął się z transu i spojrzał na kolegę.
— Zgodziła się?
— Eh... Tak, nie ma za co — odrzekł i schował dłonie do kieszeni.
— Tylko bądź tutaj na czas, twoja znajoma nie może na nas czekać — dodał szybko i poszedł w swoją stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro