𝐩𝐫𝐨𝐥𝐨𝐠, 𝐧𝐚𝐣𝐩𝐢ę𝐤𝐧𝐢𝐞𝐣𝐬𝐳𝐞 𝐚𝐤𝐚𝐜𝐣𝐞 𝐤𝐰𝐢𝐭𝐧ą 𝐰 𝐜𝐳𝐞𝐫𝐰𝐜𝐮
♤ ♡ ◇ ♧
♤ ♡ ◇ ♧
— To nie może się tak skończyć! Nie w takiej chwili! — dość młody mężczyzna, stał przed biurkiem niebieskowłosej, nastoletniej dziewczyny o zimnym spojrzeniu. Znajdowali się razem w dużym pomieszczeniu, które na pewno można było nazwać gabinetem. Szerokie przyciemniane szyby idealnie pokazywały boisko, gdzie to odbywał się trening Akademii Królewskiej, z którą to mieli zagrać mecz. Dyrektor szkoły - bo taką profesją zajmowała się aktualnie młoda kobieta - siedziała na obrotowym fotelu i wpatrywała się w zawodników biegających po murawie boiska. Dziwne, że tak młoda osoba była w stanie prowadzić szkołę. Po wyglądzie kobieta nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat, ale jak wiadomo - nie można oceniać książki po okładce. Szczególnie jeśli chodzi o zajmowane stanowiska.
— Ależ drogi John'ie. Wszystko ma swój początek i koniec. Nie nam oceniać wyroków losu — odpowiedziała mu, odwracając fotel w jego stronę. Splotła palce pod brodą, utrzymując z nim chłodny kontakt wzrokowy. Wydawała się kompletnie niewzruszona zdenerwowaniem jej towarzysza, chociaż może po prostu były to pozory? Może tak naprawdę ukrywała wszystko pod maską obojętności?
— Ale oni tyle się przygotowywali do tego meczu! — zaprotestował, zacisnowszy dłonie w pięści. To nie tak, że podważał jej zdanie, po prostu to wszystko było dla niego za wiele jak na raz. Szczególnie w takim momencie!
— Zamilcz — powiedziała zimno, a po plecach mężczyzny przeszedł dreszcz. Patrzył w skupieniu na swoją towarzyszkę, która najwyraźniej podirytowana jego słowami straciła trochę ze swojego opanowania.
— Myślisz, że nie chciałam, aby zagrali z nimi i wygrali?! Wiem ile włożyli w to wysiłku! Byłam tam z nimi! Ale... ale po tym co się stało... Nie zagrają. Idź i im powiedz, mecz przepadł. Wszystko skończone. — po tych słowach, odwróciła fotel i z westchnieniem znowu popatrzyła na boisko. Gdy mężczyzna wyszedł, wstała z fotelu. Otrzepała swój garnitur, który się lekko zmechacił, po czym bez wahania sięgnęła po telefon. Wybrała numer i cierpliwie poczekała na połączenie.
— Halo...? — rozległ się głos po drugiej stronie słuchawki. Jakby lekko zdziwiony oraz niepewny.
— Inazuma nie zagra — powiedziała i natychmiast się rozłączyła. Nie czekała nawet na odpowiedź.
— A więc wycofujesz ich, tak?
Kobieta odwróciła się, starając się zachować spokój i trzeźwość umysłu. Taki głos miała tylko jedna osoba.
— Dark — syknęła przez zaciśnięte zęby, uważnie obserwując jego ruch.
— Jennifer, też się cieszę, że cię widzę — młody mężczyzna skinął jej głową, uśmiechając się złośliwie. Poprawił czarne okulary, które lekko zsunęły się z nosa.
— A ja wręcz przeciwnie, czego tu chcesz?! — dziewczyna położyła ręcę na stole, a jej włosy zafalowały. Nie próbowała teraz ukryć już swej złości. Jej niezapowiedziany gość był niemile widziany w jej gabinecie.
— Nie ochronisz ich — rzekł tylko i odwrócił się do niej plecami, jakby sam musiał przemyśleć swoje słowa. Jego słowa bez kontekstu wydawały się kompletnie bezużyteczne.
— A przynajmniej nie wszystkich...
— C-Co...? — jednak młodego mężczyzny już nie było. Opuścił pokój w pośpiechu, najwidoczniej chcąc zostawić kobietę w niepewności. Dokładnie chwilę później zadzwonił telefon. Jennifer z lekkim wahaniem podniosła słuchawkę do ucha, całkowicie wybita ze swojego codziennego rytmu.
— Słucham...?
— Shine! Szybko! Louis i Margaret mieli wypadek! Była z nimi June! — głos wydawał się jej znajomy, ale Jennifer Shine nie była wstanie teraz go rozróżnić. Może dlatego, że osoba po drugiej stronie wydawała się być przerażona sytuacją? A może dlatego, że w głowie co chwile brzmiały jej słowa Darka...
— T-To nie możliwe...
♕
— To zadanie jest niełatwe, ale będziesz musiała je wykonać, rozumiesz, skarbie?
— Tak, mamo — pięcioletnia dziewczynka patrzyła ufnie w gasnące oczy matki. Nie rozumiała co dokładnie się działo. Dla niej było po prostu za głośno i za bardzo dudniło jej w głowie, żeby cokolwiek teraz robić.
— Weź... Weź to — podała jej naszyjnik z białym kamieniem. Dziecko kurczowo zacisnęło piąstke na błyskotce i drugą rączką złapało kobietę za rękę. Wzrok na chwilę zatrzymał się na lekkim blasku, który musnął kamień, po czym ponownie przeniosła spojrzenia na matkę.
— Pamiętaj o swojej misji, kochanie. Musisz o tym pamiętać. O swoim optymizmie i umiejętnościach... — szepnęła i zamknęła oczy, nie mówiąc nic więcej.
Dziewczynka wtuliła się w mamę i starała się usłyszeć bicie jej serca.
Chwilę później rozległy się syreny i dziecko zostało wyciągnięte z ramion matki. Oślepiło ją ostre, czerwono-niebieskie światło, a głośne dźwięki pogotowia zagłuszały wszystko inne, nawet dudnienie w jej głowie jakby przycichło w porównaniu do sygnału karetki.
— Mamo! — krzyknęła, chociaż jej głos niknął w hałasie. Wyciągnęła ufnie dłonie w stronę kobiety, którą strażacy wyciągnęli zaraz po niej spod szczątek samochodu. Dopiero teraz zobaczyła dużą czerwoną plamę na białej koszuli jej matki.
❞Nie można jej brudzić❝– przemknęła jej przez głowę dziecięca myśl, ale zaraz potem poczuła, że coś mokrego spływa jej po czole. Rozsmarowała dziwną maź i zobaczyła, że całą dłoń ma w krwistoczerwonej cieczy. Czyżby był to dżem truskawkowy? Również dopiero teraz do niej dotarło, że ktoś trzyma ją na rękach. Szybko odwróciła głowę i zobaczyła twarz kobiety o czarnych włosach. Jej zielone oczy wpatrywały się intensywnie w dziewczynke. Usta zasłonięte były niebieską maseczką. A przynajmniej tak się June wydawało. Było ciemno i nie sposób było dokładnie określić poszczególnych kolorów.
—
Sara, dziewczynka krwawi! Weźcie ją na salę, tylko szybko! — usłyszała jakiś inny, tym razem męski głos. Wydawało jej się, że głos słychać jakby za grubą ścianą, po chwili razem z dźwiękiem obraz zaczął jej się rozmazywać. Później zapadła ciemność...
♕
— June, jesteś gotowa?
— Jak zawsze — dość wysoka nastolatka o białych włosach stanęła na murawie boiska, kilka metrów przed bramką. Bramkarzem był młody chłopak, z zielonymi oczami i roztrzepanymi brązowymi włosami. Mógł być niewiele starszy od dziewczyny. Jego prowizoryczne rękawice bramkarskie lata świetności miały już dawno za sobą. Był koniec czerwca, lekki wiatr szeleścił wśród drzew, szczególnie dało się to odczuć niedaleko kwiatów akacji, której zapach niósł się po boisku.
— Dajesz młoda! — odkrzyknął jej, uśmiechając się pewnie i stając w pozycji obronnej. Uderzył rękawicami o siebie w prowokującym geście.
— Teraz cię pokonam! — odpowiedziała, poprawiając włosy, które niekiedy opadały jej na oczy.
— Zobaczymy! — młodzieniec był pewny siebie, a jak wiadomo zbytnia pewność siebie prowadzi do upadku, co mogło być dla nastolatki jakąś szansą...
Po chwili ciszy między zawodnikami June gwizdnęła głośno i wokół niej pojawiły się błękitno-białe pingwiny ze złotą aureolą na głowie. Dziewczyna wyskoczyła wysoko w górę, a zwierzęta poleciały za nią. Dookoła niej odbywała się harmoniczna gra świateł.
Gdy była na odpowiedniej wysokości, krzyknęła:
— Niebiański Pingwin! — Stadko ptaków wczepiło się w łydke dziewczyny, a wtedy ona robiąc przewrotkę, kopnęła w piłkę. Pingwiny wydały z siebie pisk i poleciały za piłką, zostawiając za sobą białe pasmo.
❞Udało się!❝ krzyknęła w myśli i zgrabnie wylądowała na lekko zgiętych nogach. Natychmiast podniosła wzrok na bramkę, gotowa wznieść triumfalny okrzyk zwycięstwa, jednak piłka w połowie drogi skręciła i uderzyła w mały murek pokryty graffiti. Czyli dzień jak codzień...
— No nie! — jęknęła zirytowana i dramatycznie opadła na kolana. Trzeba robić dobrą minę do złej gry.
— Nigdy mi się to nie uda! — mruknęła, patrząc na podchodzącego do niej chłopaka.
— Nigdy nie mów nigdy, młoda — białowłosa przewróciła oczami, kiedy Simon zatrzymał się przed nią i wyciągał ku niej dłoń. Wyglądali bardziej jak rozwydrzone rodzeństwo niż para przypadkowo poznanych przyjaciół w szkole.
— Masz rację, ale czasami lubię podramatyzować... — odpowiedziała i przyjęła od niego dłoń, po czym wstała, otrzepując brudne od trawy spodnie.
— June! — szarooka odwróciła się na dźwięk swojego imienia. W jej stronę biegł nie kto inny, niż jej kuzynka – Rona.
— Musimy już jechać — rzekła, stając obok niej. Kręcone, granatowe włosy zakręciły się jeszcze bardziej niż były rano, a to mogło oznaczać tylko jedno...
— Twoje włosy widziały się z basenem? — zażartowała June, przez co dostała sójkę w bok od dziewczyny, która jednak przyjęła żart, gdyż uśmiechnęła się pod nosem.
— Dobra już dobra. Adios — odsunęła się od Rony i tym razem skierowała uwagę w stronę kolegi. Stanęła prostp i przyłożyła dwa palce do głowy w postaci salutowania, bramkarz uśmiechnął się lekko, widząc ten symbol. June rzadko do kogoś salutowała, robiła to tylko jeśli darzyła kogoś szacunkiem. A uzyskać u niej przyjaźń było dosyć ciężko.
— Mam nadzieję, że już się nie zobaczymy — zażartował Simon, wykonując ten sam gest w jej stronę – lubił obie dziewczyny. Dzięki nim odnalazł się w swojej nowej szkole i szkoda, że tak rzadko się widywali. Szczególnie brakować mu będzie Rony, do której jednak nigdy nie odważył się zagadać w ten, inny sposób...
— Nigdy nie mów nigdy, w końcu przypadkowo już się kiedyś zapoznaliśmy — zaśmiała się, puszczając mu jednocześnie oczko. Oczywiście jej granatowłosa kuzynka przewróciła oczami na ich rozmowę i skierowała się do samochodu, nie zwracając uwagi na swojego ❝przyszłego niedoszłego chłopaka❞, który skierował na nią wzrok, wyraźnie chcąc coś powiedzieć, lecz na jej zachowanie tylko się zmieszał.
— Haha, nie martw się, ona wciąż ma wasze wspólne zdjęcia z tamtej impr-
— JUNE!
Simon i młoda White skrzywili się lekko na krzyk dziewczyny, po czym ze śmiechem, wymieniając ostatnie przyjacielskie spojrzenia udali się w swoje strony.
A pogoda tamtego dnia była idealna. Wśród grzejących promyków słońca i łagodnego szumu liści; najpiękniej kwitły akacje.
✖✖✖
poprawki, let's go.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro